O Mariuszu i Anieli część 18.
Po pół roku, dwudziestego pierwszego czerwca miał odbyć się ślub Mariusza z córką Marioli Wiśniewskiej Malwiną. W przeddzień uroczystości Aniela pojechała rowerem do remizy, aby pomóc Gałkowej, która zajmowała się oprawą kuchenną wesel. Gdy dojechała do remizy oparła swój rower o płot i przypięła go doń. Weszła na teren remizy. Skierowała się do głównych drzwi, lecz pocałowała klamkę. Drugie drzwi też były zamknięte. Nerwowa zapukała w okno. Otworzyła je Gałkowa.
- Już Cię kochana wpuszczam.
- Nu ja myślę.
- Wchodź, wchodź- rzekła Gałkowa otwierając drzwi.
- O. Tu masz jeszcze Ci jajków przywiezłam.
- A… Już nie potrzebuję.
- Jo, jo, nie potrzebujesz, a schaby to jak wej usmażysz?- przygadała Aniela.
- Ano jo.
- Ty, a nie za mało będzie tyj wódki.
- Ni, toć ile żeśma wzięli od Drzazgowy?
- Dwa i pół skrzynki.
- Nu to starczy, jeszcze SO2 będzie przecież i piwka dwa skrzynki.
- Ooo, to starczy.
- Nu. Weź my tu kochana wyłuncz ten piec, bo się te udka spalu.
- Jo, jo- przytaknęła matka Mariusza wyłączając piekarnik.
- Ty, jadź do Pipczyńskij i kup mi paczkę fajków, bo już żem wypaliła.
- To jaż do Pipczyńskij? Nie lepji do Bożenki?
- Ni, Bożenka ma drogie, a Pipczyńska ma po dwanaście.
- Daj mi piniędze, to zara pojadę.
Po powrocie Anieli ze sklepu kobiety kontynuowały swoją pracę raz po raz gawędząc na różne tematy.
- Ty, a słyszałaś, że w młynie straszy?- prawiła Gałkowa.
- Ni, a skund wisz?
- Jasia Karpińska mi mówiła, bo una często rowerem kursuje i raz o dziesuntyj skundś jechała i gadała, że jakieś hałasy było słychać stamtund.
- Jo. U mnie w chałupie tyż straszyło, ale już jak Roman umarł to nie straszy; to z dziesięć lat już spokój je.
- Jo.
- I to w tym dużym pokoju straszyło, bo tam babka umarła i tyż dlatego tam nie spałam nigdy, tylko w małym.
- Tu w remizie tyż ponoć straszy w kiblu, ja to tam nie wiem, bo ja się tam duchów nie boję.
- Jo, jo.
- Ludzie różnie gadaju, ale ja to tam nie wiem, ja to jeno w sny wierzę.
- Ty, a wisz co my się z niedziely na póniedziałek śniło?
- Nu co?- pytała Jadzia Gałkowa.
- Że szłam koło kościoła, a tam w parku było pełno gówien i ja po nich szłam, i tam był taky płotek, a za tym płotkiem chłop srał. A potem poszłam do pumpy tu koło Bożenki, żeby ręce umyć i ta woda tak ciurkała, a jakiś chłop my mówi, żeby mocnij, i jak zaczął pompować to taka brudna woda wyprysła i cała czrna byłam.
- Jo tam, takie się głupoty śniu, mi tyż czasem- przytaknęła Anieli Gałkowa przekręcając kotlet schabowy na drugą stronę.
- Słuchaj dalij. Ja se w tym śnie byłam w Dupnie potem, tam koło szkoły rolniczy i tam patrzę, a tam po moście idzie gosposia księdza od nas z wiadrem, a we wiadrze same gówna miała, i z tym wiadrem pod most schodziła.
- Jo, takie głupoty się śniu- jeszcze raz rzekła Gałkowa uśmiechając się.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania