Odessa - ukraińskie Las Vegas?

Wstęp

Podróżowanie po Unii Europejskiej trochę mi już spowszedniało. Coraz częściej na kolejne kierunki swoich wojaży wybieram miejsca mniej przewidywalne, mniej pewne. Po prostu zanim umrę chcę poznać świat na którym żyjemy we wszystkich kolorach i odcieniach. Chcę przeżyć przygodę, a nie tylko poleżeć na plaży, chodzić po muzeach, restauracjach z drogim żarciem i małymi porcjami, czy najadać się na zapas w opcji ‘all inclusive’. Zawsze mnie interesował kierunek wschodni, dawny Związek Radziecki i jego republiki. Rozległość terenów, ekstremalne warunki, zaniedbane rejony, tradycja, kultura i brutalna szczerość tamtejszych mieszkańców. Do Rosji jednak trzeba mieć wizę a że moja rytualna wyprawa wakacyjna była planowana z niewielkim wyprzedzeniem to znów zdecydowałem się na Ukrainę. W zeszłym roku byłem we Lwowie i mimo pewnych niedogodności było to niezwykle przeżycie. Tym razem padło na Odessę. A bo, że nad morzem, więc bryza będzie, no i odwiedzę kolejne post-sowieckie miasto.

 

Przylot i pierwsze wrażenia

Z Warszawy wbrew pozorom nie jest tam tak daleko. Samolotem można dotrzeć w 1 godzinę 20 minut. To bliżej niż do Londynu. Gdy nadlatuje się nad miasto to pierwsza rzecz, którą widzę to majestatyczne wody Zatoki Odeskiej oraz potężna infrastruktura portowa. Odessa to największy ukraiński port morski.

 

Na granicy ma miejsce swoista dyskryminacja ze względu na bycie cudzoziemcem. Tylko dwie budki dla obcych i aż cztery dla swoich.

 

Znany mi z Lwowa smród Diesla wita już przy wyjściu z lotniska. Jak wiele zmieniło się w Polsce na lepsze jeśli chodzi o bardziej ekologiczne pojazdy. Na ukraińskich drogach jeżdżą samochody, które w naszym kraju dawno już poszłyby na szrot. A nawet gdyby ktoś próbował nimi jeździć to szybko policja by zwinęła tą ruderę z drogi. No ale tu wolno, kto nam zabroni. Jakaś Unia?! Poza tym klimat jest tu suchszy niż w Polsce i czuje się jakbym trzymał twarz koło piekarnika.

 

Od dłuższego czasu cierpię na coś co nazywam ‘odruchem londyńskim’. Więc, żeby się nie denerwować, że muszę znów płacić komuś przy wejściu do pojazdu zdecydowałem się przejść te skromne 8 km do hotelu na piechotkę. Dlaczego nie? Dzień jest słoneczny, nie pada, nikt mnie nie pogania, a przy okazji człowiek od razu zacznie zwiedzanie.

 

Chodniki jako element wojny hybrydowej

Chodniki są tu koszmarne! To nie że gdzieś jest jakaś tam nierówność albo wąskie pobocze. Jak się później zorientowałem całe miasto jest pod tym względem obrazem nędzy i rozpaczy. W zaledwie kilku miejscach, widziałem równo położony trakt dla pieszych. Chodzenie po tym mieście jest torturą. Trzeba uważać na każdy krok, bo co chwila grozi nam albo zwichnięcie albo połamanie nóg. Czyżby Putin kazał strzelać z armat w chodniki zamiast w budynki, żeby złamać Ukraińców? To bardzo możliwe.

 

Ścieżki rowerowe? Zapomnij. Jedną widziałem koło promenady nadmorskiej a drugą obok campusu uniwersyteckiego. O dziwo ludzie tu jeżdżą całkiem dobrymi rowerami. Samochody to rupiecie albo luksusowe ‘Chelsea tractors’. Natomiast rowery, prawie wszystko nówki.

 

Przejścia dla pieszych są bardzo ciekawie rozwiązane. Pasów nie ma prawie nigdzie. Ludzie przechodzą tam gdzie jest sygnalizacja. Czasem jest ona ukryta za jakimś bardziej rozłożystym drzewem. Wtedy człowiek niezorientowany po prostu idzie za tłumem.

 

Powietrze jest czyste – da się oddychać

Jest taki bardzo dobry dokument Ewy Ewart pt ‘Dzierżyńsk – trujące miasto’. Jeden z mieszkańców miasta, w którym średnia długość życia to 40 lat mówi do dziennikarki ‘powietrze jest czyste – da się oddychać’. No fakt, w Odessie też da się oddychać, ale ile wysiłku do tego potrzeba!

 

Poza nierównościami terenu powietrze psuje wszechobecny fetor spalin. Po centrum mogą jeździć nawet duże ciężarówki. Ulice są niedoświetlone, nie ma monitoringu, więc menele mogą załatwiać potrzeby fizjologiczne gdzie ich najdzie ochota. Można sobie ulżyć nawet gdy ma się biegunkę. Nikt tego nie sprząta.

 

Przeszedłem przez podobno słynną kiedyś ‘łobuzerską’ dzielnice Mołdawianka. Widoki jak z Afryki albo Kuby. Ruiny domów, klomby z opon z zaschniętą roślinnością, rozwalające się ławki, dziury, zwisające w nieładzie kable. Dotarłem do hotelu, który jest zlokalizowany obok dużego bazaru zwanego ‘Privoz’. Mnóstwo śmieci, śmietniki czuć na kilometr, małe autobusiki i samochody przemykają się między pieszymi. Rozpadający się tramwaj na niepewnych szynach powoli sunie od przystanku do przystanku. Obok mojego hotelu zaliczyłem Dworzec Główny. Jak to bywa na obszarach dawnego Związku Radzieckiego wygląda on bardziej jak pałac niż dworzec.

 

Turystyczny Disneyland

Po kilkunastogodzinnym śnie na nowym miejscu ruszam w teren. Na początek oczywiście chcę ‘zaliczyć’ atrakcje z pakietu obowiązkowego, czyli to co każdy turysta powinien zobaczyć będąc w danym mieście. Wieża Eiffla w Paryżu, Big Ben w Londynie itd. Tu takim ‘big benem’ są schody tzw. potiomkinowskie oraz dość niepozorny pomnik Richelieu – założyciela miasta.

 

Schody potiomkinowskie, czyli historia filmowej fikcji

Słynne schody znane są na całym świecie z propagandowego, sowieckiego filmu ‘Pancernik Potiomkin’ Eisensteina, a dla polskiego odbiorcy również z ‘Deja Vu’ Machulskiego. Filmowa masakra dokonywana na cywilach przez bezduszny oddział ‘białych’ żołnierzy w rzeczywistości nigdy nie miała miejsca. Mimo tego zaistniała w świadomości ludzi jako fakt dzięki bardzo dobremu materiałowi propagandowemu jakim jest ‘Pancernik Potiomkin’. Natomiast w ‘Deja Vu’ Jerzy Stuhr po zwiedzeniu (z obowiązkowym przewodnikiem) całego miasta, wybraniu się kilka razy na ten sam cmentarz i ten sam grób wcielił się w oficera wydającego rozkazy do rzezi. Schody jak schody. W bliższym kontakcie są raczej dość niepozorne. Brakuje jakiejkolwiek tabliczki o ich ciekawej w sumie historii. Obok nich znajduje się natomiast centrum informacji turystycznej i płatny zjazd kolejką szynową.

 

Port Odessa

Schodząc w dół schodami wychodzę na główny port. Na nabrzeżu odbywają się koncerty, ale akurat gdy tam byłem nic ciekawego się nie działo. Ekipa techniczna wylegiwała się na scenie spędzając czas na opalaniu się. Albo czegoś nie dowieźli albo mieli przerwę obiadową. W obrębie portu jest kilka pomników. Nie będę się o nich rozpisywać. Jeden to pomnik jakiegoś zmutowanego, wielkiego dzieciaka, a drugi to kobieta żegnająca kogoś kto wypływa na morze.

 

Ratusz, Unia da, dziwne gołębie, greckie ślady i Teatr Narodowy

Wracając na górę, do schodów potiomkinowskich prowadzi całkiem ładna promenada, która kończy się z jednej strony jakimś rozwalającym się pałacem. Z drugiej jest trochę lepiej. Mamy ratusz obok którego wiszą trzy flagi: odeska, ukraińska i nie wiadomo czemu…Unii Europejskiej. Poza tym placyk obok zdobi jeden z dwóch w mieście pomników Puszkina, który był kiedyś zesłany właśnie do Odessy.

 

Ukraina chce strasznie wejść do UE. I było to widać zarówno we Lwowie jak i tu. Ale nie zanosi się na to póki co. To jest za duży kraj, za bardzo rozkradziony i zrujnowany. Gdyby ich przyjąć to by rozwalili budżety wszystkich pozostałych członków.

 

Na promenadzie znajduje się gablota zasłaniająca wykopaliska archeologiczne a zaraz obok tego naciągacze chodzą z dziwnymi gołębiami. Gołębie te są mocno opierzone koło ogona i tak niepłochliwe, że gdy się je położy komuś na ręku albo nawet na głowie to spokojnie tam siedzą. Ich hodowcy biorą za takie zabawianie turystów pieniądze. Nie wiem ile, bo szybko uciekłem, żeby nie musieć płacić.

 

W Odessie na wzgórzu koło Morza Czarnego trwały właśnie prace nad rekonstrukcją greckiej instalacji, niby miasta. Zanim caryca Katarzyna kazała zbudować port to wiele wieków wcześniej mieszkali tu antyczni Grecy.

 

Poza tym w mini-parku złożono hołd przyjaźni? ukraińsko-tureckiej i znajduje się tam mini-wystawka, rzeźba dedykowana miastu Istambuł. Jest nawet wodopój w stylu islamskim z półksiężycem wieńczącym czubek budowli.

 

Niedaleko znajduje się Teatr Narodowy i bardzo malownicza fontanna. To jeden z niewielu budynków w Odessie w doskonałym stanie. Jak powiedziała mi jedna pani, która sprzedawała pamiątki: na dach teatru zużyto 100 ton złota. Jak podaje Wikipedia, Polak o nazwisku Wiśniewski ocalił ten teatr przed wysadzeniem przez wycofujących się Niemców w 1944tym. Poza tym zaraz obok teatru są tablice na-murne gloryfikujące Armie Radziecką z czasów walk w latach 1941-44.

 

Ulica Deribasowskaja

Ulica ta jest takim miejscem pokazowym, deptakiem dla turystów, z wieloma restauracjami gdzie mówi się po angielsku (menu też jest cenowo bardziej angielskie niż ukraińskie). Ulice zdobi piękna kamienica w kolorze zielonym pod którą muzycy uliczni żebrają o datki. Codziennie widziałem innych wykonawców.

 

Koniki w sukienkach czekają na dzieci turystów. Lżejszy dorosły też powinien dać radę usiąść i zrobić sobie zdjęcie a i pewno przejechać dystans od krawężnika do krawężnika.

 

Poza tym na Deribasowskiej można znaleźć żydowską restaurację, która zachęca klientelę muzyczką z dawnych lat. W ogóle Odessa nadal szczyci się lokalną społecznością żydowską. Po ulicach otwarcie przechadzają się ortodoksi. Mają blisko do Izraela. Z lotniska można w 2.5 h dolecieć do Tel-Aviwu.

 

Jeśli chodzi o pomniki to mamy tu m.in. permanentnie oblegany hołd dla twórców satyrycznego dzieła ’12 krzeseł’, odesytów Ilfa i Petrova. Z innych atrakcji elegancko prezentują się tzw. pasaż hotelowy, czyli bogato zdobiony prześwit miedzy dwoma kamienicami. No ale w każdej beczce słodyczy musi być łyżka dziegciu.

 

Wychodząc z Deribasowskiej natykam się rozwalającą się kamienice o nazwie ‘Dom Libmana’. Jedynie na zdjęciach z czasów wojny widziałem równie zniszczony budynek. Dopiero gdy ten zabytek jest w tak skrajnie złym stanie miasto zaangażowało firmę, żeby go nawet nie tyle wyremontowała co odbudowała.

 

Inne atrakcje w centrum miasta

Pokrótce warto wspomnieć o takich ciekawych atrakcjach jak pomnik pomarańczy, znaną z filmu ‘Deja Vu’ kamienicę z kulą ziemską podtrzymywana przez dwóch siłaczy czy instalacje w kształcie serca zbudowaną z kłódek takich jakie zakochani wieszają, żeby bardziej dociążyć most. Poza tym pomnik dedykowany Steve’owi Jobsowi przedstawiający rękę z podpisem ‘thank you Steve’.

 

Plaże

Plaże w tym mieście mocno mnie zawiodły. Przede wszystkim są wąskie głównie z powodu gęstej zabudowy zaraz obok morza. Na przykład ktoś kto miał sporą kasę przekupił tego i owego i dawaj wybudował sobie restaurację 50 metrów od morza. Poza tym ciężko jest dotrzeć do plaż, bo wzgórza nadmorskie są bardzo mocno zabudowane. Piasek w konsystencji przypomina cement. No ale mieszkając w tym mieście człowiek się cieszyłby nawet z tego.

 

Polskie ślady

 

Mickiewicz

W Odessie można znaleźć wiele miejsc związanych z Polską. Pierwszym z nich jest pomnik Mickiewicza. Wieszcz jest tu przedstawiony jak jakiś romantyczny wampir z długą peleryną. Obiekt jest dość zaniedbany i nie tak monumentalny jak we Lwowie. Zdarza się, że ludzie pakują tu na przykład zakupy, używają postumentu pod rzeźbą jako stolik. Na Deribasowskiej 16 znajduje się również tablica poświęcona autorowi ‘Pana Tadeusza’.

 

Tablica i ulica Lecha Kaczyńskiego oraz ulica Polska

Z nowszej historii mamy ulicę nazwaną na cześć tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, na której znajduje się tablica mu dedykowana. Ulicą Kaczyńskiego można dojść do o wiele dłuższej ulicy Polskiej położonej obok bramy portowej.

 

Ognisko polskie

W Odessie żyje jeszcze jakaś Polonia. Udało mi się spotkać jej przedstawicielkę w ‘Ognisku Polskim’. Dziewczyna ta nie chciała, żebym mówił do niej po rosyjsku, ale po polsku nie za bardzo mnie rozumiała. No ale była bardzo uprzejma, choć nie za bardzo umiała mi wytłumaczyć czym właściwie zajmuje się instytucja w której pracuje.

 

Polski wielki biznes

Z innych polskich śladów zauważyłem bank ukraiński, który został przejęty przez PKO a także reklamę polskich linii lotniczych LOT na tramwaju.

 

Telewizja

Zwiedzanie tak dusznego miasta jak Odessa jest bardzo męczące, więc zwijałem się z ulicy czasem ledwie po 5ciu-6ciu godzinach a nie tak jak to w zwyczaju miałem w innych miejscach, spędzałem na zwiedzaniu nawet 10 godzin. Wypoczywając w hotelu z klimatyzacją miałem możliwość nacieszyć się ukraińskimi a nawet białoruskimi kanałami telewizyjnymi.

 

Na wyróżnienie zasługuje bardzo wciągający kanał ‘112 Ukraina’, z bardzo żywiołowymi relacjami głównie o wszechobecnej korupcji czy wojnie z Rosją. Można popatrzeć na wywiady z politykierami jeszcze bardziej butnymi niż polscy. ‘Owszem korupcja jest, były też pewne nieprawidłowości (most się wali), ale ja za to nie jestem odpowiedzialny’. Na Ukrainie jest demokracja, można mówić co się chce, ale niewiele z tego gadania wynika. Gdy akurat tam byłem (sierpień 2018) skazali zaocznie Janukowycza na 15 lat więzienia. Adwokat był tak zaangażowany w obronę swojego klienta, że pobił się z policją. Dziwne, przecież honorarium się dostaje nawet jak się przegra sprawę, więc skąd taka zaciętość?

 

Co do wojny z Rosją, z wiadomych względów ukraińskie media są bardzo antyrosyjskie. Ciekawostką jest ‘wojskowa lista przebojów’ dla żołnierzy prowadzona przez chyba jakiegoś Czeczena o imieniu Karim. Jak to było w Kabarecie Młodych Panów w skeczu o górnikach ‘na pierwszym miejscu od 30 lat’ oczywiście: Europe.

 

Ukraińcy mają też swoją Omene Mensah, dość korpulentną czarnoskórą dziewczynę, która przedstawiając pogodę faluje biodrami gdy dumnie przechadza się od jednej strony ekranu do drugiej.

 

Ciekawym kontrastem do tego wszystkiego jest kanał białoruski ’24 Belarus’. Relacje stamtąd są tak bajkowo piękne, że aż nierealne. Białoruś na tym kanale to kraina bajkowa. Katastrofy dzieją się gdzieś w świecie, a to trzęsienie ziemi gdzieś w Azji a to podtopienie w Kijowie. Tymczasem w Mińsku ministrowie troszczą się o zwykłych ludzi, żeby było więcej pracy, a Prezydent Łukaszenka właśnie zrugał jakiegoś niekompetentnego urzędasa jak uczniaka. Handel z Uzbekistanem, Gruzją. Istne lata 80-te w Polsce Ludowej. Dziennikarze tej stacji są zawsze przyzwoicie poubierani, nie rozgogoleni jak gdzie indziej. Dziewczyny ubrane na czarno jakby była żałoba. Wiadomości są bardzo krótkie, bo o czym tu mówić jak wszystko dobrze, więc program jest zapełniany relacjami sportowymi, programami dla młodych matek prowadzonych przez miejscowego celebrytę – lekarza pediatrę. Poza tym zwrócił moją uwagę program o prostym tytule ‘Zdrowie’. Facet robi sałatkę z pomidorów i ludzie klaszczą. Rolnik cieszy się, że córka nie wyjedzie z ‘dzierewni’ a mała reprezentacja miejscowych cudzoziemców zachwyca się Mińskiem.

 

Odludzia i cmentarze

Nie byłbym sobą gdybym jednego dnia nie poświęcił na wyprawę w jakieś odludne strony Odessy. Lubię dzikie tereny jak warszawskie Odolany i miałem nadzieje, że również tu odkryje coś takiego. Uwielbiam dworce i stacje kolejowe i jest to zawsze obowiązkowy punkt na trasie moich wycieczek. Na samym początku, z racji bliskości mojego hotelu odwiedziłem dworzec główny. Poza nim w Odessie jest stacja tzw. ‘elektryczki’ czyli kolejki podmiejskiej o nazwie Odessa Mała. Okolica dość dzika, choć jacyś ludzie też tu występują, głównie biedota i co nieco alkoholików. Próbowałem dotrzeć do stacji towarowej, ale było to wszystko tak odgrodzone, że zadowoliłem się widokiem pociągów z wiaduktu. Dźwięki pociągów, sygnał RP-1, zawsze wzbudzają we mnie wielkie emocje.

 

Niedaleko od tego wszystkiego znajduje się tzw.’Drugi cmentarz chrześcijański’. Cmentarze też mnie interesują. Na podstawie grobów można się wiele dowiedzieć o miejscowej kulturze, zwyczajach. Poza tym cmentarz grał ważną role w filmie ‘Deja Vu’ tak więc będąc w Odessie i nie odwiedzić choć jednego z nich? Nie jestem pewien czy ‘drugi chrześcijański’ akurat znalazł się w filmie, ale na pewno warto było tu wpaść. Szczególnie ciekawe są tutejsze nagrobki zamknięte w klatkach. Dusza jak będzie chciała to i tak sobie przejdzie, więc jest to zrobione raczej jako ochrona przed złodziejami.

 

Muzeum wojenne baterii 411, Kulikowe Pole i hołd ku czci linii tramwajowej

Dla miłośników historii drugiej wojny światowej na obrzeżach miasta znajduje się ‘Muzeum Baterii 411’. Chciałem tam dojechać tramwajem, ale że akurat gdzieś na trasie naprawiali tory, więc nie jeździł (informacji brak, bo po co), to poszedłem od ‘Głównego Wokzala’ (dworca kolejowego) na piechotę. Około 12 km. I tak nie miałem zamiaru czekać na ten tramwaj, bo nie chce mi się co chwila płacić. No i więcej zobaczę idąc niż jadąc. Po drodze mijam Kulikowe Pole. Miejsce dawnych parad wojskowych, z pomazanym na czerwono sowieckim pomnikiem oraz Domem Związków Zawodowych gdzie w 2014tym miała miejsce masakra będących wewnątrz ludzi. Rozumiem, że jedni są za niepodległością a inni za nieco lepszym standardem życia w ramach Rosji, ale taki pokaz zdziczenia jaki tu miał miejsce ledwie kilka lat temu szokuje. Z tego co czytałem sprawców nie ukarano.

 

Idąc dalej mijam cerkiew gdzie ma miejsce chyba coś w rodzaju prawosławnej Wielkanocy. Ludzie niosą wielkie ‘święconki’, które święci Pop w wejściu. Następnie natykam się na nieczynną pętlę tramwajową, gdzie teraz znajduje się restauracja w wagonie oraz mini-hołd dla linii numer 16.

 

Po dość długim spacerze w palącym Słońcu, spotkaniu starszego Polaka z Warszawy i lekkim błądzeniu, w końcu docieram do ‘Muzeum baterii 411’. W całkiem ładnym parko-lasie umieszczono położoną pod gołym niebem ogólnodostępną wystawę sprzętu wojskowego. Są katiusze, czołg T-34, pociąg pancerny a nawet wielka łódź podwodna. Poza tym jest tam też małe muzeum pod dachem składające się z 4ech małych, ciemnych sal. Nie zdecydowałem się na wejście do niego. Już nawet nie chodzi o moje skąpstwo, ale wydawać 35 hrywien na 4y sale? Gdyby było nawet 5 hrywien to bym nie wszedł. A jeśli by tam była jakaś kwatera niemiecka to skusiłbym się gdyby było drożej. Jeśli znudzi się nam park i muzeum to plaża jest całkiem niedaleko. Tylko, że trzeba się przebić przez zabudowania willowe.

 

Niczym ‘stepy akermańskie’ czyli Czarnomorsk, port rybny i pałacyk urbex

Tramwajem numer 27 można pojechać z centrum Odessy do Czarnomorska, miasta, słynącego przede wszystkim z tak zwanego portu rybnego. Miasta samego nie zwiedziłem, ale port ma swój dziki urok. Nafotografowałem się dźwigów, okrętów i całej tej infrastruktury. Obok mnie plażujący na dziko miejscowi.

 

Ciekawym jest sam dojazd do tego miejsca. Tramwaj jedzie do Czarnomorska najpierw przez trawiaste pustkowie, step a później przejeżdża przez wieś. Taki wiejski tramwaj. Warto jeszcze wspomnieć o położonym na trasie pięknym pałacyku o różowej elewacji, który niestety-stety popada w ruinę. Czemu ‘stety’. A bo lubię urbex i mogę zwiedzać taki obiekt bez płacenia za bilet.

 

Arkadia czyli ukraińskie bogactwo

Jeden dzień poświeciłem na dzielnice, która nazywa się Arkadia. To takie ukraińskie Las Vegas, Canary Wharf – dzielnica turystyczna, nowobogacka i biznesowa. Tu właśnie robią interesy oligarchowie, tu się bawią i mają resztę narodu gdzieś. Nowa Ukraina. Jedynym łącznikiem z tym co było jest monumentalny pomnik upamiętniający walkę o miasto. Pełen wypas, złoto kapie, gwiazda na szczycie, Lenin we fladze.

 

Do Arkadii można dojechać z centrum bardzo często kursującym tramwajem numer 5. Wysiadając na pięknie udekorowanej sentymentalnymi malunkami pętli idzie się przez deptak, naokoło restauracje, sklepy pamiątkarskie. A na samym końcu jest zejście na plażę, najbardziej cywilizowane z 3ech, które odwiedziłem.

 

Gastronomia

Jestem przeciwnikiem restauracji, uroczych kawiarenek i innego tego rodzaju drogiego chłamu i zakłamania, więc nie przeczytacie o tym w moim blogu. Będąc na wyjeździe żywię się możliwie jak najtaniej. Po bardzo miłym doświadczeniu jakim była wizyta w lwowskiej jadłodajni ‘Puzata hata’, nie moglem przepuścić odwiedzenia odeskiego oddziału tego ukraińskiego baru mlecznego. W porównaniu z Lwowem zawiodłem się. 202 hrywny to wychodzi 26 złotych, ale w cenie jest tylko barszcz ukraiński, jakieś niewielkie kawałki mięsa, sałatka i słodki deser. Wydaje się dużo, ale we Lwowie ledwo wyszedłem z lokalu tak się najadłem za podobną cenę. Rzeczywiście Odessa to miasto elitarne – kulturalni ludzie jedzą mało, płacą dużo. Nie to co lwowscy studenci.

 

Tak więc później żywiłem się ‘szarmami’. Niestety nie było prawosławnych szarm ani jakichkolwiek innych chrześcijańskich, więc jadłem chyba tureckie. Ceny niskie – 55 hrywien czyli 7.50 złego, atmosfera niezobowiązująca, obsługa kompetentna, jedzenia dużo. Trzeba być tylko ostrożnym przy doborze słów, bo można się najeść jakiejś trawy jak krowa na pastwisku zamiast sycącego mięsa – ‘obycznaja’ jest z mięsem, ‘owosznaja’ to warzywna.

 

Ekologia

Martwienie się o zieloną trawkę, filtry na rury wydechowe, ekologiczne rozwiązania to problemy ludzi i krajów zamożnych. Biedni walczą o przetrwanie co by nie zdechnąć z głodu pod mostem. Tak więc na Ukrainie gdzie bieda jest ogromna ochrona środowiska jeszcze długo nie będzie priorytetem.

 

Egoizm

Nie ma współpracy społecznej. Biedni trwają w apatii, nie dbają o swoje sąsiedztwo. A bogaci się bogacą i nie mają ciągot do bycia społecznikami. Co się wali to się zawali. Co jest krzywe takie będzie. Bogaci spokojnie sobie żyją we własnym świecie. Biedni mają szanse stać się bogatsi dopiero gdy wyjadą do pracy do Polski albo do Rosji.

 

Klimat

Jadąc do Odessy liczyłem na wrażenia klimatyczne jak wszędzie nad morzem. Wiadomo miasto to i spaliny i zanieczyszczenia, ale jednak bliskość morza sprawi, że to wszystko będzie zrekompensowane

jakimś świeżym powiewem orzeźwiającej bryzy. Nic z tych rzeczy. W Odessie człowiek czuje się jakby był gdzieś w głębi lądu. Nie wiem czy to wynika z rozplanowania miasta, struktury terenu, słabego wiatru, po prostu jest jak jest – ciągła duchota.

 

Samochody

Patrząc na rejestracje to obok tablic ukraińskich w Odessie mieszka olbrzymia ilość Polaków.

Wątpliwe. Po prostu Ukraińcy, którzy przyjeżdżają tu do rodziny i dorabiają się w Polsce, przyjeżdżają do swojego rodzinnego miasta nieprzerejestrowanymi samochodami. Poza tablicami PL, dużo jest też numerów bułgarskich i z krajów nadbałtyckich. Rzadko się zdarzyła rejestracja mołdawska – widać po samochodach, że do Odessy wpadają raczej ci bogatsi Mołdawianie. Z kilka razy widziałem też sąsiadów z Białorusi.

 

Koty

Podobne widoki widziałem w Maroko. To jest cecha wszystkich biednych krajów. Na ulicach jest dużo bezdomnych kotów. Zwierzęta tu są nieoficjalnym symbolem miasta. Chodzą wszędzie, piją brudną wodę z klimatyzatorów, śpią w rynnach i koszach na śmiecie, ale nie wygląda na to, żeby działa im się

jakaś krzywda.

 

Stripcluby

Odessa to raj dla wielbicieli artystycznego tańca na rurze, koneserów striptizu i innych tego rodzaju uciech. Jest tego na pęczki. Prowadzący tego rodzaju biznesy są tak mocni w tej branży, że nawet wykopują bilbordy reklamujące swoje przybytki. Zapewne i prostytucja ma się tu bardzo dobrze.

 

Banderyzm

W porównaniu z Lwowem pozytywne zaskoczenie. Ani jednej czarno-czerwonej szmaty, żadnych ulic Bandery czy innych zbrodniarzy z UPA. O dziwo wojska na ulicach w porównaniu z Lwowem jest bardzo niewiele.

 

Ludzie, podziały społeczne i język

Jednym z pozytywów tego miejsca jest to, że ludzie są tu bardzo przyjaźni. Raczej nie cwaniakują w codziennych sytuacjach. Widać tu sporo skrajnej biedy i jednocześnie obok tego egzystują ludzie nieprzyzwoicie bogaci. Pan co sprzedaje dwie małe rybki, jabłka, które w Polsce nikt nawet nie zbiera z chodnika. Przychodzi kobieta której nie stać, żeby zapłacić 10 hrywien za to, a koło plaży widzi się znowu miejscowy ‘high life’ wyprowadzający psy za kilka tysięcy polskich złotych. Odessa jest miastem takim jak Monachium dla Niemiec. Tym droższym, bardziej wytwornym niż reszta kraju. Dla przeciętnego Ukraińca to miejsce drogie.

 

Co do języka to bardzo pomaga znajomość nawet słaba języka rosyjskiego, bo angielski mi się przydał właściwie tylko na lotnisku i w hotelu. Co do rosyjskiego nie trzeba być jakimś poliglotą. Wystarczyła mi znajomość cyrylicy ze szkoły podstawowej, parę zapamiętanych sformułowań. A jak się nie wie jak powiedzieć to improwizuje się polsko-rosyjsko, zrozumieją.

 

Miałem niezły ubaw jadąc tramwajem gdy dwie chyba Włoszki pytały się po angielsku nic nie rozumiejącej konduktorki ‘czy jadą w stronę miasta’. A akurat tak się pechowo zdarzyło, że jechaliśmy w stronę prawie zupełnego odludzia. Bardzo się ucieszyły gdy wytłumaczyłem im jak mogą wrócić do centrum i wyglądały na przerażone gdy wysiadałem, żeby sobie zwiedzić port rybny. Było chodzić do szkoły w Polsce to byście się teraz nie bały. Konduktorka właśnie skończyła palić szluga wydmuchując dym przez okno jadącego tramwaju i pyta mnie co chciały. Mówię, że do 'goroda chociely'.

Ona na to jakby to dla każdego na świecie była rzecz oczywista: 'kak do goroda, eto obrotno'.

 

W internetach można sie dowiedzieć, że gdy ma się słaby rosyjski to miejscowi odpowiadają po angielsku. Spotkałem się z taką sytuacją tylko jeden jedyny raz. Nie ma co panikować. Polacy to Słowianie i oni Słowianie. Dogadamy się. A turyści dewizowi? Oni mają dewizy.

 

Komunikacja miejska

Transport publiczny to koszmar. Zaspokaja jedynie podstawowe potrzeby. I mówię to jako turysta, który ma sporo czasu, lubi przygody, chodzenie piechotą a nie ktoś kto dzień w dzień musi jeździć np. do pracy. Przystanki nie posiadają rozkładów jazdy, nie ma czegoś takiego jak bilety karnetowe, tygodniowe, miesięczne. Wreszcie w 21wszym wieku, nie można znaleźć żadnej oficjalnej strony transportu miejskiego. Miejscowi wiedzą co i jak, ale turyści nie mają łatwo. W Odessie mamy 4y opcje: mini-busiki tzw. marszrutki, tramwaje, trolejbusy i jeszcze jest kolej podmiejska tzw. elektryczka. To co im tu pozostawili Sowieci to tak to funkcjonuje do dzisiaj. Odessa jeśli chodzi o ilość mieszkańców jest podobna do Warszawy, więc rzeczą oczywistą jest, że to co jest nie wystarcza. Nie jestem w stanie zrozumieć takiego podejścia władz do tego problemu. Przecież w Polsce nawet w małych miasteczkach, za głębokiej komuny był transport autobusowy. A tu?

 

Marszrutki

We Lwowie nawet raz nie wsiadłem do tego czegoś. Na szczęście interesowało mnie głównie centrum, które jest dość zwarte, więc wytrzymałem te 3 dni. Marszrutka to wynalazek, który jeździ w tej czy innej formie we wszystkich krajach rozwijających się i wszędzie działa na podobnych zasadach. Przeważnie busik stoi na pętli aż do momentu gdy się zapełni. Nie ma tu czegoś takiego jak rozkład jazdy. Na przystanku końcowym jest tylko napisane kiedy wyjeżdża pierwszy a kiedy ostatni. Marszrutki jeżdżą bardzo często, ale mimo tego są prawie zawsze zatłoczone. 5ciu siedzi, 20tu nad nimi stoi. I to bez względu na porę dnia. A spróbuj przejechać z bagażem czy z czymś większym ze sklepu. Nie da się. Klimatyzacja: naturalna, kondycja pojazdów różna. Od zardzewiałych rupieci, po marszrutkową klasę lux.

 

Po kilkudniowych oporach w końcu przełamałem się i skorzystałem z tej opcji przemieszczania się. Koszt jednorazowego przejazdu to 7 hrywien płacone przy wyjściu z autobusu. Nie trzeba mieć odliczonej sumy. Dasz kierowcy 10 to też ci wyda resztę. System ten jest jednak dość nieszczelny i ludzie czasem wysiadają bez płacenia. Tu nie Londyn, że kierowca potrafi wyłączyć silnik, żeby złamać opór niechętnego do płacenia pasażera.

 

Tramwaje

Wiecznie zatłoczone, zawsze jednowagonowe. Poza kilkoma nówkami same stare modele, które jeżdżą dość wolno po powykrzywianych we wszystkie strony szynach. Tam gdzie już nie da się jeździć to po prostu tory zmieniają się w parking dla samochodów. Koszt przejazdu to 3 hrywny, płatne u konduktorki. Czasem się zdarzało, że kobieta pobierająca opłatę zaspała albo zachorowała i wtedy motorniczy wołał przez przesterowany mikrofon, żeby płacić jemu przy wychodzeniu. Ciekawe jak, gdy człowiek będąc na końcu wagonu nie może się za bardzo ruszyć. No ale chociaż ma się tą satysfakcje niczym Człowiek Biegunka, że przejechało się te parę przystanków za darmo.

 

Trolejbusy

Nie jest to duża sieć połączeń, ale tam gdzie funkcjonuje na pewno bardzo ułatwia życie. To już są autobusy a nie busiki. Przejazd również kosztuje 3 hrywny, płatne u kierowcy przy wyjściu. Na trasie idzie uciec, gorzej na pętli.

 

Elektryczka

Pociąg podmiejski. Nie zdążyłem skorzystać, jedynie widziałem na stacji Odessa Mała. Podobno niedrogie i można pojechać sobie nad Dniepr.

 

Autobusy?

Jadąc tramwajem przez dość spore, nowe osiedle do fabryki ‘Centrolit’, udało mi się wypatrzeć kilka ‘normalnych’ autobusów miejskich. Ale to tylko w tej dzielnicy. Nie spotkałem autobusów w centrum, w okolicach lotniska i innych ważnych miejscach.

 

Atrakcje nieodwiedzone

Kilku miejsc, które zaplanowałem odwiedzić będąc tutaj nie zaliczyłem. Albo wynikało to z braku czasu albo z premedytacją je odpuściłem.

 

Katakumby

Bardzo trudno odnaleźć wejście, ale udało mi się. Jednak zniechęcił mnie koszt takiej wycieczki z przewodnikiem, aż 250 hrywien. Cena ewidentnie ustawiona pod turystów. Dziękuję, ale nie.

 

Mołdawia, Kiszyniów

Z Odessy jest około 200 km do stolicy Mołdawii Kiszyniowa. Samochodem jedzie się tam ledwie trzy godziny, ale już pociągiem (przez Naddniestrze) co najmniej 5 godzin, marszrutką z pominięciem Tiraspola 6. Gdybym miał samochód albo dałoby rade przejechać ten odcinek szybciej jakimś autokarem lub szybszym pociągiem to czemu nie. Spróbuje się tam kiedyś dostać od strony rumuńskiej.

 

Pod miasto czyli Dniepr

Starczyło mi tych atrakcji na 10ć dni pobytu, więc odpuściłem i tą opcje.

 

Stacja kolejowa koło portu rybnego

Jak później widziałem w internetach ciekawie odgrodzona, położona na jakimś wiadukcie. Czasem mnie złapie taki leń. Poza tym dosyć już miałem obijania sobie nóg o krzywe pobocza.

 

Centrolit

W większości zrujnowane jak jakiś Czarnobyl zabudowania huty ‘Centrolit’ to raj dla miłośników urbexu. Udało mi się tam dotrzeć, tramwajem numer 1, zrobić trochę szybkich fotek, ale z racji późnej pory zrezygnowałem z bardziej intensywnego zwiedzania. Poza tym latające wszędzie bezdomne psy, dość spora odległość od osiedli ludzkich, jeden tramwaj, który lada moment miał mieć ostatni kurs. Wróciłem tym samym tramwajem, którym przyjechałem. Konduktorka zdziwiona, że nie wysiadam. Zagaduje mnie ‘szto u was’. Odpowiadam jej tylko, że ‘zapłaciłem’ i dała mi spokój.

 

Powrót do Polski

 

Dojazd na lotnisko

Jak już wcześniej wspominałem gdy tu przyjechałem przeszedłem z walizką 8 km na piechotę. Jednak powrót w ten sam sposób nie wchodził w rachubę. Myślałem, żeby wziąć taksówkę jak większość turystów, ale jak człowiek jest dociekliwy to znajdzie coś lepszego. Na lotnisko jeździ z dworca głównego trolejbus numer 14. Mało kto o nim wie, więc jeździ prawie zawsze pusty. W internecie znalazłem informacje o nim na ‘WikiRoutes’. I dojechałem szybko i wygodnie. Nawet na lotnisku nie ma żadnej informacji o takiej opcji, żadnych tabliczek. A przystanek końcowy jest ukryty za parkingiem. Poza tym kierowca zatrzymuje się dla wysiadających gdzie tylko ma ochotę.

 

Lotnisko

Hala przylotów jest całkiem przyzwoita, natomiast odloty to standard PKSu w małym miasteczku. Ostatniego dnia miałem już dosyć wrażeń, więc cieszyłem się po prostu, że udało mi się tu w całości dotrzeć i cierpliwie czekałem na wezwanie do bramek.

 

Przytrafił mi się zabawny incydent. Akurat do Istambułu odlatywała stąd dość spora grupa ludzi. Jeden Turek nie wiadomo w jakim celu chodził przed budynkiem lotniska i zagadał do mnie ‘salam alejkum’. Zbyłem go, ale do dziś zastanawiam się czego ode mnie chciał. Zaprzyjaźnić się, pójść na wspólną modlitwę czy ubić jakiś lewy interes. Tak to jest jak człowiek z lenistwa zapuści dłuższą brodę i mój wygląd (w kontekście islamizacji Europy) jest trochę ‘przyszłościowy’.

 

Toalety i na strefie ogólnej i wolnocłowej są niedoświetlone i generalnie odbiegają standardem od reszty Europy. Barierka odpada: zamiast ją naprawić to przykleja się kartkę, że ‘barierka w remoncie’. Panie sprzątające mają bardzo ‘niekrepujące’ podejście do ludzi, którzy przyszli tu za potrzebą. Myje ręce a ona podchodzi i chce uzupełnić podajnik. Od razu przypomina mi się film Barei ‘Co mi zrobisz jak mnie złapiesz’- i ta scena: ‘powiadam państwu…do kucharki się zabierał’. Pomyśleć, że w Anglii przy wejściu do toalet wiszą ostrzeżenia, że uwaga w męskiej toalecie może się pojawić sprzątaczka a nie sprzątacz.

 

Z dużą ulgą żegnam się już z ukraińską ziemią, ale nie ma tak łatwo. Przy procedurach wyjazdowych drogę zastępuje mi sroga celniczka i jeszcze się pyta czy jej aby ‘dziengow’ nie wywozimy. Ostatnie kilka hrywien oddałem kierowcy trolejbusu. Po kiego mi te ich pieniądze? Żeby to były funty, dolary albo euro, ale hrywny?!

 

Po powrocie do Polski

Człowiek po takiej wycieczce bardziej docenia tu gdzie żyje i to co ma. Nawet w tak wielkim mieście jak Warszawa powietrze ma o wiele lepszą jakość. Czyli jednak te durne restrykcje ekologiczne, ograniczenia w emisji spalin, autobusy, które mniej kopcą – to wszystko przynosi wymierny efekt. Cieszą mnie tu nawet takie drobnostki jak na przykład to, że śmieciarki są zamykane a nie z pootwieranym tyłem, który gdy będąc w Odessie ‘waniał’ na kilometr. Tamtejsi pracownicy ukraińskiego MPO stoją uwieszeni na tylnym pomoście obok śmieciowej ‘gardzieli’ i nic sobie nie robią z wonnej atmosfery. Rozmawiają na luzie i sądząc po ich minach to albo o tym co będą jeść na obiad, o ładnej nowej koleżance z pracy albo kiedy na urlop idą.

 

Podsumowanie czyli niewykorzystany potencjał

To miejsce przyciąga turystów – z Ukrainy, z Rosji, Białorusi i z Zachodniej Europy. Ale mogłoby jeszcze bardziej gdyby ktoś włożył tu nieco wysiłku i pieniędzy, żeby chociażby naprawić chodniki, wywalić kopcące ciężarówki z centrum i przede wszystkim radykalnie zreformował system transportu publicznego – i chodzi mi tu zarówno o tabor, system informacyjny jak i zarządzanie tym wszystkim. Jest tu sporo pięknych kamienic, zabytków, ale bardzo wiele z nich niszczeje, niektóre się po prostu zawalają i nikogo to nie obchodzi. Ale chyba mam za duże oczekiwania.

 

Wiem, że tak jest jak jest nie tylko tutaj, ale chociażby we Lwowie. Ukraina to nie jest kraj rozkradziony to jest kraj upadły. I to wszystko przede wszystkim z powodu wirusa korupcji, o którym w kółko trąbią miejscowe telewizje. Właśnie dlatego Rosja zaatakowała ten kraj. Rosjanie zawsze atakują osłabionego przeciwnika. I nawet jestem w stanie zrozumieć Ukraińców ze wschodu, którzy mając dosyć tego przegniłego rozgardiaszu posuwają się nawet do tendencji separatystycznych i ciągną do Rosji. Tam przynajmniej emeryturę dostaje się na czas. Jeśli państwo cię nienawidzi i niszczy dzień po dniu to ludzie odpłacają się tym samym.

 

Warto tu było przyjechać i nie żałuje, bo podróże powinny też nas uczyć a nie służyć wyłącznie odpoczynkowi. Jednak bardzo się ciesze, że się tu nie urodziłem, bo wielu ludzi mieszkając w tym miejscu autentycznie cierpi. I wszystko po to, żeby jakaś kanalia mogła mieć złoty sedes.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • krajew34 26.09.2018
    Nie wiem czemu, ale Odessa kojarzy mi się z SS. Wydaje mi się, że trochę za dużo tekstu ja na raz. Fajnie poczytać taki opis, chociaż doszedłem do połowy i oczy zaczęły mnie boleć, nic dziwnego, że ja dostałem liczne komentarze o pocięciu tekstu, gdy wrzucałem moje grube tomy..
  • Canulas 26.09.2018
    I told you ;)
  • krajew34 26.09.2018
    Stu procentowa racja. Rozdziały i jeszcze raz rozdziały. Nigdy więcej ponad 10 ep. na raz..
  • MarkD 26.09.2018
    Dzięki za przeczytanie do końca. Gdyby to była książka to można by zakładkę włożyć. Nie chce mi się dzielić na części, bo mam już w planach kolejne teksty. Niektóre z krótszych wypraw, więc może będą wygodniejsze dla oczu. Pozdrawiam.
  • Bożena Joanna 26.09.2018
    Ciekawe. Kiedy byłam we Lwowie, o wypoczynku nad Morzem Czarnym mówiono, że obowiązują ceny zachodnie. Z tego co opowiedziałeś wynika, że to miasto nie leży w strefie złotych plaż. Jednakże był to interesujący spacer po tym mieście. Szkoda tylko, że wszędzie wielka bieda i kontrasty między pospólstwem a oligarchami. Serdecznie pozdrawiam!
  • MarkD 26.09.2018
    Jest taniej. Zależy gdzie się chodzi. Jak idziesz np. do lokalu gdzie zapraszają cię wielkie anglojęzyczne napisy to nie licz na 'prawdziwa Ukrainę'. Podobnie z katakumbami. 250 hrywien? To raczej nie jest atrakcja dla miejscowego. Nie, plaże mamy ładniejsze nad Bałtykiem. O wiele szersze, z lepszym piaskiem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania