Nocne krzyki

Pod trampkami całe miasto huczy, brzęczy i skręca się w sobie, na wylot się samo dźga sobą! Zedrzyj beton ze mnie i oblecz skórą miasto. Tsunami krwi. Ludzi w dłoń i wyciskać z nich dusze. Siłą. Wszystko siłą. Siłą się odczłowieczyć kosztem człowieka drugiego. Wbić nóż w asfaltową żyłę miasta. Wypruć flaki. Odebrać sobie nożem człowieczeństwo. Wyciąć, jak niepotrzebny organ, jak niezręczną ręką młodego chirurga, trzęsienie serca, dwie ofiary śmiertelne. Milczące oczy wbijają się w mózg, jak igła w skroń. Wycie nocne i szaleńczy bieg, chodnik, chodnik dywanem tego pokolenia, huk stóp, znów nów, w cieniu zawstydzaj do woli, biegnij, bieg nieprzerwany, uporczywy w swojej konsekwencji i konsekwentny uporczywie, biegnij, stłamś siebie w biegu w sobie w ogóle w mieście w skutkach tragicznie w normie. Zawróć, przeskocz, stacja metra i krzyk, niemy krzyk spomiędzy długich włosów opadających na piersi, wyj z bólu, krew z ust z ciebie na zewnątrz w miasto, w miasto, w miasto krew wsiąka jak śmieci w las. Na dłoniach tysięcy, my rozrzedzeni, zużyty parkiet mieszkania katafalkiem tego pokolenia, krztusisz się ze śmierci, chude palce i chude myśli, rozedrgane spojrzenie i rozerwanie, rozwód z rzeczywistością, ubojnia z ludzi, podludzie z człowieka, krew ściekająca z brudnych paznokci w łazience, jak strzałka z patyków w podchodach, nie pamiętasz już?, chwyta cię za ramię, zbyt mocno, zbyt gwałtownie, zbyt, oślizgłe palce, żółte od papierosów i targa cię za sobą, przekrocz ciało, drugie, pierwsze, dziesiąte, wypadł ci właśnie pierwszy ząb, pod pachami czujesz pot i wstyd, włosy i zęby, usta blade, albo czerwone, jak sygnalizacja drogowa, pozwól mi dalej biec, nie prowadź mnie za sobą, tutaj, pomiędzy tymi ludźmi, każdy pokój jest tylko pokojem, bez większej funkcji, więc znajdujesz się w kolejnym pokoju, a opuszki obcego ciała cię puszczają, spójrz, wtedy wydalasz duszę na ścianę i stajesz się abstrakcjonistą, krzyk i wycie, księżyc milczy przez babcine firanki, zaciskasz zęby, każe ci patrzeć, oczy, oczy, oczy to nowe usta, ciała poskręcane i pozwijane, chichoczesz wewnątrz, wyglądają jak moje słuchawki, chociaż to ludzie, więc nie wiem, mamroczesz, to nie moja wina, ja nic nie zrobiłem, byłem nigdzie wtedy, co ja narobiłem?, kim ja jestem?, popychasz, odpychasz, dłonie w ruch, gwałt na kulturze osobistej, biegnij, znów biegnij, drzwi z hukiem, ty nic, ciebie nie, tobie to nic, biegnij, zbiegaj po schodach, uważaj, upadasz, plecy boleśnie tłuczesz o ostatnie dwa schodki, zaciskasz znów zęby?, podnosisz się, krew, pot, zgniecione papierosy i kieszeń pełna tytoniu, otwórz jedne, potem drugie drzwi klatki schodowej, a potem już tylko w miasto, z miastem współżyj przez resztę nocy, w gęste miasta istnienie wsadź dłoń, jak w swoje, szukaj, myśl, patrz i zaciskaj zęby. Ale miasta nie ma i jest tylko czarne nieistnienie miasta, ale przecież biegniesz, szybciej niż myślisz, już lecisz, spadasz we wszystkie kierunki, wszyscy twoi przyjaciele mają już depresję, a ty się ociągasz, lądujesz z telemarkiem, o ile z telemarkiem może wylądować ktoś, kto leci na wpół przytomnie z dziesiątego piętra na twarz.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Wrotycz 02.11.2018
    Telemark jest tu najlepszy, taki zdrowy dystans do własnego utworu:)
    Nie żałuję czasu poświęconego na przyswojenie Nocnych krzyków. Trochę przypominają Skowyt A. Ginsberga, ale jak u człowieka legendy żadna fraza nie jest wysiłkowa, tu, niestety mam, może tylko ja, takie odczucie przedobrzenia destrukcji.
    Miasto-człowiek chce stłamsić siebie w biegu.
    Dobre to jest. Pęd czuć, beton skruszony.
    Czarne nieistnienie miasta - zapamiętam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania