Oddech przeznaczenia - rozdział II, cz. 1
Jak się mogłam domyślić, Zed nie był zachwycony, kiedy po odstawieniu Stephanie do domu, jeszcze siedząc w samochodzie, zadzwoniłam do niego i opisałam zaistniałą sytuację. Inną sprawą jest, że on mało kiedy brzmiał na zadowolonego, a jeszcze rzadziej na takiego wyglądał, więc mogłabym powiedzieć, że wcale się nie przejął, gdyby nie to, że kazał mi się stawić na niedzielną zmianę w pubie.
Z reguły nie pracowałam w niedzielę, aby w poniedziałek bez problemu stawić czoło szkolnym obowiązkom. I nie żeby to był mój pomysł, bo gdyby to ode mnie zależało, już dawno bym rzuciła naukę. Jednak na samym początku naszej współpracy Zed postawił mi jasny warunek – pomaga mi, dopóki się uczę. „Nie będziesz łowcą do końca życia” – mawiał. I miałby w tym sporo racji, gdyby nie fakt, że ten zawód często właśnie koniec oznaczał. Śmiertelność wśród mnie podobnych była wysoka. Raczej nie musiałam przejmować się tym, czy jedzenie w domu spokojnej starości będzie smaczne, widok z okna urokliwy i czy pozwolą mi trzymać ulubione zwierzątko. Prędzej powinnam się zastanawiać, czy dożyję do następnego sprawdzianu z matematyki, który miałam mieć w przyszłym tygodniu.
Prawdą jest, że Zed rzadko zlecał mi poważne zadania, tłumacząc się moim brakiem doświadczenia, a i tak zdarzało się, że przez kilka następnych tygodni po szkole krążyły plotki o moich siniakach, zadrapaniach, czy kończynach w gipsie. Niestety byli też tacy, którzy mieli mniej szczęścia. Ich twarze uwiecznione na fotografiach zdobiły korkową tablicę na zapleczu pubu. Każdego z nich miałam wyrytego w pamięci, nawet jeśli nigdy nie poznałam żadnego osobiście. Codziennie przed snem powtarzałam ich nazwiska, a obudzona w środku nocy byłam w stanie podać je wszystkie w porządku alfabetycznym, odwrotnej kolejności lub na wyrywki. Stale przypominali mi o tym, że kiedyś limit szczęścia może się wyczerpać.
Po wydarzeniach tego wieczoru czułam się otępiała, jakby mój mózg był zawieszony w kisielu. Unosił się i opadał, przeskakując z jednej myśli na drugą. Przez to wszystko przegapiłam moment powrotu do domu. Było zupełnie tak, jakbym się teleportowała – w jednym momencie stałam na podjeździe należącym do rodziny Steph, a sekundę później wjeżdżałam na parking pod moim blokiem. Zapewne złamałam z milion przepisów drogowych. Z parkingu przeniosłam się do mieszkania, nie rejestrując żadnej innej czynności, za co zebrałabym srogie cięgi od Zeda, który nieustannie powtarzał: "Stała czujność!" - niemal słyszałam jak wykrzykuje mi to do ucha. Zignorowałam Kota witającego mnie oskarżycielskimi miauknięciami i opadłam w ubraniu na kanapę, gdzieś po drodze zrzucając kurtkę i czapkę. Zasnęłam chyba jeszcze przed tym, zanim moja głowa zdążyła wylądować na poduszce.
* * *
Zalśniły szpiczaste zęby. Różowy język oblizał je lubieżnie. Czerwona kropla zebrała się na jego czubku, by skapnąć w atramentowe jezioro, które już po chwili rozbłysło szkarłatnymi, pulsującymi kręgami. Woda wzburzyła się na środku i po chwili wypłynęły stamtąd śnieżnobiałe skrzydła, złożone z milionów małych piórek. Jedno z nich musnęło powierzchnię szkarłatu. Czerwień skaziła brzeg skrzydła. Nasiąkało nią powoli, niczym papierek lakmusowy. W momencie, gdy połowa skrzydła zmieniła barwę, w górę buchnęły płomienie, rozganiając ciemność. Śnieżna biel została zastąpiona głęboką czernią, gdy ogień zgasł równie szybko, co się pojawił. Skrzydła poruszyły się leniwie, a kilka piór odpadło i odtańczyło w powietrzu skomplikowany układ. W miejscach, w których dotknęły wody zaczęły wyrastać solidne, drewniane krzyże, ociekające krwią. Popatrzyły na mnie niewyraźne twarze skazańców, zastygłe w cierpieniu. W każdej z nich błyszczały złoto-brązowe oczy okolone jasnymi rzęsami.
Komentarze (7)
Tak więc postanowiłam jednak wstąpić dzisiaj z braku impulsu do zrobienia czegoś pilnego, ale nie na jutro. Postaram się odnieść tak fabularnie do całych zaległości, czyli właściwie od początku historii, biorąc pod uwagę ekspozycję.
Czyta się naprawdę bardzo dobrze. Błędy pojawiały się te same, o których pisałam przy pierwszej części, dlatego nie ma co w tym momencie się nad nimi rozdrabniać, skoro korektę pomijam.
Najlepiej chyba będzie zacząć od bohaterów. Chloe (właśnie mnie olśniło, dlaczego to imię chodziło mi po głowie w ostatnich dniach XD) okazuje się być trochę kimś innym, niż wydawałoby się na początku. Bo w pierwszej chwili była ona po prostu nastolatką, która nie przepadała za imprezami, spokojną, odpowiedzialną, taką trochę trzymającą się w cieniu (co zresztą pasuje też do tego drugiego obrazu), kompetentną i spostrzegawczą, bo w końcu skojarzyła chociażby chłopaka z wf-u. W każdym razie to cały czas jest wizerunek zwyczajnej nastolatki. Druga Chloe to osoba stanowcza, podejmująca działania, kiedy wymaga tego sytuacja, świadoma jakiejś sfery świata ukrytej dla oczu większości ludzi i gotowa na tę świadomość.
O Stephanie za wiele powiedzieć na razie nie można, chociaż wydaje się być bardziej wyluzowana (być może trochę jest to wpływ jej chłopaka, ale jednak musiała być do takich rzeczy bardziej skłonna niż przyjaciółka). Zresztą, w takich duetach często bywa tak, że ktoś trochę bardziej ,,odpuszcza", a druga osoba kontroluje sytuację i tutaj Steph i Chloe nieźle by się zgrały.
Chłopak od kaptura... Ciekawa jestem, czy w jakiś sposób jeszcze zaistnieje w tej historii, choć dobrze sprawdził się w budowaniu sytuacji w pierwszej części pierwszego rozdziału.
No i Dante. Trzeba przyznać, że od początku był interesującą postacią przez sytuację, w jakiej czytelnik go poznaje, i częściowo pewnie przez wygląd. Obie bohaterki, Chloe i Stephanie, zwracają również uwagę na jego tajemniczość. Tak, tajemniczy jak najbardziej jest i już ostatni fragment z pierwszej części drugiego rozdziału to potwierdza, bo jednak przez ten kolor oczu opis kojarzy się właśnie z Dantem. Gdyby się trochę cofnąć, to również to, że wytrzymał tak długo działanie toksyny, a później ,,jakoś" się trzymał. W końcu odmówił pomocy Chloe i sam zbierał siły.
Od drugiej części pierwszego rozdziału powoli zaczynają pojawiać się elementy fantastyki w postaci wampirzycy, głównej bohaterki-łowczyni i Dantego, o którym wiadomo tyle, że rozmawiał z tą wampirzycą, zabił ją, oblewając się przy tym jej krwią i z tego powodu niedługo potem umierał sobie na tylnym siedzeniu samochodu Chloe. Ciekawi mnie trochę ten ,,charakterystyczny akcent”, który zaalarmował dziewczynę. Jak może brzmieć taki akcent w wykonaniu wampira, który może pochodzić z różnych stron, a nie można go pomylić z niczym innym… To zastanawiało mnie podczas czytania. Czy pojawiały się później jakieś drobiazgi, które by przykuły moją uwagę... Nie potrafię sobie chyba w ten chwili takowych przypomnieć. Może ich nie było...
Widać, że fabuła coraz bardziej się rozkręca i staje bardziej dynamiczna, choć wraz z nowym rozdziałem nadeszło chwilowe rozprężenie, które znowu będzie podstawą pod budowanie napięcia. Cały czas zapowiada się bardzo ciekawie.
No dobrze, na tym dziś poprzestanę, bo nie chcę lać wody. Na jakieś głębsze analizy też z pewnością przyjdzie jeszcze czas. Póki co zostawiam 5 i czekam na więcej :)
Odnośnie akcentu wampirzycy - chodziło mi o to, że aby ukryć kłopotliwe uzębienie, tudzież po prostu mówić z nim, ułożenie ust nie jest do końca naturalne, przez co mowa jest nieco zniekształcona w przypadku moich wampirów (reaserch polegał na recytacji tekstów ze slonymi paluszkami imitujacymi kły xD). Stąd też charakterystyczne brzmienie, które dla ucha Chloe ( a już z niejednym wampirem miała do czynienia) jest łatwe do uchwycenia :) mam nadzieję, że wena mnie nie zawiedzie w najbliższym czasie i szybko powstaną kolejne strony.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania