Noc z białą damą

Komentarz od autorki: Jest to fragment mojego opowiadania, które piszę do biblioteki i nie wiem czy wrzucę tutaj całość. Jednak potrzebuję opinii na temat tego, co napisałam, aby wiedzieć czy się w ogóle może nadać. :/ Za wszelkie komentarze i opinie dziękuję.

 

***

 

Zegar na wieży Głogowskiej pokazywał godzinę pierwszą w nocy. Całe miasto przykrywała ciemna, nocna łuna, rozświetlona przez światło pojazdów. Nie każdemu z mieszkańców miasta dane było spokojnie przespać całą noc.

Kajtek, Zosia i Piotrek siedzieli po turecku na rozłożonym na trawie kocu, przykryci innym kocem i otoczeni gromadą różnych osób domagających się wytłumaczenia zaistniałej sytuacji. Mimo letniej pory, noc była bardzo zimna, więc każde z trójki dzieci trzymało w rękach kubek z gorącą herbatą. Jednak i tak cała trójka drżała z przerażenia na myśl tym, co jeszcze ich czekało.

Chmara ludzi ustawiła się wokół nich i zaczęła zadawać im przeróżne pytania niczym dziennikarze, tak bardzo, że razem tworzyli jedynie nie zrozumiały szum. Dzieci przytuliły się jeszcze bardziej do siebie.

Kajtek z ulgą, ale i rozczarowaniem, przypatrywał się temu, co zostało z murów obronnych. Wydawało mu się że do tej pory czuje zapach spalenizny choć teoretycznie nie mogło to być możliwe. Zosia odstawiła pusty kubek z herbatą i zaczęła się bawić ździebłami trawy. Do tej pory czuła jeszcze ból w nodze, która na całe szczęście okazała się nie być poważnie uszkodzona. Piotrek oparł głowę o ramię siostry i zamknął oczy. Cała trójka była senna i jednocześnie pełna wielu silnych emocji.

W końcu Kajtek zauważył, że ktoś przedziera się przez tłum. Wysoka kobieta ubrana w czarną, cienką kurtkę z determinacją przedzierała się przez gromadę obserwatorów. Wołała dzieci po imieniu, ale jej głos nikł w morzu słów wymieszanych z dźwiękami alarmowych syren. W głowie miała setki różnych myśli. Serce waliło jej, jak szalone, ale nie patrzyła na to. Skupiała się tylko na znalezieniu dzieci. Tuż za nią podążał nieco starszy, około czterdziestoletni mężczyzna, który mimo pobudzających emocji nie miał już tyle siły do przepychania się łokciami.

— Mój Boże… jakie to szczęście, że nic wam nie jest – powiedziała, nie mogąc przestać ściskać ich z całej siły.

— Mamo! – Zosia aż się popłakała.

— Dzieci, nawet nie wiecie, jak mnie i tatę przeraziliście…

— A gdzie tata? – Ziewnął Piotrek.

— Tu jestem! – Starszemu mężczyźnie właśnie udało się wyjść z tłumu.

— A teraz chcę wiedzieć, co wyście tam robili! Przecież mieliście być w domu! Zośka! – Wskazała palcem na dziewczynkę. – Jesteś najstarsza! Dlaczego na to pozwoliłaś?! Gdzie jest Pani Wiesia?!

— Ja też się bardzo chętnie tego dowiem – Z tłumu wyłoniła się kolejna osoba: szczupły policjant z wąsami, ubrany w niebieski mundur. Posłał dzieciom groźne spojrzenie. Z reguły nie przepadał za dziećmi, ale trójka małych Tomaszewskich wyjątkowo działała mu na nerwy przez kawały, które mu kiedyś zrobili. Teraz patrzył na swoich sąsiadów z miną: „Doigraliście się wreszcie!” – Więc?

— No bo my wszystko opowiemy – rzekł Kajtek.

— Tak! Powiemy, jak na spowiedzi! – dodała Zosia.

— Innego wyjścia nie macie – odezwał się wreszcie tata.

***

— Mi też bardzo przykro , Pani Wiesiu — mówił Kajtek do telefonu. — Mama obiecuje, że jak tylko będzie mogła to do Pani zadzwoni – Chłopiec chodził po pokoju w tą i z powrotem, aby sprawdzić czy Zosia i Piotrek przygotowali wszystko do wyjścia. – Yhym. Dobrze. Nie, dziękujemy za owoce, nie trzeba. Dobranoc! – rozłączył się i odłożył słuchawkę na miejsce. Cieszył się, że już skończył tą rozmowę, bo Pani Wiesia zawsze musiała wypytać o jakieś tylko dla niej potrzebne szczegóły.

— I co? – Zosia rzuciła mu czarną, dresową bluzę i spodnie w tym samym kolorze.

— Powiedziałem Pani Wiesi, że mama jest chora – powiedział, zrzucając z siebie ubranie.

— To rodzice myślą, że jesteśmy u Pani Wiesi a Pani Wiesia, że z rodzicami? – Piotruś, najmłodszy z całej trójki, bo dziesięcioletni, pakował do dużej torby rozłożone na stole przekąski. Zapowiadała się długa i pełna wrażeń noc, którą trudno byłoby spędzić z pustym brzuchem.

— Dokładnie – Kajtek stał już w czarnym ubraniu, gotowy do wyjścia. Dla każdego dorosłego ich pomysł spędzenia nocy w ruinach opuszczonego więzienia byłby co najmniej szalony i nie odpowiedzialny. Tym bardziej, że posesja należała do osoby prywatnej. Jednak dla Zosi, Kajtka i Piotrka nie stanowiło to najmniejszego problemu. Szalone pomysły należały do ich specjalności szczególnie wtedy, kiedy w grę wchodziły pieniądze – Mianowice 50 zł (na głowę) za spędzenie całej nocy w rzekomo nawiedzonym, dawnym więzieniu, które obiecał im kolega z klasy.

Ostatni raz sprawdzili czy na pewno wszystko spakowali i gdy mieli już, co do tego pewność, usiedli przed telewizorem, aby poczekać na odpowiednią godzinę. Z domu wymknęli się po dwudziestej drugiej. O tej porze większość sąsiadów szykowała się już do spania i nikt nie wychodził z domu. Delikatnie stąpali po schodach, starając się jak najbardziej nie hałasować. Ciszę przerywał jedynie odgłos telewizora z mieszkania na górze i szmer przesuwanych po posadzce butów. Gdy tylko opuścili budynek, puścili się pędem po chodniku przy ulicy Tadeusza Kościuszki w stronę pustego targowiska. Mimo ciemności, postanowili jeszcze nie włączyć latarki – trójka ubranych na czarno dzieciaków z latarką z pewnością przykułaby czyjąś uwagę, szczególnie na tle opustoszałej okolicy. Trzymali się za ręce i szli przez cały czas, oświetlając sobie drogę jedynie telefonem Zosi. Gdy znaleźli się naprzeciwko targowiska, przeszli na drugą stronę, a następnie skręcili w lewo, mijając po drodze duży, zamknięty supermarket Netto. W całej okolicy panowała nocna cisza i lekko przerażająca atmosfera, ale dzieciom ani trochę to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie – powodowało to przyjemny dreszczyk emocji. Noc była chłodna, ale nie na tyle by grube ubranie i rozgrzewająca wola walki sobie z nią nie poradziły. Szybko przebiegli przez opustoszały parking w nadziei, że jakiś pracownik supermarketu ich nie zauważy i pobiegli na tył sklepu. Potem po czerwonych schodkach weszli na górę. Zatrzymali się dopiero przy zabytkowej studni.

— Czekajcie – Zadyszana Zosia usiadła na ławce. – Muszę… He… He… He… He… Chwilę odetchnąć.

— Trzeba było nie kombinować ze zwolnieniem na WF—ie i ćwiczyć, to byś nie miała zadyszki po takim lekkim truchcie – rzekł Piotrek.

— Phi! Sportowiec się znalazł! – Sięgnęła do plecaka po wodę mineralną. Wypiła kilka solidnych łyków. Piotrek odwrócił głowę w stronę zabytkowego więzienia.

— Myślicie, że ta biała dama naprawdę się pokaże? – Wskazał na okno znajdujące się najwyżej.

— No coś ty – Machnął ręką Kajtek. – Jakby się miała tak pokazywać to ludzie by o tym gadali i raz dwa by się jacyś specjaliści od zjawisk paranormalnych tutaj pojawili.

— To po co jest ta historia, że niby się ona pokazuje? – dopytywał się Piotruś.

— No jak to? Nie wiesz? – zdziwiła się Zosia. – Ktoś coś kiedyś źle usłyszał, dopowiedział i plotka poszła w świat a teraz służy raczej jako ciekawostka historyczna dla turystów – powiedziała dziewczynka, która zawsze starała się twardo stąpać po ziemi. Cała trójka znów ruszyła w kierunku budynku z czerwonej cegły. Przez lokalnych mieszkańców nazywano go więzieniem i tylko zainteresowani wiedzieli, że kiedyś służył on do innych celów. Dzieci do wyprawy przygotowywały się nie tylko od strony technicznej, ale także merytorycznej. W końcu głupio jest spędzać noc w miejscu o którym nie ma się zielonego pojęcia.

Ostatnie metry szli w całkowitej ciszy. Kajtek patrzył na resztki budynku, próbując sobie wyobrazić, jak wyglądał na samym początku. Ile było tam pomieszczeń? Kto tam mieszkał? Dlaczego rozebrano go w XVIII wieku? Takie myśli od dłuższego czasu zaprzątały głowę chłopca.

Każde z nich czuło pewien żal, że nie mogli zobaczyć tylu fascynujących rzeczy takich, jak ta warownia albo rozebrany w połowie XX wieku ewangelicki kościół, który kiedyś stał na rynku. Tak zamyśleni, zatrzymali się dopiero przy murach obronnych. Tutaj pojawił się ich pierwszy problem gdyż były one zbyt wysokie, aby je przeskoczyć. Piotruś, z racji swojego niskiego wzrostu i dobrej sprawności fizycznej, z ich pomocą, dałby jeszcze sobie radę, ale wysoka Zosia już niekoniecznie. Postanowili się rozdzielić i obeszli całą okolicę. Dopiero za trzecim razem udało im się odnaleźć malutkie przejście ukryte gdzieś na tyłach budowli. Nie było zbyt duże, więc przy przeciskaniu się nie obeszło się bez obtarć na dłoniach i ubraniach. Gdy już cała trójka znalazła się na miejscu, Kajtek wyciągnął z plecaka małą kamerę i włączył ją. Najpierw nagrał całe ruiny a potem skierował obiektyw na bardziej współczesną stronę miasta. Na koniec zwrócił ją ku sobie i w kilku zdaniach opowiedział, co planują zrobić.

Znów przeszli dookoła ośrodka w poszukiwaniu wejścia. Panująca wokół cisza brzmiała zupełnie inaczej na terenie zamku niż poza nim i nawet najcichszy dźwięk stawał się fascynującą częścią przygody. Zosia jako pierwsza odnalazła drzwi i przyprowadziła do nich swoich braci.

— O dziwo otwarte – rzekła. W trójkę prześlizgnęli się do środka. Spodziewali się zastać pomieszczenia wyglądające, jak z horroru. Mimo wszystko widok, który zobaczyli bardzo ich zaszokował. Znajdowali się w dużym pomieszczeniu z którego ktoś wyniósł wszystkie meble. Jedyną pamiątkę po ostatnich właścicielach stanowiło zakryte lustro. Kajtek przybliżył do niego kamerę.

— Zdejmujemy? – zapytał, wskazując na szarą zasłonę.

— Ludzie mówią, że podobno w lustrach może zamieszkać dusza zmarłej osoby i dlatego się je zakrywa – zaprotestował Piotruś, z założonymi rękoma, zasłaniając lustro.

— To tylko jakiś głupi zabobon. Jak nasz dziadek umierał to wszystkie lustra były odsłonięte i jakoś do tej pory nigdy się nie pokazywał – Zosia bez wahania zdjęła zasłonę. Zobaczyli ogromne zwierciadło oprawione w grubą złotą ramę ze zdobieniami. Miało ono okrągły kształt i wyglądało bardzo podobnie do lusterka z Disneyowskiego filmu o Królewnie Śnieżce z 1937 roku. Piotrek od razu zrobił duży krok w bok ze strachu, że zaraz wyskoczy na niego jakiś upiór. Kajtek twierdził, że nie wierzy w duchy i zabobony, ale mimo wszystko, profilaktycznie, również odsunął się na bok. Przed lusterkiem została tylko Zosia. Wolnym, ale pewnym krokiem podeszła bliżej i opuszkiem palca dotknęła szklanej tafli. Nic się nie stało. Nadal widziała w tafli jedynie swoje odbicie. Nagle zobaczyła na dole coś ciekawego. Skinęła ręką na Kajtka.

— Zobacz, tu coś jest napisane! – Wskazała palcem na wyrzeźbiony w złocie napis. Chłopiec kucnął i skierował obiektyw na napis. Kilka razy próbował go przeczytać, ale nie wiedziała nawet, jak się za to zabrać. Zawołał Piotrka, ale nawet on, mimo swojego zamiłowania do języka niemieckiego, nie umiał tego przeczytać.

— To po staroniemiecku – powiedział. – W szkole nigdy nie spotkałem się z takimi zwrotami. Poza tym obok jest data: 1818 rok.

— To kto mógłby to przetłumaczyć? – dopytywała się Zosia.

— Znam takiego jednego profesora z liceum, który być może będzie mógł nam w tym pomóc.

Przez następną godzinę pomału i ostrożnie zwiedzali cały budynek. Nie znaleźli jednak nic bardziej interesującego poza kolejnymi dwoma zwierciadłami. Na każdym z nich znaleźli podobne napisy, ale każdy inny. W końcu światło w latarce zaczęło mrugać. Kajtek sięgnął do torby i zaklął po cichu, kiedy zorientował się, że nie ma w torbie ani jednej baterii. Zośka z tym samym skutkiem sprawdziła w swoim plecaku i tylko ze smutną miną pokręciła głową.

— Mamy jeszcze latarki w telefonach – powiedziała.

— Ale lepiej oszczędzać baterię na wszelki wypadek.

— Mam pomysł! – zawołał Kajtek i przeszedł na drugą stronę pomieszczenia. Stanął na palcach i z trudem wyciągnął starą świecę. – O to rozwiązanie naszego problemu! – rzekł z dumą.

— Zwariowałeś?! – Piotrek załamał ręce.

— Spokojnie, nic się nie stanie. Nie będziemy przecież z tą świeczką chodzić po całym obiekcie.

— Yhym… — Piotrek nie był ani trochę przekonany do tego pomysłu. Prawdę mówiąc, z całej trójki to on miał najbardziej odpowiedzialne podejście do głupich pomysłów i „w miarę możliwości” starał się unikać niebezpieczeństw. Jednak miał też w sobie odrobinę poszukiwacza przygód i typowego rozrabiaki, jak pozostała część jego rodzeństwa,

 

***

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Pan Buczybór 25.09.2018
    "na myśl tym" - "o" ci uciekło
    "nie zrozumiały" - nie z przymiotnikami razem
    "Serce waliło jej, jak szalone" - zbędny przecinek
    "tą rozmowę" - tę rozmowę
    "nie odpowiedzialny" - to samo, co wyżej
    "supermarket Netto" - czepiam się, ale nazwy takie jak "netto" są tu zupełnie niepotrzebne
    "WF—ie" - zamiast długiej kreski ta, no, krótsza "WF-ie"
    "lusterkiem" - jak zwierciadło to duże, czyli nie lusterko
    "sięgnął do torby" "ma w torbie" - powtórzenie

    Dobra, parę drobnych błędów, ale ogólnie naprawdę porządnie. Opowiadanie nie jest jakoś specjalnie zaskakujące lub oryginalne, ale akcja idzie gładko i czyta się miło. W sumie dawno cię nie czytałem, ale jakoś mi się zdaje, że naprawdę piszesz lepiej. W sumie całość to klasyczne opowiadanie przygodowe w stylu lektur szkolnych i w tej roli sprawdza się bardzo dobrze. Także, mimo wszystko, dobra robota.
    Pozdro

    //a na avatarze to masz Inuyashę, c'nie? //
  • madoka 25.09.2018
    Nie wiem czy to, że jest w stylu lektur szkolnych mam traktować, jak komplement. :D

    //TAK!! :) //
  • krajew34 25.09.2018
    Rzeczywiście, podczas czytania czuć lekturą szkolną, aż się przypomniało, jak mnie się nie chciało ich czytać.. Choć czytać inne książki uwielbiałem.. Jeśli celujesz w taki nurt, to opowiadanie w sam raz
  • madoka 26.09.2018
    Czemu czuć w tym lekturą szkolną? :|
  • krajew34 26.09.2018
    madoka Trudno powiedzieć, po prostu takie odczułem wrażenie czytając. Nie jest to nic złego, udało ci się napisać całkiem dobre opowiadanie. Pewne odczucia trudno wyjaśnić. Ale oby tak dalej :)
  • krajew34 25.09.2018
    Inuyashe próbowałem oglądać, ale nie przypadł mi do gustu.. Lekko irytowała mnie, ta jego koleżanka..

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania