Poprzednie częściObiecuję Ci -1- Prolog.

Obiecuję Ci -5- ,,Rysa na zawsze zostaje."

Byłam w drodze do miejsca, które odwiedzałam bardzo często. Kierowałam się, do dobrze znanego mi ogrodzenia, a raczej pewnego rodzaju muru, i dosłownie i w przenośni... Ten mur odgradza nasze życie, od tego, co było za nim od zawsze, a kryły się tam czyjeś łzy, tęsknota, żal czyjaś historia, której być może nikt już nie pozna. Za tym murem kryje się to, co czeka każdego, kto żyje po tej drugiej stronie. Która strona jest lepsza? Odpowiedź jest względna. Dla mnie bardzo długo było to miejsce, w którym chciałam się znaleźć — za tym murem — tak aby cały smutek znikł, aby rzeczywistość stała się epizodem, który wydarzył się w poprzednim życiu i nie byłby on warty małego wspomnienia. Życie nie jest łatwe, a piękne są tylko momenty zakute w pamięci obok tych, które otwierają furtkę łzom, a te tak ciężko zatrzymać. Nikt nam żadnych obietnic nie złożył, więc i pretensji nie mamy mieć do kogo. Może jedynie nadzieję, że kiedyś się odwróci, zmieni i uśmiech powróci na swoje miejsce.

 

Dźwięk otwieranej furtki był znany moim uszom i pogłębiał atmosferę, która tam panowała. Pozorna cisza i spokój, którą przerywał tylko odgłos stukania moich obcasów. Tego, co działo się w mojej duszy, nie jestem w stanie ubrać w słowa. Może łatwiej byłoby artyście umieścić to na płótnie... O ile ma wystarczająco dużo ciemnych barw w palecie kolorów.

Zbliżałam się, każdy krok był coraz trudniejszy, przybliżał mnie do niego, a ja czułam, że mnie oddala. Odciągał moją duszę od marnego ciała, tylko ono ograniczało mnie od bycia z nim. Nie mogłam przekroczyć tej bariery w lęku przed utratą go na zawsze. Ten świat był poczekalnią. W samym trwaniu tylko po to, by go kiedyś spotkać, nie byłoby aż tak ciężko. Sytuację pogarszał fakt, że obiecałam mu coś, co wydawało się niewykonalne. Może naprawdę takie było...

 

Usiadłam na ławce, zamglonym wzrokiem zaczęłam wodzić po napisie, który utwierdzał mnie w świadomości tego, że to nie był tylko koszmar. Rzeczywistość... Co za ironia, zawsze czułam, że moje życie było Matriksem i pragnęłam z niego wyjść, a rzeczywistość... Rzeczywistość pchała mnie w dół, chciałam już tylko umrzeć, by nie czuć tęsknoty za nim.

 

Ś.P.

 

Adam Regulski

 

żył lat 20

 

Zmarł śmiercią tragiczną 12. 09. 2013 r.

 

,,Dopiero żyć zacząłeś, Bo umierając, kochałeś"

 

Po tych ponad trzech latach nadal nie umiałam się z tym pogodzić. Podpaliłam znicz i siedziałam tak po prostu w ciszy, wiedziałam, że jest przy mnie, tak jak mi obiecał. Zawsze, gdy do go odwiedzałam, mówiłam mu, co się ostatnio wydarzyło, o moich troskach i tych bardziej kolorowych momentach, tak zrobiłam też i tym razem. Bardzo chciałam z nim porozmawiać tak naprawdę... Zastanawiałam się, co on odpowiedziałby mi w jakiejś sytuacji, co by doradził, jak by mnie pocieszył, a prawda jest taka, że wystarczyłby jeden jego uśmiech, przytulenie, prosty gest, by zdmuchnąć w pył wszystkie me zmartwienia.

 

Przymrużyłam oczy i wspominałam. Wszystko, co mnie spotkało w życiu dobrego, było związane z nim. Od samego początku moje życie było przesączone bólem, lękiem, samotnością... Było niezrozumieniem, nieporozumieniem, pomyłką. W momencie, gdy miałam dość i postanowiłam rozdać swoje karty — odciąć się od przeszłości, zapomnieć — pojawił się on. Myślałam, że jest moją nagrodą, szczęściem, na które tak długo czekałam. Nasza miłość, była wyjątkowa, ale koniec bajki był... Tragiczny. Moje życie było sielanką, tylko przez moment. Krótki. Kilka lat wyrwanych z życiorysu sieroty. On uczynił ten czas tak pięknym dla mnie, jakby miało mi to wynagrodzić całe inne zło. Przy nim zapominałam nawet o tym, że byłam sierotą. Miałam jego. Jakże poczułam się oszukana, gdy przyszło mi za to szczęście zapłacić największą cenę. Straciłam go... Los zabrał mi wszystko.

 

Miałam być szczęśliwa, tylko dlatego by mógł w spokoju odejść. Tymczasem każdego dnia walczyłamby udawać, że wszystko jest w porządku — nie było. Tak wiele wysiłku kosztowało mnie to by przeżyć kolejny dzień. Gdyby tamtego dnia, gdy zginął, ktoś powiedziałby mi, że dam radę normalnie żyć, nazwałabym go głupcem. A jednak żyłam... Nie udałoby mi się, gdyby nie to, że miałam tak wspaniałych przyjaciół. Dawali mi poczucie bezpieczeństwa i bliskości. Dbali o mnie, gdy sama nie umiałam wszystkiemu podołać.

 

Najgorszy był pierwszy rok, w którym najcięższa była każda godzina... Powoli wstawałam z kolan, ale ta trudna walka trwała dalej, szala pochylała się to w jedną, to w drugą stronę. Byłam już tak zmęczona... Adam wiedział, że tylko miłość mnie uratuje, ale ja nie umiałam nikogo pokochać, nie tak, jak on tego chciał. Czułam, że moje serce jest niezdolne do miłości, do nowych górnolotnych wyznań... Byłam poraniona.

 

Nie mogłam się poddać, nie było mi wolno. Chciałam oddać komuś cząstkę siebie, komuś, kto tego bardzo potrzebuje. Klinika stała się dla mnie wybawieniem, tam poznałam Zosię i pokochałam ją... jak siostrę. Bałam się jednocześnie czy znów nie wpadłam w sidła potwornego losu, który czyhał na jej duszę.

 

Kolejne łzy pokrywały moje policzki, robiło się coraz zimniej, a ja nie umiałam stamtąd odejść. Wpatrywałam się w uśmiechniętą twarz Adama na fotografii. Wyglądał, jakby chciał powiedzieć: ,,Czego beczysz, mała? Będzie dobrze, zobaczysz." Ja nie byłam tego taka pewna.

 

- Dlaczego, zwiastujesz mi tak często smutek, a nie szczęście? - powiedziałam, ocierając gorącą łzę. - Eh... Zobacz Adam, zwariowałam... Rozmawiam z łzami. - Zaśmiałam się bez humoru. - Może zawsze byłam wariatką?

 

Poczułam, że ktoś mnie obserwuje, delikatnie odwróciłam się i zobaczyłam starszą kobietę, która patrzyła w moim kierunku. Niepewnie podniosłam się z ławki, jeszcze raz spoglądając na czarny lśniący marmur i ruszyłam wolnym krokiem do kobiety. Byłam już bardzo blisko mnie i staruszka nieśmiało uśmiechnęła się do mnie.

 

- Ty znowu tutaj? - zapytała z troską.

- Pani mnie zna? - zdziwienie przejawiło się nie tylko w tonie mojego głosu, ale też na twarzy.

- Widuję cię tu często. W moim przypadku można się domyślić, że mam więcej znajomych i bliskich po drugiej stronie, ale ty... Był dla ciebie kimś ważnym, prawda?

- Nadal jest. - rzekłam ze smutkiem w głosie.

- Wiesz, że rozdrapywanie ran nic nie da? Blizny tworzą naszą historię, ale musisz dać im się zagoić, aby wspomnienie nie bolało, aby nie cierpieć całe życie. Jest ciężko na tym świecie, ale taki już nasz los... - miała niesamowicie spokojny i sympatyczny głos. Jej twarz wydawała mi się znajoma, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd.

- Rysa zostaje i już nigdy nie będziemy tacy jak kiedyś... To zmienia wszystko i nic nie można zrobić. Rysa nie znika. - odpowiedziałam lekko łamiącym się głosem, który starałam się utrzymać na wodzy.

- Oddał za ciebie życie, nie po to byś umierała każdego dnia, a żebyś żyła. Minęło już trzy lata Oliwia, musisz iść dalej. - rzekła stanowczo, po czym potrząsnęła lekko głową. - Przepraszam cię, śpieszę się. - powiedziała i odwróciła się w kierunku wyjścia głównego. Stałam tam osłupiała, patrząc na oddalającą się staruszkę. Uświadomiłam sobie, co mi nie pasowało. Skąd znała moje imię i o Adamie. Ruszyłam i krzyczałam za nią, żeby się zatrzymała, ale wszystko na nic. Wyszłam z cmentarza, rozejrzałam się na boki, ale nie dostrzegłam jej już nigdzie.

 

Szybkim krokiem szłam do mieszkania, bo zapowiadało się, że będzie padać. Zawsze w to miejsce wybierałam się pieszo,nie było daleko, wyobrażałam sobie, że idę na randkę z Adamem, na spacer tak jak kiedyś mieliśmy w zwyczaju. Deszcz mnie złapał i już trochę przemoczona wpadłam do naszej klatki. Weszłam do mieszkania, szybko zdjęłam płaszcz i buty, po czym ruszyłam do mojego pokoju i od razu rzuciłam się na łóżko. Byłam w domu sama, ciszę przerywało tylko tykanie zegara na ścianie. Nie miałam co z sobą zrobić. Czekałam na powrót kogokolwiek, bo czułam, że nuda planuje moje ciche morderstwo. Przeniosłam wzrok na ramkę ze zdjęciem, na którym byłam z nim. Głupie zdjęcie, żadna wyjątkowa okazja, wygłupy w parku. Adam uczył mnie jazdy na rolkach, w rezultacie oboje wylądowaliśmy na chodniku. Roześmiani, zebraliśmy się, by wstać. Adam trzymał mnie mocno tym razem, żebym się nie przewróciła, a Kamila zrobiła nam zdjęcie. Usłyszałam, że ktoś wrócił, jednak nie mam siły by wstać i sprawdzić kto to, leżę dalej, wpatrując się w ramkę. Chciałam wziąć ją do ręki, spojrzeć bliżej, tak bym chciała wrócić do tego dnia sprzed kilku lat. Podeszłam do biurka, na które musiałam wejść na kolanach, żeby zdjąć ramkę.

 

- Jak mam się wziąć w garść? - powiedziałam sama do siebie. Tak bardzo czułam, że to nie powinno być tak, że to straszna pomyłka.

 

Odstawiłam zdjęcie na poprzednie miejsce i ruszyłam, żeby sprawdzić, kto uraczy mnie dziś swoją obecnością. Chłopaki siedzieli w kuchni, popijając kawę, rozmawiali o czymś, przerwali gdy weszłam.

 

- Czołem. - rzuciłam na przywitanie i otworzyłam lodówkę, wyjęłam mleko i wypiłam kilka łyków. Nie miałam dobrego nastroju, cały dzień był ponury.

- Od kiedy nie używamy szklanek? - roześmiał się Michał. Zignorowałam go tak samo, jak oni zignorowali moje przywitanie. Zaparzyłam kawę i poszłam do salonu wypić ją w spokoju. Byłam rozdrażniona, od kilku dni męczyły mnie koszmary, a do tego czas spędzony na cmentarzu, plus dziwna staruszka, która nie dawała spokoju moim myślom.

 

Oparłam się bokiem na kanapie, podciągając kolana pod brodę, wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Wyłączyłam się, zapominałam pomału o reszcie świata. Chociaż na chwilę. Zapomnieć. Jakby to było cudownie zapomnieć o wszystkim lub chociaż o pewnej części życia, która zabiła w nas cząstkę siebie samych. Już nigdy nie będziemy tacy, jak przed tym, kiedy coś wyrządziło nam krzywdę. Rysa na zawsze zostaje... Na co dzień można tylko udawać przed samym sobą, że to się nie wydarzyło. Milczeć i marzyć o zapomnieniu. Zapomnieniu, które nie nadejdzie nigdy.

 

Dołączył do mnie Michał i Paweł, chwile siedzieliśmy w ciszy. Dość przyjemnej... Odwróciłam głowę w kierunku blondyna, on też na mnie spojrzał.

- Coś nie w sosie jesteś... - rzekł z namysłem.

- Nie do życia. - dokończyłam za niego.

- Co jest?

- Jesień.

- Poważnie pytam. - powiedział, ponaglając.

- A ja, mówię poważnie, Michale. - powiedziałam teatralnie. - Kocham tę porę roku i nienawidzę... A poza tym, czy ja zawsze, ale to zawsze tryskam energią? Przestań...

- Kiedyś tryskałaś.

- Mam tylko gorszy dzień. - uśmiechnęłam się lekko. - Dlaczego musicie mnie tak traktować?

- Jak? - odezwał się Paweł.

- Jak porcelanową lalkę.

- Ok, to już nie naciskam, wredna babo. - rzekł roześmiany Michał i ruszył do wyjścia.

- A ty dokąd?

- Mam kilka spraw... Będę wieczorem. - powiedział i po chwili już go nie było.

- Jak mogę cię nie traktować w ten sposób? - Pytanie Pawła zgubiło mnie na początku. Chwilę myślałam, o czym mówi.

- A dlaczego musisz ? - odpowiedziałam mu pytaniem. Usiadł bardzo blisko mnie i oparł się o moje nogi.

- Liwi... Znam cię już tyle czasu. Wiem bardzo dużo o tobie, o tym, co cię spotkało i jaka jesteś... Wiem też, że nie powiedziałaś mi nigdy wszystkiego o sobie... Ale nie dlatego, że mi nie ufasz. Dlatego, że to musi być bolesne dla ciebie. Chce o ciebie dbać...

- Dlatego, że byłam dziewczyną twojego przyjaciela? - przerwałam mu, patrząc w jego oczy. - Tylko dlatego chcesz o mnie dbać?

- Nie tylko. Przede wszystkim jesteś moją przyjaciółką, martwię się o ciebie.

- Nie możesz myśleć ciągle o mnie, masz swoje życie. Spokojnie, ja daję sobie ze wszystkim radę. - Zawsze byłaś taka... krucha. - mówił spokojnym głosem. - Pamiętam, jak przenieśli cię do nas. Byłaś nieśmiała, cicha. A jednak miałaś na tyle odwagi, żeby przyznać się do zbicia lustra w łazience, mimo że Michał wziął to na siebie. - mówił rozbawiony.

- Nie przypominaj mi... - Poczułam się zażenowana na myśl o tym.

- To było tak zabawne patrzeć, jak oboje prosicie się o karę, a ja wtedy myślałem: ,,Co ten nicpoń wyprawia? Broni tej dzikuski? " - roześmiał się już na dobre.

- O Jezu... Nienawidzę cię, jak mogłeś? - Odepchnęłam go od siebie i udawałam obrażoną.

- Daj spokój, to nie było normalne. W dodatku wy sami się wtedy o mało nie pobiliście. - Starał się do mnie na nowo przykleić, co mu utrudniałam, daremnie.

- Ale od tego się zaczęło.

- Taa... Od tamtej pory, mieliśmy dużo więcej kłopotów. - uśmiechnął się lekko.

- No wiesz? Może jeszcze wszystkie przeze mnie? Jesteś niesprawiedliwy.

- Wtedy się zmieniłaś. Wiem, że to w dużej mierze zasługa Adama...

- Dzięki niemu mogłam zapomnieć. - Ugryzłam się w język w ostatniej chwili, kłamanie całe życie nie było łatwe, na każdym kroku musiałam udawać i uważać by nie powiedzieć o słowo za dużo. - Ale też dzięki wam. Po raz pierwszy w życiu miałam kogoś dla siebie. Tak naprawdę, bo wcześniej nie miałam ani jednego przyjaciela, nikogo...

- Jak to?

- No tak. - Wzruszyłam ramionami i chciałam zakończyć już ten temat.- Dobra nie mówmy już o tym. Dopiero trzynasta, a jestem już strasznie zmęczona.

- W takim razie mam pomysł, żebyś się trochę ożywiła. Przejedziemy się gdzieś. - powiedział podekscytowany, wyjął komórkę z kieszeni i wybrał do kogoś numer.

- Ani myślę... Idę się położyć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania