Nikomu już nie można zaufać...

Żeby dojechać na pole cebuli musieli skręcić z Moron Street w polną drogę. Wysypana była małymi kamykami, które strzelały pod kołami Chevroleta. Samochód ślizgał się na nich tak, że kierowca musiał uważać, żeby nie osunąć się do rowu. Traktory i ciężkie maszyny rozjeździły ścieżkę i wyżłobiły szerokie koleiny. Dało się jednak przejechać między nimi. Szosa pięła się po mniejszych i większych pagórkach na długość mniej więcej dwudziestu kilometrów od przedmieść Lubbock. Po obu stronach drogi rozciągały się sady pomarańczowe. Trzy czwarte z nich należały do jednej osoby. Lokalnego przedsiębiorcy i właściciela przetwórni owoców Claytona Woltza. Był to starszy, dystyngowany, siwy mężczyzna, któremu swego czasu zdarzało się biegać nocami w białym kostiumie i palić murzyńskie kościoły. Było już ciemno. Felix Murdoch nie wiedział, która jest dokładnie godzina. Jego zegarek zatrzymał się o godzinie dziewiętnastej trzydzieści trzy. Przypomniał sobie, że nieumyślnie uderzył ręką o klapę, kiedy wkładał towar do bagażnika. Aż krzyknął z bólu. Pewnie wtedy zegarek się uszkodził. O tej porze nie powinno być tu żywej duszy, tymczasem raz po raz mijały go samochody. Jechał pewnie, samochody z naprzeciwka zjeżdżały mu z drogi. W oddali, między drzewami widział języki ognia i słyszał głosy. Czyżby plantatorzy palili ogniska? Mocno się zaniepokoił. Ostatnio sporo czytał gazet. Podobno w Luizjanie policja zrobiła obławę na moczarach w pobliżu Bateman Island. Mieli zatrzymać kilkudziesięciu sekciarzy z Voodoo. Oficjalnie tego nie potwierdzono, ale podobno w ich melinie znaleziono ludzkie zwłoki ze śladami kanibalizmu. Pisali, że wyznawcy Voodoo pożerają serca i wrzucają dzieci w ogień. Felixowi Murdochowi ciarki przeszły po plecach. Luizjana jest daleko, ale nigdy nic nie wiadomo.

„Co za głupoty przychodzą mi do głowy”

spróbował przekonać samego siebie. W biały dzień nie wierzył w duchy, czy magię. W nocy jednak gotów byłby uwierzyć na słowo, że wyrosła mu trzecia ręka i zmienił się w nietoperza. Zacisnął mocniej palce na kierownicy. Drgały. Rozglądnął się przez boczne szyby i popatrzył w lusterko wsteczne. Wydawało mu się, że coś dostrzegł. Ciemny, podłużny kształt na jezdni leżał pięćdziesiąt jardów za samochodem. Czy to aligator przyczłapał tu z luizjańskich bagien wraz z tymi satanistycznymi diabłami? Zimny pot spłynął mu po czole. Spojrzał jeszcze raz w lusterko. Oślizgła poczwara zniknęła.

„Uspokój się człowieku, nie panikuj. Masz jeszcze dużo roboty”.

Głosy z zarośli ścigały samochód do największego ze wzniesień.

„Tak, to bez wątpienia bojowa pieśń ludożerców”.

Kiedy Chevrolet wspinał się na wzgórze spadła moc silnika i auto stanęło.

- Co jest do cholery?!- syknął na głos ze złością.

Przekręcił kluczyk kilkakrotnie. Samochodem szarpnęło. Odrąbana dłoń policjanta spadła z siedzenia pasażera na dywanik i zachlapała tapicerkę.

- Skurwysynu! Zachlapałeś mi siedzenie!- wrzasnął Murdoch.

Wyszedł z samochodu zabierając siekierę. Była niewielka, o czerwonym trzonku. Dobrze leżała w dłoni. Do ostrza przylepiły się włosy.

„Skąd to? Przecież nie walnąłem go w łeb”.

Otworzył tylne drzwi. Buchnął odór gnijącej na cieple posoki. Zastanowił się, czemu kiedy był w środku nie czuł tego smrodu. Zmieszana krew wylała się z wnętrza.

- Wysiadać! Szybko!

Miał głos dość wysoki, nie przypominał głosu stereotypowego mordercy. Bardziej człowieka po przebytej chorobie gardła.

Brak reakcji. Za pasem włożone miał trzy pistolety. Jeden własny i dwa odebrane mundurowym. Dobył własnego i strzelił czterokrotnie, mimo że jednoręki funkcjonariusz zginął już po pierwszym. Złapał go za nogi w kostkach i wyciągnął na pobocze. Wysunął go gładko. Tylko głowa mocno walnęła o ziemię. Nie ważne, przecież nawet tego nie poczuł. Mundur miał cały zakrwawiony. Pierwsza, śmiertelna kula trafiła w szyję pod kątem sześćdziesięciu stopni i wybił oko. Felix nie mógł wyjść z podziwu nad swoim strzałem. Nie przypuszczał, że tak potrafi. Zachwycał się przez chwilę raną wylotową, przez co zebrało mu się na mdłości. Nie mógł się powstrzymać. Zwymiotował pod nogi. W ostatniej chwili uskoczył, żeby nie obrzygać własnych butów. Wytarł usta chustką, zwinął w kulkę i wyrzucił w krzaki. Wiatr zwiał ją tak, że zawisła na gałązce.

-Dobra, wyłaź.- zwrócił się do drugiego policjanta.- I weź go, bo ja się brzydzę.

Porucznik Bougart posłusznie wypełzł z samochodu. Ręce skute miał własnymi kajdankami. Klucz spoczywał w kieszeni Felixa. Kulał, pocisk przebił mu stopę. Jego ledwo żywy (teraz już nie) podkomendy leżał na nim przez kilkadziesiąt minut jazdy i skakania na wybojach. Bougart miał przez to całą twarz umazaną krwią, która zdążyła już zaschnąć. Zlatywały się muchy, choć odganiał je ruchami głowy.

- Weź go- powtórzył.

Bougart wsunął dłonie pod ciało zamordowanego. Uniósł je nabierając razem z nim też trochę piasku i kamyków.

- Znasz się na tym?- wskazał na samochód.

- Nie.

- Szkoda, przydałby mi się jakiś zaufany mechanik albo coś takiego.

Szli środkiem drogi. Murdoch oświetlał ścieżkę latarką. Strach trochę zelżał, w końcu jest z nim policja. Nie zniknął jednak całkowicie. Żeby nie myśleć o bagiennych potworkach co jakiś czas rzucał dowcip w stronę Porucznika.

- Ile martwych dziwek potrzeba, żeby wymienić żarówkę?

Bougart nie odpowiedział.

- Na pewno więcej niż cztery, bo w mojej piwnicy jest nadal ciemno.

Felix roześmiał się nerwowo. Nie było w tym odrobiny wesołości, choć w rzeczywistości naprawdę nie miał w piwnicy martwych dziwek. Co więcej nie miał w ogóle piwnicy. Klientów obrabiał w garażu. Kiedy dotarli na koniec drogi ich oczom ukazało się ciągnące do rzeki Bear River pole cebuli. Rosła w równych, metrowych pasach, pomiędzy którymi był pas gołej ziemi także o podobnej szerokości. Weszli jakieś pięćdziesiąt metrów w głąb. Murdoch co jakiś czas odwracał się do Bougarta. Wydawało mu się, że policjant szepcze coś do trupa. Podeszli do miejsca, gdzie zaznaczono na ziemi czerwonym pyłem wielki znak X. Felix uklęknął i namacał płytko pod ziemią kilka zbitych ze sobą desek. Kiedy je podniósł trochę ziemi wpadło do głębokiego na dwa metry dołu.

- Podoba ci się?

- Liczyłem na coś lepszego.

Felix spojrzał na porucznika z niemałym zdziwieniem. Odciągnął deski na bok.

- Wrzuć kolegę do środka.

Porucznik Bougart niezbyt delikatnie wrzucił zwłoki do dołu. Jakby to był worek ziemniaków. Trup uderzył głową o ziemię łamiąc kark i zastygł w pozycji pół pionowej.

- Zadowolony jesteś z siebie?- westchnął Murdoch.

Bougart wzruszył ramionami. Kiedy Felix schylił się, żeby poprawić zwłoki, trup złapał go za gardło i wciągnął do wykopu. Pistolety wypadły mu zza paska i posypały się po ziemi. Zombie- Policjant oplótł szyję Murdocha martwymi palcami i nacisnął na tchawicę. Felix także złapał za szyję oponenta jednak nie mógł już mu nic zrobić. Przecież był martwy, brak możliwości oddychania nie robił mu różnicy. Z resztą jego głowa i tak dyndała bezwładnie na kawałku skóry. Ostatnią rzeczą którą zobaczył Felix Murdoch zanim wszystko rozpłynęło się w kojącej ciemności była odrąbana dłoń zdająca się śmiać do rozpuku i machać mu zza szyby Chevroleta Caprice rocznik 1977.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Zaciekawiony 01.09.2018
    Ma klimat. Miejscami przeszkadza nagromadzenie krótkich zdane, w dwóch-trzech miejscach przydałyby się dodatkowe akapity.
  • Tramwajarz 01.09.2018
    Dzięki za opinie
  • Zaciekawiony 02.09.2018
    Tramwajarz
    Może doprecyzuję - myślę że przydałby się podział z akapitem zaczynającym się od "było już ciemno". Cały ten wstęp opowiadania pozornie jest jednym blokiem, ale w tym miejscu po opisie "zewnętrznym" podróży samochodu i retrospekcji z wyjaśnieniem kim jest właściciel sadów, przechodzimy na plan bliższy, do samego bohatera, więc wygodniej byłoby dla czytelnika gdyby to oznaczyć nowym akapitem.

    Aha, jeszcze takie coś mi wpadło, nomen omen w oko:
    "Pierwsza, śmiertelna kula trafiła w szyję pod kątem sześćdziesięciu stopni i wybił oko." - wybiła (ta kula).
  • Zaciekawiony 02.09.2018
    Tramwajarz
    A, i zastanów się czy nie będzie lepiej zmienić kilometrów na mile, w końcu to Ameryka. Poza tym nie robisz spacji przed myślnikami w komentarzach dialogowych:
    "-[ ]Dobra, wyłaź.[ ]- zwrócił się do drugiego policjanta.[ ]- I weź go, bo ja się brzydzę.
  • Tramwajarz 02.09.2018
    Z tymi akapitami pewnie masz rację, nie przykładałem wagi do tego. Co do tych jednostek długości to też zapomniałem. Już mi zwracano na to uwagę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania