Poprzednie częściNim przyjdzie jutro.

Nim przyjdzie jutro 5

Skwer był pięknie utrzymany, w takich miejscach jak szpital powinno być kolorowo, powinno być zielono, pachnąco, kwitnąco, by koić wzrok, odwracać uwagę od tego, co bolesne i niepewne. Ela cierpliwie czekała na dalsze wynurzenia, choć właściwie było jasne, że Bartkowska została porażona od pioruna, że wyładowanie atmosferyczne znalazło ujście w tym właśnie miejscu, to chciała, by pani Czesława opowiadała, nie czuła potrzeby by wracać do domu. Bała się jedynie, że staruszkę wyczerpały te wspomnienia, a i aura nie sprzyjała, bo sama mimo młodego wieku, zaczęła odczuwać zmęczenie.

- Pani Czesławo, czy chce pani wrócić do swojego pokoju, by trochę odpocząć.

- Rozumiem, zanudziłam cię. Dziękuję, że poświęciłaś mi tyle uwagi, jesteś bardzo dobrze wychowana.

- Nie, to nie tak. Jestem bardzo zainteresowana, myślę tylko o pani zdrowiu.

Staruszka uśmiechnęła się tak z politowaniem i pogłaskała Elę po policzku.

- Skarbie, mnie to i kijem nie dobijesz. My starej daty wychowani na swojskich wyrobach i kwaśnym mleku, nie jednego jeszcze młodego przestawimy.

-Ma pani rację, my na tych artykułach spożywczych, co na chemii wszystko bazuje, to po prześwietleniu pewnie całą tablicę Mendelejeva można na nas rozpisać.

- Smutne, to, co mówisz, ale taka jest prawda. Dziś życie szybkie i jak nie przez jedzenie to na pewno przez stres odbieramy sobie szansę na długie życie.

- To ta Jadwiga Bartkowska zginęła pod tym drzewem?

- Tak. Byłyśmy w tym czasie w szkole, gdy przyszła ta nawałnica, jakby oberwanie chmury, nagle się ściemniło, że pani nauczycielka, kazała nam wszystkim przejść na tył izby, uklęknąć i modlić się, a tym starszym pocieszać te młodsze. Wtedy jeszcze uczyły się wszystkie dzieci razem, nie było tylu nauczycieli, dopiero parę lat później zaczęto dzielić rocznikami. Po chyba pół godzinie rozwidniło się na tyle, że nasza nauczycielka, pani Amelia, wyprowadziła nas na podwórze i poleciła iść do swoich domów. Widziałyśmy z daleka jak na polu Bartkowskich zebrała się chmara ludzi, jakby jakieś konsylium, dąb wyglądał jak posiekane polano drewna, ale do głowy by nam nie przyszło, że tam na tych zgliszczach..

Staruszka odchrząknęła i perorowała dalej.

- Gdy przyszłyśmy do sklepiku, to w progu usłyszałyśmy jak pani Gizela powiedziała do Maciejewskiej i Wojtuniowej: - „ co teraz będzie z jego córkami, jak on sobie da radę”. Nie pozwolono nam tam pójść, ale Inga nie była by sobą, jakby się nie wysmyknęła, dość powiedzieć, że ją przegoniono, ale z daleka dostrzegła Zygmunta Bartkowskiego i Inga stwierdziła, że takiej rozpaczy, to w życiu nie widziała.

- I sam wychował te córki, nikogo już nie poślubił?

- Kto tak dziś kocha, tak moja droga, teraz to bardzo szybko sobie obiecujecie miłość, szafujecie słowem kocham, a po paru latach na siebie patrzeć nie możecie, tylko dla tych dzieci jesteście razem. Nie mówię tego kochana by ci sprawić przykrość, ale mam jeszcze wprawę i widzę, gdzie jest to uczucie, a gdzie oczka zamglone znużeniem.

Próbowali go swatać, podpowiadali, doradzali, nakłaniali do przyjęcia pod dach, a to wdowy, a to statecznej dzierlatki, ale on nie chciał nawet słyszeć. Podsuwali argumenty, że dzieci potrzebują opieki, kobiecej ręki, ze Jadzia by tego chciała, wszystko zbywał jednym zdaniem: - jej, żem przyrzekał i tak zostanie, amen. Wszyscy mu pomagali, to kwintal zboża dostał, to któraś mu upiekła chleba pszennego, beczkę kapusty ktoś z wozu zwalił i pojechał, bo on to honorowy był i dziękował, ale odmawiał, starał się sam ratować. Żeby cię nie zanudzić, to ci powiem tylko dwie ciekawostki, że gdy doszło to do niego, to znaczy ten szok minął, to po kilku dniach wstał rano jak gołąbek. Jak miał włosy czarne jak heban, tak tylko gdzieniegdzie została ciemniejsza kępka, po prostu osiwiał w jedną noc. Jakbym tego nie widziała, to bym nigdy nie uwierzyła.

Pani Czesława spojrzała na Elę i założyła jej kosmyk włosów za ucho.

- Ty to masz piękne włosy, bardzo ładny kolor.

Ela zrobiła grymas na twarzy.

-Chciała pani powiedzieć, że dobrą sobie farbę wybrałam. Wie pani jak to jest, po trzydziestce to już każda z nas musi tuszować te pierwsze ..hm..inne.

- No ja tego nie robiłam, to i nie wiem, ale wiem, że już nic nie muszę, ale coś jeszcze mogę.

I na potwierdzenie swych słów pani Czesława pokiwała palcem wskazującym, co było bardzo wymownym gestem.

- A ta druga ciekawostka?

- Na wiosnę postanowił postawić kapliczkę i tak zrobił, a ta stoi do dziś w tym miejscu, gdzie stał ten dąb. Ale muszę ci powiedzieć, że w czasach pięćdziesiątych, to państwo z kościołem, to nie po drodze miało, no i doczepili się, że nielegalnie, nie było petycji by postawić, to trzeba rozebrać. To pan Zygmunt powiedział, że po jego trupie i nie pozwoli, żeby nawet miał się łańcuchami opasać, a nie odejdzie. To wtedy wszyscy przyszli i stanęli murem za nim, ten naczelnik z gminy to zgłupiał, pomachał jakimiś papierami, pokrzyczał, ale chyba się wystraszył ludzi, bo poszedł z mundurowymi jak nie pyszny i już nigdy nie wrócił. Dziś jest pięknie przystrojona, płytkami obłożona, majówki się tam śpiewa, a każdy nawet najmniejszy brzdąc, nie powie inaczej niż kapliczka Bartkowskiego. Nie ma już tego nazwiska na naszej ulicy, ale każdy mówi o tym polu i jego tragedii, jest naszą legendą, tej naszej Szklanej górki.

Ela wyprostowała się i klasnęła w dłonie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 08.06.2017
    Widzę, ze więcej przeoczyłam - nie tylko Twój komentarz :) Nadrabiam więc zaległości.
    Pani Czesie ma dar do opowiadania :) Jestem pod wrażeniem, że tyle rzeczy przyszło Ci do głowy, a wszystko jest spójne i tworzy wzruszającą historię. To prawda, że kiedyś ludzie bardziej się kochali. Do tego dochodził szacunek i przywiązanie i para była nierozłączna po grób. Znała takie małżeństwa. Patrząc na nich i słuchając miało się wrażenie, że z wiekiem kochają się jeszcze mocniej. Może to właśnie wówczas dostrzega się całą prawdę o tym uczuciu. Może trzeba zżyć z sobą dłuuugi czas, by poznać jej najpiękniejszą stronę? Kto wie?
    Bardzo mi się też podobało stwierdzenie, że staruszka już nic nie musi.
    Zostawiam gwiazdeczki i lecę do kolejnej części :)
  • Robert. M 08.06.2017
    Większość osób uważa, że teraz moralność upadła, a w zasadzie nie ma takiego poczucia, że czegoś nam nie wolno. Mnie też się tak wydaje, że dawniej dane słowo było święte, przyrzeczeniem, przeżyciem. Może przez to te wszystkie pary nie mogły sobie pozwolić, by samemu z tego zrezygnować, bo było ich świadectwem o sobie samym. Mieli poczucie, że łamiąc przyrzeczenie zaprzedają siebie dla własnej ignorancji, rezygnują z pewnych idei które ich określały. Podejrzewam, że życie rodzinne, bliższe kontakty powodowały, że dana para przezwyciężała problemy ze względu na autorytet rodziców. Dziś trochę więcej tej swobody, wyjazdy, większa intensywność życia i są chyba przez to większe problemy. Dziękuję za cenne spostrzeżenia i refleksje . Pozdrawiam.
  • Pasja 11.06.2017
    Smutna, a zarazem jaka życiowe ta część. Miłość do grobowej deski. Mojej mamy siostra też straciła męża w wypadku, córka miała trzy lata i z następnym dzieckiem była w ósmym miesiącu ciąży. Miała dwadzieścia cztery lata. Pamiętam babcia opowiadała, że miała piękny warkocz, który zrobił się biały kiedy w kostnicy zobaczyła swojego męża. Nie wyszła nigdy za mąż. Wychowywała dwie córki, dzisiaj ma już prawnuki. Kapliczki, przydrożne świątki ile mają w sobie uroku i życia. Niektóre są już wpisane jako zabytek. Też chodziłam na majówki. W starych filmach, np. Profesor Wilczur kapliczka miała swoje miejsce w scenariuszu. Kapliczki żyją, bo zawsze mają swoją historię, są budowane, aby upamiętnić czyjąś śmierć lub jakiś cud. Przystrojone kwiatami wśród pól stoją jak żywe pomniki, nie takie jak dzisiaj się buduje tylko skromne i swojskie. Pozdrawiam serdecznie i piątkę zostawiam, bo więcej nie mogę.
  • Robert. M 11.06.2017
    Bardzo często nie mamy wpływu na nasze życie, staramy się układać, planować, a ono i tak znajdzie nam powód do łez. Moja kuzynka straciła męża po czterdziestu dniach od daty ślubu, co do dziś wydaje mi się niemożliwym, jakby to było zmyślone. Podziwiam ją, bo ja sam nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, czy widziałbym sens w tym, aby rano wstać, ubrać się, coś robić, jeśli moja wizja przyszłości została stłamszona. Pamiętam jak rysowała konie po elewacji domu i nikt nawet nie pomyślał, by jej tego zabronić, potraktowano to, jako rodzaj terapii.
    24 lata i sama przez życie, to jest bohaterstwo, wstawać i budzić się dla dzieci, nie myśląc o sobie, to dopiero samozaparcie, bo przecież każdy potrzebuje bliskości. Podziwiam.
    Ja też lubię maj i te wystrojone kapliczki, otoczone bukietami polnych kwiatów, gdzie społeczność danej ulicy gromadzi się by uczcić jej pamięć, z własnymi krzesełkami, wkładami, które zostawiają, by ociepliły wizerunek. Wiele jest takich odnowionych, ale najbliższe sercu są jednak te, które się pamięta od dziecka, przed którymi przystawał, bo mama nakazywała i biegł dalej….Dziękuję za refleksje, za pochylenie się nad mym tekścikiem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania