Poprzednie częściOczy w Ogniu (Rozdział 1)

Oczy w Ogniu (Rozdział 3)

Zapraszam do odwiedzenia bloga --> http://oczy-w-ogniu.blogspot.com/

 

Rozdział 3

 

Podróż mija szybko i wkrótce Kath dźwiga swoją walizkę na nowojorski peron. To co jest przed nią przewyższa oczekiwania. Automatyczne drzwi otwierają się, widzi przed sobą rozległą halę, która wygląda jak lotnisko. Wzdycha, widząc ogrom miejsca, setki ludzi krzątają się przed nią w pośpiechu. Mężczyźni mają na sobie ciemne kostiumy zapinane wysoko pod szyję, zaś kobiety proste w kroju sukienki o kwadratowych dekoltach. Ubrania kobiece, jak i męskie są identyczne (z wyjątkiem kilku szczegółów), tak więc ludzie niczym zbytnio nie odróżniają się na ulicy. Taki jest kodeks jakim rządzi się wielkie miasto. Prawo głosi, że ludzie pracujący muszą wychodzić na zewnątrz w konkretnych ubraniach, zachowywać się w wyznaczony sposób, tak by należycie reprezentować władzę, które, co tu dużo mówić, jest ich pracodawcą. Kath pośród tych nienagannie wystrojonych ludzi wygląda nijak. Jej inność rzuca się w oczy.

— No to witamy Nowy Jorku… — Kath wzdycha i kieruje się do ruchomych schodów, które prowadzą na wyższe piętro. Wychodzi na ulicę i widzi, że jest malutka pośród architektonicznego labiryntu. Unosi głowę do góry i widzi oszklone budynki, wielopoziomowe linie kolejowe i ulice wzniesione wiele metrów ponad jej głową. Wszystko jest ogromne i zachwyca. Ona kręci się dookoła i próbuje uchwycić wzrokiem wszystkie szczegóły. Ludzie parzą na nią z grymasem politowania, potem mijają ją, nie oglądając się już za siebie.

Kath odnajduje postój pojazdów wyglądających na taksówki i pakuje swoje rzeczy do jednej z nich, po czym sama zajmuje miejsce z tyłu.

— Pieniądze ma? — Słyszy niemiły głos.

— Mam.

— Jaką sumę ma? Tu się wszystko podlicza. — Głos faceta świergocze przez szczerbatą szczękę. Kath spogląda w głąb swojego portfela. James obiecał, że regularnie będzie przesyłał pieniądze przez zaufanego człowieka. Na razie jej majątek jest bardzo niewielki.

— Na ile pan się ceni?

— Zależy gdzie chce jechać?

— West College. Za ile?

— Pisiont dolców.

Kath prycha i wychodzi z auta, zabiera swoje rzeczy i bez słowa odchodzi. Nie pozostaje jej nic innego jak dojście pieszo. West College znajduje się wiele przecznic od stacji kolejowej. Droga jest długa, ale za pięćdziesiąt dolarów można przeżyć tydzień. Idzie więc wolnym krokiem i podziwia architekturę miasta. Cała technologia i bogactwo Nowego Jorku rzuca się w oczy na każdym kroku.

Uczelnia West College leży na obrzeżach dawnego, zachodniego Brooklynu, tuż przy rzece East River opływającej dawną wyspę gubernatora. Dzisiaj to biedna dzielnica, w której powstało wiele ośrodków fabrycznych i elektrowni. To właśnie one produkują zastraszające ilości pyłów i dymów, które nawiedzają okolice od wielu lat. Już z nabrzeża można dostrzec straszące, kościste stelaże dawnych drapaczy chmur, które ze względu na swoją bezużyteczność w tej części miasta, zostały zwyczajnie porzucone.

Kath dociska baseballową czapkę Jamesa i poprawia wypłowiałe ubranie, stara się wyglądać lepiej. Przed sobą widzi główne wejście na uczelnię. Są to sięgające trzech metrów mosiężne drzwi, które bardziej nadawałyby się do magazynu, niż uczelni. Kath przemierza ponury trawnik, któremu nawet ciepłe promienie słońca nie pomagają. Tuż przed nią rozpościera się kompleks mniejszych i większych budynków z szarawej cegły, które należą do uczelni. Na ławkach dookoła placu siedzą młodzi ludzie. Mimo ich pełniejszych twarzy, widać w ich oczach zmartwienia i obawy. Nikt się nie śmieje. Kilka par trzyma swoje dłonie wzajemnie, szepczą do siebie. Ona kręci tylko głową i oddala się w kierunku wejścia. Po lewej stronie zauważa akademik, do którego wchodzi się po kilkunastu schodach. Nad dwuskrzydłowymi drzwiami głównymi wisi plakat z napisem „Witamy w West Collage”.

Po wejściu, widzi, że korytarze są wypełnione studentami i wykładowcami, wygląda to tak, jakby rok akademicki już się zaczął. Kath z łatwością znajduje drzwi sekretariatu, w którym odbywa się rekrutacja. Jeszcze przed wejściem wyjmuje z torby arkusz dokumentów, które są niezbędne, aby ją przyjęli. Jej twarz nie wyraża żadnych stresu, czy zdenerwowania. Jej ręce są suche, a ruchy nad wyraz spokojne. Wie, że z takimi ocenami i wynikami z liceum na pewno dostanie miejsce na uczelni.

W progu mija się z młodzieńcem o wschodnich rysach. Jego twarz wyraża irytację, jakby osoba będąca wewnątrz go obraziła. W sekretariacie siedzi starsza, przysadzista kobieta z piętrową fryzurą w kolorze marchewkowym. Jej włosy wglądają jak intensywnie ruda peruka.

— Dzień dobry.

Kobieta podnosi leniwie głowę i odchyla okulary, jakby chciała wyostrzyć sobie obraz.

— Słucham? — Jej głos jest głęboki, za głęboki jak na kobiecy.

— Chciałabym złożyć dokumenty na uniwersytet.

— Poproszę. — Wyciąga pulchną rękę. — Wyniki za kilkanaście dni, pod koniec miesiąca. — Odwraca się do niej plecami i sięga po kubek z kawą i wielkie ciastko z kolorowym lukrem. Kath po raz pierwszy widzi taki przysmak.

— Czy muszę jeszcze coś donieść? Jakieś zdjęcia, czy dokumenty?

— Możesz opuścić już to miejsce. — Jednoznaczna odpowiedź pada z ust wypchanych już jedzeniem. Ona wychodzi z grymasem na twarzy. Teraz już wiadomo dlaczego ten chłopak wyszedł zirytowany. Kath popycha jedno ze skrzydeł drzwi i od razu czuje miły, ciepły wiatr. Wyjmuje z bocznej kieszeni torby, przestarzałą Nokię, chcąc sprawdzić godzinę. Dochodzi druga po południu.

Gdy Kath wchodzi na ścieżkę, zauważa coś dziwnego. Po prawej stronie, w cieniu rozległego dębu stoi człowiek. Mężczyzna patrzy się na nią jakby chciał podejść. Ma ciemne włosy do ramion i czarne ubranie. Jego wzrok budzi niepokój, jest natarczywy i wścibski. Odwróciwszy głowę, idzie przed siebie, nie zwracając uwagi na tajemniczego człowieka. Chowa telefon do kieszeni, przyśpiesza kroku i nie chce nawet spojrzeć, czy nieznajomy nadal śledzi ją wzrokiem.

Po kilkunastu minutach marszu Kath jest pod kamienicą, do której została przydzielona przez władze. Program uniwersytecki wyraźnie określa kto może przybyć na uniwersytet do miasta. Dobre oceny są tak wynagradzane, zaś ci z marnymi stopniami trafiają do fabryk, elektrowni lub do osiedli robotniczych, czyli do takich miejsc jak dawne miasteczko Nolan, gdzie wychowała się Kath i jej cała rodzina. Dlaczego tak jest? Przyczyna jest prosta, władza musi dbać o swoją reputację, nie przyjmie do pracy w mieście żadnego nieudacznika.

Stojąc na chodniku z dużą walizką, Kath rozgląda się w obie strony. Wszędzie dookoła stoją takie same budynki. Odróżniają się tylko wykończenia fasad, czy inne drobiazgi. Kamienica, w której ma mieszkać Kath wydaje się o wiele większa niż wszystkie pozostałe. Budynek jest z czerwonej cegły, a schody, które do niej przylegają są z szarego cementu. Wszystko bardzo do siebie pasuje i jest zadbane. Całość wygląda jakby powstała specjalnie dla takich ludzi jak ona. Kath ciągnie torbę na kółkach i pokonuje pierwsze stopnie schodów, po czym pcha drzwi. Jest w krótkim holu. Na podłodze rozpościera się wytarty dywan, a ściany są pokryte żółta farbą, która w kilku miejscach odpada. Ogólnie wnętrze robi mniejsze wrażenie niż budynek z zewnątrz. Po lewej stronie jest przejście do recepcji. Jest w niej lada z wyblakłego drewna, za którą wisi kwadratowa szafeczka. Zwisają w niej klucze do mieszkań na górze. Po przeciwnej stronie są dwie kanapy z grafitowymi narzutami, które znacznie odpychają.

— Jest tutaj ktoś? — Rozgląda się ze zmarszczonym czołem.

— Witam, witam! — Słyszy pośpieszne powitanie starszej pani, która nieoczekiwanie pojawia się za jej plecami.

— Dzień dobry. Pani Holis, prawda? Chciałabym odebrać klucz do mieszkania. —Widzi, że starsza pani przechodzi za ladę i grzebie coś w szufladzie. Ma burzę szarych loków na głowie i pachnie mocnymi perfumami.

— Tak, tak! Już mam! — Staje wyprostowana za ladą i zerka w jakieś dokumenty. — Kathanna Lewis?

— Tak.

— Zaliczka została wpłacona. Czynsz ustalimy jutro, ponieważ teraz trochę mi się śpieszy. Muszę zdążyć na spotkanie kółek gospodyń — rechocze pod nosem, a Kath marszczy czoło. W tym momencie drzwi otwierają się, ktoś wchodzi do budynku..

— Czy mogę dostać klucz?

— Tak, tak! Oczywiście! — Staruszka odwraca się i otwiera szafeczkę na ścianie. Ku zdziwieniu Kath, są tam miejsca na dwa klucze, z czego jedno jest puste. — Proszę bardzo! Mam nadzieję, że będzie ci się dobrze mieszkać. — Pani Holis żegna się uśmiechem i znika podejrzanie szybko. Kath ogląda klucz, przy którym wisi mała, plastikowa kulka z numerem dwa. Odwraca się po chwili i chwyta torbę. Schody są strome, więc musi niemalże ciągnąc bagaż po stopniach. Jest w połowie drogi na pierwsze piętro, gdy słyszy trzask drzwi na dole i gwałtowny podmuch powietrza. W tej samej chwili na schody wbiega jakaś postać, na głowie na czarny kaptur, więc Kath nie jest w stanie dostrzec twarzy. Człowiek gwałtownie mija ją na schodach, tak, że musi odskoczyć, mimowolnie też wypuszcza z rąk walizkę, a ta spada, obijając się o krawędzie schodów. Dziewczyna obserwuje lot i wzdycha zirytowana, gdy wszystkie jej rzeczy wysypują się na podłogę. Kath odwraca się przez ramię, człowiek zniknął, a ona słyszy tylko głośne trzaśnięcie drzwi na górze. Schodzi na parter i widzi w szybie umieszczonej w drzwiach, że na zewnątrz stoi jakiś czarnoskóry mężczyzna, a jego włosy zakręcają się w niewielkie loczki. Wygląda jakby rozmawiał z kimś, ale nie ma w dłoni telefonu. Kath marszczy czoło, obserwując jego profil. Czyżby człowiek, który mieszka na górze uciekał przed tym mężczyzną? Może. Lecz to nie jej sprawa, więc nie będzie się wtrącać. Kath zaczyna zbierać ubrania, a murzyn znika.

Po kilku minutach znów słychać dźwięk zamykanych drzwi na górze. Kath nawet nie odwraca głowy. Nie interesuje ją tożsamość lokatora. Mimo to, coraz szybciej zaczyna zbierać swoje rzeczy, niedbale wrzuca je do rozłożonej walizki.

— Może potrzebujesz pomocy? — Kath słyszy poważny, męski ton głosu.

— Nie, dziękuję. — Jest twarda, jednak zaciska zęby, a kształt jej szczęki mocno się wyostrza.

— Słuchaj… Przepraszam za to. Wszystko gra?

Kath wkłada ostatni przedmiot do walizki, zapina ją i podnosi się na nogi. Odwraca się. Przed sobą widzi młodego mężczyznę o pociągłej twarzy, jego włosy sięgają prawie do ramion, są brązowe. Ma przystojną twarz z płaskim nosem, szarymi oczami i dość długimi rzęsami.

— W porządku. Nie przejmuj się. — Nie zwracając uwagi na młodzieńca, chwyta bagaż i po raz drugi próbuje wtargać go na pierwsze piętro.

— Zostaw, pomogę. Joys Wood, tak na przyszłość. — Podchodzi i zahaczając o jej spojrzenie z uśmiechem chwyta rączkę od walizki.

— Jestem Kath, ale naprawdę nie musisz, poradzę sobie. — Jednak odsuwa się, by zrobić mu miejsce. Patrzy z jaką łatwością ją wyręcza.

— To żaden kłopot, Kathy. — Mówi z połowy schodów. Kath idzie po woli za nim, nie kryje grymasu, słysząc zdrobnienie swojego imienia. — Ale wiesz… Wątpię, że tutaj zmieściło się dziesięć kilo, jak dla mnie to jest o wiele więcej. — Śmieje się.

— Dzięki. — Kath staje obok drzwi z numerem pierwszym i przekręca klucz w zamku. Jednak po chwili odwraca głowę i widzi, że młodzieniec wciąż się na nią patrzy. — Dlaczego gapiłeś się na mnie w parku? — Zakłada ręce na biodra, celując oskarżycielskim spojrzeniem.

— Ja? Gapiłem się? Nie, to nie możliwe. — Uśmiecha się tajemniczo, przy czym uwydatniają się niewielkie zmarszczki w kącikach jego ust. Kath wywraca oczami.

— To na pewno byłeś Ty, gapiłeś się na mnie jak jakiś zboczeniec schowany za drzewem. Nie wiem o co ci chodziło, nie podobasz mi się, wiesz? I ten czarnoskóry koleś, który cię gonił? Nie… — Unosi dłonie do góry. — Wiesz, co? Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia.

— Nie podobam ci się? Serio? — Udaje, że jest urażony. — Zwykle dziewczyny mówią mi różne rzeczy, ale to słyszę chyba pierwszy raz!

— Może ja nie jestem zwykłą dziewczyną? — Kath chwyta z powrotem walizkę i ma zamiar wejść do swojego mieszkania.

— Stałem sobie przy drzewie i nagle zobaczyłem ciebie. Wiedziałem, że będziemy razem mieszkać. — Mówi, by ją zatrzymać, a półuśmiech nie znika z jego twarzy.

— Skąd wiedziałeś? — Odpowiada stojąc do niego plecami, jedną rękę ma już na klamce.

— Zerknąłem raz do papierków pani Holis. One są wszędzie! Dałabyś wiarę, że zwykła staruszka robi taki bałagan? — Chichocze pod nosem, nie spuszczając wzroku z Kath.

— Świetnie. — Wzdycha. — Czyli oprócz podglądacza, to jesteś też jakimś przestępcą.— Odchodzi, nie dając mu szansy wyjaśnienia.

— Może tylko trochę. — Słyszy zanim do końca zamknie drzwi.

 

CDN.

 

Zapraszam do odwiedzenia bloga --> http://oczy-w-ogniu.blogspot.com/

Następne częściOczy w Ogniu (Rozdział 4)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Akwus 06.02.2016
    A juz tak dobrze szło i kolejny romans nam chcesz zagundować :(
  • olga.neilwood 06.02.2016
    Wiesz, zawsze jest broń uśmiercania gotowa do użycia :D A tak szczerze to no sorry, jestem kobietą! Nic więcej na swoją obronę nie mam.
  • Neli 07.02.2016
    ,,Chichocze się" ? - bez tego ,,się", no jak to brzmi. Ogólnie to chyba nie moja bajka, nie podoba mi się. Nie jest złe, tak po prostu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania