NS - Marność istnienia - Byłam kiedyś stara

Byłam kiedyś stara

- Babciu, co ty robisz?! – wykrzyczał pytanie z południowej wieży mojego ukochanego Pałacu Radości, a ja nadal ruszałam rękami w górę i w dół, odciskając na śniegu skrzydła wielkiego ptaka. – Babciu, zachorujesz! – wołał poirytowany moim zachowaniem.

- Może nie – powiedziałam pod nosem. To było takie przyjemne uczucie. Leżeć w śniegu, w samo południe i poczuć się jak małe dziecko, któremu ktoś zwraca uwagę.

- Babciu, co ty robisz? – powtórzył to samo pytanie schodząc po mnie na podwórko i podając mi rękę, by pomóc wstać.

- Nie depcz tutaj - upomniałam go jak zawsze spokojnym głosem.

Stanął posłusznie, a ja jeszcze raz zatoczyłam półkola ramionami i podpierając się na łokciach usiadłam opadając z sił.

- Pamiętasz, że masz sto trzynaście lat? – zapytał pokornym, dobrze mi znanym tonem. Ten ton zawsze mi o tym przypominał. Nie musiał wspominać o dacie moich urodzin, a wiedziałam, że daje mi do zrozumienia, że jestem stara.

- Pamiętam – potwierdziłam – i pamiętam też, jak jako dziecko robiłam na śniegu orły – dodałam, klękłam na kolanach i wygniotłam dłonią w miękkim puchu koronę na głowie mojego dzieła – teraz jest piękny. Dostojny i dumny. Polski – podkreśliłam z wielkim namaszczeniem, ale z kolan już nie mogłam się podnieść.

Nie czułam bólu. Chłód śniegu go znieczulał, a radość jaką sprawił mi dopołudniowy spacer wynagradzał wszystko. Widok białej kołderki pokrywającej alejki mojego ogrodu, drzewa i krzewy, na wyspie, na którą białe płatki spadają raz na kilkanaście lat, wzruszył mnie dogłębnie. Przypomniał rodzinny kraj, który od dziesiątek lat odwiedzałam tylko przy okazji świąt lub innych ważnych wydarzeń.

- Pomogę ci wstać – usłyszałam ciepły głos i poczułam mocną dłoń pod swoją pachą – ty naprawdę jesteś jak mała dziewczynka – dodał śmiejąc się i bez pytania, czy mam ochotę wracać, prowadził mnie do głównego wejścia.

Nie musiał nic mówić. Wiedziałam, że chce ze mnie zdjąć mokrą kurtkę i posadzić w moim ulubionym fotelu koło kominka. Wtedy i ja tego pragnęłam. Usiąść wygodnie, zapalić papierosa i zanurzyć się we własnych wspomnieniach lub fantazjach. Takie momenty uwielbiałam od zawsze.

Dym papierosa rozgrzewał mi płuca, ogień zziębnięte nogi, a wspomnienia serce.

Kiedy miałam niespełna pół wieku wygrałam los na loterii.

Już od ładnych kilku lat byłam emigrantką. Wyjechałam na zieloną wyspę nie po to, by podziwiać zieleń i choć czułam się tu bezpiecznie, nie narzekałam na brak przyjaciół, pieniędzy i nie tęskniłam za nerwowym życiem, ciągle czułam się bezdomna. Pragnęłam tylko jednego. Mieć własny dom.

Taki, w którym ściany pomaluję na ulubione kolory. Wstawię wygodne i użytkowe meble, a w ogrodzie posadzę wszystkie rośliny, które tylko zechcą w nim rosnąć.

W pierwszej kolejności kupiłam więc niewielki, opuszczony i w znacznej części zniszczony pałacyk. Od pierwszego wejrzenia zakochałam się w tej budowli i terenie go otaczającym. Oczami wyobraźni widziałam jak będzie wyglądał, kiedy wyjdzie już ekipa remontowa. Przestronne pokoje w pastelowych kolorach. Wielkie okna wpuszczające jak najwięcej światła, które już wtedy nazywałam łapaczami słońca. Słońce, słoneczne lato, to kolejna rzecz jakiej mi tutaj brakowało, dlatego każdy wpadający promień chwytałam jak uśmiech losu. Skakałam z radości, kiedy weszłam do odremontowanego domu, w którym było miejsce dla każdego z mojej rodziny, a echo śmiało się razem ze mną.

Mój mąż był młodszy ode mnie o ładnych kilka lat. Cokolwiek byśmy robili, on zawsze górował nade mną energią i siłą. Pierwsze bóle kręgosłupa i stawów, na które robił kwaśną minę, kwitowałam:

– Poczekaj, za dziewięć lat przyjdzie twoja pora – i dodawałam z uśmiechem – nie poddam się tak łatwo. Do setki jeszcze daleka droga. Kupię kiedyś Jeepa Wranglera, otworzę dach i będę podrywać młodszych od ciebie.

Kiedyś. To słowo zawsze kojarzyło mi się z przyszłością. Teraz mówię kiedyś, myśląc o przeszłości.

Pożegnałam mojego ukochanego męża, po ponad pół wieku grzania się w jednym łóżku w tym wilgotnym kraju. Płakałam. Bardzo. Jeszcze bardziej, kiedy przyszło mi rozstać się na zawsze z córkami. Któż nie rozpaczałby po stracie dziecka, ale osiemdziesiąt z haczykiem to godny czas na odejście, tłumaczyłam sobie. Cierpiałam, ale wdzięczna byłam losowi, że pozwolił mi cieszyć się zdrowiem, patrząc, jak rosną moje wnuki i ich dzieci.

Pokolenia. Kolejne i kolejne, i ja. Babcia, która zawsze wspierała dobrym słowem, uśmiechem i niekończącymi się pokładami cierpliwości. I oni mieli do mnie cierpliwość oraz szacunek.

Starość wzbudza większą litość niż szacunek, ale zawsze wolałam to drugie słowo. Jest bliższe miłości, a tego było mi trzeba. Zwłaszcza kiedy patrzyłam na drżące, chude i pomarszczone ręce.

Kiedyś byłam piękna. Młoda. Kochałam seks i dobrą zabawę. Czułam się szczęśliwa. Kiedyś…

Teraz czekam jeszcze na jednego gościa. Wiem, że przyjdzie. Zabierze ze sobą mnie, moją gule w gardle, która rośnie do ogromnych rozmiarów, kiedy myślę o tych, których oglądam na papierze w ramkach i moją tęsknotę za krajem. Zabierze moją marność istnienia… kiedyś.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • alfonsyna 04.05.2016
    O taki ładny, refleksyjny tekst podejrzewałabym KarolęKorman. :)
  • Arysto 04.05.2016
    Też obstawiam Karolę - pasuje mi to do niej i treścią i stylem ;)
  • Nazareth 05.05.2016
    Definitywnie Karola.
  • Łowczyni 05.05.2016
    Zdecydowanie Karola. Przyjemny, lekki tekst pasuje do niej. =)
  • KarolaKorman 06.05.2016
    Ja? Czemu tak myślicie?
    Pomyślałam o ausek, albo o Adelce
  • ausek 07.05.2016
    Ja? Czemu? Za co? :P
  • ausek 07.05.2016
    Karola lub Adela :D
  • Lucinda 07.05.2016
    Powiedziałabym, że to KarolaKorman, aczkolwiek takie podejrzenie miałam już po tytule z jakichś powodów, ale treść mnie od tego nie odwiodła
  • Neurotyk 09.05.2016
    Karolka :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania