Niezwyciężony

Postać: Niezwyciężony

Zdarzenie: Wstrząs planety binarnej

Efekt: Poczekaj na ciemność, zapal świeczkę. I napisz to co widzisz/czujesz.

***

 

"Samochód w deszczu stał, radio przestało grać" - fragment tej piosenki tak doskonale opisywał to co zobaczyła, gdy wyszła z domu. Jej mąż szybko wysiadający z auta, deszcz dudniący w chodnik, zapach ulicy skąpanej w wodzie i róż znajdujących się przy bramie. Przez porywisty wiatr kołysały się na prawo i lewo, a jedna z nich została przypadkowo wyrwana i rzucona na marmurowe płytki, gdy mężczyzna szedł z Igą pod rękę. Leżała połamana i samotna, a przez ulewę, jeden z jej płatków odczepił się od reszty i popłynął trochę dalej małym strumieniem. Niebo gęstniało. Winorośl pokrywająca murek przemokła, a w tle słychać było niezamknięte okno ich domu, które wyglądało jakby zaraz miało się urwać. Po chwili pojawiła się pierwsza błyskawica, a drzwi czarnego mercedesa zostały zamknięte z hukiem. Nie wiedziała jak szybko znaleźli się na autostradzie, ale doskonale pamiętała reflektory samochodów, wyprzedzające ich tiry i czerwone światło, na którym przejechali. Ona czuła ból. On jechał najszybciej jak tylko się dało. Od opon wciąż tryskała woda, a dźwięk samochodowej wycieraczki nie ustawał.

"Będzie dobrze, wytrzymaj" - to wtedy najczęściej słyszała z jego ust.

Właściwie to nie. Słyszała tylko to. Cicha i wesoła muzyka, którą nerwowo puścił Krzysiek, zagłuszona była przez jej nieustające krzyki. Brudne tenisówki kobiety nerwowo kopały w drzwi, a ręka ściskała ramię mężczyzny. Deszcz nie przestawał padać.

 

***

Jedyna smuga światła wychodząca z pokrytego pajęczynami okna, oświetlała stare, nikomu niepotrzebne gazety. Pokryte były kilkuletnim kurzem, a część z nich została roztargana i niepasujące do niczego kawałki walały się po kątach. Iga odwróciła wzrok od lasu rozpościerającego się za oknem i spojrzała na jedną z gazet. Miała rozmazane litery, a jej brzegi poplamione były kawą. Nic nie dało się odczytać. Kobieta siedziała na brudnych panelach i wciąż rozmyślała o tamtym i nie tylko tamtym dniu. Wracała też wspomnieniami do czasów, gdy jej brzuch przypominał planetę, a na jej środku wyrastała wielka, czarna róża. Ta, za którą dostała w policzek od matki, gdy była nastolatką. Planeta wciąż rosła, a tuż obok niej - kolejna, która była całym jej światem. Albo słońcem, które ją oświetlało.

"Dlaczego, Krzysiek? Dlaczego nie uznajesz naszego dziecka"? - wciąż to pytanie chodziło jej po głowie.

"Miał akceptować syna takiego jakim będzie. Miał go kochać. Miał być ojcem. Męskim wzorem do naśladowania." - pomyślała i chwyciła jedną z gazet, którą rzuciła prosto w róg okna. Strąciła przy tym pająka, który miał już brać się za muchę, nieszczęśliwie wplątaną w jego pułapkę. Spadł na ziemię i obnażył swoje wielkie, czarne odnóża, natomiast mucha dalej bezskutecznie próbowała się wydostać. Iga poczuła jak szklą jej się oczy.

***

 

Jej krzyk wypełniał szpitalny korytarz. Sceny z niego pamiętała jak pojedyncze kadry z filmu. Biało - niebieskie ściany, woń dopiero co umytej podłogi i migająca, wypalająca się żarówka na suficie. Po drodze minęli szepczących coś do siebie lub milczących pacjentów i wysokiego lekarza szybko idącego w drugą stronę. Próbowała zamknąć oczy i nie myśleć o bólu. Ścisnęła jego dłoń. Ciepłą i pokrytą potem, zapewne od nerwów i stresu. Przed nimi niska, otyła sprzątaczka myła podłogę, a koło niej znajdowała się żółta tabliczka z ostrzeżeniem.

"Patrz, mamo. Ta pani chyba rodzi" - powiedział jakiś chłopiec, lecz od razu został uciszony przez matkę.

Nie widziała jego twarzy, a jedynie palec wysunięty w jej stronę. Spojrzała na okno. Na zewnątrz rozpętała się prawdziwa burza, a ciemność na dworze kontrastowała z jasnym światłem szpitala. Kontury drzew co jakiś czas się kołysały, lecz po chwili widok ten przysłonił jej mąż. Właśnie wchodzili do sali. W tym momencie Iga usłyszała jak ktoś wstał z krzesła, lecz od razu zostało to zastąpione dźwiękiem zamykanych drzwi.

***

 

Lubiła przychodzić na strych, bo stamtąd najlepiej widać zielony las. To miejsce było też pewnego rodzaju wehikułem czasu. Można tam było znaleźć dużo starych rzeczy, na przykład stare dzienniki miast czy też zakurzone, brudne ubrania. Spojrzała na czerwony wózek, znajdujący się obok niej i położyła na nim rękę. Zaczęła znów rozmyślać.

***

 

Od razu po tamtym deszczowym dniu, zaczęła czytać wszystko na internecie. Przekonała się, że w sprawie jej syna było to możliwe. Krzysiek tak nie uważał. Nie przekonało go nawet to, że lepiej wierzyć w niemożliwe, niż żyć z myślą, że wszystko stracone. Uznał ją za wariatkę, ale ona swoje wiedziała. Bóg na pewno dał szansę ich dziecku. Na początku Krzysiek chciał, aby syn odziedziczył po nim talent do malowania, ale już nie było to możliwe. Ich syn nie miał rąk. Tylko, że to wcale do cholery jasnej nie oznaczało, że miał przestać go przez to akceptować. Wyparł się go. Za jakiego potwora ona wyszła? Przytulał się do niej i mówił, że nie mogą mieć takiego syna. Nie mogła uwierzyć w to co mówi. Znienawidziła go za to. Kazała mu się wyprowadzić. Uznała, że poradzą sobie bez niego.

Na drugi dzień od porodu, usiadła załamana na dworze. Świeciło słońce, ale na jej twarzy padał deszcz, a w sercu czuła burzę. Myślała tylko o synu. Kilka minut wcześniej przeczytała informacje na internecie. To dodało jej nadziei. Spojrzała w niebo, zamknęła oczy i zaczęła się modlić. Czuła pustkę, ale jakąś jej część wypełniała nadzieja. Spojrzała na dom, znajdujący się naprzeciw niej. Na balkonie stał mężczyzna i palił papierosa. Ciemny dym na chwilę przysłonił jego twarz, lecz potem na nią spojrzał. Iga odwróciła od niego wzrok i spojrzała na połamaną różę. Nikt jej nie posprzątał, a płatki skurczyły się i wyblakły. W tamtym właśnie momencie dostrzegła coś jeszcze. Siedział dokładnie koło zwiędłego kwiatka, a następnie zaczął lecieć w jej stronę. Spojrzała w niebo i zaczęła płakać.

 

***

Powoli robiło się ciemno. Mniejsze przedmioty stawały się niewyraźne, a las stracił na zieleni. Chwyciła dłonią świeczkę, znajdującą się koło niej, a następnie ją odpaliła. W pomieszczeniu zrobiło się jaśniej, a ona poczuła woń wosku, pomieszany ze stęchlizną. Wzięła do ręki jedną z gazet i przyłożyła do ognia. Jasny płomień ogarnął papier, który kurczył się i robił czarny. Z zaciekawieniem przyglądała się jak strona z uśmiechniętym burmistrzem powoli kończyła swe istnienie. Niedaleko od niej maszerował pająk i zmierzał w kierunku ściany. Mucha sterczała tam już nieruchoma i zapewne martwa, a jakiś karaluch wyłonił się ze starego, brązowego płaszcza i zatrzymał się dokładnie koło nogi Igi. Wstała i podeszła do okna. Odgarnęła trochę pajęczyn, poruszając przy tym muchą i zaczęła przez nie wyglądać. Spojrzała na zegarek i złożyła ręce. Blask ognia odbijał się w szybie i oświetlał jej białe plamy po farbie. Odgarnęła nogą gazety, odsłaniając przy tym część zakurzonej podłogi i starą sflaczałą piłkę, która należała do młodszego brata. Spuściła głowę i spojrzała na ubrudzone trampki, gdy nagle usłyszała ciche stukanie w szybę. Spojrzała szybko na okno i je otworzyła. Do środka wleciał mały, niebieski motyl, który usiadł kobiecie na ręce. Delikatnie włożyła go do wózka i pochyliła się nad nim. Pająk zaczął dobierać się do swej zdobyczy, a ona patrzyła jak delikatne skrzydła motyla powoli zaczęły opadać na miękkiej poduszce. Zdmuchnęła świeczkę i cichym, delikatnym głosem zaczęła śpiewać:

— Aaa... Kotki dwa, szarobure obydwa...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dekaos Dondi 13.06.2020
    Ania_marzycielka→Znowu mnie się podoba. Dobrze opisałaś tę całą trudną sytuacje.Obrazowo i treściwie.
    No i zakończenie... z tym niebieskim motylem... i ostatnie zdanie...
    Pozdrawiam:)↔5
    P.S→''Ciemny dym na chwilę przysłonił jego twarz, lecz potem na nią spojrzał''→można zrozumieć, jakby dym spojrzał:)
  • ania_marzycielka 13.06.2020
    Dziękuję ślicznie za przeczytanie i komentarz. Z tym dymem to faktycznie tak brzmi - dziękuję za wskazanie błędu:) Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania