Nowe życie (1/2)

Maria stoi w przedpokoju i uśmiecha się, mimo że wcale nie jest jej wesoło. Zwykle przychodzi, kiedy państwa nie ma w domu, a Różą zajmuje się opiekunka. Potem państwo wracają razem z czternastoletnim synem Markiem, rozliczają się, pytają, czy były jakieś problemy (nigdy nie ma) i pozwalają jej iść, nie sprawdziwszy nawet, jak się spisała. Jednak dziś nie poszli do pracy jak co piątek. Rozmawiają z opiekunką. Rozmowa jest nerwowa, toczy się za zamkniętymi drzwiami sypialni, więc Maria słyszy tylko pojedyncze słowa, z czego jest zadowolona, ponieważ nigdy nie pozwoliłaby sobie na podsłuchiwanie. Uśmiecha się, bo nie wie, co powinna zrobić. Wejść do nich i przywitać się? Zacząć sprzątanie, jak zawsze? Wyjść? Może będą mieli pretensje, że stoi tu i podsłuchuje? Powinna im wyjaśnić, że nie słyszy, o czym rozmawiają, czy szkoda ich czasu na jej gadanie?

Z kuchni wychodzi Róża, ubrudzona jakimś serkiem, staje przy Marii i patrzy na nią. Pani Beata skarży się czasami, że nigdy nie będzie w pełni samodzielna, że już zawsze będą mieli w domu małe dziecko. Maria jej zazdrości. Też chciałaby mieć kogoś, kto zawsze będzie z nią.

Wyjmuje z kieszeni chusteczkę i kuca przy dziewczynce.

- Daj, wytrzemy buźkę.

Dziewczynka nie odsuwa się, więc Maria ściera serek z jej twarzy i pod wpływem impulsu głaszcze ją po policzku. Mała patrzy jej w oczy i nagle przytula się do niej. Maria zastyga. Czy wolno jej przytulić to dziecko? Drobne ciałko jest ciepłe i miękkie, Maria obejmuje je i czuje wzruszenie. Pamięta tylko jeden raz w życiu, kiedy ktoś ją przytulił. To było, kiedy jeszcze chodziła do szkoły, ponad trzydzieści lat temu. Popychali ją chłopcy ze starszej klasy, co się czasami zdarzało, ponieważ była niska, dziwna i miała jedną nogę krótszą, więc chodziła jak kaczka i normalną sprawą było, że nikt jej nie lubił, wszyscy się z niej śmiali, a czasem bawili się nią tocząc między sobą jak piłkę. Maria nigdy się nie broniła, nie czuła większego upokorzenia niż zwykle, kiedy była między ludźmi, czekała tylko aż skończą i będzie mogła odejść. Ale wtedy podeszła do nich dziewczyna ze starszej klasy, powiedziała "dajcie jej spokój" i przytuliła Marię, która była tak oszołomiona, że nie zareagowała. Dziewczyna odprowadziła ją pod drzwi klasy i odeszła. Potem Maria wiele razy czekała na nią na korytarzu i przed szkołą po lekcjach, przygotowała sobie słowa, którymi jej podziękuje, ale tamta zawsze skręcała w inną stronę i nigdy nie udało im się porozmawiać.

Drzwi sypialni otwierają się, Maria odsuwa od siebie Różę, gwałtownie wstaje i znowu się uśmiecha. Mała przywiera do jej nogi i kobieta nic na to nie może poradzić. Opiekunka rzuca "do widzenia" i wychodzi z mieszkania. Rodzice wyszli z pokoju i bez słowa patrzą na swoją córkę przytuloną do nogi Marii.

- Przepraszam - tłumaczy się zdenerwowana sprzątaczka. - Róża miała brudną buzię, chciałam jej tylko wytrzeć, a ona…

- Czy pani jest bardzo zajęta w ciągu tygodnia, pani Mario? - pyta pan domu. Pani Beata patrzy na niego z zaskoczeniem.

- Mam sprzątanie w poniedziałek i wtorek rano, w środę po południu, w czwartek często też…

- Mogłaby to pani ewentualnie odwołać?

- Artur, chyba powinniśmy najpierw porozmawiać - wtrąca pani Beata.

- Masz jakiś lepszy pomysł? Właśnie zostawiła nas opiekunka. Chcesz się w poniedziałek znowu zwalniać z pracy?

Pani Beata milknie, Maria widzi, że zgodziła się na coś, co zaproponował jej mąż. Tylko na co? Ten znowu zwraca się do niej.

- Jak pani widziała i pewnie słyszała…

- Ale ja nic…

Tak jak przypuszczała, to nie ma znaczenia. Nie słucha jej.

- …opiekunka małej niespodziewanie złożyła wymówienie. Żona i ja nie możemy sobie pozwolić na siedzenie w domu. Znamy się już kilka lat, pani Mario, mamy do pani pełne zaufanie, widzę, że mała panią lubi, może mogłaby się nią pani zająć, dopóki nie znajdziemy nowej opiekunki?

Maria milczy oszołomiona. Chcą jej powierzyć swoje dziecko?

- Jak się pani pewnie domyśla, chwilowo byłaby to praca codzienna. O finanse nie musi się pani martwić, umówimy się.

- Pani Mario - wtrąca się pani Beata wobec milczenia Marii. - Może się pani obawia choroby Róży, to naturalne, jednak…

- Nie - mówi nagle. - Dobrze, zgadzam się.

***

Weekend mija Marii na przygotowaniach i marzeniach. Wcale się nie boi choroby Róży, przeciwnie, bałaby się zdrowego dziecka z jego pewnością siebie i witalnością. Za takim dzieckiem z pewnością by nie nadążyła, nadal porusza się powoli i kołysze jak kaczka, mimo że nosi specjalne buty, z których jeden ma absurdalnie wysoką podeszwę. I co by zrobiła, gdyby jej nie szanowało, gdyby brzydko by się odzywało, a ona nie wiedziałaby, co mu opowiedzieć? Róża jest delikatna i słodka, porusza się wolno, zabawnie przebiera nóżkami, kiedy biega. Maria wie, że mogłaby ją kochać jak nikt inny na świecie, bardziej niż jej rodzice, którzy mają przecież syna zdrowego jak oni sami, spełnienie swoich marzeń, i na pewno nie rozumieją, że to Róża jest skarbem i że "ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi". Jak mają to rozumieć, skoro Maria nigdy ich nie widziała w kościele?

Gdyby ona miała męża, na pewno chodziliby razem w każdą niedzielę. Czasami wyobraża sobie, że idzie z nim pod rękę. Mąż z jej wyobrażeń nie ma twarzy ani charakteru, ale z pewnością jest silny i stanowczy i wzbudza szacunek. Maria pozdrawia sąsiadki z daleka, wcale nie zabiega o rozmowę, a nawet jeśli rozmawiają, nie musi im okazywać, jak tego potrzebuje, nie musi ich pytać, czy może je odprowadzić, ani zastanawiać się, czy zaproszą ją na herbatę. Wraca z mężem do domu i podaje mu niedzielny obiad. Rosół, do tego schabowy, ziemniaki i kapusta: potrawy, które lubią mężczyźni, bo ona dbałaby o swojego, nie tak jak jej matka. Nic dziwnego, że ojciec Marii odszedł od żony.

Matka uważała, że to przez nią, ale Maria nie chce w to wierzyć: owszem, była brzydka i nieudana, ale zawsze starała się być grzeczna, przynosiła mu papierosy, kiedy o nie prosił, nigdy nie krzyczała, ani nie płakała, jak inne dziewczynki. Kiedy odszedł, matka przeważnie się nią nie interesowała. Całe popołudnia po przyjściu z pracy przesiadywała w kuchni, paląc, pijąc kawę i przeglądając czasopisma. Kiedy Marii chciało się jeść albo pić i wchodziła do kuchni, matka zwykle wstawała i szła do swojego pokoju. Miały dwa, więc mogła tam siedzieć od początku, nie narażając się na widok córki, jednak z jakiegoś powodu upodobała sobie właśnie kuchnię. Zdarzało się niekiedy, że zostawała i zadawała Marii jakieś pytanie, najczęściej: "jak w szkole?". Maria, przepełniona wdzięcznością, opowiadała jej o tym, czego się nauczyła i jaką dostała ocenę (była dobrą uczennicą, więc chętnie się tym chwaliła), jednak matka szybko traciła zainteresowanie i wstawała, czasami w połowie zdania, by bez słowa odejść. Maria tak czy inaczej zdanie kończyła, aż wreszcie nauczyła się mówić do siebie, co przydaje się jej do dziś, bowiem słowa - nawet te rzucane w pustkę - pomagają jej uporządkować to, co się jej przydarza, wydobywają wydarzenia z chaosu i nadają im sens.

Maria nieraz słyszała w szkole, jak koleżanki skarżą się na swoje matki, że je biją - ręką, czasem nawet pasem. Chciała, żeby matka też ją zbiła, żeby się zdenerwowała, że nie zjadła śniadania, albo że dostała złą oceną (kiedyś nawet przyniosła kilka, dla sprawdzenia), ale to się nigdy nie przytrafiło, te sprawy po prostu nie wywoływały w matce emocji. Owszem, popchnęła ją czasami, ale zawsze jakby od niechcenia, kiedy Maria stała na drodze do kuchni czy łazienki i nie przesunęła się w porę, a matka nie miała cierpliwości, żeby zaczekać. Kiedyś zapytała matkę, dlaczego nigdy jej nie bije, ani na nią nie krzyczy. "Bo mi się nie chce" usłyszała. "Dlaczego?" - dopytywała. Matka nie odpowiedziała i Maria postanowiła nie zastanawiać się nad tym więcej. Czuła, że lepiej jest, kiedy pewne sprawy zostają jednak nienazwane.

Maria wchodzi do największego sklepu papierniczego w mieście i rozgląda się. Nigdy tu nie była, nigdy nie potrzebowała plasteliny, kredek i bloku rysunkowego, o które teraz prosi sprzedawczynię. Nagle staje się kimś, kto ma dziecko i tak ją widzi sprzedawczyni. Kobieta traktuje ją całkiem zwyczajnie, nie dziwi się, nie uśmiecha znacząco, widocznie nic w tym dziwnego, że Maria mogłaby mieć dziecko i jak każda matka kupować mu coś, czym się będzie bawiło. Maria płaci i wychodzi ze sklepu z rumieńcami na twarzy.

W domu piecze ciastka. Pani Beata wyjaśniła, że Róża jest uczulona na kakao, orzechy i cytrusy, tego nie wolno małej dawać, więc ciasteczka będą waniliowe. Maria specjalnie kupiła różne kształty do wycinania, będą mogły razem zgadywać, czy to jeżyk, czy ślimak, a może kwiatek. Będzie jej wolno pogłaskać włoski małej i dotknąć jej rączki. A potem, przy czytaniu książek, będzie mogła posadzić ją sobie na kolanach. Maria nigdy w życiu nie czekała na nic tak intensywnie, jak teraz czeka na poniedziałek.

W niedzielę po mszy spotyka Bożenkę.

- Dobrze wyglądasz - zauważa koleżanka. - Co u ciebie?

- Zmieniłam pracę - odpowiada starając się ukryć podekscytowanie, przez co brzmi trochę, jakby była niezadowolona. - Będę nianią dla dziecka.

Bożenka dziwi się.

- Dasz radę? Dzieci są takie żywe.

Maria uśmiecha się.

- Róża jest jeszcze malutka.

- A, ta Rózia od Nowaków, ta z downem? - kojarzy Bożenka. To niewielkie osiedle w małym mieście, dziecko inne niż wszystkie na pewno się nie ukryje. Marii nie podoba się ton Bożeny, jakby Róża się nie liczyła, a to, co ją czeka, wcale nie było takie wspaniałe.

- Tak - odpowiada chłodniej. - Nie mówi się z downem, tylko z Zespołem Downa - dodaje.

Maria żegna się, nie ma ochoty dłużej rozmawiać, mimo że koleżanka zaprasza ją na kawę z nadzieją poznania szczegółów - karty przetargowej w towarzyskiej atrakcyjności. Woli wrócić do domu i odzyskać to, co próbuje się jej odebrać. Kiedy jest sama, wszystko odzyskuje swoje właściwe znaczenie i blask.

***

W poniedziałek Maria budzi się o czwartej trzydzieści i rozpoczyna czekanie. Jeszcze trzy i pół godziny, i będzie z Różą. Ciastka i materiały papiernicze są już zapakowane i czekają, Maria idzie do łazienki i myje włosy, potem je suszy, ubiera się i je śniadanie, stara się to wszystko robić wolno, ale nadal ma ponad godzinę do wyjścia. Próbuje czytać książkę, ale nic z niej nie rozumie. Ostatnie pół godziny spędza siedząc. Wreszcie bierze swoją torbę, zakłada buty i żółtą kurtkę i wychodzi.

Drzwi otwiera pan Artur, pani Beata ubrana jest już do wyjścia, a do jej nóg przywiera płacząca Róża.

- Proszę się nie martwić, mała często tak w poniedziałki, zaraz jej przejdzie - mówi pan Artur.

- Jeszcze dwie godzinki i będzie pani miała spokój - dodaje Marek, uśmiechając się w taki sposób, że Marii ściska się serce. Czy on z niej kpi?

Ustalają kwestię obiadu, spaceru i drzemki, wreszcie Beata odkleja od siebie rączki Róży, jedną po drugiej, i nie żegnając się już więcej, cała trójka pospiesznie wychodzi z domu. Maria zostaje sama z płaczącą dziewczynką. Kuca przy niej.

- Patrz, co ci tu przyniosłam - mówi. Róży to w ogóle nie interesuje.

- Róża… - Maria dotyka jej ramienia, jednak dziewczynka odpycha ją i uderza. Maria chwyta jej rękę, jej też zbiera się na płacz, dlaczego mała jej to robi, dlaczego jej nie lubi? - Przestań, tak nie wolno! Jesteś niegrzeczna!

To wcale nie pomaga, Róża nie przestaje płakać, Maria patrzy na nią bezradnie, czuje jednak, że złość jej przechodzi. Wyjmuje z torby ciastko.

- Lubisz ciasteczka? - pyta. Dziewczyna milknie, patrzy na nią pytająco. - Upiekłam je specjalnie dla ciebie. Zobacz, tu jest jeżyk. A tu… jak myślisz?

Róża bierze ciastko w rękę, ale kształt jej nie interesuje, po prostu je zjada.

- Ciacho - uśmiecha się do Marii.

- Chcesz jeszcze?

Mała kiwa głową, Maria podaje jej papierową torebkę, żeby się poczęstowała, Róża bierze całą i ściska ją, Maria słyszy odgłos łamanych ciastek. To nic, cieszy się, że odzyskują porozumienie.

Reszta dnia mija już spokojnie, idą razem na spacer, Róża, kiedy się już nie boi, zaczyna mówić.

- Auto, dom, dawan.

- Bałwan - poprawia Maria. Trzeba mówić wyraźnie.

- Tak, dawan, dawan - cieszy się mała.

Jednak szybko marzną jej ręce bez rękawiczek, których nie pozwoliła sobie założyć i wracają do domu. W drodze Maria opowiada Róży o filmie, który widziała niedawno i który się jej wcale nie podobał, a nawet trochę ją oburzył.

Kiedy państwo wracają, w mieszkaniu jest porządek, a Maria czyta Róży książkę. Dziewczynka nie wstaje jej z kolan i nie biegnie do mamy i Maria czuje się trochę tak, jakby wygrała.

Następne częściNowe życie (2/2)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Justyska 14.11.2018
    Miałam tylko zerknąć, ale zostałam do końca. Piszesz tak lekko, że nie sposób nie popłynąć z opowieścią, aż troszkę Ci zazdroszczę, ale to taka zdrowa zazdrość hahah.
    To jedna z takich historii, która łapie mnie za serce. Gotuje się we mnie, kiedy słyszę, że się kogoś poniża, szczególnie słabszych. Od dziecka tak mam. Ach... Jutro z pewnością przeczytam drugą część, bo dziś już ledwo trzymam oczy otwarte. Jestem bardzo ciekawa ciągu dalszego i trzymam kciuki za dziewczyny:)
    Pozdrawiam serdecznie i wiadomo 5
  • jesień2018 14.11.2018
    Ależ mi, Justyska, przyjemność sprawiłaś swoim komentarzem! Dziękuję serdecznie! Choć zazdrościć nie masz czego, no weź;)) Pozdrawiam Cię!
  • jesień2018 14.11.2018
    ...w sensie, że Ty pięknie piszesz.
  • Ritha 15.11.2018
    Hej :)
    Ok, najpierw wsparcie techniczne. Zobacz ten fragment:

    „Drzwi sypialni otwierają się, Maria odsuwa od siebie Różę, gwałtownie wstaje i znowu się uśmiecha, Róża przytula się do jej nóg i Maria nic na to nie może poradzić. Opiekunka rzuca "do widzenia", wymija Marię i Różę i wychodzi z mieszkania. Dziewczynka nadal stoi przytulona na nóg Marii. Jej rodzice wyszli z pokoju i patrzą na to bez słowa.
    - Przepraszam - tłumaczy się Maria zdenerwowana. - Róża miała brudną buzię, chciałam jej tylko wytrzeć, a ona…”
    5 x Maria, 4 x Róża, zbyt często powtarzają się te imiona

    Teraz tutaj:
    „- Czy pani jest bardzo zajęta w ciągu tygodnia, pani Mario? - pyta pan domu. Pani Beata patrzy na niego z zaskoczeniem” – pani/pani/pan/pani, znów powtórzenia, ale w dialogu to jeszcze pół biedy, to bym zamieniał: „Pani Beata patrzy” na np. Kobieta patrzy, Rozmówczyni, albo samo Beata, cokolwiek, by wyeliminować tę panią po raz kolejny

    Hm, zobacz tutaj:
    „Rosół, do tego schabowego, ziemniaki i kapustę, takie potrawy, jakie lubią mężczyźni, bo Maria dbałaby o swojego mężczyznę, nie tak jak jej matka, od której ojciec odszedł, kiedy Maria była mała” – powtarza się mężczyzna, poza tym zapisałabym jak już:
    „Rosół, do tego schabowy, ziemniaki i kapusta (…)”, dwa razy Maria i ogólnie konstrukcja całego zdania jest dziwna.

    Teraz co do treści – dobry portret Marii, jeszcze lepszy – jej matki, dużo emocji i zbudowanie na nim klimatu, pewne, powiedzmy, defekty, które rzutują na relacje społeczne, a te na psychę, a to z kolei na chęć opieki nad Różą, retrospekcje - obojętna matka, całość osaczająco-przytłaczająca, bezsilna – bardzo fajnie utkane.

    „Czuła, że lepiej jest, kiedy pewne sprawy zostają jednak nienazwane” – to chciałam skopiować, jako dobra puenta, czy myśl przewodnia

    Napisane lekko i wzruszająco, podobało mi się, pomimo, że trochę te powtórzenia i konstrukcja zdań, która najchętniej skondensowałabym o 30 % co najmniej, ale mimo to 4+, czyli dam pięć gwiazdów.
    Pozdrawiam :)
  • jesień2018 15.11.2018
    Wow, lubię taką krytykę, na pewno pochylę się jeszcze nad tekstem, biorąc pod uwagę Twoje (cenne!) obserwacje. Serdecznie dziękuję! Choć nad "panią Beatą" muszę się zastanowić, bo to nie jest obiektywna narracja, tylko trochę sposób myślenia Marii, a czy ona pomyślałaby "kobieta" lub "Beata"? Rozważę w wolniejszej chwili. Jeszcze raz dzięki, cieszę się, że się podobało. Dzięki też za pięć na szynach ;) Pozdrowienia!
  • Ritha 15.11.2018
    Choć nad "panią Beatą" muszę się zastanowić, bo to nie jest obiektywna narracja, tylko trochę sposób myślenia Marii, a czy ona pomyślałaby "kobieta" lub "Beata"? - dobry argument, częściowo mnie przekonuje, a nawet bardzo, rozumiem, że bohaterka ma dany, charakterystyczny dla siebie sposób myślenia i ok, kupuję to. No ale tych powtórzeń jest sporo, rozważ na spokojnie, ale nic wbrew sobie, moje rady to tylko takie właśnie luźne sugestie.
    Pozdrawiam raz jeszcze :)
  • jesień2018 15.11.2018
    Ritha tak, tak, zdecydowanie musi być mniej powtórzeń i zdecydowanie przejrzę tekst pod tym kontem (w wolnej chwili), naprawdę wdzięczna jestem za Twoje sugestie!
  • Ritha 15.11.2018
    Git, cieszę się :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania