Poprzednie częściOczy w Ogniu (Rozdział 1)

Oczy w Ogniu (Rozdział 2)

Zapraszam do odwiedzenia bloga --> http://oczy-w-ogniu.blogspot.com/

 

Rozdział 2

 

— Tato?! — woła Kath zbiegając szybko po schodach. Ma na sobie piżamę, o którą potyka się u szczytu schodów. Nikt jej nie odpowiada. Nakłada więc na nogi trampki i wybiega z domu na podwórko. Nie przejmuje się swoim ubiorem. Mieszkają sami w niewielkim, białym domu po środku osiedla robotniczego kilkanaście mil od centrum Nowego Jorku.

— James?! — krzyczy ponownie imię swojego ojca. Nadal nie widzi go w zasięgu wzroku. Biegnie szybko za dom, gdzie ojciec trzyma swój motocykl, jedyny środek transportu w tej okolicy.

Kath uśmiecha się widząc jak James majstruje przy starej maszynie.

— Wołałam cię, dlaczego nic nie mówisz? — Uśmiecha się na widok ojca. Podchodzi do niego bliżej i dopiero wtedy James odrywa się od motocykla.

— Doskonale cię słyszałem Kath, umiesz krzyczeć. — Odgarnia mokre od potu, ciemne kosmyki z czoła.

— Cieszę się. Chciałabym pożyczyć Freda, skoro mam jechać po ubranie na zakończenie roku. — Jej głos nie wyraża żadnego entuzjazmu. James patrzy na nią zdziwiony.

— Masz tam w ogóle zamiar się pojawić?

— Muszę. To jak, dasz mi Fredzia?

— Hmm… No nie wiem, nie wiem… — żartuje i gładzi swoje ciemne wąsy.

— Proszę, nie chce mi się iść pieszo. — Wieje chłodny wiatr, który niesie ze sobą odór palonych śmieci.

— Nie powinnaś się lepiej ubrać do negocjacji? Marynarka byłaby w sam raz! — James stara się zachować kamienną twarz, jednak nie wychodzi mu i śmieje się mimowolnie.

— Tato! — Ona krzyżuje ręce na piersi.

— A od kiedy interesują cię ubrania, Kath? — Ponownie chwyta szmatę, zaczynając polerowanie czerwonej karoserii.

— Nie interesują mnie. Teraz wychodzisz na hipokrytę, sam się uparłeś na tą nową sukienkę. — Jest nachmurzona. James zwraca na nią kpiące spojrzenie, a Kath wytyka język.

— Możesz zabrać Fredzia, ale tylko dziś, bo to nadzwyczajna sytuacja. Przecież moja księżniczka musi wyglądać pięknie w dniu zakończenia szkoły, prawda? — Chichocze i obejmuje szybko córkę, która nie zdąża uciec.

— Puść mnie! Jesteś cały ubrudzony w smarze! — James puszcza ją, a ta udając, że jest obrażona wystawia mu ponownie język.

— Idź się ubrać, a ja zrobię śniadanie. — Chwyta ponownie narzędzia.

— Chyba raczej wykąpać, bo teraz śmierdzę spoconym facetem! — Kath oddala się do domu. Szybko wbiega na piętro i wchodzi do swojego małego pokoju. Z szafy wyjmuje kilka rzeczy, a potem znika za drzwiami łazienki, aby wykąpać się w lodowatej wodzie. Po kilkunastu minutach wychodzi, przeczesuje włosy grzebieniem domowej roboty. Wychodzi w czystych ubraniach i dociera do niej zapach jajecznicy, jedynego posiłku jaki je od wielu dni. Pojawia się na dole i zajmuje swoje ulubione miejsce przy stole, z którego ma doskonały widok na cały korytarz, na Jamesa oraz na podwórze, które obserwuje z za dużego okna.

— James?

— Tak? — Ojciec nakłada jajka na talerze.

— Już niedługo wyjadę… — Traci humor, spuszczając głowę.

— Głowa do góry, poradzisz sobie. — Uśmiecha się, siadając naprzeciwko. Ona zanurza widelec w jajecznicy.

— Wiem, dam radę, ale ty…

— O mnie się martwisz? Twój staruszek jakoś da sobie radę! — Przywołuje uśmiech na twarzy córki.

— Nie jesteś stary, tato.

— Zajadaj, bo zaraz wystygnie!

Kath patrzy na twarz ojca, uśmiech znika, a jego miejsce zajmuje przygnębienie i ta znajoma nicość w oczach.

 

~*~

 

Wybija południe, Kath jest już gotowa. Wsiada na motocykl i po chwili odpala silnik, który huczy donośnie. Mija kilkanaście minut i Kath dociera do głównej drogi, która ciągnie się przez całe osiedle robotnicze. Jest to mała, ogrodzona wioska z kilkoma sklepami, ratuszem i kościołem, dawno przerobionym na magazyn. Niegdyś było to miasteczko o nazwie Nolan, dziś jest jedną wielką plantacja, gdzie wszyscy mieszkańcy muszą pracować na utrzymanie swoje i państwa. Tutejsi ludzie, zwani robotnikami, po ulicach chodzą szybko i są przygarbieni. Jadąc, Kath widzi jak zakrywają torby przed wzrokiem innych. W oddali widać rozległe pola uprawne, ogrody warzywne, a także robotników, którzy maszerują ściśniętą kolumną, popychani prze strażników. Bliżej centrum również czuje się lodowaty oddech wszechwiedzącej władzy. Po drogach i w zakamarkach między domami chowają się żandarmi, którzy patrolują okolicę.

Kath odpina kask i zawiesza go na rączce pojazdu. Szybko zsiada, zakłada knebel na koła i odchodzi kawałek dalej. Odwraca się dokładnie dwa razy, dla pewności, że nikt nie czai się w pobliżu. W centrum osiedla są tylko dwa miejsca, w których można kupić ubrania, z czego jeden jest dostępny dla Kath. W drugim znajdują się rzeczy z importu, z Nowego Jorku, potocznie nazywa się go landryną, ponieważ jego wystrój jest za bardzo cukierkowy.

Kath nagle dostrzega z dala jedną z niewielu osób na osiedlu, które 'śpią na forsie'. Długowłosa blondynka Megan, idzie z przyjaciółkami. Dziewczyna wcale nie jest tak zamożna jak mówi, jej ojciec jest tylko doradcą namiestnika i przełożonym żandarmerii.

— Patrzcie kto tutaj idzie! — Megan dostrzega Kath. — Mleczarka przyszła na zakupy! — krzyczy, a jej przyjaciółeczki wtórują chichotem. Kath zaciska zęby, lecz nie zwraca uwagi i wchodzi do tego drugiego sklepu z ubraniami, który znajduje się dokładnie naprzeciwko landryny. — Tatuś dał ci pieniążki na ubrania? — Megan udaje żal i nadal rechocze. Kath zatrzymuje się na te słowa, marszczy nos, wpatrując stalowy wzrok przed siebie. Nagle odwraca się, podbiega i już ma zamiar skierować pięść w tłustą od importowanego makijażu twarz Megan.

— Tylko spróbuj, a wylądujesz w żandarmerii! — Wybałusza oczy i robiąc pozerski ruch, odwraca się, rusza do landryny, a jej koleżanki zaraz za nią. Kath obserwuje kołyszący się kształt i opuszcza ręce bezwładnie. Zacisk je i prostuje po kilkakroć. Zerka na zdenerwowane twarze przechodniów, z pośród, których dostrzega Teda, przyjaciela Jamesa, unika jego spojrzenia jak ognia. To cud, że nikt nie zawołał żandarmerii.

Kath wchodzi do sklepu z „normalnymi” ubraniami. Po kilku minutach jej humor powraca do normy, a twarz rozluźnia się przybierając naturalnych barw. Przebiera w wieszakach i na półkach, szuka ubrań stosownych na zakończenie roku. Asortyment jest bardzo ubogi, więc nie ma w czym wybierać. Nie ma tu nic, co mogłoby się spodobać komukolwiek; wszystko jest szare lub czarne i w dodatku takie same. No cóż, takie czasy. Mija kilkanaście minut i Kath znajduje coś dla siebie. Bordowa sukienkę za kolana, jest bardzo prosta i przypomina ubrania, które mają mijane na ulicy kobiety, od tamtych wyróżnia ją jednak barwa. Kath chwyta znalezisko i podchodzi do kasy, za którą stoi dobrze jej znana ekspedientka — Margo.

— Koniec szkoły, tak? — Uśmiecha się kobieta, jednak jej twarz nie przedstawia radości, jest tak samo pomarszczona i wyblakła jak twarze innych ludzi w okolicy.

— Tak…

— Wszystko dobrze, kochanie?

— W porządku. — Tutejsi ludzie zwykle odpowiadają na takie pytania: 'w porządku', nie mogą przyznać, że jest dobrze, bo to kłamstwo, ale z drugiej strony prawo zakazuje mówienia, że jest źle, że coś nie gra.

— Jeśli to wszystko, to płacisz dziesięć dolarów.

Kath wzdycha, wydaje ostatnie pieniądze ojca na rzecz, która nie powinna kosztować nawet połowę tej kwoty. Dziękuje, chwyta torbę i wychodzi na ulicę. Pośpiesznym krokiem podąża w kierunku motocyklu. Pojazd stoi na swoim miejscu. Kath wydycha powietrze z ulgą.

 

~*~

 

— Dlaczego wdałaś się w bójkę z tą Megan? Przecież to do ciebie nie podobne.

— Wcale się z nią nie biłam. — Kath kładzie torbę na stole w kuchni.

— Ted mówi co innego. Był tu chwilę temu.

— Wiedziałam, że tak będzie...

— Nie spodziewałem się tego po tobie. Nie wdawaj się w tego typu sytuacje, przecież wiesz, że ona jest nieobliczalna i za byle co mogła nasłać na nas władze. — Świdrujące spojrzenie Jamesa rozkazuje jej, aby podniosła głowę.

— Wiem. Sama nie wiem co mnie podkusiło, ale całe życie nas obraża. Ona nie ma prawa uważać się za lepszą ode mnie, albo od ciebie.

— Tak, ale to nie znaczy, że masz się pchać w kłopoty. — James jest już spokojniejszy.

— Ja nigdy się nie pcham w kłopoty, przecież wiesz. Przepraszam. Chcesz zobaczyć co kupiłam?

— Pokaż swoją kreację. — Uśmiecha się.

 

Około godziny siedemnastej nadchodzi czas na rozdanie świadectw. Wszyscy uczniowie zbierają się na rozległym sportowym boisku, aby po raz ostatni spotkać się pośród szkolnych murów. Pogoda znacznie się pogarsza. Jak zwykle pod wieczór nad osiedle nadlatuje szara chmura dymu produkowanego przez elektrownie umiejscowione na wschodzie.

Kath ubrana w nowo zakupioną sukienkę stoi oddalona od grupy rówieśników. Od zawsze jest samotniczką i nie przebywa za często w obecności innych ludzi. Nigdy nie miała także żadnej przyjaciółki.

— Nerwy? — James staje obok córki.

— Tylko trochę. Na szczęście nie wygłaszam żadnej mowy.

— Nie przejmuj się. Wejdziesz, zabierzesz ten przeklęty kawałek papieru i już nie będziesz musiała tam wracać — Okala Kath ramieniem, a ona wtula się mocniej. Uroczystość rozpoczyna się. Na placu maszeruje szkolna orkiestra, jest bardzo uboga, składa się na nią tylko dwóch trębaczy i jeden chłopak z bębenkiem. Gdy odgrywają hymn szkoły, dyrektor wchodzi na środek, aby zaraz wygłosić parę słów. Mężczyzna wydaje się rozluźniony, jednak z niepokojem zerka na straż żandarmerii, która w rzędzie ustawia się pod sceną.

— Witam, drodzy uczniowie! To jest wasz ostatni dzień po między tymi, szkolnymi murami. Jako dyrektor, chciałbym życzyć jak najlepszych wyników, już nie w nauce, a w prawdziwym życiu. Wkrótce dowiecie się co to znaczy ciężka praca, cierpliwość i wytrwałość. Nauczycie się wszystkich rzeczy, których jeszcze nie poznaliście. Koniec końców, zapragniecie wrócić do swojej szkoły, spotkać się z dawnymi przyjaciółmi ze szkolnych ławek… — Korpulentny mężczyzna przerywa i oddycha ciężko. — Nie chcę was już dłużej zatrzymywać! Powiem więc na zakończenie, cieszcie się ostatnimi chwilami w gronie przyjaciół, bo już zaraz każde z was wkroczy w nowy etap swojego życia! Powodzenia! — Unosi zaciśniętą pięść do góry. Rozlegają się brawa i na nowo brzmi muzyka, o którą dba orkiestra.

— Widziałeś? Dyrektor się wzruszył.

— Ukończyłem razem z nim liceum w tym samym roku — James obserwuje jak dyrektor schodzi z podestu i znika gdzieś za dekoracją. Na podest wchodzi wysoka blondynka, a Kath marszczy nos.

— Złość piękności szkodzi. — James i dźga ją łokciem. Megan zaczyna swoją nudną przemowę. Później na scenę na nowo wkracza dyrektor. Jest w towarzystwie innych nauczycieli. Na małym stoliku, obok mikrofonu są ułożone świadectwa, każde ma właściciela. Kath ustawia się w kolejce, która ciągnie się od podestu przez cały plac. Nazwiska są wyczytywane alfabetycznie.

Mijają długie minuty.

— Santana Land!

Jeszcze tylko jedna osoba i wyczytają Kath.

— Mary Lestrade! — Jakaś blondynka odbiera świadectwo i żegnana brawami równie szybko schodzi z podestu.

— Kathanna Lewis! — Kath pewnym krokiem idzie na podest i zwraca się w stronę dyrektora, który wysuwa już rękę w jej stronę. Ściska ją, czuje gorącą, lepką ciecz na dłoni. Orientuje się, że to pot i mimowolnie na jej twarz wypływa grymas. Lewą ręką chwyta świadectwo i kieruje się w stronę schodków, które są po drugiej stronie podestu. Łapie prawą dłonią metalową barierkę i robi krok do przodu. Na dłoni wciąż pozostaje pot mężczyzny, który w duecie ze śliską barierką nie jest najlepszym połączeniem. Potyka się, leci na ziemię i ląduje w na suchej glebie, podnosząc tym samym słupy pyłu. Wszyscy uczniowie dookoła zwracają na nią uwagę i śmieją się, inni szepczą. James biegnie do niej i pomaga wstać. Ona chwyta jego dłoń i wstaje na nogi, dysząc ciężko. Strzepuje pył z nowej sukienki i patrzy dookoła na wszystkich, którzy się śmieją.

Rozlega się huk. Uroczystość jest przerwana i dyrektor zbiega po schodach. Młodzież pędzi w popłochu na prawo i lewo. Kath obserwuje swoją szkołę, która stoi w ogniu. Jej źrenice się rozszerzają, a całe ciało jest sztywne, nie zdolne do ruchu. Dookoła panuje chaos, a z odległego końca placu biegną umundurowani żołnierze. Nie są to jednak żandarmi ubrani na granatowo ze śmiesznymi kaskami, lecz w pełni uzbrojeni wojownicy w srebrnych kombinezonach, wyglądają jak transparentne ptaki, które suną wśród mgły. Dym opanowuje okolicę, ogień się rozprzestrzenia, a ludzie z bronią rzucają się na uczniów i okładają ich kolbami pistoletów, ściągają młodych do parteru.

Kath stoi. Patrzy na wszystko, lecz nie widzi. Jest, ale jakby nieobecna.

— Zrzucają wrony!* Kryj się! — Wrzeszczy w jej kierunku blondyn i natychmiast dopada go jeden z oddziału. Ręce Kath drgają i na słowa chłopaka odżywa.

— Tato?! — Klęka przy ciele mężczyzny i przygarnia jego głowę, kładąc ją na swoje kolana. Sprawdza puls. On żyje, ona oddycha z ulgą. Słyszy strzały i ponowne huki. Budynek szkoły rozpada się na jej oczach, ogień trawi wszystko i wychodzi poza obręb budynku.

— James! Obudź się! Natychmiast! — Jej głos trzęsie się, jest uwiązany w gardle.

Grzmot! Jakby potężna burza rozkręcała się na oczach wszystkich. Jednak nie jest to anomalia pogodowa. To inwazja.

 

~*~

 

— Kath? — James stoi w holu na parterze.

Ona otwiera oczy, przeciera je dłońmi, wzrok nabiera ostrości. Nadszedł dzień, kiedy opuszcza rodzinny dom i rusza do Nowego Jorku, do kolejnej szkoły, aby zdobywać kolejne poziomy wiedzy i koniec końców poznać swój los. Szybko wychodzi z pościeli i otwiera szafę, gdzie stoi spakowana walizka. Według przepisów nowi mieszkańcy Nowego Jorku mogą przybyć tylko z dziesięciokilogramowym bagażem.

— Już schodzę! — Pośpiesznie wkłada na siebie ubranie. Po minucie jest na dole, w ręku trzyma dużą walizkę, a na ramieniu dynda sportowa torba.

— Gotowa? — James wita ją z posępnym uśmiechem, a ona siada obok przy stole.

— Tylko nie płacz!

— Nie mam zamiaru. — Przytula córkę, nie może tego zrobić jak należy, ponieważ lewą rękę ma zawieszoną na temblaku.

— Jak łokieć? — Kath delikatnie ogląda zranioną skórę.

— W porządku. — James krzywi się pod wpływem dotyku, a ona kręci głową.

— A więc źle. — Wzdycha. — Słyszałeś jakieś wieści?

— Tak. — Marszczy czoło. — Zjednoczeni** sforsowali Ogrodzenie kilkanaście dni temu. Chcą przejąc kontrolę nad wszystkimi trzema dystryktami. — Jego głos jest bardzo poważny.

— I nic o tym nie wspominali? Władze? — Kath wstaje od stołu. James wzrusza ramionami, i krzywi się od razu z bólu. — Przecież mogli nas jakoś przygotować! - Chodzi w kółko po małej kuchni.

— Pięciu zabitych, piętnastu rannych. Ted mi powiedział.

Kath ustała w miejscu, by spojrzeć na ojca. Nie powstrzymuje warg, które mimowolnie się rozchylają.

— Aż pięciu?

Czyżby blondyn, który uratował jej życie, też był oprawiony etykietą — 'zabity'.

— Nie tato, oni nie są zabici. Oni są zamordowani. — Kath podchodzi do ojca i opiera się dłońmi o oparcie jego krzesła. Patrzy na przestrzeń za dużym oknem, na podwórze i dalej, na piaszczystą drogę, którą maszeruje właśnie cały odział Zjednoczonych.

— Muszę już wyjść, bo za pół godziny mam pociąg. — Kath rusza w kierunku drzwi, chwytając po drodze walizkę. Czeka na ojca, który podnosi się zza stołu. Patrzy na nią tymi pustymi oczami, w których widać tylko ból, nie tylko ten, który promieniuje z łokcia, ale ten wewnętrzny. Kath przygląda się wyblakłym tęczówkom przez moment i wtula się w ojcowską koszulę. Robi to szybko, by James nie oglądał jej spoconych oczu.

Stacja kolejowa to jedna budka stojąca przy torach, zaraz obok centralnego punktu osiedla. Biała farba już dawno z niej zeszła pozostawiając gołe, brudne dechy do widoku publiki. Po dojściu na miejsce, Kath odstawia walizkę i jeszcze raz zerka na ojca. Jej oczy są opuchnięte podkrążone, jednak już suche, a raczej wyschnięte. Pozostają bezduszne.

— Będę za tobą tęsknić… — Patrzy mu w oczy, które są zaszklone. Jak to będzie gdy ataki się powtórzą? Co jeśli James nie będzie miał tyle szczęścia? Duże prawdopodobieństwo, że widzą się po raz ostatni.

— Wszystko będzie dobrze. Kontaktuj się ze mną.

Kath kiwa głową i spuszcza ją za chwilę.

— Jeśli sforsują pocztę, też będzie w porządku. — Kath wie co znaczy te pojęcie, ale ponownie przytakuje. Nie podnosi głowy, jej dłonie trzęsą się, podobnie jak nogi.

— Muszę już iść. — Chwyta walizkę.

— Powodzenia! — Kath rzuca ojcu uśmiech przez ramię, ale nie zawiesza wzroku na jego rozdzierającym serce spojrzeniu. podąża w kierunku małego, obdartego z farby domku. Po wejściu żandarm kieruje ją w tłum innych uczniów, którzy wyjeżdżają. Nie ma w tym gronie pięciu zamordowanych. Ściskając papierek, Kath udaje się na peron drugi, z którego ma odjechać pociąg prosto do wielkiego miasta.

 

CDN.

 

* wrony — bomby zapalające, które zostały wyrzucone ze statków powietrznych.

** Zjednoczeni — jednostki zbrojne, należące do WNPA (Wolne Niepodległe Państwo Amerykańskie), obejmuje zachodnie tereny dawnego USA. Jego granica z trema dystryktami jest na obronnym murze ciągnącym się linią od dawnej Minesoty, przez Missouri, aż po Luizjanę.

 

Zapraszam do odwiedzenia bloga --> http://oczy-w-ogniu.blogspot.com/

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • 60secondsToDie 04.02.2016
    "Chyba raczej, wykąpać,(...)" - bez przecinka po "raczej"
    "(...)nikt nie czi się w pobliżu" - czai*
    "Dziewczyna wcale nie jest tak zamężna" - zamożna*. Tak myślę, że o to ci chodziło
    "Długowłosa blondynka, Megan idzie z przyjaciółkami" - przecinek po "Megan", bo wtrącenie
    "(..)za byle co mogła nasłać na nas swoich władze" - swoje*
    "bo już zaraz, każde z was wkroczy w nowy etap swojego życia" - tutaj raczej bez przecinka
    "Później na scenę, na nowo wkracza dyrektor" - także bez przecinka
    "które sunął wśród mgły. Dym opanowuje okolicę, ognień się rozprzestrzenia" - suną*, ogień*
    "Czyżby blondyn, który uratował jej życie" - przecinek po "życie". Tak sądzę, bo to wtrącenie
    ~
    Nabrałam wrażenia, że to opowiadanie ma charakter postapokaliptyczny, nie wiem czy jest tak w rzeczywistości. Podoba mi się, więc zostawiam 5 i chyba zajrzę na bloga.
  • olga.neilwood 05.02.2016
    Zaraz biorę się za poprawienie błędów, dzięki, że w ogóle Ci się chce je wypisywać. Tak mam zamiar by było w jakimś stopniu postapokaliptyczne.
  • Akwus 06.02.2016
    Trąci Igrzyskami Śmierci :)
    Poczytam kolejne części nim będę potrafił powiedzieć, czy mi się podoba. Póki co, czuję, ze przez Twój sposób pisania jest to... inne. Nie bardzo jeszcze wiem gdzie historia zmierza, acz akcja z pierwszej cześć odprawia, że mam nadzieję :)
  • olga.neilwood 06.02.2016
    Dzięki za Twój czas :)
  • Neli 07.02.2016
    Rozdział bardziej mi się podobał. Znalazłam kilka błędów, ale jestem na telefonie, więc nie będę ich wypisywać. Nie przemawia do mnie to opowiadanie, jakoś mnie nie wciąga, czasem nawet nudzi. Hym, zobaczę jak będzie później, dam 4.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania