Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
O szczęściu w nieszczęściu
Miał wrażenie, że czeka na ten cholerny autobus już całą wieczność. Nie wiedział naturalnie, ile czasu minęło w rzeczywistości, nie miał w końcu zegarka, a panująca od kilku tygodni szarówka skutecznie uniemożliwiała rozpoznanie choćby właściwej pory dnia. W tych warunkach nikt nie odróżniłby poranka od wieczoru, a jemu, prawdę mówiąc, było to zupełnie obojętne. Tak obojętne, jak numer pojazdu, do którego wsiądzie. Chciał tylko ogrzać się przez chwilę, osuszyć zmierzwione jesiennym wiatrem włosy, a może nawet - jeśli dzień będzie łaskawy - zmrużyć oko na miękkim siedzeniu, wzorzyście zdobionym przez kolorowe logotypy łódzkiego MPK.
Nerwowo rozglądał się dookoła, wypatrując choć jednego potencjalnego pasażera, który mógłby właśnie przedzierać się przez mgłę w drodze na jego przystanek. Miał ku temu dwa powody: po pierwsze, oczywiście, nadciągający pasażer oznaczałby, że autobus jest już niedaleko. Ludzie nie mieli w zwyczaju opuszczać swoich domów bez uprzedniego upewnienia się, że pod blaszaną wiatą spędzą nie dłużej, niż pięć minut. On sam pewnie też by tak robił, gdyby miał dom. I zegarek.
Drugi powód, dla którego tak bardzo chciał podzielić ten fragment podróży z dowolnym współpasażerem, napawał go strachem za każdym razem, kiedy zmęczony smagającym zimnem decydował się w końcu ruszyć na najbliższy przystanek. Istniało w końcu niemałe prawdopodobieństwo, że nie dostrzegłszy poza nim przynajmniej jednej wyczekującej transportu osoby, kierowca autobusu w ogóle nie zatrzyma się i nie wpuści go do środka. Nie dziwił się wcale - po takich jak on od razu widać, że nie zamierzają zapłacić za przejazd, a mogą jeszcze narobić kłopotów. Doskonale rozumiał także, jak problematyczna jest woń, którą od wielu dni, a może nawet tygodni roztacza dookoła siebie. Wiedział więc, że do autobusu dostanie się wyłącznie dzięki szczęściu i przypadkowi.
Szczęście i przypadek pomyślnie były już całkiem blisko. Tego akurat dnia przybrały postać starszej kobiety o surowym wyrazie twarzy. Zauważyła go od razu - już z daleka posłała mu pogardliwe spojrzenie. To jednak zupełnie nie miało teraz znaczenia - była tu, a to oznaczało, że dostanie się do środka. Jej obecność ucieszyła go tak bardzo, że przez moment miał wrażenie, że czuje do niej nawet nić sympatii. Też była przemoknięta, a kąciki ust miała brudne od czekolady. Z tego co pamiętał, uwielbiał czekoladę. Jak wszyscy.
Tak jak przypuszczał, autobus przyjechał po chwili. I choć lśnienie żarówek przeciwmgielnych raziło go w oczy, zdawało się teraz być światełkiem na końcu tunelu. 54B. Pochmurna kobieta ku jego radości wybrała przednie drzwi. Naprawdę miał dzisiaj szczęście. Tylne wejście było zaledwie kilka kroków od niego, a zziębnięte stawy wyraźnie ograniczały jego możliwości ruchowe. Dwa niewysokie stopnie okazały się ciężkie do pokonania. Dla takich jak on kierowcy nigdy nie wysuwają platformy.
Już w drzwiach poczuł przyjemne ciepło. Autobus nie był pusty, ale miejsca było wystarczająco dużo, aby nie przeszkadzał nikomu z podróżnych. Niektórzy z nich wyraźnie nie życzyli sobie jego obecności, a kiedy przechodził obok, odsuwali się z odrazą lub strachem. Inni zdawali się po prostu go nie dostrzegać. Wybrał miejsce po środku - blisko największych drzwi, które na przystankach maskowały jego woń, będąc przy okazji najlepszą drogą ucieczki. To tak na wszelki wypadek. Autobus mknął dziurawą drogą, a kołysanie i miękka tapicerka szybko sprawiły, że poczuł się senny.
- Nie powinno cię tu być - usłyszał, jakby przez mgłę.
- Daj pan spokój, przecież on nic nie rozumie!
- Słyszysz, skurwielu?! Wysiadaj! - Wyrwany ze snu odwrócił się szybko w stronę coraz głośniejszych nawoływań. Był gotów uciekać, ale… Pasażerowie nie krzyczeli na niego. Z narastającą wciąż złością zwracali się w stronę człowieka, który - zupełnie nie zważając na ich obelgi - powoli kroczył w jego kierunku. Ciężko stękając usiadł tuż obok i zamaszystym ruchem ręki ściągnął z siebie starą kapotę.
- Też nie masz domu? Już dobrze, maleńki. Jestem Stasiek, a ty? - zapytał, otulając go szczelnie. - Wyglądasz jak Reks.
Reks. Podobało mu się. Wtulił się w staśkowy płaszcz, i choć dalej byli w autobusie, poczuł, że znalazł Dom. Naprawdę miał dzisiaj szczęście.
Komentarze (20)
Przestrzeń tekstu niewielka, a wystarczyło, by się dobrze wczuć i nabrać sympatii dla... powiedzmy, dla głównego bohatera.
Very git
Od wielu lat zmagam się z depresją lękową, a publikacja czegokolwiek z mojej szuflady miała być formą swoistej terapii. Skokiem na głęboką wodę, jak to powiedział mój lekarz. Publikując tekst dziś w nocy drżałam że strachu, ale chyba nie było się czego bać. :) Jeszcze raz dziękuję!
Dawaj dalej ;)
Bardzo, bardzo dobre. Z każdej perspektywy oglądu - 5!
Pozdrawiam serdecznie!
"- Nie powinno cię tu być - usłyszał, jakby przez mgłę." - po - być - powinna być kropka i dużą literą - Usłyszał - chyba wiesz o co chodzi?
Tekst bardzo fajny, przewrotny... dopiero na samym końcu czytelnik załapuje o co kaman. Możesz spokojnie wrzucać zawartość swojej szuflady. Gdyby tylko tak wszyscy pisali... :) Pozdro
Dziękuję też za opinię, uśmiecham się do telefonu jak zauroczona nastolatka. ;)
Dobre pióro.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania