Nim przyjdzie jutro 18
Pani Czesia wydobyła z siebie ironiczny śmiech.
-Ja nie wiedziałam, że ty jesteś taka dowcipna. Ale rzeczywiście, trafne określenie, to nie był ktoś, kogo się na długo zapamiętuje, a przynajmniej nie z tego powodu. Po tym naszym niecnym czynie, następnego dnia zaczekałyśmy na półpiętrze by posłuchać jak on to do niej zagaduje. Co też ten człowieczyna ma w zanadrzu, że Ksenia taka gotowa na jego amory, czym, że ją kupił. Bo nam nie mieściło się w głowie, że on w ogóle może kogoś zainteresować, był postronną postacią naszej miejscowości.
-Ale to był jeszcze sklep, a nie restauracja, to było przed wojną?
-Tak, tak, kilka miesięcy po jej przyjeździe, jeszcze i Antoś i Julek byli w domu, też jeszcze młodzi i pełni pomysłów na siebie. Pani Gizela zostawiała ją popołudniami samą, mniej było klientów, więc przy okazji miała doprowadzać parter do porządku. Z tego powodu pan Wacław o takich porach się pojawiał, bo czuł się pewniejszy, gdy nikt się tu z nas nie kręcił, a i Ksenię miała więcej czasu dla niego.
Mogłabyś otworzyć okno? – spytała, pani Czesia Elę, przerywając na chwilę swoją opowieść.
Ela nie bez trudu wykonała prośbę, nieogrzewany dom sprawił, że materiał się spaczył, jednak świeże powietrze dobrze zrobiło nie tylko im, ale i całemu pomieszczeniu niewietrzonemu od wielu miesięcy.
- I gdy zobaczyłyśmy, że idzie, - kontynuowała - to szybciutko wybiegłyśmy z pokoju Zosi i zza ściany na półpiętrze podsłuchujemy, co też się będzie działo. Ksenia sobie ściera parapety, podlewa kwiaty, a on wchodzi i:
- Kłaniam się pannie Kseni.
-A, dzień dobry, panie Wacławie. Już do pana idę, tylko ręce przemyję.
- Proszę się nie kłopocić, ja jak wraz mam czas, nie musi być w ten moment.
- Tak nie wypada by klient czekał, jeszcze by właścicielka na to nadeszła, to by mi się dostało, że pana tak przetrzymuję.
Ksenia odłożyła ściereczkę i już miała podejść by go obsłużyć, ale ten zaoponował.
-Ja to jeszcze nie jestem tak zdecydowany, to może się rozpatrzę, a panna Ksenia tak na spokojnie to sobie skończy.
-Jeśli pan nalega, to i niech tak będzie. Proszę sobie przejrzeć witrynę, pan Bronisław wczoraj odebrał przesyłkę ze stacji, być może coś panu przypadnie do gustu. Asortyment stale się poszerza, mamy kilka rodzajów kremu, machorkę aż z Poznania, a i brązowe sznurowadła, o które pytano częściej niż o artykuły spożywcze.
Patrzymy z Zosią na niego, a on zamiast na witrynę, to wodzi wzrokiem za Ksenią i zaczyna moralizować do tego.
- To już właśnie wszyscy zauważyli, że odkąd panna Ksenia tu nastała to i sklep bogatszy, lepsze towary, taki już bardziej jak w mieście.
- To miłe, co pan Wacław mówi, ale to żadna moja zasługa. Właściciel ma większe znajomości, a więc i otworzyła się szansa na urozmaicenie towaru, a i mieszkańcy sami sugerują, co im jest potrzebne.
- E, tam, my swoje wiemy, że to nie stał się cud, tylko panna Ksenia tu dobrze dowodzi. Mnie się widzi, że jakby tak sama taki sklep otworzyła, w jakim dużym mieście, to by majątku się dorobiła, była by za przeproszeniem panią całą gębą.
-Niechby to pani Gizela usłyszała, to by pan Wacław miał się z pyszna. Proszę nawet tego nikomu nie powtarzać, bo narobi pan sobie wrogów. Komplementy trzeba ważyć, by nie sprawić nimi większego zamieszania niż zamierzamy.
Patrzymy na niego, a on się za serce łapie i stawia kilka kroków w jej kierunku.
A żebym tak kolacji dziś nie zjadł jak to łgarstwo. Nie dalej jak tydzień temu, byliśmy z mamą u stryjenki w Myślenicach, a ona nas prowadzi do takiego baru, gdzie taki był ruch, jak u nas na odpuście. I niech panna Ksenia uwierzy, że mnie to można zbałamucić i ziemniakami ze skwarkami, ale moja mama i stryjenka to od razu wyczuły marnotę kucharską. To ja sobie od razu pomyślałem o pannie Kseni i jej bigosie, jakie to by zrobił rewelacje gdyby tam go dostać.
Ksenia skończyła podlewanie i ścieranie, więc przybliżyła się do niego, założyła ręce na biodra i pyta:
-A pan Wacław, to skąd może wiedzieć jak ja gotuję, przecież my tu tylko ciasta swojej roboty serwujemy?
-Ano, Michał podczas żniw się u państwa Drawiczów najął i powiadał, że jak panna Ksenia przyniosła w pole, tak na posilenie się, to nie mógł się najeść tego bigosu, wszystko jak z najlepszych weseli takich dworskich.
-Pamiętam, był taki blondyn. Opowiadał, że trzeba mu na motor, że to jego marzenie od kilku lat.
-Tak to i on.
Ksenia poszła w kierunku lady, co nam pasowało, bo miałyśmy lepszy widok. Weszła do swego pokoju, by pewnie umyć ręce i po chwili pyta już przy ladzie:
- To, co pan Wacław sobie życzy? Może guzik gdzieś trzeba przyszyć, to proponuję w trzech kolorach? Proszę spojrzeć, który mógłby podejść, a można i rozmiar dobrać.
-A i wezmę, bo ostatnio na festynie mnie się zagubił. Ten brązowy mnie się zdaje, że to i też wielkościowo by się zgodziło.
Komentarze (7)
Pan Wacław o wszystkim tylko nie o amorach ha, ha. O odpuście, bigosie, ziemniakach zamiast się brać do rzeczy, kiedy zostali sam na sam :) Młodzi mieliby więcej uciechy, a tak to o guzikach, zgubionych do tego, słuchali.
Popatrz, tak na zawołanie wymyśliłeś scenkę, a jaka ciekawa wyszła, brawo.
Jeszcze o oknach :) Przypomniały mi się okna w domu mojej babci. Jedna część otwierała się do wewnątrz, a druga na zewnątrz. W środku był szeroki parapet, a raczej ta szeroka wewnętrzna skrzynia robiła z parapet, kiedy latem ściągało się wewnętrzne skrzydła, by było więcej przestrzeni i łatwiej otworzyć. Wtedy stały na nim jakieś kwiatki, natki i inne, a zimą układało się kawałek koca specjalnie do tego przyszykowany, żeby nie wiało z zewnątrz. Takie wspomnienie :) Jak tak czytam o tym starym domu, zawsze coś mi się przypomina. Pozdrawiam :)
Ksenia miała być dominująca, a Wacław jak go Pani Czesia nazwała, więc starałem się, by było to widoczne, wyczuwalne, kto jest godny zainteresowania, a kto...niekoniecznie?
Z oknami to mamy podobne wspomnienia, zwłaszcza te ocieplacze na zimę, co sztywniały pomiędzy oknami, a malowało śnieżynkami w piękne kwiaty, że do południa z nich ciekło. A latem, drapało się kit, farbę i malowanie by odświeżyć, to były czasy. Z tymi kwiatkami to tak średnio pamiętam, ale na pewno było szeroko, że donica się ustała. Dziś się kupuje kilku komorowe, a wtedy były ...próżniowe. Śmiech, śmiechem, ale było ciężko przy nich ustać, zawiewało, tak spaczone były, kto raz to przeżył, ten wie, że firanka fruwała.
Dziękuję, za wspomnienia, piękne nałożenie myśli na treść, co stanowi dopełnienie mego wywodu. Pozdrawiam
Dom po dawnym sklepie odżył dzięki wizycie dwóch kobiet i odżyły piękne wspomnienia. Otwarte okiennice wpuściły świeże powietrze i słońce. Tak jak Karola napisała u mojej babci też były takie okna, na zimę babcią robiła takie poduszki związane wstążkami na kokardę. Na Boże Narodzenie babcia kładła jeszcze bąbki. Dzięki za wspomnienia. Pozdrawiam
Mam nadzieję, że Ksenia nie przesadziła ze swoją bezpośredniością, a to co nazywasz -" hardością" mieści się w ogólnym pojęciu spontaniczności, bądź dobrze pojętym wyjściu przeznaczeniu na przeciw
I bardzo dobrze, że tak żyli w okresie wojennym, że kochali życie, ludzi i mieli nadzieję na koniec tego zamieszania z okupacją. Napiszę Ci, że jak wspomniałaś o tych swatach, to pomyślałem o tym dreszczyku emocji, jak przyjmą mego lubego itp.: D
A gdzie te okna nie były- chciałoby się zapytać. Ale zaskoczyłaś mnie tymi bombkami, takie dosyć pomysłowe, by zasłonić te koce, kapy i inne ocieplająco- wstrzymujące mróz materiały.
Dziękuję, za kolejne wiadomości związane z tekstem, trudno nie uznać tego za ciekawe, zaczynam mieć wrażenie, że piszemy to w trojkę.
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania