Oddech przeznaczenia - rozdział I, cz. 2

Trafiłam do piekła. Do mojego małego, osobistego, skrojonego na miarę piekła. Właśnie otrzymałam skondensowaną dawkę wszystkiego, co wywoływało u mnie głębokie poczucie dyskomfortu. Głośna muzyka z pogranicza techno, hip hopu i dubstepu dosłownie waliła po uszach, a podkręcony bas odbijał się nieprzyjemnym echem w całym moim ciele, niemal zmieniając rytm pracy serca. Jaskrawe światła stroboskopów sprawiały, że świat poruszał się niczym źle zmontowany film – klatka po klatce. Ludzie również. Dziki tłum spoconych ludzi, wpadających na siebie w tanecznym szale. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka wypuszczona z jakiejś maszyny, a także ta sama woń, która otaczała Stephanie, gdy mnie przytuliła przed klubem.

- Jest fantastycznie, co?! – Steph krzyczała wprost do mojego ucha, a jednak wciąż musiałam bardzo wytężyć słuch, by ją usłyszeć. Popatrzyłam na nią. Filtry nałożone na światła w klubie nadały jej twarzy niezbyt atrakcyjny niebiesko-różowy odcień, ale cała promieniała szczęściem, więc uśmiechnęłam się i pokiwałam głową, chociaż wszystko we mnie krzyczało, żeby stąd uciekać jak najdalej. Jej odwzajemniony uśmiech zalśnił ultrafioletową poświatą.

Pociągnęła mnie do szatni, gdzie stacjonował najbardziej gburowaty facet, jakiego widziałam w życiu. Przyglądał nam się spode łba i nawet nie odpowiedział na moje dzień dobry. Stephanie paplała jak najęta o tym co się do tej pory wydarzyło i jaki Timothy jest fantastyczny, a ja, zdejmując z siebie warstwy ubrań, zaczęłam czuć nieprzyjemne pulsowanie w okolicy skroni, zwiastujące nadejście potężnej migreny w ciągu najbliższych trzydziestu minut. Rzuciłam kurtkę na ladę, chwytając w locie numerek i powędrowałam w tańczący tłum, ciągnięta przez Steph.

Przeciskałyśmy się przez podskakujące i wirujące ciała, Steph co chwila wykrzykiwała przeprosiny, a ja starałam się panować nad oddechem i nie pozwolić sobie na atak paniki, powodowany klaustrofobią, który zbliżał się równie nieuchronnie co migrena. Zamknęłam oczy, pozwalając się prowadzić przyjaciółce i starałam się w miarę regularnie oddychać, czego z pewnością nie ułatwiało mi niemal lepkie od gorąca powietrze, które dodatkowo zostawiało na języku nieprzyjemny posmak.

Odważyłam się otworzyć oczy dopiero wtedy, gdy poczułam, że Stephanie puszcza moją rękę i wydaje z siebie coś pomiędzy jękiem, a piskiem, co zapewne było reakcją na ponowne pojednanie z jej chłopakiem. W loży było troszeczkę ciszej, niż w sali głównej, a światło było przyjemnie przyćmione, stanowiąc przyjemny kontrast w stosunku do stroboskopów, które mnie przywitały w klubie.

Klony siedziały ściśnięte na czerwonym narożniku, gorączkowo komentując każdy aspekt scenerii, rozgrywającej się wokół nich. Kiedy mnie zobaczyły, skinęły głową na powitanie, nie zaszczycając mnie jednak swoją uwagą na dłużej niż ułamek sekundy. Zaraz obok nich, teraz z moją przyjaciółką na kolanach, siedział Tim. Nie miałam wcześniej przyjemności go poznać, ale w momencie, kiedy podniósł na mnie niezbyt przytomne, niebieskie oczy, nie miałam na to również szczególnej ochoty. Kontakty z pijanymi ludźmi znajdowały się w czołówce mojej listy „Najbardziej irytujących sytuacji na Ziemi”.

Tim delikatnie odsunął od siebie Steph i podszedł do mnie. Był mniej więcej mojego wzrostu, może troszkę niższy. Miał ciemne blond włosy, wygolone po bokach, a na czubku głowy związane w samurajski koczek. Budową ciała przypominał nieco zawodnika rugby, z tym, że nieco mniej w nim było tkanki mięśniowej, a więcej tłuszczowej. Wyciągnął do mnie rękę z krótkimi palcami. Odwzajemniłam uścisk i ponownie nabrałam nieprzyjemnego przekonania, że chyba nie przypadniemy sobie do gustu. Tim miał bowiem uścisk dłoni, który nazywałam „martwą rybą” – bardziej wsunął swoją dłoń w moją, niż ją uścisnął i natychmiast się wycofał. Jego twarz miała niezdrowy odcień czerwieni, a nieprzytomne oczy wodziły po mojej twarzy, zatrzymując się później na zbyt długi moment na klatce piersiowej, przysłoniętej na szczęście czarnym golfem.

- Bardzo się cieszę, że cię poznałem! – wykrzyczał, chociaż doskonale bym go słyszała i bez tego. Miał głęboki, nieco ochrypły głos palacza, a jego oddech pachniał mieszanką alkoholu, czosnku i papierosów. Uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi. – Napijesz się z nami?

- Chloe nie pije alkoholu – wtrąciła Stephanie, uwieszając się mu na ramieniu i patrząc w jego twarz z nabożną czcią. Miałam ochotę wydłubać sobie oczy, żeby nie musieć już nigdy oglądać takiej miny na jej twarzy. Tim uniósł brwi ze zdziwienia, a klony przerwały na chwilę swój przegląd rzeczywistości, zbierając kolejne dane do ploteczek, by za chwilę znów zacząć do siebie gorączkowo szeptać, gdy rzuciłam im szybkie spojrzenie.

- Czy ty…coś, ten…no wiesz…- zapytał Tim, wykonując okrężne ruchy rękoma w okolicy brzucha. Nie mogłam się powstrzymać przed wywróceniem oczami. Zrobiłam to ponownie, gdy Stephanie zaśmiała się z jego cudownego żartu. Alkohol wypłukał jej chyba mózg. Szykował się naprawdę wspaniały wieczór.

 

* * *

 

Pierwsza godzina sprawiła, że mój ból głowy nasilił się do niewyobrażalnych rozmiarów. Druga, że chciało mi się płakać. Po trzeciej godzinie pojawiły się myśli samobójcze, a po czwartej modliłam się o to, żeby klub spłonął z całą jego zawartością.

Siedziałam w loży sama. Klony oraz Tim ze swoją naroślą, którą kiedyś nazywałam przyjaciółką szaleli na parkiecie. Miałam na nich świetny widok. Co chwila Stephanie przywoływała mnie do siebie ręką, ale za każdym razem udawałam, że jej nie widzę, co chyba nieszczególnie jej przeszkadzało, a ja z kolei czułam, że poświęcam się już wystarczająco, będąc tutaj, nie musiałam się aż tak umartwiać, by wchodzić w ten tłum. Właściwie sama nie wiem po co jeszcze tutaj siedziałam. Miałam naprawdę wiele innych ciekawych rzeczy do roboty. Na przykład wypracowanie o renesansie na historię. Albo zmywanie naczyń po kolacji. Dobrze, może nie ciekawych rzeczy. Ale na pewno wiele i innych.

W mojej głowie powoli dojrzewała myśl o opuszczeniu przybytku, chwyciłam już nawet torbę i zaczęłam wstawać, kiedy do loży wtoczył się Tim. Zatrzymał na mnie przekrwione oczy, a jego uśmiech miał być chyba zawadiacki. Podszedł do mnie chwiejnym krokiem.

- Dochod isiesz? – wymamrotał, owiewając mnie oparami alkoholu, przez które prawie na pewno nie będę mogła wróćić samochodem do domu. Zbliżył się jeszcze trochę, więc cofnęłam się o krok, zatrzymując się na brzegu kanapy. – Choś po…po…tańszyś.

Złapał mnie za rękę, którą próbowałam mu wyrwać, ale jego uścisk był naprawdę mocny. Przyciągnął mnie do siebie na tyle blisko, że musiałam oprzeć na nim rękę, by nie stykać się z nim na większej powierzchni. Poczułam jak krew uderza mi do głowy.

- Nie radzę ci – mój głos był bardzo cichy, z ostrzegawczą nutą, której jednak zdawał się nie wychwycić. Jego oczy wędrowały po mojej twarzy, zatrzymując się na dłuższą chwilę na ustach. O matko, czy on się właśnie oblizał? Miałam ochotę zwymiotować. – Lepiej mnie puść.

- Ostra – wymruczał, podnosząc rękę do mojego policzka. Chwyciłam jego kciuk i okręcając się o 180 stopni, pociągnęłam jego rękę w dół. Tim zawył i zgiął się. Wykręciłam mu rękę za plecy, a delikatnym kopniakiem pod kolano posłałam go na podłogę. Tim na zmianę mamrotał przekleństwa i błagania.

- Dotknij mnie jeszcze raz, a stracisz ten paluch – syknęłam mu do ucha, jednocześnie go puszczając. Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam z loży. Podeszłam do Stephanie. Nie miałam zamiaru zostawić jej tutaj z tym zwyrolem. Poza tym, patrząc na jej chwiejny taniec, wydawało mi się, że ma już dosyć na dzisiaj.

- Idziemy do domu.

- Ale ja chcę zostać – odpowiedziała płaczliwie. Nieprzytomnym wzrokiem powiodła za moimi plecami, najwyraźniej szukając Tima, który mógłby ją uratować przed złą, trzeźwą przyjaciółką.

- Steph, jest 1 w nocy, a ty ledwie się trzymasz na nogach – na potwierdzenie moich słów, ugięła się pod nią jedna noga, a ona straciła na chwilę równowagę, łapiąc się mnie rozpaczliwie. – Chodź do łazienki, ogarniesz się i odwiozę cię do domu.

Pokiwała głową i posłusznie za mną poszła. W chłodnej łazience nastąpiły jednak pewne komplikacje, gdy najwyraźniej nagła zmiana temperatury sprawiła, że najzwyczajniej w świecie Stephanie ścięło z nóg. Zrobiła się nagle zielona na twarzy, wymamrotała coś bełkotliwie i zwymiotowała do umywalki, a nogi całkiem odmówiły jej posłuszeństwa. Uwiesiła się marmurowego blatu i wymiotowała, dopóki miała czym. Trzymałam jej włosy, starając się ignorować chlupoczące odgłosy i kwas podchodzący mi do gardła.

Pierwszy raz tego wieczoru zobaczyłam swoje odbicie w lustrze i musiałam przyznać, że wyglądałam paskudnie. Długie, brązowe, pofalowane włosy były rozczochrane, każdy włos sterczał w inną stronę. Moja twarz zawsze była blada, lecz w świetle halogenów wydawała się wręcz przezroczysta, co dodatkowo podkreślał czarny ubiór, a pod świecącymi, zielonymi oczami odznaczały się ciemnofioletowe cienie, będące świadectwem którejś z kolei nieprzespanej nocy. Będę musiała porozmawiać z Zedem, żeby ktoś mnie zastąpił.

- Chloe – wyjęczała Stephanie, podnosząc na mnie wzrok. Spojrzałam na nią jednak dopiero wtedy, gdy, odkręcając wodę, spłukała zawartość zlewu do rur. Najwyraźniej pozbyła się z organizmu wystarczająco dużo, aby wzrok jej nieco oprzytomniał. – Chyba możemy wrócić do domu.

- No nie wiem, ja to bym się jeszcze trochę pobawiła – uśmiechnęłam się do niej, a ona słabo odwzajemniła uśmiech. – Musisz mi tylko obiecać, że nie zarzygasz Maggie. Nie mam zamiaru spędzić niedzieli na praniu tapicerki.

- Słowo skauta – powiedziała. A ja może bym jej uwierzyła, gdyby kiedykolwiek była skautem. I gdyby chwilę później ponownie nie zwymiotowała do umywalki.

 

* * *

 

Powietrze było cudownie świeże. Nie przeszkadzał mi nawet ziąb, jaki panował, tak bardzo cieszyłam się ze zmiany otoczenia. Stephanie uwiesiła mi się na ramieniu i co chwila pytała, czy może zdjąć buty, na co za każdym razem odpowiadałam jej, że to świetny pomysł, jeśli ma w planach amputację palców. Bardzo powoli posuwałyśmy się w stronę parkingu. Steph co jakiś czas zatrzymywała się, by zrzucić balast z żołądka, a ja miałam szczerą nadzieję, że do momentu dojścia do auta nie będzie już miała czym wymiotować.

Moja czarna Mazda 6, moja kochana Maggie, stała zaparkowana przecznicę dalej i powitała mnie mrugnięciem, gdy wcisnęłam przycisk blokady na pilocie. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i Steph zwaliła się na siedzenie z głośnym westchnięciem. Pomogłam jej wsadzić do środka nogi, zapięłam pas i nie minęło 30 sekund, jak zaczęła głośno chrapać. Przeszłam do tyłu, żeby wrzucić torbę do bagażnika. Właśnie wtedy usłyszałam ciche głosy, dobiegające gdzieś z zaułka.

- I co teraz? – zapytał jakiś mężczyzna. Miał melodyjny głos, nieco rozbawiony, chociaż lekko mu drżał.

- A teraz zamknij oczy, kochanie i przygotuj się na najlepszy odjazd życia – drugi głos należał do kobiety. Miała bardzo dziwny akcent. Bardzo charakterystyczny.

Zatrzasnęłam bagażnik i pobiegłam w stronę zaułka. Wypadłam zza zakrętu i zobaczyłam wysoką czarnowłosą kobietę, bladą jak ściana, wpatrującą się onyksowymi oczami w białowłosego, bardzo wysokiego, wyższego od niej i sporo ode mnie chłopaka, stojącego przed nią, a tyłem do mnie. Po chwili skierowała oczy na mnie, a kiedy zobaczyła lufę mojej srebrnej czterdziestki piątki wycelowaną w środek swojego czoła, syknęła groźnie, ukazując rząd szpiczastych zębów.

- Uciekaj! – krzyknęłam do niego. Odwrócił się, lecz w jego brązowych oczach nie było strachu, którego się spodziewałam, lecz irytacja. Zaklął parszywie, szybkim ruchem wytrząsnął z rękawa zakrzywione ostrze długości przedramienia, a następnie w obrocie rozciął gardło kobiecie. Na chłopaka trysnęła krew, a ona na zmianę wyła i syczała, wyciągając w jego stronę ręce. Rozległ się wystrzał, jej głowa odskoczyła do tyłu, oczy zapadły się w głąb czaszki i kobieta poleciała z rozłożonymi rękami do tyłu. Zabezpieczyłam pistolet, schowałam go do kabury pod pachą i podbiegłam do chłopaka, ściągając po drodze szalik.

- Wycieraj się, szybko! – rozkazałam, rzucając szalik w jego stronę. On jednak patrzył się tylko nieufnie na kaburę ukrytą pod połą mojej kurtki. Jego włosy w połowie zmieniły barwę na czerwoną, a krew powoli spływała mu po twarzy i niżej, znikając pod czarną koszulką. – Wycieraj się, no już! Szczególnie twarz, szyję i ręce. Z włosami można teraz niewiele zrobić.

- Kim ty jesteś? – zapytał. Podobał mi się jego głos. Był męski, ale przy tym bardzo delikatny i dźwięczny. Wziął do ręki szalik, ale patrzył się to na niego, to na mnie, jakby nie do końca wiedział o co mi chodzi. Szaleństwo. Jeśli wiedział czym ona była, powinien też wiedzieć o truciźnie.

- Kimś, kto zaraz będzie musiał zakopać twoje zwłoki, jeśli nie pozbędziesz się krwi. Już nie musisz się wycierać, za późno. Chodź ze mną, musisz się natychmiast umyć.

Wstał, próbował podać mi szalik, lecz odsunęłam się od niego najdalej jak się dało, kręcąc głową z niedowierzaniem. Ciężko mi było sobie wyobrazić, aby ten wieczór mógł być jeszcze gorszy. Właśnie spędziłam kilka godzin w klubie, a teraz musiałam ratować tyłek jakiemuś niedouczonemu przystojniakowi, który, jeśli okaże się słabym egzemplarzem, najprawdopodobniej umrze mi w aucie. Przynajmniej nie musiałam sprzątać ciała wampirzycy, które podczas naszej pogawędki zdążyło się rozpłynąć w powietrzu.

- Jak się czujesz? Twarz ci drętwieje? Język? – zapytałam, próbując oszacować ile czasu mu zostało. Pokręcił jednak głową, dając mi znać, że wszystko jest w porządku. Kątem oka widziałam, że przygląda mi się z zaciekawieniem.

- Kim ty jesteś? – powtórzył pytanie. Spojrzałam na niego. Miał gładką twarz, przywodzącą na myśl twarz porcelanowej lalki, mimo, że cała reszta nie miała nic wspólnego z lalką. Kości policzkowe były wysokie, a szczęka mocno zarysowana i gładko ogolona. Miał pełne usta, z wyraźnie zaznaczonym łukiem kupidyna. Brązowe oczy ze złotą aureolą dookoła źrenicy były otoczone kurtyną długich, choć bardzo jasnych rzęs. Jego włosy były niemal białe, z delikatnym złotawym refleksem. Musiał mieć przynajmniej 2 metry wzrostu, nie cechowała go jednak niezgrabność, jak to czasami się dzieje w przypadku tak wysokich osób. Nie był również tyczkowaty. Jego ciało zdawało się być mocne i naprawdę dobrze wytrenowane.

Miałam dziwne wrażenie, że to właśnie on wpadł na mnie przed klubem.

- Chloe – odpowiedziałam, wyciągając kluczyki do auta.

- Dante – przedstawił się, a jego usta rozciągnęły się w krzywym uśmiechu, który obejmował właściwie tylko jedną stronę twarzy. Potem spoważniał, mlasnął dwa razy i przemielił coś w ustach. – Język mi zdrętwiał.

Zaklęłam tak szpetnie, że prawie się zawstydziłam, ale byłam na to zbyt wściekła. Otworzyłam mu tylne drzwi.

- Nie dotykaj niczego, a zwłaszcza mnie lub mojej przyjaciółki – warknęłam. Obeszłam samochód i umościłam się na fotelu kierowcy, wsadziłam kluczyk do stacyjki i przekręciłam, w duchu prosząc Maggie, aby przynajmniej dzisiaj nie stroiła pogodowych fochów Na szczęście odpaliła od razu. Spojrzałam na Dantego we wstecznym lusterku. Jego głowa opadła na zagłówek, a oczy były zamknięte, jednak jego klatka wciąż się poruszała w rytm oddechów.– I nie waż mi się tutaj umrzeć, bo cię zabiję.

Jeden kącik ust powędrował do góry, stanowiąc reakcję na mój komentarz. Wrzuciłam pierwszy bieg i powoli wyjechałam z parkingu. Ratowanie życia, ratowaniem życia, ale na mandat nie było mnie stać. Mogłoby być też ciężko wyjaśnić obecność zakrwawionego gościa na tylnym siedzeniu.

- Kim ty jesteś? – zapytał mnie po raz trzeci, sennym głosem. Popatrzyłam na Stephanie, aby się upewnić, że nadal śpi, chociaż właściwie przerywane chrapnięcia były wystarczającym dowodem.

- Łowcą.

Nasze spojrzenia spotkały się we wstecznym lusterku. Przez chwilę wyglądał, jakby miał zamiar coś powiedzieć, jednak zamiast tego z powrotem opadły mu powieki. Delikatnie pokręcił głową. Po chwili z jego rozchylonych ust wydobył się przeciągły, świszczący oddech.

Tik, tak, Chloe, tik, tak.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Paradise 11.12.2017
    cieszę się, że nie musiałam długo czekać na kolejną część :D nie żałuję i z pewnością będę czytać dalej, wciągnęło mnie :D coś mi się wydaje, że białowłosy przystojniak nie umrze i zostanie z nami na dłużej, bo już go polubiłam :D może ze względu na imię, może na wygląd, a może wszystko razem :D zostawiam 5 i czekam na więcej :)
    P.S. między "pogodowymi fochami" a "Na szczęście" gdzieś Ci się kropka zapodziała :)
  • Luciferia 11.12.2017
    Cieszę się, że Ci się podoba (opowieść i Dante) :) Faktycznie zabrakło kropeczki, ale niech na razie tak zostanie, żeby nie wyszło, że się mylisz :D
  • Bożena Joanna 11.12.2017
    Opowiadanie wciąga, podoba mi się, ciekawe połączenie fantastyka i romans. Czekam na dalszy ciąg.
  • Luciferia 11.12.2017
    Dziękuję! Jutro wstawię ostatnią część tego rozdziału :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania