Oczy

Will Blackthorn usiadł wygodnie w swoim nowym fotelu, wyciągając przed siebie nogi i kładąc je na małym stoliku. Przetarł dłonią oczy, po czym spojrzał na stojący naprzeciw niego regał zastawiony książkami i na nową, śnieżnobiałą zasłonę na oknie. Nie potrafił stłumić w sobie lekkiego uczucia dumy i samozadowolenia, chociaż najprawdopodobniej każdy przeciętny człowiek potrafiłby w ciągu jednego dnia urządzić stary, zaniedbany dom w całkiem przyjazne miejsce. A przynajmniej jego wnętrze, w dodatku niezbyt duże. O zewnętrznym wyglądzie domu mężczyzna bowiem wolał na razie nie myśleć.

Will był niezwykle dumny z siebie, ponieważ ten dom był jedną z niewielu rzeczy, która rzeczywiście udała mu się w życiu, o ile tak można to określić. Kupił go praktycznie za połowę pierwotnej ceny i w dodatku poprzedni właściciel bardzo szybko opuścił posesję. Można więc powiedzieć, że Willowi akurat się poszczęściło.

Sięgnął ręką po filiżankę z gorącą kawą i upił łyk ciepłego napoju. Poprzedni lokator pozostawił po sobie wiele rzeczy, między innymi cały stos książek, które mężczyzna skrupulatnie poukładał w kolejności alfabetycznej, ponieważ od zawsze miał pewnego rodzaju obsesję na punkcie porządku i ogólnej perfekcji. Był to jeden z głównych powodów, dla których Katherine nie chciała go już więcej widzieć.

Will i Katherine byli małżeństwem niespełna dwa lata. Poznali się na ostatnim roku studiów i choć codziennie mijali się na uniwersyteckich korytarzach, swoją obecność zauważyli dopiero po pięciu latach. Była to chyba miłość od pierwszego wejrzenia, o ile w ogóle była to miłość. Katherine studiowała kulturoznawstwo i była zapaloną artystką, która jednak nigdy nie osiągnęła nic poza zarobieniem kilku marnych groszy za sprzedawanie własnoręcznie malowanych obrazów na rogu Abbey Road. Will z kolei zajmował się prawem i uczestniczył w wielu debatach, projektach i licznych inicjatywach. Zawsze chodził w idealnie wyprasowanych koszulach, dopasowanych spodniach i codziennie nakładał inny krawat, najczęściej z różnymi postaciami z kreskówek, które, jak uważała Katherine, nadawały jego stylizacjom nieco „świeżości” i młodości. Ona z kolei dzień w dzień chodziła w kolorowych sukienkach, długich spódnicach, a włosy przewiązywała różnobarwnymi kokardkami. Można by więc rzec, że wizualnie pochodzili z dwóch różnych światów, a jednak przez jakieś cztery lata nie widzieli poza sobą niczego i zdawać by się mogło, że nic nie mogło przerwać ich absolutnego szczęścia. Do czasu.

Will odstawił na stolik filiżankę, uśmiechając się lekko na wspomnienie byłej żony, po czym podszedł do ogromnego okna, które rozciągało się od podłogi aż do sufitu. Odgarnął lekko firankę i obrzucił spojrzeniem kilka smętnych drzew rosnących w ogródku. Chociaż, lepiej byłoby raczej powiedzieć na podwórku, ponieważ wokół domu nie było żadnego ogrodzenia, które wydzielałoby jakiś określony teren zieleni. Wokół rozciągało się coś na kształt łąki, ograniczonej z jednej strony przerzedzonym lasem, a z drugiej wąską drogą, niemalże nieustannie pustą, która prowadziła do miasta. Will nie miał żadnych sąsiadów i wszystko to, co rozciągało się przed jego oczyma, zdawało się być wręcz pozbawione życia.

Mężczyzna spędził resztę popołudnia, czytając jedną z książek, które pozostawił mu poprzedni właściciel, sympatyczny pan Woody. Był mężczyzną w podeszłym wieku i choć sprawiał wrażenie niezwykle opanowanego i życzliwego, w jego oczach kryło się coś obcego. Coś, czego Will nie potrafił zidentyfikować.

-Im więcej poznaję świat, tym mniej mi się podoba, a każdy dzień utwierdza mnie w przekonaniu o ludzkiej niestałości i o tym, jak mało można ufać pozorom cnoty czy rozumu.- Przeczytał na głos, śmiejąc się cicho pod nosem. Przypomniał sobie, jak Katherine niegdyś miała w zwyczaju oprowadzać go po licznych galeriach sztuki. Pokazywała mu wtedy jakieś niejasne motywy, ukryte pod warstwami starej farby, które rzekomo były tak bardzo głębokie i tak bardzo ujawniały prawdę o naszym współczesnym świecie. Will nie rozumiał praktycznie niczego, dla niego wszystkie obrazy wyglądały tak samo, ale zawsze wysłuchiwał do końca monologów Katherine o okrucieństwie, fałszu i innych problemach współczesności, które ona tak bardzo chciała zwalczać.

Było już dość późno, na dworze dawno zapadł już zmrok. Mężczyzna udał się do łazienki, nie zapominając wcześniej o odłożeniu książki na swoje miejsce i umyciu filiżanki po kawie, którą umieścił w szafce kuchennej, ustawiając ją równolegle do pozostałych.

Po kąpieli Will przeczesał ręką mokre, ciemne włosy, które spadały mu na czoło. Zawsze w łazience słuchał muzyki z głośnika, miał bowiem taki zwyczaj już od dziecka, kiedy kąpiele były wręcz jego najgorszym koszmarem. Wtedy jego mama miała w zwyczaju przynosić do łazienki stary, podniszczony gramofon i wkładała do niego swoje ulubione winyle, kupowane za czasów młodości na pchlich targach i giełdach. Najczęściej słuchał wtedy jakiś rockowych brzmień, a najbardziej przypadły mu do gustu charakterystyczne dźwięki gitary Jimiego Hendrixa.

W pewnym momencie jednak usłyszał coś, co nie powinno znajdować się na nagraniu. Muzyka wydobywała się z drogiego, przenośnego głośnika i Will miał wrażenie, że coś ją zakłóca. Narzucił na plecy czystą koszulkę i wyłączył urządzenie, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Przez chwilę nie było słychać zupełnie nic. Mężczyzna zaśmiał się cicho pod nosem sam z siebie i już miał włączyć odtwarzacz z powrotem, kiedy znów to usłyszał.

Cichy płacz dziecka.

Will wypadł z pomieszczenia, zostawiając za sobą niezłożone ręczniki, szczotkę do zębów nieodłożoną na swoje miejsce i odkręcony szampon. Rozejrzał się wokół, przeszukując szybko wszystkie pomieszczenia. Nie znalazł nikogo.

A płacz nie ustawał.

Mężczyzna stanął na środku korytarza, biorąc głęboki oddech. Przymknął oczy i powoli wypuścił powietrze, próbując się uspokoić. Przetarł dłonią powieki, a kiedy ją opuścił, ze zgrozą dostrzegł na palcach kilka czerwonawych smug. Szybkim gestem sięgnął ręką do twarzy, czując ciepłą ciecz, która zdawała się wypływać z kącika jego oka. Czując, jak jego plecy pokrywają się zimnym potem, ruszył z powrotem do łazienki, spoglądając w lustro, choć w tamtym momencie tak bardzo bał się ujrzeć swoje odbicie. Jego twarz jednak wyglądała zupełnie normalnie. Roztrzęsiony spojrzał na swoją dłoń, unosząc ją bliżej oczu, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

Na jego palcach nie było żadnej czerwonej cieczy.

Płacz dziecka ustał.

Następnego dnia rano Will Blackthorn obudził się, mając wrażenie, że właśnie przyśnił mu się jeden z gorszych koszmarów, których doświadczył, a zdarzało się to niezwykle rzadko. Jako dziecko praktycznie ich nie miewał i tylko raz zdarzyło mu się przestraszyć na tyle, żeby odebrać mu sen na kilka dobrych nocy.

Dzisiaj był ostatni dzień urlopu mężczyzny, który całkowicie przeznaczył na przeprowadzkę. Tego dnia miał jeszcze tylko za zadanie uprzątnąć podwórko, przyciąć zbyt długie gałęzie krzewów, zasadzić nowe drzewa. Po zjedzeniu śniadania, które niezmiennie składało się z dwóch, cienkich kromek jasnego chleba, posmarowanych białym twarogiem i posypanych szczyptą soli, udał się więc na zewnątrz, trzymając w dłoni duże nożyce oraz grabie. Tego dnia pogoda była całkiem przyjemna, słońce lekko przebijało się przez chmury, ale nie było też przytłaczające. Will odłożył grabie na ziemię i zabrał się na początku za przycinanie krzewów, które zaczęły już pokrywać ściany domu. Obdrapane, szare cegły wyglądały dość ponuro, ale mężczyzna obiecał sobie, że pomaluje je świeżą farbą i dom nabierze życia. Wymieni też szyby w oknach, które były nieco porysowane i miał wrażenie, że gdzieniegdzie szkło było nieco bardziej przejrzyste, jakby w reszcie miejsc nieco się rozmyło. Nie mógł powstrzymać uczucia, że te bardziej lśniące fragmenty powierzchni okien układały się we wzór krat.

Will chwycił wystającą gałąź kolejnego krzewu, kiedy coś znów zwróciło jego uwagę.

Słyszał płacz dziecka.

Mężczyzna podniósł się gwałtownie z klęczek i ruszył w stronę wejścia do domu. Z impetem otworzył drzwi, wchodząc do środka i zasypując korytarz ziemią, która opadała z jego butów.

To był tylko sen.

Musiał przeszukać wszystkie pomieszczenia w budynku.

To był tylko sen.

Ruszył przed siebie, praktycznie na oślep, kiedy nagle potknął się o coś leżącego na ziemi. Spojrzał zirytowany pod nogi.

Ujrzał na ziemi małą lalkę, przewróconą na plecy. Była szmaciana i miała jasne włosy, zrobione z włóczki i jedyne, co ją wyróżniało spośród innych zabawek, to małe, kobaltowe koraliki służące za oczy.

Zwisały ze szmacianych oczodołów, trzymając się jedynie na marnych, bladoróżowych nitkach.

Will nie wiedział, czy krzyk, który rozległ się w domu wydobył się z jego krtani, czy też to płaczące dziecko zawyło głośniej. Złapał się ręką kredensu, stojącego w korytarzu, zrzucając z niego kilka porcelanowych figurek, które roztrzaskały się w drobny mak, lądując na ziemi. Mężczyzna zacisnął dłonie na chłodnej powierzchni blatu, aż zbielały mu kostki.

To był tylko sen.

Płacz nasilił się.

Will złapał się rękoma za głowę, ciągając się za włosy i wrzeszcząc. Albo tak mu się tylko zdawało. Lament dziecka stał się bardziej wyrazisty, ale również przerywany, jakby ktoś próbował mu coś zrobić. Nie był to już jednostajny płacz, ale urywany, nieludzki krzyk.

Dochodził z sypialni.

Mężczyzna opuścił dłonie, zaciskając je w pięści i ruszył na górę po schodach. Znów czuł ciepłą ciecz gdzieś w okolicach oczu, ale nawet nie zamierzał jej ocierać. Sen nie był rzeczywistością.

Czy to był sen?

Jego myśli rozpoczęły szaleńczą gonitwę, burząc cały idealny porządek, który panował tam od zawsze. Sterty wspomnień, uczuć, marzeń, poukładane, posegregowane, zamknięte, teraz mieszały się i przeplatały ze sobą, zatracając granice.

Will otworzył z impetem drzwi do sypialni. Jego głowę rozsadzał przenikliwy wrzask, który zdawał się jednak cichnąć, stopniowo zamieniał się we łkanie. Przetarł dłonią oczy, czując, jak zaczynają go lekko boleć. Nie wiedział czemu. Coś podpowiadało mu, że powinien otworzyć szafę. Starą, ogromną szafę, pozostawioną przez Pana Woodiego. Podszedł do niej powolnym, lekko chwiejnym krokiem. Zatrzepotał powiekami i miał wrażenie, że podczas tych krótkich przerw między mrugnięciami, dostrzegał na półkach wokół szafy stare, czarno-białe fotografie, a na drzwiach szafy wiszące, okrągłe lustro z ozdobną ramką. Zamrugał jeszcze raz.

Zdawało mu się, że w tym mglistym, być może wymyślonym, lustrze, dostrzegł odbicie małej dziewczynki.

Przypomniał sobie, jak Katherine kiedyś namalowała portret dziecka ubranego w białą, koronkową sukienkę rodem z ubiegłego wieku, o włosach białych jak śnieg, skręconych w drobne loki. Jasne oczy, które na obrazie zawierały w sobie aż trzynaście odcieni błękitu, wyrażały duszę namalowanej osoby, jakby była żywa.

Dziewczynkę z obrazu Katherine i tę z lustra różniły jedynie oczy.

Mężczyzna chwycił za klamkę szafy i otworzył drzwiczki, które zaskrzypiały cicho. Wnętrze było zupełnie puste, nie włożył do niej bowiem żadnych ubrań.

Znów poczuł przenikliwy ból, który tym razem był tak silny, że upadł przed szafą na kolana, łapiąc się za skronie. Zacisnął zęby, wstrzymując powietrze. Zmusił się, aby otworzyć oczy, choć miał wrażenie, że jego wzrok się pogorszył, jakby widział przez mgłę. Spojrzał na dno szafy.

Leżała na nim para ludzkich oczu.

~lilithia

Takie moje krótkie opowiadanie, dziękuję za poświęcony czas!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania