oczy inkwizytora (one-shot)

Spomiędzy chusty i czapki felczerskiej widać było jedynie jasne włosy, piegi i dwoje niebieskich oczu. Pomocnik chirurga, Annie, spoglądała pod światło na okaz w słoiku.

– Co te oczy widziały… Zawsze się zastanawiam.

Chirurg spojrzał na słoik. Zczytał kod, wklepał do komputera.

– Naprawdę chcesz wiedzieć, An?

Dziewczyna odwróciła się w jego stronę. Odłożyła słoik na parapet, ustawiła, żeby pasował z jej zaburzeniem obsesyjno-kompulsywnym: trzy czwarte obrotu do światła, jedna czwarta do gabloty z pozostałymi częściami ciała opatrzonymi tym samym kodem. Pokiwała ochoczo głową.

– Dobra, słuchaj tego… – Zaczął. – Dzieciństwo, szkarlatyna. Pogrzeby i śmierć kilkunastorga rodzeństwa… Ble ble ble, takie duperele, jak zazwyczaj. Nic specjalnego, choć ten tutaj konkretnie jest oflagowany. – Chirurg zamknął ekran, odwrócił się do pomocnicy. – Co tak patrzysz, An?

Annie od miesięcy podkochiwała się w doktorze Eversonie, specjalnie dla niego została w tej pracy, mimo że instytut płacił mniejsze stawki, niż pobliski supermarket oferował na pół etatu bez premii. Cieszyła się, że jej twarz spowija chusta, miała bowiem pewność, że rumieni się aż po same uszy. Poprawiła odruchowo czepek, by żaden włos nie wystawał.

– Może moglibyśmy zobaczyć… Jego oczami? Spojrzeć w przeszłość?

Everson znany był z tego, że zawsze sprawdza historię organów do przeszczepu, więc pytanie nie było niczym dziwnym. Poza tą flagą, być może.

– W sumie… – Zdjął z wysokiej półki aparaturę pomiarową, przetarł rękawem miskowatą kopułę hełmu, dmuchnął w okulary, zważył kondensator i podał jej całość. – Czyń honory.

Annie spojrzała zszokowana.

– Ja? O kurde! – Zaczerwieniła się znowu, ukradkiem zerkając na chirurga, który wydawał się rozbawiony. – To znaczy, naprawdę mogę?

– Musisz. Ja nie mogę, widziałem flagę, nie powinienem. Z drugiej strony ty… – Zbliżył się do niej, wyjął spomiędzy jej palców hełm i założył jej na głowę. – ...Ty nie masz uprawnień, żeby zobaczyć flagę w jego aktach. Więc ty sobie zobaczysz i mi opowiesz, dobra? No już, szybciutko.

Gdy Annie dopasowywała na głowie okulary i sprawdzała w lustrze czy hełm leży idealnie prosto, Everson pakował słój do kondensatora. Porozumieli się wzrokiem. Zamknęła oczy, potarła nos. Doktor odliczył od czterech w dół, po czym przekręcił zatrzask z pozycji O na I.

 

– Mów, co widzisz.

– Jestem... w lochu, dookoła biegają myszy. Jacyś obdarci ludzie w łachmanach wyciągają ręce przez kraty, mówią coś… Nie rozumiem języka.

– Pewnie włoski albo francuski – wtrącił się doktor. – Post-łacina.

– Może. Jestem w pomieszczeniu, płonie pochodnia, kilku ludzi w habitach… Wydaje się, że śpiewają. Albo się modlą. Na krześle obok siedzi człowiek… O boże.

– Co się stało?

– Człowiek… Jest torturowany. Jeden z śpiewających, obleśny typ z tłustymi włosami, chyba zadaje mu pytania. O, kurwa.

Chirurg prychnął.

– Jak nie chcesz, możemy przerwać. Takie wycieczki to nie dla słabych.

Annie nie chciała wyjść na słabą przy swoim idolu. Nikt by nie chciał.

– Widzę… rozpalone do białości żelazo. O, boże, o, boże! Przyłożyłam je temu nieszczęśnikowi do oka! O, boże, o, boże! Kurwa!

 

Zdjęła hełm i położyła go obcesowo na kozetce, przytrzymując jednak okulary na nosie. Zaciskała mocno powieki i pięści, jej oddech zmienił się z chrapliwego w powolny, spokojny. Panowała nad sobą ledwo, ledwo. Everson przekręcił z powrotem na zero i odłożył aparaturę na miejsce.

– Teraz już wiesz, dlaczego typ ma czerwoną flagę. – Z dobrotliwym uśmiechem poklepał ją po ramieniu. – Właśnie dlatego początkujący w zawodzie nie powinni patrzeć przez przeszłościoskop. Jebie… – Stuknął się palcem w czoło. – W mózg. Można się załamać. – Usiadł obok niej na kozetce, zamyślił się. – U mnie na roku był chłopak, który włamał się do gabinetu, by posłuchać właśnie naszego Jeremiasza z Inkwizycji. Po dwóch tygodniach wyskoczył oknem.

– Co usłyszał? – spytała, przełykając ślinę. Bała się odpowiedzi.

– Wrzaski torturowanych. Nie jednego, nie dwojga. Dziesiątek, przypalanych żywcem, oślepianych, z odcinanymi kończynami. Gnijących w lochach, w chorobach i w nieprawdopodobnych męczarniach

– Chryste panie, a skąd miał dostęp do takich uszu?

Everson wskazał palcem gablotę, z której wyciągnęli wcześniej słój. Z tyłu znajdowała się metalowa kasetka na zamek szyfrowy. Zczytał z niej kod, pokazał jej dane na terminalu.

– Nasz “wspaniały” Jeremiasz z Inkwizycji. Ukochany dawca wszystkich potrzebujących. Przeżył dwa przeszczepy oczu, pięć uszu, jego ręce znajdują się w archiwach rządowych, a nos, język i zęby zaginęły. Mózg został komisyjnie spalony w zeszłym roku, podczas startu krążownika kosmicznego “Arkansas” na kosmodromie Bajkonur.

Annie obiło się o uszy, że mieli tam stracić jakiegoś zbrodniarza. Jednak w tamtym okresie zakuwała do kolejnych egzaminów i newsy były jej raczej obojętne. Ot, kolejny gwałciciel czy morderca zasłużył na swój los, wzruszenie ramion, bezrefleksyjna wzmianka jakich wiele.

– I my dzisiaj przeszczepiamy… panu Binksowi – przeczytała z karty nazwisko. – Jego oczy? Pan Binks, ojciec trzech córek w Sopocie, dostanie oczy Jeremiasza?

Everson wzruszył ramionami.

– To dobre oczy. Binks pewnie zobaczy nimi prawnuki, o ile jego córki się postarają. – Puścił do niej oko. – No, nie dziw się tak. Lepiej, żeby jego oczęta przysłużyły się jakiemuś biedakowi, niż żeby miały gnić w archiwach czy w słoiku i czekać, aż kolejny stażysta zajrzy w pamięć komórkową, nie sądzisz? – Wstał. Ujrzał jej pytający wzrok. – Nie, moja droga. Lepiej, żeby ten zasraniec spoczywał w niepokoju, rozdzielony na części między potrzebujących. Oby pan Binks dożył spokojnej starości, a ten, któremu przeszczepią jego oczy, oślepł nagle i te dwie gały trafiły na śmietnik.

– Do pieca… – poprawiła go odruchowo Annie.

– Właśnie, do pieca. Który, nawiasem mówiąc, znajduje się w naszym instytucie, wiedziałaś?

Pokiwała głową. W akademii kazali im czyścić drzwiczki do połysku.

 

Gdy spotkali się z panem Binksem, słowem nie wspomniała o poprzednim właścicielu dwojga brązowych oczu. Uśmiechała się blado, gdy Everson opowiadał o operacji i kiwała głową, gdy mówił wyjątkowo mądre rzeczy.

– Pański pęcherz, niestety, dojdzie dopiero w przyszłym tygodniu. – Załamał ręce Everson.

Starszy mężczyzna uniósł głowę, poprawił okulary.

– Jak to, dlaczego?

– Pan doktor usiłuje powiedzieć, że nie mamy na stanie pęcherza, po prostu – wtrąciła się Annie, popatrując na doktora. Kiwnął głową.

– A nie możecie mi wszczepić pęcherza od tego samego, no, od tego samego faceta, od którego dostanę oczy?

Everson westchnął.

– To niemożliwe, proszę pana.

– Dlaczego? – spytał Binks. – Domagam się, żebyście tak zrobili! Zapłaciłem za komplet!

Właśnie, dlaczego?, pomyślała Annie.

– Niestety ten człowiek urodził się z rzadką przypadłością genetyczną, która sprawiała, że nieustannie się moczył – powiedział poważnie Everson. – Nie chce pan chyba się moczyć, prawda?

Starszy człowiek zamrugał oczami, odruchowo zakrył krocze, jakby chciał zakryć plamy z moczu albo rozpięty rozporek.

– Mój boże… Dobrze, że mi pan doktor to wyjaśnił, rany boskie… Co to za dziwna przypadłość?

Minęła dobra minuta, kiedy Everson poważnym głosem opowiadał panu Binksowi kilka różnych, niezwiązanych ze sobą chorób i przeplatał je łacińskimi nazwami gruczołów zarezerwowanych dla żeńskiej części populacji. Binks słuchał, otwierał oczy ze zdumienia, przepraszał za swój upór i kilka razy nawet klasnął w dłonie – szczęśliwy, że udało mu się na taką wielką minę nie wejść.

 

Gdy operowali, Annie spytała Eversona, dlaczego okłamał pacjenta.

– Przecież nie powiem temu biednemu dziadkowi, że pęcherz, o który tak bardzo prosił, został przebity zardzewiałym nożem przez oskarżoną niesłusznie o czary nastolatkę, którą przetrzymywał w lochu, torturował i gwałcił, prawda?

Annie wolała nie wiedzieć. Wciąż miała w pamięci bulgoczącą gałkę oczną i wykręconą z bólu, przykutą do krzesła z kolcami, szamoczącą się postać. Recytujących bezgłośnie brudasów z zepsutymi zębami, wszami i brodawkami wielkości rodzynek.

Pracowali w milczeniu. Gdy zbliżali się ku końcowi, Everson przemówił znowu.

– Zabawna historia…

– Mhm?

– Zabawna historia mi się przypomniała – wyjaśnił chirurg, obcierając rękawem pot z czoła, marszcząc nos i brwi. – Nie tak dawno temu brałem udział w przeszczepianiu jej oczu, wyjątkowo dobry komplet. Naprawdę świetna para.

– “Jej”, w sensie kogo? Albo komu?

Everson uśmiechnął się pod wąsem.

– Tej rudej nastolatki, gwałconej przez Jeremiasza – wyjaśnił. – Ten wszawy skurwysyn miesiącami doprowadzał ją do obłędu, aż zadźgała go, zadając mu około trzystu ranu kłutych na całym ciele. Po prostu aż dziw, że cokolwiek przetrwało. Ją, oczywiście, stracono. Ale oczy, mówię ci, An, po prostu bajka. Sto razy lepsze niż moje poprzednie.

 

Kilka godzin później, gdy po pracy poszli razem na kawę, przełamała się i spytała go: Czy spojrzał przez “diabelską machinę” (jak odtąd nazywała przeszłościoskop komórkowy), czy widział cierpienie tej biednej dziewczyny?

– A jak myślisz? – spytał znad kubka mokki.

Przemyślała sprawę i podjęła decyzję. Westchnęła, spuszczając wzrok ku swoim butom. Ustawiła je do linii. Tak, by jej stopy stykały się z krawężnikiem pod tym samym kątem.

– Człowiek by zwariował, gdyby się tak wszystkim przejmował – rzekła.

– Ano – potwierdził.

Postanowiła też się nie przejmować. Już niczym, nigdy.

No, chyba że ułożeniem nóg względem kostki brukowej i torebki na szczeblach ławki. Ale poza tym, to niczym.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • 00.00 04.04.2019
    Bardzo dobre, wwierca się sceniczne w mózg. :) Niczym się nie przejmować, a tu taka pierdoła w podsumowaniu.
  • Okropny 04.04.2019
    Dzięki za odwiedziny, Szu! ☺️
  • Cofftee 04.04.2019
    Szybciutko tekst wciąga czytelnika, ja przeczytałam jednym tchem. Bardzo spodobał mi się taki pomysł, mroczny i ciekawy. Żałuję może troszkę że na końcu nie okazało się coś makabrycznego, ale poza tym naprawdę świetna robota.
  • Okropny 04.04.2019
    Dzięki wielkie za odwiedziny i komentarz! Jako że raczej nie wracam do tekstów post factum, zakończenie będzie musiało takie zostać... najwyżej napiszę coś nowego z makabrycznym zakończeniem ☺️ wielkie pozdrø!
  • Freya 04.04.2019
    "Gnijących w lochach, w chorobach i w nieprawdopodobnych męczarniach" – kropek
    "Zczytał z niej kod, pokazał jej dane na terminalu." – sczytał
    "aż zadźgała go, zadając mu około trzystu ranu kłutych na całym ciele." – ran

    Fajne, wporzo – trochę jakby w stylu starych s.f.
    Gałki oczne Einsteina też są przechowywane w słoju, były z tym jakieś przechery, bo on podobno wyraził zgodę — tylko na badanie mózgu, a te oczy zostały pobrane samowolnie... :) Pozdro
  • Wrotycz 04.04.2019
    Mózg Einsteina niczym się nie wyróżnia :) O oczach nie wiedziałam.
    Pomysł na opko b. ciekawy, widać energię pióra, sprawność przekazu. Emocje.
    Wniosek - tylko kremacja, bo w słoik się nie trafi :)
  • Freya 04.04.2019
    Istnieje jeszcze możliwość plastynacji :)
  • Okropny 04.04.2019
    Freya, Wrotycz - dzięki za wizytę i komentarze, spoko, że się moja miniaturka przyjęła. Pozdrø
  • Ogonisko 04.04.2019
    Przysmakowała mi historia. Ode mnie 5 i do obserwowanych. Pozdro!
  • Okropny 04.04.2019
    Doceniam, pozdrø!
  • Amerline 04.04.2019
    Cudne. Cały czas utrzymywana jest lekka tajemnica i świat również bardzo się różni od naszego
    Podoba mi się też styl w jakim to napisałaś. Nie mogę doczekać się kontynuacji. ????
  • Okropny 05.04.2019
    Nie wiem, czy będzie kontynuacja ;-) one shoty z reguły są samodzielnymi bytami, bez kontynuacji... Jak lubisz mój styl i serie, zapraszam do innych moich opowiadań, np do cyklu Knuta Hirga, albo Opowieść z Sadzy. Pozdrø!
  • nimfetka 08.04.2019
    „Właśnie, dlaczego?, pomyślała Annie.“ – Tutaj chyba jakiś z błąd z tym przecinkiem się wkradł.

    Czytnięte. Bardzo wyobrazeniowe – niestety i bardzo dobrze, bo przecież tematyka gore powinna działać na fantazję.
    W szczególności to: „Annie wolała nie wiedzieć. Wciąż miała w pamięci bulgoczącą gałkę oczną i wykręconą z bólu, przykutą do krzesła z kolcami, szamoczącą się postać. Recytujących bezgłośnie brudasów z zepsutymi zębami, wszami i brodawkami wielkości rodzynek.“ – Świetny fragment. Słowa odpowiednie dla wyrażenia tej ohydy i monstrualnego bólu. I końcówka też bardzo mi się spodobała. Postacie jak na taką małą przestrzeń, zbudowane bardzo porządnie.
    Fajne bardzo.
  • Okropny 08.04.2019
    Cieszę się że ci się podobało, miło mi :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania