Oberża 12
Dzień w jaskini nie różnił się od nocy. Kłoda, ledwo się tląca i popiół narosły wokół niej z drobniejszych polan, świadczyły o upływie czasu, gdy pochylona nad żarem Toana zaczęła rozjaśniać twarz kolejnymi dmuchnięciami. Cienie wokół niej cofały się i gęstniały, by wreszcie, kiedy dołożone na palenisko gałązki zapłonęły, pierzchnąć w popłochu na nierówne ściany i zasłonić czernią niewidzialny strop. Nieopodal, z hałdy skór leżących pod ścianą, oderwała się mała bryła ciemności, by po chwili ukazać wędrującego ku ogniu Milczka. W ślad za nim sterta wypluła Junę i Stigę.
Kawałek dalej, w innej hałdzie rozlegało się mamrotanie, z którego pojedyncze wyrazy wypadały na zewnątrz. Ze zwału wyłoniła się Dira, a za nią Gor, kierujący się w głąb jaskini, gdzie w kolejnej pryzmie skór spoczywał Mor.
Rudowłosa, ku radości Milczka, dołączyła do grupki przy ogniu. Maluch bezceremonialnie wdrapał się na podołek siedzącej i zabrał do zabawy włosami, które w świetle ognia mieniły się; to kasztanową, to niemal czarną barwą.
Przywódca grupy nachylił się nad posłaniem brata, który wygrzebał się z futer.
– Pora na ciebie braciszku. Niech Niedźwiedź z Dubem przyjdą pomóc, to rychlej przeniesiem co nam trza, by do ciepłych dni dotrwać. Pilnuj, coby kto obcy do stanicy nie wlazł, a gdybyś widział, że źle, zmykaj ku nam, ale skrycie.
– Nie ucz czegom sam cie uczył smrodku. Jeno się ogarne i ruszam.
Do ognia dorzucono nowych szczap i wnętrze jaskini rozjaśniło się od płomieni, niedługo później Mor ruszył do warowni. Nadchodzący powoli brzask słychać było w pojedynczych i gęstniejących głosach ptaków, mimo że czerń cieni zmieniła się ledwie o ton.
Warkot wracał w okolicę groty, bezszelestnie omijając łukiem biegnącego ku polanie człowieka.
Biegnący truchtem, w co dopiero szarzejącym świcie, Mor spoglądał na jaśniejące z każdą chwilą niebo i nadpływające znad szumiących drzew bure, półprzezroczyste obłoki. Płynęły szybko gęstniejąc i wionąc chłodem. „Idzie śnieżyca” – pomyślał i przyspieszył biegu.
Salutarium było niewielką komnatą, która zdawała się być wytopioną z jednego olbrzymiego kryształu. Lejowato nachylona ku środkowi podłoga ukazywała na środku, odpowiadające kształtem ciału olbrzymiego człowieka, zagłębienie. Wypełnione ciemno rubinową cieczą - skrywało unoszące się w nim ciało, o którego obecności świadczyła jedynie woskowa plama twarzy na powierzchni.
Na dźwięk ostrożnych kroków oczy leżącego otwarły się, a z ust ledwie nad cieczą sterczących wydobył się matowy słaby głos:
– Cóż to za świństwo niesiesz Wooraku?
– Driakiew wedle recepty coś sam mi kazał ją ćwiczyć.
Warkot zbliżył się do strumienia zamykającego dolinę z jaskinią i zapadł w chaszczach, wtapiając się swoim białym futrem w przybrudzony końcem zimy śnieg. Wiatr coraz mocniejszymi podmuchami pochylał wierzchołki drzew nad nim.
Pierwsze gęste płatki śniegu zaczęły tańczyć, gdy parujący zmęczeniem Mor dotarł do potężnych wrót z bali.
Niedługo później, w gęstniejącej śnieżycy dwójka wysokich mężczyzn ruszyła w las. Trzeci, zmęczony niemal nieustannym biegiem, zasiadł w wielkiej izbie stanicy przy ogniu, pogryzając resztki jelonka.
Mag, ze wstrętem łykał podany napój, ale po wypiciu zamknął oczy a jego wykrzywione bólem rysy twarzy się wygładziły. Zapadł w sen.
Chudzielec swoim bocianim krokiem poszedł do kuchni i zaczął przygotowywać posiłek dla śpiącego. Niebawem na ogniu w pękatym kociołku grzała się woda z połówką kurczaka i warzywami, a obok na desce czekała na wywar kasza do krupniku. Zadowolony z pracy Woorak poprawił grube polana na palenisku by nie zgasły i poczłapał do swojej izdebki, gdzie opadł na posłanie.
Hrookaw, pozbawiony ciała, śmignął nad tropem Warkota i dotarł do wielkiego kota w mgnieniu oka. Zawisł nad nim i najdelikatniej jak potrafił wniknął w potężne cielsko. Chowaniec nie był zbyt mocny, jego eteryczne jestestwo zostało pożarte przez demona w jednej chwili, a w to miejsce pojawiła się odpowiednia część emanacji Hrookawa.
Pośród drzew i padającego śniegu pojawiły się dwie postaci. Potężny Niedźwiedź i niewiele niższy od niego, ale tykowato chudy Dub.
Demon wrócił do ciała chudzielca w izdebce.
W jaskini było ciepło i pachniało dymem. Przygotowane do transportu zapasy zawinięto pieczołowicie w podwójne skóry i obwiązano rzemieniami tworząc pakunki zabezpieczone przed wodą. Przybyli, po krótkim odpoczynku, wzmocnieni posiłkiem ustalili kolejność działań.
Gor wyszedł z jaskini, przeprawił się przez strumień. Zatrzymał się i długo węszył, a potem wyciął kilka młodych drzewek, z których sporządził tragi. Kolejno niosąc po jednym pakunku pojawiali się Dira, Dub, Toana, i Niedźwiedź niosący pakunek i Milczka. Zaraz z nimi pojawiła się Juna mijając po drodze wędrujące do jaskini pary rudowłosej z Niedźwiedziem i Toany z Dubem. Gor z Juną zajęli się układaniem i wiązaniem na tragach pakunków. Niebawem z potoku wylazł sapiący i dźwigający dwa pakunki Dub, a za nim Niedźwiedź dźwigający pakunek oraz siedzącą na nim okrakiem Stigę.
Szybko dowiązali co dopiero przyniesione toboły i pospiesznie ruszyli, by ruchem ogrzać przemoczone ciała.
Komentarze (9)
Przypominamy o obdarowywaniu zestawami dzis o godz. 20.00.
Pozdrawiamy :)
Dobre!
Postać: Topielica
Zdarzenie: Powódź na Saharze
Gatunek: Opowiadanie przygodowe/drogi
Czas na pisanie: 10 luty (niedziela) godz. 20.00
Powodzenia :)
"Na dźwięk ostrożnych kroków oczy leżącego otwarły się," - otwarły - jest poprawne, lecz o wiele rzadziej stosowane niż - otworzyły się
"Niedługo później, w gęstniejącej śniegu dwójka wysokich mężczyzn" - gęstniejącym... opadzie czy cuś - raczej
"Pośród drzew i padającego śniegu pojawiły się dwie postaci." - postaci - też wporzo, ale to już starsza forma... dwie postacie - bardziej teges
Driakiew to uniwersalna roślinka...
Twoim atutem jest dosyć bogate słownictwo oraz umiejętności opisu planu, scenerii opowiadania :) Pzdr
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania