O egzystencji Burgera cz.1

- Wynoś się szczeniaku...

 

No tak, to nie najlepsze słowa na piękne zakończenie dnia. A dzień także miałem do bani. A to czemu? Bo pewien cholerny gostek nakazał mi znaleźć sobie pracę. A w moim świecie znaleźć pracę, to jak wygrać w totka. Rly. Naprawdę nie wiem, co ten stary dziad sobie myśli...

- No proszęęęę, spędziłem w poczekalni chyba z trzy godziny, a wy tak na wstępie mnie odrzucacie? Naprawdę aż tak źle jest? Karty mam czyste, żadnej plamki, mam silny organizm, jestem młody i rześki, czy nie tego chcieliście? - posłałem mu zawodowo już wyćwiczone błagalne spojrzenie, które szlifowałem od pierwszego nieudanego spotkania.

- Mówiłem, żebyś się już wynosił, nie dociera? Nie przyjmujemy świeżaków, dodatkowo twój rodowód jest niejasny. Nie miałbyś szans w tym zawodzie, nie ważne że pozyskałeś nowe siły witalne i tak dalej. WYNOŚ SIĘ! - zawarczał, kiedy dostrzegł, że moje usta znów były przygotowane do obrzucenia go gradem argumentów z dupy wziętych, więc mogłem jedynie położyć po sobie uszy - cholera i to jak skutecznie od czasu, kiedy mój Mistrz dokonał przemiany - i zwlokłem się z miejsca, ocierając spocone dłonie o materiał dżinsów, które aktualnie miałem na sobie. I nie, nie pocimy się krwiście...

Nie mógłbym stwierdzić, że życie jest do bani, bo było wprost przeciwnie, ale najgorsze było to, że już niedługo miałem zostać poniżony przez Mistrza. Poniżony, ochrzaniony i z tytułem "najbardziej beznadziejny wampir ever" doklejonym do mojej kartoteki...

Zgłosiłem się więc raz jeszcze do recepcjonistki, która obrzuciła mnie współczującym spojrzeniem - NIEEEE ZA COOOO - i kiwnęła na mnie palcem.

- Chciałam już wcześniej ostrzec, ale zanim zdążyłam... sam rozumiesz. Może mógłbyś znaleźć pracę w "tomboy bar", wiesz w tym znanym klubie dla fanów cosplayu, ale wymagana jest znajomość tańca na rurze, jak i znajomość co najmniej pięćdziesięciu znanych postaci cosplayu, no i po pierwszej zaczynają taniec erotyczny.... - wykonała charakterystyczny ruch brwiami, a mnie zebrało się na mdłości.

Wiecie, zdobycie sławy, jako półnagi aktor miało swój urok, ale mnie to akurat nie pociągało. Wcale a wcale. No i marny ze mnie aktorzyna.

Telefon mi zawibrzył, więc szybko wycofałem się w bezpieczną strefę, z dala od napalonej recepcjonistki, której zaczęła już para lecieć z uszu, kiedy zaczęła tak nawijać o mangozjebach i tym podobnych - nie że hejtuję, ale w tej chwili mało mnie to interesiło.

- Halouu? - zagaiłem po odebraniu połączenia.

- Powiedz, że znalazłeś już jakąś pracę - odezwał się głos po drugiej stronie. Głupek, GŁUPEK ze mnie, czemu przed odebraniem, nie spojrzałem kto dzwoni?!

- Ehm, no ten.... jestem bliski tego... - wybąkałem, fatalnie się czerwieniąc ze zdenerwowania. Dobrze, że nie była to video rozmowa, bo bym spłonął, powiadam, spłonąłbym.

Przerażająca cisza nastała po drugiej stronie, a potem pip pip pip, rozłączył się.

- Mistrzu..? - jęknąłem w głuchą słuchawkę. Czułem jak włosy mi się jeżą, a moje mleczne jeszcze kiełki pęcznieją w dziąsłach gotowe by kąsać wszystko, co było w zasięgu. Taki urok bycia młodym wampirem.

Przetarłem twarz, wolną ręką wciskając komórkę do kieszeni i pognałem przed siebie ze zgrabnością żyrafy, aby na końcu natrafić na drzwi do łazienki. Wparowałem do wolnej kabiny i wybuchłem płaczem. Psiakrew, płakałem! Rozpłakałem się jak baba, aż wstyd...

Mistrz wspominał coś, że po przemianie mogą nastąpić różne skutki uboczne tylu ból stawów, mięśni, kości, zębów, oczu, mogą być czasami słyszalne trzaski w uszach, ale to tylko, kiedy neurony przemieszczają się po synapsach - ej, czemu tylko czasami... czy to znak jakiś.... - no i co do tego bólu, czytaj agonii całego ciała, która w moim wypadku trwała siedem dni z rzędu... Wytrzymałem wszystko, ale żeby się tak rozklejać z powodu niemożności znalezienia sobie pracy? Ludzie potrafią i tygodniami szukać pracy, a ja już ryczę po zaledwie kilkunastu godzinach poszukiwań?!

Koło mnie rozległ się trzask, a ja mogłem się tylko upewnić, czy to przypadkiem nie deska klozetowa pękła albo coś - bo akurat na niej siedziałem i zużywałem kolejne skrawki papieru na moje "krwawe łezki" i trudno mi było przez zamazany obraz coś dostrzec, jednak to nie to było, tylko ktoś z sąsiedniej kabiny zaglądał do mojej... HĘĘĘ?

Gwałtownie powstałem i wypadłem z kabiny, co w moim wampirycznym przypadku z ludzkiego punktu widzenia wyglądało jakbym się teleportował, no i znów się rozryczałem, ale tym razem ze złości, że ktoś zobaczył mnie w takim stanie.

- Ej facet, weź tak nie rycz, obniżasz nam facetom poziom, zrozum no! - zanim ten koleś-podglądacz, który wybiegł za mną jak gdyby nigdy nic zdołał mnie poklepać po plecach, ja automatycznie wyczułem jego intencje i odskoczyłem w bok, wpadając na ścianę i waląc w nią głową i chyba nawet mi coś trzasło, bo bezwładnie osunąłem się po ścianie w dół, niczym worek zwłok - a przecież nawet jako wampir, martwym być nie byłem, tylko niektóre wampiryczne cechy u mnie dokazywały, no bo szczerze mówiąc to byłem pół-wampirem, a prawdziwym wampirem trzeba się urodzić, oni to mają fajnie...

Wybudzałem się strasznie długo, bo to oślepiające światło było nie do zniesienie, w uszach mi dudniła muzyka, chyba ze 150dB głośności jak nie więcej, łupało mi w głowie, a moje ciało wydawało się być jakieś dziwnie oderwane od mojej świadomości.

W końcu natężenie światło spadło o tyle, że bez trudu uniosłem powieki, a moje źrenice zwęziły się w kocie szparki - też nie najprzyjemniejsza rzecz w odczuciu, a wrażenie, jakbyś ustawiał obiektyw w aparacie.

- Ej! Psze pana! Wybudził się - odezwał się czyjś drażniący głos, a moje uszy automatycznie zadrgały do źródła dźwięku. A muzyka została całkowicie wyłączona z mojej podświadomości, kiedy ciemna sylwetka uklękła przede mną, ale tylko na moment, bo potem zostałem gwałtownie postawiony w pionie, aby znów zostać posadzonym, tym razem na czymś miękkim. No nie, to już nawet nieprzytomnego sadza się na twardej i zimnej podłodze...

- Burger, ty mała nędzna wszo - zaczął mój przeboski Mistrz, który jak widać był w wyśmienitym humorze.

- Nawet nie wiesz ile będę musiał płacić za szkody wyrządzone przez ciebie. Pół ściany rozwalone, trzech poszkodowanych, trzy wezwania do sądu, dwunastu naocznych świadków... A najgorsze jest to, że to zrobiłeś akurat TY. Wiesz jak mi było wstyd? Przepraszać tych wszystkich ludzi za CIEBIE. Święty Barnabo, wiedziałem, że popełniał błąd przygarniając ciebie, to był największy błąd mojego życia... Zwalniam cię - zakończył swoją niejasną wypowiedź, a mi znów napłynęły łzy do oczu, chociaż jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Jak to, rozwaliłem ścianę? Ale jak, gdzie, kiedy? Przetarłem zaczerwienione oczy i starałem się zrozumieć, o czym Mistrz mówił.

- A właśnie panie Blitzstrike, odnośnie tych uszkodzeń, to większość da się spłacić z jego ubezpieczenia, nic wielkiego, proszę się tak nie martwić.... - szepnął tamten człowiek, który pogładził mnie po głowie (kurna, aż się wzdrygnąłem, mój heteryzm nigdy nie zaniknie, no i do cholery, czy ja wyglądam jakbym miał osiem lat i życzył sobie, żeby mnie miziano po główce?!), no ale chyba próbował złagodzić sytuację, bo twarz Mistrz stężała i wbił we mnie mordercze spojrzenie, ale trochę mniej mordercze niż przed chwilunią.

- Zwalniasz mnie?! - wykrzyknąłem w końcu, kiedy ta niesłychana wiadomość do mnie dotarła, aż wstałem i Mistrz musiał się o krok cofnąć, żeby się ze mną nie zderzyć, a ja nie byłem tego świadom, dopóki znów mnie nie pchnął na siedzenie.

- Ale tak się nie da, jak to? - moje zdziwienie właśnie szczytowało w głośnym chórze wybuchów i trzasków w moim obolałym umyśle. - Dla takiego życia straciłem dom, żonę, dziecko, pieniądze, samochód, psa, pracę... - powoli się rozkręcałem w wyliczaniu, więc mój Mistrz na szczęście mi przerwał, wiedząc jak to się dalej potoczy, a ja skinąłem głową. - ... no dobra, nie miałem żadnej żony, ani psa...

- Nie mówię o tym, że cofnę twoją przemianę kretynie, tylko od dzisiaj przestaniesz być na moim utrzymaniu, szczególnie, że nie chciałeś mi się oddać, no wiesz swojego ciała, a mnie naprawdę nie robi różnicy czy to facet czy baba, po tylu latach granice się zacierają i możesz robić to z każdym, z psem także... - tym razem to mój Mistrz się rozpędził, ale wiedziałem, że i tak wymaże nam pamięć, więc mu grzecznie nie przerywałem.

- Więc rozkazuję ci służyć temu panu, dopóki nie odbudujesz reputacji mojego rodu... albo nie. Nie jesteś mi już do niczego potrzebny, równie dobrze mogę odebrać ci życie, które ci dałem - obojętnie wzruszył ramionami i wiedziałem, że ten gość już nie żartuje.

A teraz po raz, żeby całe moje trzydziestoletnie życie przeleciało mi przed oczyma. Co takiego osiągnąłem, co zrobiłem, gdzie byłem, jakich ludzi spotkałem, pomyślałem o mojej rodzinie, ale na tym się skończyło, bo poczułem silny uścisk na swojej głowie i zdążyłem tylko wypalić ostatnią esencję mojego istnienia.

- Cycki górą!

I wtedy rozległ się ostry chrzęst, kiedy obrócił mi gwałtownie głowę, pozbawiając kilku kręgom łączność z pozostałymi i zapadła błoga ciemność, nieświadomość i otępienie. Początkowo cholernie bolało, oj jak diabli, nie próbujcie tego w domu i moja śmierć nastała.

Nazywajmy rzeczy po imieniu.

Ale pomyślałem jeszcze, że moja egzystencja nie była taka zła, bo zaliczyłem wszystkie panienki w mieście, zdałem maturę, miałem niezłą pracę, zwiedziłem spory kawałek Ziemi, pochowałem babkę, dziadka, rodziców posłałem w Alpy, siostrę do Amazonii, brata nie miałem, przeczytałem połowę zbiorów miejskiej biblioteki publicznej...

Ale co do cholery stało się z moim honorem, przecież to nie tak, nie tak powinien człowiek/wampajer łodewa, umierać, nie tak, ja wiem że dżentelmeni wymarli, a honor zaniknął w dobie hejterów, ale w końcu nie zasługiwałem na taką śmierć!

A tuż koło mojego boku rozmawiały dwie postacie.

- Ej, czemu on jeszcze dycha?

- A bo ja wiem...

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dziś jakoś mało osób jest. Opowiadanie fajne i zachęca do czekania na jeszcze
  • Ant 24.08.2014
    Świetne :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania