Oczami Lustra

...Wszystko zaczęło sie w dniu, w którym Odeszła. W dniu, w którym ułożone prawie do końca puzzle rozsypały sie na nowo. Tym gorzej, ze nie wpadły na powrót do swojego pudełka, ale z dziką i radosną złośliwością poukrywały się w najbardziej zakurzonych rogach pokoju, skąd nigdy już nie miały zostać wyciągnięte i wciśnięte na swoje miejsce. No tak. Życia nie posklejasz za pomocą kawałka taśmy, jak podartej stueurówki, która stała sie ta przysłowiową kroplą przepełniajacą dzbanek. Jedyna rada, rzucić dzbankiem o przeciwległą scianę, posprzątać i wybrać się do sklepu po następny. Ale czy starczy sił?

 

*****

 

Dzbanek i kieliszek

 

poniedziałek i piątek, środa i sobota... jeden ciąg wydarzen, które niczego nie zmieniają, do niczego nie prowadzą, trzymają tylko pomiędzy sobą, pomiędzy Barem a kieliszkiem, nocą a popołudniem, białą linią szosy prowadzącą do domu a kolejną zaspaną twarzą, której nie wiesz co powiedziec, bo nie wiesz nawet jak jej na imię... i wierna psia morda na kolanach, czekajaca na spacer, puszkę karmy i kolejną noc włóczęgi po nadwiślańskich barach...

co noc powtarzająca się jak zacięta płyta historia. On przy barze, kieliszek za kieliszkiem, pies śpiący koło jego stóp nie zwraca już uwagi na zgiełk, szum i trącające go buty przechodzących klientów... i kolejne zaciekawione spojrzenie spod długich czarnych rzęs... kto to? Po co? Dlaczego? I to samo spojrzenie patrzące na niego z miłością, gdy następnego ranka ona odsuwa mu czule włosy z twarzy... „ ...Tak Kociaku... wieczorem zadzwonię... '' Potem spacer z psem i zadawane sobie każdego dnia pytanie. Czy aby na pewno to ten dzbanek? Czy może trafię na lepszy, ładniejszy? Przecież po ten zawsze mogę wrócic...

 

wrzesien, pazdziernik, listopad... hmmm... to już grudzien? Ile kieliszków zostało wypitych, ile oczu ocienionych czarnymi rzęsami płakało potem wpatrując się z utęsknieniem w telefon... ile niepotrzebnych słów, niespełnionych obietnic, bezczelnych kłamstw i wykrętów? Nie liczył. Nie widział ich, nie czuł, nie rozumiał, szukał tylko sensu w kolejnych wędrówkach po Kazimierzu, w kolejnych kieliszkach które zamiast pomóc, zatapiały go coraz głebiej w mętnych wodach miejscowych spelunek, w objęciach kolejnych barowych nocnych motyli, które rano traciły cały swój czar i powab...

 

....Hej Brachu! Najlepszego!!! Patrz co przytargalem! Solidne klepnięcie w plecy odwróciło uwagę K od swiatła pełzającego po krawędzi pękniętego lustra

– Ty tutaj? Nie w Domu?

– Przecież tu jest moje miejsce. To jest nasza, kurwa, Wigilia. Wszystkich Nas, kurwa, Przegranych. Rozejrzyj się brachu. Wszystko pozamykane, tylko Singer nas przygarnął. Jak zwykle, kurwa! Ja też od Nowego Targu stopem, kurwa jebana mac! No dawaj! Najlepszego!

– Najlepszego T! To co? Jeszcze jeden?

– Jeszcze, kurwa, piętnaście! Gdzie masz Roxy?

– Poszła z psem nad Wisłę. Mam nadzieję, że Grass jej nie zgubi...

– no nie.... taki mądry to on nie jest... zdrowie!

– ...

 

 

Lustro nad barem uśmiechnęło się pobłażliwie... Zdrowie, kochani... przyda się wam...

 

 

Swiąteczny obiad. Barszcz, pieczeń cielęca w sosie, ciasto... brrr...jakie to wszystko bez smaku, jakie mdłe... o czym oni w ogóle rozmawiają??? Atmosfera Swiąt dusiła K jak przyciasny kołnierzyk. Trzeba stąd spadac! Już! Natychmiast! Nieistotne gdzie!

 

– Witaj K! Jak tam Święta?

– Dobry wieczór, panowie... dziękuje, do dupy!

– Piwko? Wiśniówka?

– Wiśniówka. Aniu, podaj nam butelkę....dzięki...

– jakieś plany na wieczór?

– A jakie mogą byc? Zdrowie!

– Zdrowie!

– Zdrowie!

– ...

 

Lustro westchnęło cicho i zajęło się odbijaniem złocistych płomyków świec, stojących na zakurzonych stolikach...

 

 

 

wszystko wyglądało na to, że Nowy Rok przywita wszystkich, deszczem, błotem i lodowatą wilgocią wciskającą się pod płaszcze, szaliki, czapki... Na razie jednak zwiastował swoje nadejscie tłumem ludzi szturmująych niedalekie TESCO w poszukiwaniu szampana, wódki, wina, rac, fajerwerków, chipsów, orzeszków i wszystkiego innego, co niezbędne jest człowiekowi w taką noc do Wielkiej Zabawy. Centrum miasta wrzało zajęte ostatnimi przygotowaniami, restauracje, puby, knajpy i knajpeczki niecierpliwie oczekiwały pierwszych gości, na tyłach wielkiej sceny rozstawionej przy Ratuszu gwiazdy polskiego szołbizu wykłócały się z organizatorami...

K patrzył na to wszystko z lekko ironicznym uśmieszkiem, spacerując ubłoconymi ulicami z coraz to bardziej ubłoconym Grassem. On nie spieszył się nigdzie. Na nic nie czekał. Dla niego ta noc była taka sama, jak 364 inne, nie rozumiał po co ten cały splendor, fajerwerki, szampan... heh...

Chodź Grass!!! gwizdnął na psa i zawrócił w kierunku samochodu. No wskakuj do środka, brudasie! Wracamy do domu...

 

– ??? K??? gdzie ty się do cholery podziewasz?

– będę T, będę... jeszcze tylko obowiązkowe życzenia dla Rodzinki...

– hehe... no tak... pospiesz się... i nie zapomnij o Grassie...

– o Grassie?

– No chyba go nie zostawisz w domu? Wielbicielki na niego czekają...

– myślałem że to na mnie... ok, do zobaczyska...

– rusz dupę!!!

– ...

 

 

 

Ciemne uliczki dzielnicy w którą wjechali, w niczym nie przypominały tych, którymi spacerował kilka godzin wcześniej. Jakby tutaj Nowy Rok zaczynał się nie dzisiaj, nie za kilka godzin... Wawrzyńca, Dajwór, Miodowa były dzisiaj puste i ciche, jedynie od strony Placu dobiegał gwar i śmiechy. K wyłączył silnik i otwarł drzwi. Ej! Easy! Grass!!! Jesteś świeżutki i pachnący i taki właśnie masz zostać!!! Zaklął pod nosem i zawrócił do samochodu po telefon.

 

– T??? gdzie jesteś???

– A Ty???

– Na Szerokiej.

– Ja w „Ptaszylu”

– ok, minutka...

...

 

– Witaj K, cześć Grass!!!

– cześć Dorotka, co tam???

– szczęśliwego Nowego Roku, Wariacie!!!

– spadaj!!! gdzie T?

– Jezu!!! Co wy, małżeństwo? Jeden bez drugiego 5 minut nie wytrzyma? Wysłałam go po beczkę do „Mechanoffa” bo boję się że braknie...

– to będzie towarzystwo wódę chlało. Imprezka przygotowana???

– taaa... mam nadzieję że wszystko będzie w porządku. Bilety sprzedaliśmy już w listopadzie... A Wy gdzie??? może zostaniecie???

– Noworoczna potańcówa? Dzięki to nie dla mnie...

– K, przestań. Jak długo można zapijać problemy? To niczego nie rozwiąże. Rozbieraj się i siadaj. Grass, chodź tu, mam coś dla ciebie... A Ty K co pijesz? Żywiec?

– Ok. Ale najpierw muszę jeszcze coś załatwić. Mogę Ci Grassa zostawić na minutkę? T wróci to się nim zajmie. Ja tylko wyskoczę złożyć Ojcu życzenia i wracam...

– Wreszcie zaczynasz normalnie myśleć. Spadaj, masz godzinę...

 

Dochodziła północ. Rozbawione towarzystwo niecierpliwie zerkało na zegarki, barmanki spiesznie rozlewały szampana do kieliszków, z głośników dobiegał brudny jazgot gitar „The Chemical Romance”. K siedział lekko oparty o bar, przed nim kieliszki z Tequilą, obok talerzyk z cytrynami, sól... Patrzył niewidzącym wzrokiem w rząd butelek ustawionych na przeciwległej ścianie baru, a po jego twarzy błąkał się ten sam co wcześniej lekko ironiczny uśmiech... Nagle poczuł na sobie czyjś ciepły wzrok, a chwilę potem ktoś zapytał miękkim głosem

 

– Przyrosłeś do tego krzesła?

– Tak jakby

 

odpowiedział odwracając się, by przyjrzeć się intruzowi. Hmmm...

Intruz okazał się całkiem interesujący. Drobna brunetką w czarnej, długiej sukience, z ciemnymi oczyma wpatrującymi się w K ze szczyptą... rozbawienia? Zainteresowania??? K w milczeniu odwócił się z powrotem w kierunku baru i ponownie zaczął studiować butelki

 

 

– Ej. Mówię do Ciebie... Chciałam zauważyć że Twój pies wyżera mi chipsy!!! Co to za pomysł, z psem do knajpy, i to w Sylwestra...

– To nie mój pomysł, to psa... Grass, zostaw!!!! Chodź tu!!!! Sorry, Gwiazda, zamyśliłem się... Grass, Leży pies!!!!

– Nic się nie stało... Monika jestem... sam tu siedzisz?

– K. Przecież widzisz że z tym bydlakiem :)))

– nie o to mi chodziło. Bez żony, partnerki, koleżanki?

– Bez.

– ok... nie pytam. Mogę???

 

Pytanie dotyczyło kieliszka stojącego przed K, lecz zanim ten zdążył odpowiedzieć, dziewczyna sięgała już po cytrynę. K uśmiechnął się tylko i opróżnił następny. W oczach tego spowitego w czerń stworzonka zobaczył szczerość, a jej ciepły uśmiech był tym, czego w zimową noc K potrzebował najbardziej. Wstał i ubierając kurtkę rzucił

 

– zbieraj się Gwiazda. Chodźmy stąd.

 

Pchnął drzwi i weszli do środka. Otoczył ich znajomy, przytulny mrok, kurz dziesięcioleci i ciepło padające od kominka. Usiedli w rogu sali przy maleńkim stoliku, który z trudem pomieścił kwadratową butelkę, dwa kieliszki, talerzyk i solniczkę. Zadne z nich nie odzywało się ani słowem, a gdy butelka okazała się pusta, bez słowa ubrali się i ruszyli do wyjścia...

 

 

Stare lustro puściło K w oczy krótki błysk światła. - Nie spieprz tego idioto! Nie tym razem!

 

...

Dni przesuwały się jeden po drugim, jak slajdy w starym projektorze. Nie pamiętał już o ciepłym spojrzeniu Motyla z Sylwestrowej nocy, zapomniał o nim, tak jak zapomniał o innych, pełnych nadzieji oczach, o delikatnych dłoniach, wilgotnych ustach i czekających na połączenie telefonach. Otrząsał się z ich uczuć jak pies po wyjściu z lodowatej wody Zakrzówka, nie widział, nie rozumiał albo nie chciał rozumieć jak boli takie czekanie... Miał to gdzieś. Przechodził po złamanych sercach jak po trawie, widząc tylko jeden cel. Drzwi, Krzesło i Bar, gdzie można usiąść i zabić czas, kieliszek w którym będzie próbował utopić resztki swej duszy i sumienia...

 

– zdrowie, T!

– Najlepszego!

– Najlepszego!

 

...

 

 

Pomysł wyjazdu pojawił się w umyśle K tak jak wszystko inne. Bilet, walizka, parę euro... nic więcej. W ostatni wieczór jak zwykle siedział w mroku Singera, z tym że nie widział nikogo, na nic nie zwracał uwagi, zimne oczy wpatrzone były w podłogę, a ramiona obejmowały psi kark. Żegnaj stary. Nie możesz ze mną jechać. Nie tym razem. Wybacz... Grass podniósł wolno kudłaty łeb, a jego oczy zaszkliły w blasku świec : „w porządku stary... dam sobie z Nią radę”

 

Nie było wiśniówki, Roxy, T, nie było pożegnań, dobrych rad i klepania po plecach... nie było obietnic „zadzwonię”, „wrócę”... wiedział, że tutaj już nie wróci, że kończy dzisiaj pewien rozdział, że te drzwi już zawsze będą dla niego zamknięte, że kazimierzowski świat jutro przestanie istnieć...

 

Do pił piwo i ubierając płaszcz, raz jeszcze spojrzał na znajome wnętrze... Chodź, Grass... idziemy...

 

Trzasnęły drzwi. Pęknięte lustro znad baru zadrżało lekko, a rysa na jego tafli nieznacznie się powiększyła. ...Powodzenia, K. ...Powodzenia...

 

 

 

Co potem? Niestety nie wiem. Kilka lat później, popijając piwo w jednym z krakowskich pubów, poznałem tą historię. Usłyszałem ją od... nieważne zresztą. Gdy pytałem o K, słyszałem „ taaa... ten Wariat z pięknym psem... nie wiem co się z nim dzieje... pewnego dnia zniknął...”

T również nie potrafiłem odnaleźć, podobno wyjechał do Francji... Tak jak chciał K, drzwi się zamknęły. Przestał istnieć zadymiony świat, świat butelek i kieliszków, złudzeń i nadzieji... Zamykam zeszyt siedząc przy oszronionym kuflu. Nic więcej.

 

Odwracam głowę obserwując świetlnego zajączka i spoglądam na zakurzoną srebrną taflę zawieszoną nad rzędami butelek. Pęknięcie podzieliło ją na dwie nierówne części. W jednej widzę, jakby za mgłą, własne odbicie. W drugiej... niewyraźną postać sięgającą po mały kieliszek. Odgarnia długie włosy, patrzy na mnie... ale przecież krzesło obok mnie jest puste. To tylko złudzenie. Potrząsam głową, odstawiam pusty już kufel. Wystarczy na dzisiaj.

 

Gdy wychodzę, zajączek dogania mnie w progu. - Dobra robota, stary. Dziękujemy...

 

 

 

Gdybyś dzisiaj spotkał K gdzieś na ulicy Krakowa, Paryża, Pragi czy Dublina, i zadał mu pytanie, co najbardziej utkwiło mu w pamięci z tamtego okresu, odparłby, że nic. Że wszystkie te historie, cały ten czas spędzony na Kazimierzu, to jakaś szara mgła niewyraźnych wspomnień... że cała jaskrawość barw tamtych chwil utonęła w tequili, wiśniówce, finlandii... zamyśliłby się na chwilę i próbował cofnąć czas, powrócić do Singera, Ptaszyla czy Alchemii, lecz bezskutecznie. To już minęło... Ale gdybyś zapytał, czy żal mu tamtych lat, czy tęskni za nimi, pewnie odwrócił by się bez słowa i odszedł... wsiadł do samochodu i uśmiechnął się do siedzącego na siedzeniu pasażera małego owczarka, szczeniaka o imieniu...

 

 

*****

 

Sir Qlka :)))

gdzieś w irlandii, listopad 2007.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Katerina 25.02.2015
    Długość mnie przerosła. Musiałam to sobie podzielić. Piszesz lekko, w naturalny sposób. Początek, sama nie iwem czemu, mnie zachwycił. Ten opis bardzo mi się spodobał. :) 4
  • KarolaKorman 25.02.2015
    Bardzo fajnie napisana historia. Trochę tylko gubiłam się w dialogach. Szkoda tylko, że nie zdradziłeś nam, co bohatera tak przybiło do tego barowego stołka. Zostawiam 4 :)
  • detektyw prawdy 06.10.2016
    5, b dobre
  • detektyw prawdy 06.10.2016
    koles, czekam na twoj powrot bo opowiadanie jest wprost genialne.
  • Pan Buczybór 07.10.2016
    On nie wróci. Napisał to 2 lata temu i raczej nie ma szans, że jeszcze coś napisze
  • detektyw prawdy 06.10.2016
    Ten klimat-zakochalem sie w tym opowiadaniu
  • detektyw prawdy 06.10.2016
    Bede ci codziennie odswiezac niech ludzie wyrazaja opinie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania