✝o CØŚ – Rozdział 2: Fuzja

Opowiadanie z serii: ✝o CØŚ

Autor: DEMONul1234

[Jutro postaram się dodać kolejny rozdział wyczekiwanej "serii szpitalnej" ^^]

1

Jeżeli chciało się wiedzieć wszystko o członku amerykańskiego społeczeństwa, czy to kobiety, czy mężczyzny, należało wpierw rzucić okiem na jego pokój.

Rudy Marshal wyprowadził się od swoich rodziców pod koniec lat dziewięćdziesiątych i od tamtej pory był sam , jak ten przysłowiowy palec. Brak jakichkolwiek planów dotyczących szukania drugiej połówki, a co za tym idzie, brak kobiecej ręki, dały się we znaki, wywracając jego mieszkanie do góry nogami, niczym za sprawą tornada. Najchętniej by to zignorował i rzucił się w kimę po długim dniu pracy, jednak musiał się zdobyć na wysiłek wzięcia leków z kuchennej szafki. Nie był chory na nic poważnego, lecz narastający ból zdawał się nie dawać mu spokoju, rzucając nim na lewo i prawo, ku uciesze swego kaprysu.

– Hmm... Nic nie zostało – szepnął, na krótko po otwarciu szafki – Chyba nie ma innego wyboru jak pójść do apteki.

Marshal ponownie przyodział długi zimowy płaszcz, wyszedł i zamknął dokładnie drzwi, by sekundę potem zbiec schodami na sam dół, a następnie otworzyć drzwi wyjściowe bloku mieszkalnego.

W momencie postawienia pierwszego kroku na zewnątrz, twarz trzydziestolatka doznała bliskiego spotkania z potężną śnieżną wichurą. Co ciekawe, gdy wchodził do mieszkania, pogoda była normalna, tzn. wiatr nie naparzał go śniegiem. Szczęściem w nieszczęściu była apteka, która znajdowała się na rzut beretem stąd. Wystarczyło tylko stąpać powoli, by nie doświadczyć żadnej niepotrzebnek kontuzji, dotrzeć do celu i powócić jakby nigdy nic. Bułka z masłem, pomyślał, osłaniając szalikiem usta.

Droga zadziwiająco się dłużyła, a orientacja przestrzenna również ulegała pogorszeniu. Opady były na tyle intensywne, że szatyn widział przed oczami czystą biel. Wkrótce pojawiły się niewyraźne kontury. Zaskakiwało go, że prawie niczego już nie słyszał, a jego wołanie roznosiły się echem na dobre naście stóp. Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa przez poziom ujemnej temperatury, a cały jego organizm stał się wykończony.

Klęknął i poczuł głuchą ciszę, której następstwem było pozostanie bieli, zaś niewyraźne wcześniej kontury uległy polepszeniu. Teraz lustrował wzrokiem setki tysięcy kształtów geometrycznych, a jego mózg, nie mogący pojąć całego tego zdarzenia rozpoczął procedurę wyłączania.

Aż wyłączył się pernamentnie.

 

2

Minęły wprawdzie trzy lata od śmieci matki, ale Chlammy wciąż nie udało się wyzbyć żalu z serca.

Istniały setki, jeśli nie tysiące rzeczy, o których chciała z nią porozmawiać. Zdała sobie sprawę, że pomimo wszystkich dotychczasowych okrucieństw, jakie przeżyła, to było najokrutniejsze. Była jeszcze mała, kiedy nauczyła się jednego z wielu praw rządzących tym pozbawionym emocji światem, mianowicie, że pieniądze były wszystkim. To właśnie przez nie musiała wraz z matką uciec od władzy hipokryty i tyrana, czyli swego ojczyma. Ten spasły, leniwy, a zarazem wulgarny jak stado pawianów mężczyna miał może dwa lata więcej niż matka Chlammy, co nie zniechęcało go od pokazywania swej wyższości.

Cały ten koszmar, który nie miał się skończyć przez następne dziesięć lat, zakładając, że w ogóle się skończył, rozpoczął się od wyjazdu do pracy za granicę przez ojczyma i zarobieniu pokaźnej ilości gotówki w branży budownanej, przy zarządzaniu czteroosobowym zespołem. Byli to ludzie młodsi i pełniejsi energii niż ich kierownik, przez co nieświadomie skazywał ich na wykonywaniu większości prac za siebie, a co z tym idzie, czuł, że stoi na piedestale i jest panem oraz władcą. Jego problem polegał na tym, że traktował swą nową rodzinę jak własnych pracowników i nie potrafił prowadzić konwersacji, których temat nie zbaczałby z dwóch torów: pracy i pieniędzy.

A skoro o pieniądzach mowa, te kończyły się mieszkającej samej kobiecie. Żyła z odłożonych na współdzielone konto pieniędzy, a pracy znaleźć nie mogła, bowiem nie ukończyła żadnej konkretnej szkoły. Może i przeżyłaby jeszcze miesiąc, czy dwa, a potem co? Pod most? Przytułek dla bezdomnych? Traciła wiarę w sens własnego istnienia, aż w pewną zimową noc postanowiła podjąć najpoważniejszą, jak i ostatnią decyzję w swym życiu.

Starannie stanęła na parapecie w kuchni, otworzyła okno i po paru zaczerpnięciach świeżego powietrza skoczyła.

– Zobaczysz, tak będzie lepiej... – Usłyszała na chwilę przed zderzeniem głowy z zimnym chodnikiem i utratą świadomości.

 

3

Todd siedział w swoim pokoju i ani na chwilę nie chciał unieść zwroku znad zamieszczonych w gazecie artykułów. Pierwszy z nich dotyczył tajemniczego zaginięcia pośrodku wichury, a drugi, popełnienia przez dorosłą kobietę samobójstwa. Zdaniem chłopaka doszło ostatnio do wielu niefortunnych zrządzeń losu, które tylko demotywowały go do wyjścia na zewnątrz. Wtem do drzwi zapukał Tom i nieczekając na odpowiedź wszedł, trzymając w obu dłoniach grube kubki z czekoladą.

– Co czytasz? – spytał, siadając na fotelu obok – Musi być ciekawe skoro przez cały dzień tu przesiadujesz...

Hopper dawno tu nie wchodził, a jak już to by pożyczyć parę książek do czytania, toteż to, co zobaczył wydało się nie tyle dziwne, co niespodziewane. Na wszystkich ścianach zawieszone ręcznie zostały plakaty z półnagimi kobietami, rodem z połączenia kapeli rockowej z trupą striptizerek. W dodatku, leżące w pobliżu magazyny wydawały się być jakieś takie lepkie.

– Piszą to samo od paru dniu – odparł beznamiętnie – Tym razem o zaginięciu jakiegoś faceta w śnieżycy i o kobiecie, która popełniła samobójstwo...

Na dźwięk tych słów, Tom przypomniał sobie staruszkę, która rzuciła się pod pociąg i szczęśliwym trafem wylądowała w szpitalu, gdzie teraz pewnie badają jej stan psychiczny. Co się właściwie spieprzyło w tym mieście, by non stop pojawiały się ofiary, mężczyzna nie rozumiał.

– Dobra, ja lecę się ogarnąć, a potem może odwiedzę Ann – zakomunikował i co siły w nogach pobiegł do łazienki. w

Gdy tylko zerknął w lustro, zobaczył tę samą starą twarz oraz rozczochrane we wszystkie strony włosy. Dawniej miał powodzenie u kobiet i to nie małe, teraz pluje sobie w brodę, że nic z tym nie zrobił. Na domiar złego pod oczami zaokrągliły się ciemne od beprawacji snu wory, co w pierwszym momencie wywołało u niego odruch wymiotny. Było tragicznie, o ile słowo "tragicznie" nie było komplementem.

– O kurwa! – zawołał Todd.

– Co się stało?!

– Chyba będziesz miał problem ze spotkaniu się z Ann...

Przekazał współlokatorowi gazetę, na której stronie wytłuszczonymi literami widniały słowa: ZAGINIĘTA, ANN PAIGE.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania