O wybaw nas (0)

Zapach świeżo skoszonego siana, rozkosznego lata i mdłego potu nie pozwalał mi opuścić rzeczywistości, która ostatkami swoich sił starała się mnie utrzymać przy powierzchni ziemi. Nabierając pełne, głębokie oddechy, wpatrywałem się w oczy bez dna, które wpatrywały się we mnie i tak obaj tonęliśmy w zacisznej, onirycznej głębi naszego niebytu. Obserwując pogrążone w zadumie oblicze jedynej ostoi mojego ducha w tym niesprawiedliwym i przygnębiającym świecie, wplątywałem palce w długie źdźbła trawy, które odgradzały mi ten nieziemski widok. Przez moment cały świat zdawał się działać we wręcz odwrotnym kierunku do tego powszedniego - mimo upływu czasu, słońce nadal tkwiło w tym samym martwym punkcie co wcześniej, górując nad nami, lecz nie wznosząc się do swojego właściwego położenia - zupełnie tak jakby sprawowało nad nami pieczę, nie chciało, by nasze cienie zauważyło ciekawskie oko. Jeżeli samo słońce było po naszej stronie, to czy było czymś złym pragnienie przedłużenia tej chwili w nieskończoność? Podziwiałem czarne włosy rozsypane majestatycznie na trawie, twarz oblaną wypiekami i blade dłonie, które ściskały aparat analogowy z należytą czułością i oddaniem. Czekoladowe oczy, które nadawały temu czarno-białemu światu wszystkich kolorów jakie tylko moja marzycielska artystyczna dusza zapragnęła. Odgarnąłem pojedynczy kosmyk z jego czoła, uśmiechając się promiennie, gdy tylko zwrócił swój rozmarzony wzrok ponownie na mnie.

- Myślisz, że powinienem już wracać? - podniósł swoje plecy z ziemi, chwytając mnie za ramię aby się nieco ustabilizować. Popatrzył przelotnie na zegarek na nadgarstku - prezent od jego ojca na jego dwudzieste trzecie urodziny, coś, co w tutejszych okolicach było niebotycznym wręcz rarytasem, coś, czego rzadko kiego można było uświadczyć nawet u samych urzędników miejskich, a co dopiero u średnio zamożnej rodziny.

- Nie mam pojęcia, myślałem, że jesteś dorosły i potrafisz sam ocenić swoją sytuację. - odparłem, uśmiechając się cierpko i opuszczając nieco wzrok, kładąc głowę na mocarnym ramieniu i wciągając jeszcze raz ten zapach, który tak bardzo przywodził mi na myśl dni, gdy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tych wszystkich spraw z którymi zmaga się świat, a przede wszystkim dorośli ludzie. Dorośli ludzie, z którymi nie chciałem mieć niczego wspólnego, a do grona których dołączyłem szybciej niż moje serce by tego zapragnęło.

- Powiedział ten co idzie ze mną rok w rok, odważnie. - mogłem poczuć jego oddech na swoim policzku, gdy wymawiał te słowa, tak gorzkie a mimo wszystko będące pożywką dla moich rozbieganych myśli i mojego wiotkiego mózgu. Poetą mnie nazywają, a w tej chwili brakowało mi słów, a żaden słownik nie dostarczyłby mi ich takiego zasobu - bym był w stanie powiedzieć cokolwiek, co nie zabrzmiałoby jak trywialny banał, wygrzebany z jakiegoś pierwszego lepszego amatorskiego tomiku poezji.

- Proszę najmocniej o wybaczenie, nie wiedziałem, że mam do czynienia z samym księciem. A może i nawet wielkim wodzem? - zapytałem, uderzając w żartobliwy ton i czując jak jego dłoń zaciska się na mojej, stopniowo, przyjemnie, aż palce zaczęły mnie mrowić. Spodziewałem się w tym momencie nagłego aktu czułości, przypływu namiętności, na to jednak chyba było już zbyt za późno, bo jedynym co otrzymałem był krótki pocałunek w policzek, nadal pod przykrywką mojego szarego palta, i ciepłe:

- Uważaj na siebie. - jego głos o barwie palonego aksamitu rozpostarł mi wachlarze pawich piór przed oczami w momencie gdy zadrżał tak blisko mnie, tak intymnie - mimo tego, że oboje nadal mieliśmy na sobie nasze ubrania. Widziałem jego oczy o migdałowym kształcie, gdy mówił do mnie, jak rozkosznie mrużyły się, gdy nakładał mi płaszcz na ramiona. - Temu krajowi brak dobrych poetów, szkoda by była, gdyby jeden z nich został zamknięty w więzieniu za przyłapanie go na popadaniu w miłostki.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że to tyczy się też ciebie? - moje pytanie zastygło w przestrzeni, gdy patrzyłem, jak jego powieka oznaczona dwoma drobnymi pieprzykami, zmarszczyła się nieznacznie na moje słowa. To drgnięcie kącika ust które mogło oznaczać albo irytację, albo zaniepokojenie, ten nerwowy ruch gałek ocznych i dłoni, kciuka który pogładził moje palce w czułym geście. - Jae…

- Nie dajmy się złapać. - powiedział do mnie otwarcie, uśmiechając się perliście i wpatrując się w moje oczy, podczas gdy ja szukałem wzrokiem jakiegoś bezpiecznego i niepociągającego punktu zaczepienia. - Przysięgasz?

Zamrugałem szybko, niewiele przed tym gdy chwycił mnie subtelnie w pasie i gdy złożył na moich ustach soczysty, namiętny pocałunek. Czułem w tamtym momencie zajęcze bicie mego serca, które chciałoby jednocześnie uciekać i zabrać ze sobą tego drugiego czarującego mężczyznę, który w tym momencie upajał mnie bardziej niż najlepsze trunki. Łapiąc go zaborczo za koszulę na plecach i zaciskając na niej palce, ja także nie pozostałem mu dłużny, delektując się każdym skrawkiem jego warg, języka. Jego kwiecistej duszy o barwie chabrów, która w tym momencie wydawała się łączyć z moją, makową, mieszać mi w głowie.

- Przysięgam. - wysapałem na przydechu, gdy akurat przestaliśmy, a on puścił mnie, śmiejąc się pod nosem. A gdy odszedł, ja czułem jedynie piętno odciśnięte przez jego ciało na mojej twarzy, piersi, w sercu.

Rozglądając się dookoła czujnie, wróciłem do swojego samochodu, aby odwiedzić dom rodzinny i ochłonąć. Jutro przecież też się spotykamy. Prawda?

Granica z północą jest przecież daleko.

A wojna?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Marian 18.08.2019
    Ciekawy tekst i ciekawie napisany.
    Nie rozumiem tylko zakończnia: "A wojna?"
  • LinOleUm 18.08.2019
    Jest to odniesienie do wojny koreańskiej, podczas której odbywają się wydarzenia opisane w utworze :)
  • Marian 18.08.2019
    Rozumiem, chociaż w utworze tej wojny nie widać.
  • LinOleUm 18.08.2019
    Jeszcze nie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania