Noc, która mnie zniewoliła
Smród nocy unosił się w powietrzu. Blady księżyc oświetlał lekko okolicę. Niebo było ciemne i bezgwiezdne - zupełna pustka. Jedynymi jasnymi punktami na nieboskłonie oprócz satelity Ziemi były przelatujące co jakiś czas samoloty.
Właśnie tej nocy postanowiłem wybrać się na spacer. Uznałem, że to idealna pora. Zero ludzi, zero problemów. Miasto było zupełnie puste. O tej godzinie zamierał jakikolwiek ruch. Zupełna pustka. Całe miasto należało do mnie. Nie było tu nikogo kto mógłby mnie zatrzymać lub spowolnić. Wreszcie mogłem poczuć wolność. Odpocząć od gwaru dnia codziennego i chłonąć piękno nocy. Właśnie to kochałem najbardziej - samotność. Jedynie ja i mój umysł, i moje przemyślenia.
Przechodziłem właśnie obok mojego domu. Zdawał mi się dziwnie obcy. Mijałem go już kilka razy, ale dopiero teraz to poczułem. Wytężyłem wzrok. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Nic się nie zmieniło, jednak poczucie obcości nie ustawało. Mój umysł mi wmawiał, że to nie mój dom, nie moje miejsce. Starałem się z tym walczyć, ale nie dawałem rady. Zrezygnowałem. Może miałem rację? Może to już nie jest mój dom. Noc jest bardzo długa. Mogłem go stracić przez cały ten czas. Nie było mnie tam. Każdy mógł wejść, zabrać coś i odejść niezauważony. Ktoś też mógł zostać w środku. Ktoś mógł usiąść na moim fotelu, pić moje wino i czytać moje książki. Ktoś już mógł zostać mną, nawet lepszym niż ja. Te myśli nie dawały mi spokoju. Szarpały moją głowę i rozrywały na kawałki. Czułem jakby jakaś kula przelatywała przez moją głowę, wylatywała i wracała, i znowu, i znowu, i znowu. Chciałem upaść nie ziemię, lecz me kolana cały czas były proste. Nie mogłem poddać się agonii. Ciało walczyło z umysłem. Ból, który odczuwałem w mojej głowie nie roznosił się wszędzie. Kumulował się tam, zaś reszta ciała była nieugięta. Czułem, że zaraz umrę. Głowa pękała od natłoku myśli, a zwiększający się ból rozsadzał ją jeszcze bardziej. Gdy już myślałem, że zmrużę oczy i zasnę stało się coś niezwykłego. Agonia minęła. Nie tak naturalnie jak po zażyciu leku tylko jakby nigdy nie istniała. Jakby cały ten ogromny ból był wytworem mojej fantazji. Jakby to wszystko było snem, a wszelkie cierpienia to tylko zwykłe imaginacje. Nie mogłem tego pojąć. To wszystko było takie nienaturalne, nierealne. Nie wiedziałem, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Czy to tylko wymysł chorego umysłu, czy jakaś kara, której nie mogłem zrozumieć. Jedynie co wiedziałem to to, że jest noc, że jestem na spacerze i powinienem już iść. Nie chciałem poddawać się wędrówce, lecz jakaś wyższa siła zmuszała mnie do ruchu. Nie mogłem ustać ani zmienić kierunku. Czułem się jak jakaś marionetka w szponach ciemności. I chyba tej ciemności właśnie się poddałem. Sam związałem swoje ręce i ustałem przed oprawcą. Moim przeznaczeniem była wędrówka. Wędrówka wśród wiecznej nocy. Wędrówka, której nie mogłem zakończyć ani przerwać. To było coś wyższego, coś co mnie zniewalało. Coś czemu nie mogłem się oprzeć. Mogłem jedynie się poddać i iść dalej. Dalej w mroczną wędrówkę...
Komentarze (17)
dd
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania