Oddaj męża generale!

„A gdyby tak zabić generała?” zastanawiała się żona kaprala. Jej mąż kolejny już rok nie wracał z arcyważnej misji wojennej o pokój zabiegającej i jego pilnującej. Kiedy go pytała w telefonicznej rozmowie dlaczego, odsyłał ją do generała. Główny przełożony wszystkich wojaków miał znać odpowiedź, jednak tylko krzyczał do słuchawki, że nie rozumie głupia baba wagi sytuacji, że bezpieczeństwo, że to dlatego, aby mogła sobie spokojnie fitness uprawiać i na jogę chodzić. „Cholerny burak” powtarzała w myślach kobieta i myślała o różnego rodzaju torturach na wojskowym dowódcy. Ciachała przy tym cebule nożem i mięso kroiła też. Płakała zawsze jednakowo. Jej matka z kolei ciągle powtarzała, żeby zostawiła drania w diabły, że pewno ją zdradza, ale ona nie potrafi. Kocha swojego męża. Poznała go na wesołym miasteczku, gdy z koleżankami zajadały się watą cukrową. Podszedł taki jeden a z nosa wyrastało mu drzewo. Normalnie drzewo iglaste, choinka. Wzięła Kaśka, bo tak ma na imię pani Kapralowa, i pociągnęła za gałąź. Okazało się, wyobraźcie sobie, że to drzewo to takie duże całkiem w nim w środku było. Z całą rodziną jak rzepkę ciągnęła i bombki się zrobiły zupełnie kolorowe. To ją urzekło. Nie każdy nosi w sobie takie cuda. Niektórzy umieją chodzić po ścianach stromych, inni potrafią naprawić statek kosmiczny. Jeszcze inni są tacy, że, wiecie, da się z nimi pogadać, zwierzyć się, do rany przyłóż, jak sobie pościelesz tak się wyśpisz. On był jednak cudowny. Miał w sobie ubraną choinkę, świecił i na brzuchu pojawiał się napis „Merry Christmas”. Całą noc wzdychała a święty Mikołaj obserwował ją z dachu i ją wysłuchał. Przyniósł z jabłkiem w mordzie jak świniaka jakiegoś. Od razu tez blachę miała na późniejsze uroczyste pieczenie. Wcześniej same przypalone patelnie po jajkach. Nikt nie kupił druciaka, żeby dobrze umyć, tak, wiecie, doszorować. Każdy tylko jajka smażyć chciał na boczku i cebulce. Bez wyobraźni, tylko brać a nie dawać. No więc smutna Katarzyna płaczę do dzbanuszka, że jej mąż w Kongo o pokój w dżungli, a może to Nikaragua. Nikt tego nie wie. Znaczy ktoś wie i ona też ma gdzieś zapisane, ale teraz nie pamięta. Męża nie ma już 4 lata. Tylko telefonicznie w każdym razie, a generał to zwykła despotyczna świnia. Do Polski sam przyjeżdża na Boże Narodzenie. Myśli, że ma władzę nad światem, ale niedoczekanie jego. Zdobyła żona kaprala przez kuzyna adres tego człowieka, oprawcy rodziny, po prostu tyrana, generała wojsk polskich lądowych sił naziemnych i jedzie do niego rowerem. Prawa jazdy nie ma, bo nie pozwoliła skraść buziaka panu egzaminatorowi. Jedzie więc rowerem, jednośladowym pojazdem bez silnika po ścieżce pośród drzew. Jest coraz bliżej celu, las coraz głębszy, aż w końcu dom z piernika i z pierza gołębi jej staje przed oczami. Dzwoni dzwonkiem odgłosu zarzynanego borsuka. Drzwi się otwierają

– Dzień dobry – zadyszana się wita z panią poczciwiną gospodynią panią.

– Dzień dobry – odpowiada pani generałowa – a pani tu jak tu do lasu tu, pani tu, dotarła tu?

Och ta żona generała w ogóle nie obyta, się wysłowić nie umie, ładnych zdań składnie połączyć ładnie, tylko bełkocze jakoś tak niefortunnie, bez fortuny, szczęścia w miłości i pośród wybuchających min jeszcze z drugiej wojny światowej

– Dzień dobry – jeszcze raz mówi już głośniej Katarzyna

– No dzień dobry, ja słucham… – niecierpliwi się pani domu

– No ten, ja pani męża..., z mężem pani ja romans mam

– o Boże, o nie, ja wiedziałam, że on kogoś ma i pewnie nie tylko z panią. Teraz podobno do lasu na zwierzynę, o nie, o nie, ja biedna, ja samotna, ja samobójstwo, ja sens życia

W tej chwili wchodzi wielki pan Zenon – generał pan

– Ty draniu – krzyczy do niego żona Danusia i płacze

Katarzyna zaś jak lwica rzuca się i oczy wydrapuje znienawidzonemu. Generał wykrwawia się i kona na kolanach żony. Po chwili w domu staje kapral. Patrzy się tępo, lecz wszystko rozumie. Teraz jest wolny i w ramionach tonie swojej ukochanej. Danusia histerycznie wrzeszczy nad zwłokami małżonka. Katarzyna jej strzela w tył głowy ze strzelby.

– Kochanie, on mnie więził i dzika udawać ja musiałem ciągle. - rzecze mąż kapral, a zwierz leśny się zsuwa mu powoli po plecach wraz z potem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • AlaOlaUla 10.02.2020
    Tylko 2 teksty na dobę wchodzą na główną. Pozostałe teksty są na Twoim profilu, ale nie są widoczne dla innych.

    Chyba, że ktoś jest wścibską babą z Sosnowca i coś wynajdzie.
  • Pan T-Rrrr 10.02.2020
    Ok. Dziękuję za informację. Nie przeczytałem regulaminu. Wrocław pozdrawia Sosnowiec
  • AlaOlaUla 11.02.2020
    Obudziłam się i przeczytałam.

    Z trzech to opko jest najbardziej szalone, zwariowane i gniecące umysł xDDD
    Tylko jest kłopot z interpunkcją.

    Gratuluję i powodzenia.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania