O Malarzu i diable
Przed trzema laty w mieście Szczebrzeszyn,
żył sobie malarz, Maciej Wojcieszyn.
Pan go talentem obdarzył szczodrze.
Wiele dzieł stworzył, zarabiał dobrze.
Bieda go nigdy nie uciskała
a wena skrzydeł mu dodawała,
by żył w luksusie i dobrobycie.
Ale przewrotne bywa i życie.
Tak to już bywa w życiu artysty.
Z dnia na dzień nikną wszelkie pomysły.
Wena się czasem umie obrazić
i nikt nie umie temu zaradzić.
Tak też się stało i Maciejowi.
Złościł się, prosił, tupał i groził.
I w końcu usiadł przed płótnem białym
a po policzkach łzy skapywały.
Siedział tak tydzień, aż zaklął szpetnie.
„Niechaj mi pierwej diabeł łeb zetnie,
niż dam się złamać głupawej wenie.
Nie chcesz, nie przychodź – twoje zmartwienie.”
Zerwał się świtem, chwycił sztalugi.
„Będę malował jak dzień dziś długi,
pierwsze co tylko przyjdzie do głowy
i zaraz obraz będzie gotowy.”
Trudził się, męczył całymi dniami,
aż namalował diabła z rogami.
Cieszy się Maciej, wąsami wzrusza,
patrzy - a diabeł ogonem rusza.
Pobladł mistrz pędzla, usta rozdziawił
portki mu spadły więc je poprawił.
Czart widły chwyta, tupią kopyta.
„Coś ty za jeden ?” - malarz się pyta.
Bies puścił oko, zaśmiał się cicho.
„Jestem mój panie paskudne licho.
Dawaj kochany tu zaraz duszę,
bo ją do piekła dostarczyć muszę.”
I skoczył chyżo diabeł z obrazu,
mistrza na widły nadział od razu.
Ten wciąż zdziwiony pisnął - „Dlaczego?”
Czart - „Wszak wzywałeś, więc cóż dziwnego?”
Jaki więc morał z tej opowieści?
Kochaj swą wenę kiedy cię pieści
a jeśli pójdzie, nie dysz z zawiści
nie wzywaj diabła, bo ci się ziści.
Komentarze (4)
Bardzo zgrabne. 5.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania