Obrzydliwa historia o pięknej miłości - część druga

[...]- Jasiek… - skomentował Brian Wood z widocznym zażenowaniem. Jednakże, zamiast upomnieć uśmiechającego się pod nosem studenta, zaczął opowieść…

 

Kiedy po raz pierwszy minąłem Elfbridge, zjeżdżając w prawo z autostrady, ogarnęło mnie przyjemne uczucie podniecenia. Był początek lata, słońce doskwierało najmocniej od kilkunastu dni, a na niebie nie zawitała nawet jedna chmura. Wśród soczyście zielonych liści drzew śpiewały ptaki, kilkanaście metrów na drodze przede mną pojawiła się fatamorgana, a ja jechałem beztrosko myśląc tylko o nadchodzącym dniu.

Która to była droga? Numer 345 czy raczej 346? A może raczej 245? Nigdy nie miałem pamięci do cyfr. Szczerze mówiąc, do dziś nie mogę sobie tego przypomnieć. Jednak wtedy nie miałem ochoty zamartwiać się kierunkiem drogi. Liczyło się, że w końcu wyjechałem. Gdzie, to już nie miało znaczenia. Ważne, że nareszcie się udało. Ważne, że w końcu się wyrwałem z tej zatęchłej dziury.

Wyobraziłem sobie szpital: styl romański z nowoczesnymi akcentami, dziesiątki gabinetów, profesjonalny sprzęt, humanitarne metody leczenia, wykwalifikowany personel (do którego, swoją drogą, miałem za niedługo dołączyć) oraz ludzie, którzy potrzebują mojej pomocy. Lata studiów i setki godzin ciężkiej harówki nad książkami nie poszły na marne. Oj, nie! Teraz pokażę, na co mnie stać i stanę się szanowanym doktorem. Pierwszym, który przedostanie się do mediów i zwróci uwagę ludzi na problem chorób psychicznych.

No, z tym ostatnim może nieco przesadziłem. Ostatecznie wystarczy mi dobrze płatna posada i przyjemność z pomocy ludziom. Tak, bo przecież dlatego właśnie wybrałem ten kierunek. By pomagać.

Jechałem przed siebie, co chwila rozglądając się na boki w poszukiwaniu ciekawych widoków. Była rzeczka, a raczej niewielki strumyczek, ale jakże piękny. Były pola, cała masa pól, a wszystkie łączyły się w ogromny abstrakcyjny obraz, świeżo wymyślony przez Picassa. Były również zwierzęta. Królik gdzieś na poboczu, kilka kilometrów dalej sarna przebiegająca drogę i jednocześnie niwecząca płomień fatamorgany.

Jednym słowem, zwracałem uwagę na dosłownie wszystkie rzeczy wokoło. A dodatkowo widziałem w nich piękno, jakiego nie dostrzegałem nigdy w swoim krótkim dwudziestotrzyletnim życiu. Chyba byłem zbyt podekscytowany, żeby myśleć dlaczego akurat teraz pojawiła się u mnie taka zdolność postrzegania przyrody. Sądziłem, że nic nie jest w stanie zepsuć mi dzisiejszego dnia… Byłem tego pewny.

Przyśpieszyłem, by usłyszeć majestatyczną pracę silnika. Audi A6 dawała radę i to jeszcze jak! Nawet nie zdałem sobie sprawy, kiedy zdążyłem przejechać te kilkanaście kilometrów. Wytrzeszczyłem oczy, widząc znak. Prawie zjechałem na sąsiedni pas z podekscytowania. Tak niewiele drogi pozostało, a ja, jak małe dziecko czekające na prezent na gwiazdkę, nie mogłem doczekać się przyjazdu.

Znak lśnił w słońcu, jakby był przed chwilą wypolerowany.

 

DROGA NUMER 345 HICLIMB

 

Żadnych graffiti, żadnych zniszczeń. Nie, to miejsce jeszcze nie zostało zepsute jak te wielkie miasta. Miałem nadzieję, że wszystko będzie tak, jak to sobie wcześniej wyobraziłem, a może nawet jeszcze lepiej. Wszystko wskazywało na to, że zaraz miałem się o tym przekonać. Już za moment, wystarczyło tylko lekko dodać gazu.

I tak zrobiłem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Neurotyk 18.11.2016
    Karo, jak żyjesz?:)
  • Karo 19.11.2016
    A dobrze, dobrze... Chociaż trochę nudnawo ;) A jeśli chodzi o szkołę, to jest progres... tylko jedna nauczycielka mnie nienawidzi :P Tylko jedna!
    A co u Ciebie, przyjacielu?
  • O-Ren Ishii 19.11.2016
    Love Twój awatar
  • Karo 19.11.2016
    Do tej pory się zastanawiam co to jest... ale chyba świnia z psem. Może koniem ;)
    Dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania