Poprzednie częściNowe życie (1/2)

Nowe życie (2/2)

Mijają kolejne dni, Maria opiekuje się Różą od poniedziałku do piątku, mała nadal często płacze przy pożegnaniu z matką i Maria prawie codziennie walczy z poczuciem odrzucenia. Nie rozumie, w czym lepsza jest matka wychodząca do pracy i niemająca czasu dla dziecka, od niej, która zostawia całe swoje życie, żeby być z dziewczynką (przecież nie o pieniądze tu chodzi, pieniądze miała ze sprzątania, owszem, mniejsze, ale jej nie trzeba wiele). Na dodatek Marii zaczyna doskwierać uczucie, którego nie chce do siebie dopuścić, coś na kształt rozczarowania. Nie wie tylko, czy to rozczarowanie dzieckiem, czy sobą samą. Dlaczego nadal nie potrafi być szczęśliwa, teraz, kiedy wreszcie ma kogoś do kochania? Czy nie o tym marzyła przez całe życie? A jednak - irytuje ją, że Róża nie umie rysować i szybko rezygnuje z prób, choć Maria pokazuje jej krok po kroku, jak to się robi, tłumacząc wszystko z cierpliwością, na którą mało kogo byłoby stać; irytuje że nigdy jej nie odpowiada (czy wymruczenie "aha" naprawdę przekracza możliwości dziecka?), oraz że jedynym sposobem na ukojenie jej porannego płaczu jest przekupywanie jej słodyczami. Musi jednak przyznać, że to ostatnie ma też swoje dobre strony - pani Beata pozwala Róży na słodycze raz w tygodniu i łamanie tego zakazu sprawia, że Maria i Róża mają wspólną tajemnicę. Daje też Marii poczucie mocy: jest coś, o czym decyduje zupełnie sama. Czasami, kiedy piecze w domu ciastka albo szuka w sklepie słodyczy, ogarnia ją fala czułości. Wtedy właśnie czuje, jak bardzo kocha Różę.

A potem intensywnie czeka na spotkanie, po czym, kiedy są już we dwie i Róża zajada słodycze łapczywie i z zupełnym brakiem manier, ogarnia ją zniecierpliwienie, jakby coś nie pasowało, jakby czegoś nadal brakowało. Nie można jednak powiedzieć, że nie jest dla Róży dobra. Stara się tym goręcej, im większe czuje zniecierpliwienie, jest przecież zupełnie inna od swojej matki i nie chce robić Róży przykrości. Być może gdyby nie poczucie winy, nie starałaby się aż tak bardzo. Modli się o więcej wyrozumiałości, ale widocznie Bóg woli ją właśnie taką, rozchwianą i czujną.

Zdarza się, że państwo proszą ją o pomoc również w weekend, ale to rzadkość, w weekendy czas nadal należy do niej. W soboty sprząta, pierze i robi zakupy, w niedziele chodzi do kościoła i rozmawia z koleżankami. Teraz, kiedy ma nową pracę, często same ją zaczepiają, ciekawe, jak to jest i jak Marii idzie. Zawsze odpowiada, że Róża jest cudowna, a ona nigdy jeszcze nie była taka szczęśliwa. Brzmi wówczas tak przekonująco, że sama sobie wierzy.

Bywają jednak soboty lub niedziele, kiedy Maria nie może się na niczym skupić i czuje, że musi natychmiast zobaczyć dziewczynkę. Co robi, jak zajmują się nią rodzice, czy bawią się z nią, czy zajmują tylko swoimi sprawami. Kiedyś Maria stała w pobliżu ich bloku tak długo, że wreszcie zauważyła, jak wychodzą, na spacer, czy na zakupy. Widziała, że matka trzyma Różę za rękę i coś się w niej zbuntowało, bo to teraz była jej rola, na ich własne życzenie. Nie podeszła jednak i nic nie powiedziała, ale do końca dnia czuła, jakby ktoś w jej serce wbił kolec.

Maria zaczyna rozumieć, że tym, co ją uwiera, jest niesprawiedliwość. Róża jest jej i z nią powinna żyć. Nie powinna jej zostawiać codziennie o siedemnastej i w weekendy tamtym ludziom, powinny razem spędzać cały czas. Wtedy Róża nie płakałaby porankami, bo w jej życiu byłby porządek. Tak jak w życiu Marii. Wszystko byłoby na swoim miejscu.

Maria pamięta też o tym, że jej rola miała być tymczasowa. Państwo nie dają jej co prawda do zrozumienia, że kogoś szukają, ale tak się przecież umawiali. Jeśli któregoś dnia podziękują jej za pomoc, nie będzie mogła być zdziwiona, ani nie będzie mogła zaprotestować. Maria zaczyna dojrzewać do tego, by samodzielnie wprowadzić ład. Przypomina się jej opowieść koleżanki o córce, która długo chodziła z chłopakiem, ale nie brali ślubu, aż wreszcie zaczęli mieć problemy i nie mogli się dogadać.

- Przychodzi czas, kiedy trzeba zdecydować: wte albo wewte - stwierdziła koleżanka. - Ile można tak żyć na rozdrożu?

Po kilku miesiącach zajmowania się Różą Maria też ma dość życia na rozdrożu.

***

Początek lata to podobno dobry czas na sprzedaż mieszkania, Maria daje ogłoszenie i zaczynają się zgłaszać potencjalni nabywcy. Oferuje za mieszkanie po matce atrakcyjną cenę, więc zainteresowanie jest spore. Znajomym i sąsiadom mówi, że niepotrzebne jej dwa pokoje, czynsz za duży, chce zamienić na kawalerkę. W rzeczywistości planuje wynajmować, obliczyła sobie, że wystarczy jej na wiele lat wynajmu w małym mieście na wschodzie Polski (skąd pochodzili rodzice jej ojca), gdzie nikt nie będzie jej znał. Zamierza płacić za rok z góry i nikt nie powinien jej zadawać niepotrzebnych pytań.

Wreszcie sprzedaje mieszkanie i umawia się z kupującymi, że wprowadzą się w ciągu miesiąca. A więc ma najwyżej miesiąc na zorganizowanie wszystkiego.

Szczegółowo przegląda swoje rzeczy, musi wybrać najpotrzebniejsze, tylko tyle, ile się zmieści do walizki. Właściwie niczego jej nie żal, nie łączą się z nimi żadne uczucia, żadne dobre wspomnienia. Ostatecznie nie bierze nawet albumu ze zdjęciami, zostawia sobie tylko jedno, na którym jest z tatą, właściwie z obojgiem rodziców, ale to tata trzyma ją na rękach i prezentuje fotografowi. Dziwi się, że była kiedyś taka malutka, włożyli ją w becik i nie widać, że jest ułomna. Można pomyśleć, że to zwykłe dziecko, które ma przed sobą życie.

Pakuje buty na zimę, być z może z tym będzie największy problem, ale jak już pozna nowych sąsiadów, ktoś na pewno jej podpowie, gdzie można takie zamówić, kiedy będą potrzebne nowe. Wybiera kilka ciuchów, właściwie cieszy się, że większość będzie musiała kupić na miejscu, wszystko, co ma, jest już dawno niemodne, a wie, że ludzie sądzą po pozorach, przedstawi się więc z (możliwie) najlepszej strony.

Książek ma niewiele i nie jest szczególnie do nich przywiązana, wybiera tylko Biblię i książki, które dostawała pod koniec roku szkolnego jako nagrody - dowód że kiedyś miała potencjał. Bierze też różaniec i zdejmuje ze ściany swój krzyżyk z bierzmowania, powiesi go w nowym domu.

Nie zabiera żadnych sprzętów domowych, talerzy, sztućców, garnków, miotły, szmat, ma nadzieję, że większość z tych rzeczy będzie w mieszkaniu, które znajdzie, kiedy już dotrą na miejsce (na początku zatrzymają się w którymś z pokoi wynajmowanych turystom w domach, potem Maria kupi lokalne gazety i zacznie poszukiwania). A jeśli nie - dokupi wszystko, co potrzebne, przecież ma pieniądze.

Kiedy kończy pakowanie, z satysfakcją utwierdza się w przekonaniu, że potrzebuje tak mało rzeczy - nic jej tu nie trzyma i czas zacząć nowy rozdział. Dla Róży nie weźmie prawie nic, tylko zmianę bielizny i leki, które przyjmuje, całą resztę kupi się na miejscu. W środę po prostu weźmie ją do siebie, zabiorą walizkę i zamówi taksówkę, która zawiezie je na dworzec w pobliskim mieście. Tutaj byłoby to zbyt ryzykowne.

Z powodu tych przygotowań i planów, Maria jest teraz nieustannie podekscytowana, aż Róża coś wyczuwa, bo zaczęła jej codziennie zadawać pytanie "co?", nie dotyczące niczego, co robią. Wreszcie Maria postanawia wszystko jej powiedzieć, wie, że Róża nie potrafi powtórzyć tego rodzicom, więc się nie boi.

- Co?

- Posłuchaj Róziu, wiesz, że bardzo cię kocham? - Dziewczynka kiwa głową. - Jest skupiona jak rzadko, kochana Róża, na pewno wszystko zrozumie. - I dlatego chcę, żebyśmy były już zawsze razem, jak mama i córeczka, rozumiesz? A fe! Nie dłub w nosie, boś nie prosię! No już, nie płacz, posłuchaj, bo to ważne. No już, masz lizaczka. Słuchaj.

Maria opanowuje znajome zniecierpliwienie i kontynuuje.

- Mama Beata i tata Artur mają swojego synka Marka. A ja będę miała ciebie, będziesz moją córeczka i w ten sposób wszyscy będą szczęśliwi. Posłuchaj, Pan Jezus powiedział "cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Wiesz, co to znaczy, Róziu? To znaczy, że Pan Jezus prosi, bym się tobą zaopiekowała, bo On widzi, jak cierpisz, kiedy raz jesteś z mamą Beatą, a raz ze mną. Wie, że to dla ciebie trudne i wie też, że mama Beata nigdy nie zostanie w domu, żeby się tobą zajmować, bo dla niej ważniejsza jest praca. Rozumiesz?

Róża patrzy na Marię niepewnie, być może nic z tej przemowy do niej nie dociera. Trudno, zrozumie w swoim czasie. Tylko musi się nauczyć mówić do Marii "mama".

Maria wyobraża sobie, jak to będzie. Zamieszkają w miasteczku jej dziadków, Maria powie wszystkim, że jest wdową, żeby nie myśleli, że ma dziecko bez ślubu, przecież coś takiego nie mogłoby jej nigdy dotyczyć. I co z tego, że ma jedną nogę krótszą, ktoś ją jednak pokochał, ożenił się z nią i dał jej dziecko. Ktoś dotykał jej ciała i się nie brzydził, ani jej nie wyśmiał, cieszył się, że ma taką żonę, jej miłość i oddanie mu wystarczały, chciał być z nią jednym ciałem. Kiedy Maria o tym myśli, zaczyna się lękać: a może jednak odsunął rękę, odwrócił się plecami, rano milczał i próbowała zagadać ciszę tysiącem słów, które nie miały tej mocy? Nie, przecież dał jej dziecko, to jest dowód i nie ma się co nad tym więcej zastanawiać.

Wyjeżdżają za tydzień i na tym się Maria powinna koncentrować.

***

Maria zapina walizkę i stawia obok nowego plecaczka z misiem, w który włoży rzeczy Róży. Stoi przed lustrem i czesze się, patrząc sobie w oczy. Dziś odmieni się jej los, dziś znajdzie swoje miejsce na ziemi, skończy się tułaczka i czekanie na życie, które przydarzało się innym lecz nigdy nie jej. Dostanie dziecko i przeszłość, w której była miłość.

Maria wychodzi z domu i rusza w kierunku bloku Róży. Idzie spokojnie, powoli, czuje każdy krok, każde zetknięcie podeszwy z ziemią, stuk stuk, stuka ciężki but o chodnik, nigdy dotąd nie zwróciła uwagi na ten dźwięk. Widać już blok dziewczynki, Maria wchodzi do klatki, do windy, naciska guzik, jedzie, po raz ostatni w roli tej, która nie ma prawa do dziecka, która jest tylko tymczasową opiekunką.

Otwiera pani Beata.

- Dzień dobry.

Maria uśmiecha się blado, nagle ogrania ją strach, że wystarczy na nią spojrzeć, żeby przejrzeć jej zamiary. Czeka z drżeniem - czy zostanie wpuszczona do Róży?

- Mała ma gorączkę, zaopiekuję się z nią dzisiaj. Przepraszam, że nie zadzwoniłam, miałyśmy trudną noc, wyleciało mi z głowy.

Maria stoi bez ruchu i nie wie, co zrobić. Czuje się osłabiona przez falę ulgi i rozczarowania, które ją ogarniają.

- Dobrze się pani czuje?

- Tak - próbuje zebrać myśli, wydobyć jakiś sensowny ciąg z tego, co bezładnie obija się w jej głowie. - Czy mam jutro przyjść?

- Zobaczymy, jak się będzie czuła, dam pani znać.

Maria kiwa głową, odwraca się i odchodzi.

 

***

Wychodzi z klatki i idzie przed siebie. Nie wiedząc kiedy, trafia na łąkę za osiedlem. Kiedy tu ostatnio była? Nie pamięta. Zwalnia. Teraz dociera do niej brzęczenie pszczół i much, ciepło na policzkach i ból nogi: szła za szybko. Wśród zapachów lata wyławia jeden znajomy i serce zaczyna jej mocniej bić. Pokrzywy. Często przychodziła na tę łąkę kiedyś, dawno, kiedy była młoda i zakochana, nieważne, że bez wzajemności. I właśnie pokrzywami pachniała obietnica, że coś ją czeka. Coś ważnego i pięknego.

Maria siada na trawie i płacze po raz pierwszy od wielu lat, płacze nad swoim losem. To była pusta obietnica, jednak nie żałuje, że czekała, chciałaby umieć jeszcze tak czekać, ale jest już za stara i zbyt wiele przeżyła, mimo iż nie przeżyła prawie nic.

Od początku wiedziała, że plan się nie uda, wiedziała, że nie można ukraść życia, które nie było jej pisane. Zabrałaby Różę, ale jak długo mogły się ukrywać? Jak długo ukryje się kobieta z krótszą nogą i dziewczynka z Zespołem Downa?

Nie martwiła się gorączką Róży, wiedziała, że to znak od Boga, to On je uratował, w ostatniej chwili.

Maria siedzi na trawie, pokrzywy pachną, a do niej wracają uczucia, o których dawno zapomniała, żal, czułość, tęsknota za czymś utraconym lub nigdy niedoświadczonym, a nad tym wszystkim wielki spokój, który, jest tego pewna, zesłał jej Bóg.

***

Maria wchodzi do swojego nowego mieszkania. Tak jak wszystkim powiedziała, kupiła sobie kawalerkę. Zostawiła za sobą rzeczy matki, ciemne boazerie w przedpokoju i kuchni, stare tapety, których nigdy nie zmieniła, wzorzyste dywany.

Nowe mieszkanie to duży, jasny pokój połączony z kuchnią. Ma nową sofę, szafę, regał, solidny stół i łóżeczko dla lalki. Więcej jej nie trzeba.

- Podoba ci się? - pyta stojącą przy niej dziewczynkę, która po raz pierwszy odwiedza ją w mieszkaniu. Róża kiwa głową.

- Dzie mieska Lola?

Maria pokazuje jej łóżeczko. Róża układa w nim lalę.

- Pać ciocia, Lola śpi.

Teraz dziewczynka będzie mogła bywać u Marii, kiedy obie mają na to ochotę. Maria zapytała o to rodziców Róży i zgodzili się. Zgodzili się też, żeby została stałą opiekunką dziewczynki, powiedzieli, że mała do nikogo dotąd nie była tak mocno przywiązana. Niebawem Róża pójdzie do szkoły, a wówczas to Maria będzie ją odbierać i spędzać z nią popołudnia. Nie marzyła o takim losie, ale ostatecznie przyjęła go z otwartymi ramionami. Zresztą kto wie, co jeszcze się wydarzy?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Justyska 15.11.2018
    Pięknie poprowadzona historia. Po pierwszej części jakoś nie spodziewałam się, że Maria wpadnie na taki pomysł. Uważam, że bardzo dobrze ukazałaś szczegóły psychiki Marii, jej motywacje i to jak za czymś okrutnym może kryć się miłość.
    Człowiek nie powinien być sam i każdy zasługuje na to, żeby ktoś go kochał... Pokazałaś też, jak ogromny wpływ ma na nas nasze dzieciństwo, jak mimo mijających lat nie potrafimy się często uwolnić od wydarzeń z czasów kiedy byliśmy dziećmi. I to, że dzieci są zawsze nie winne i uwikłane w sprawy dorosłych.
    Och... warto było przeczytać i bardzo się dziwię, że pod tak dobrym opowiadaniem nikogo nie ma.
    Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że będziesz dalej tu publikować:)
  • jesień2018 15.11.2018
    Justyska, Ty jesteś, a Twoje słowa wiele dla mnie znaczą. Dziękuję. Ściskam. (Pewnie, że będę, wciągnęłam się!)
  • Freya 15.11.2018
    Fajny tekst, trafiający w czułe struny jak również potrzebny, ponieważ zjawisko niepełnosprawności w szerokim tego aspekcie, nie jest już tak wstydliwym tematem, aby je chować bezlitośnie do szafy czy piwnicy... jak niegdyś bywało. Świadomość społeczna nieco się zmieniła, lecz dalej dominujące jest milczenie wobec ułomności.
    Potrzeba zrealizowania swojego życia jako matka, jest niezwykle silna i występuje nawet u kobiet niepełnosprawnych - jak również, niezależnie czy dotyczy to sfery fizycznej, czy zarówno także ułomności intelektualnej.
    Spojrzenie na ten problem poprzez świadomość osoby niepełnosprawnej (postać Marii i Róży, obraz obydwu rodzin) jest dużym wyzwaniem dla autora, wymaga szczególnej wiedzy środowiskowej, rodzinnej...

    Bardzo dobrze oddany temat i niezwykle ważny, pomimo że jest w nim wiele niedopowiedzeń, to w/g mnie dają jeszcze większą swobodę wyobraźni oraz interpretacji - tych brakujących szczegółów, choćby instytucjonalnej strony, a także religijnej... Duży szacun :) Pozdrawiam
  • jesień2018 15.11.2018
    Strasznie mi miło, dziękuję, Freya!
  • jolka_ka 15.11.2018
    Ja również czytałam obie części. Fabuła ciekawa, ale gdzieś od połowy już wiedziałam jaki będzie finał ;) Fajne jest to, że nie silisz się na jakieś wyszukane zdania, nie dopowiadasz niepotrzebnie, piszesz ładnie i trafiasz do "każdego". Nadałoby się to na jakąś obyczajówkę (film mam na myśli). Ode mnie piątka.
  • jesień2018 15.11.2018
    Wiedziałaś, że będzie chciała ją porwać? No ładnie. A ja sama na początku się tego po niej nie spodziewałam ;)) Dzięki za dobre słowo! Pozdrowienia!
  • jesień2018 25.11.2018
    Ooo, widzę że ktoś mi jedynkę wlepił. Chętnie przeczytam, co aż tak się nie spodobało. Być może warto wiedzieć na przyszłość:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania