Odsiecz Elektorów r. I

Klepanie się po plecach zawsze było w modzie. Przecież kto nie uderzył kogoś lekko w geście pokrzepienia, kiedy tej osobie coś się nie udawało, kto nie zrobił tego, aby podnieść kogoś na duchu. Tak prosty gest, a jednocześnie tak dużo znaczący. Szkoda, że już nie będzie można go używać...

- Przejdź dalej, uważaj na stopień - Kruk spojrzał na stojącego przed nim pielęgniarza ubranego w charakterystyczną maskę higieniczną, która zdecydowanie za bardzo była naciągnięta na uszy. Wywołało to lekki uśmiech w myślach Kruka, ale nie pozwolił przetransportować go bezpośrednio na twarz - wiedział, że to nie był zbyt dobry moment. Wykonał krok wchodząc do kolejnego pomieszczenia, wciąż mając wrażenie, że to ostatnie miejsce, które ujrzy w swoim krótkim bądź co bądź 25-cio letnim życiu. Mama zawsze mu powtarzała - idź przed siebie, stawiaj czoła problemom. "O ironio" pomyślał nie spodziewając się, że słowa matki nabiorą tak praktyczny kształt.

- Następny, Lewis Kruk - kolejny pielęgniarz odczytał Jego nazwisko - ten był zdecydowanie mniej zabawny i - na nieszczęście dla siebie

- już bez maski - wystąp przyjacielu - zakończył rozglądając się po ludziach. Kruk posłusznie podniósł rękę wysuwając się z rzędu do przodu co oczywiście pociągnęło za sobą oczy innych towarzyszów niedoli.

- Jestem proszę Pana, gotowy na wszystko - powiedział z niewielką nadzieją, że uda mu się rozweselić te smutne, skazane na jego osobę twarze, które tak usilnie się w niego wpatrywały. Powoli pojawiało się wrażenie, jakby miał być ich przywódcą, ale szybko ustąpiło, kiedy jeden z nich skrzywił się na widok jego czarnej ręki

- Ile czasu od kontaktu?

- 12 godzin proszę Pana.

- Dobrze, przejdź na koniec sali po prawej stronie, pozostali wyczytani proszę za Panem Krukiem - skończył pielęgniarz. "Może jednak jakieś przywództwo" pomyślał raz jeszcze. Powoli przeszli na obrzeża pomieszczenia. Kruk dopiero teraz dostrzegł, że jest ono nieco inne niż pozostałe. Również hermetyczne rzecz jasna, ale zbudowane z nieco bardziej elastycznego i ciemnego materiału. Słyszał ostatnimi czasy, że faktycznie opracowano nową technologię pozwalającą na izolowanie czegoś w środku od czegoś na zewnątrz, ale nie spodziewał się, że tak szybko uda się im ją użyć do produkcji materiału na tak dużą skalę.

- Dobrze. Dziękuję, że tak szybko i bezproblemowo przybyliście - odparł już trzeci pielęgniarz, o dziwo również bez maski - Jak zapewne zauważyliście jest kilka grup ryzyka na które podzielono ludzi. Nie zamierzam owijać w bawełnę, jesteście w drugiej z trzech grup

- Cóż za zaszczyt - odrzekł ktoś z tyłu. Pielęgniarz go zignorował

- Skoro już udało się Wam do mnie dotrzeć, to postaram się Wam objaśnić jak będzie to teraz wyglądać. Jak wiecie nie posiadamy jeszcze lekarstwa na ten rodzaj zakażenia, generalnie ciężko nam również stwierdzić co sprawia, że pod wpływem kontaktu z nieznaną substancją tkanki zaczynają obumierać

- Dotyk proszę Pana.

- Słucham?

- Dotyk proszę Pana sprawia, że tkanki zaczynają obumierać - tym razem ludzie się roześmiali. Kruk spojrzał przez ramię i policzył. Tak to była druga Pani za nim w kolejce, widać równie dowcipna jak i on.

- Tak, proszę Pani, dotyk w rzeczy samej - odpowiedział pielęgniarz nie zmieniając wyglądu swojej twarzy - kontynuując. Podzieliliśmy Was na 3 grupy ryzyka: Dużą, małą i średnią. Wy jesteście w tej średniej gdyż zarażona jest jedna bądź dwie kończyny / mniej niż 40% organizmu. Postęp choroby się u Was zatrzymał, jednak nie jesteście do końca zdolni do samodzielnego funkcjonowania. Teraz każde z Was postaramy się przebadać osobno. Prosimy przede wszystkim o nie mieszanie się z innymi grupami ryzyka, szczególnie z niższą od Was. Wciąż nie wiemy, czy nie możecie zarażać dalej. Dobrze. Proszę abyście Państwo się rozsiedli. Będziemy wyczytywać nazwiska poszczególnych osób i zapraszać na indywidualne badanie - zakończyła. Zrobił się lekki chaos, każdy chciał usiąść na możliwie jak najbardziej płaskim miejscu, aby pod tyłkiem nie mieć żadnych kamieni bądź dziur. Kruk zauważył, że pierwszą zaletą jak i wadą nowego materiału była właśnie elastyczność - obiekty pod nim mogły wbijać się nieprzyjemnie w nogi i pośladki, choć wydaję się, że nie było szansy, aby przekuć materiał. Kruk jednak nie zaryzykował i usiadł koło panny dowcipnej

- Lewis Kruk, pierwszy zrzut. - wypowiedział celowo rymując z nadzieją, że rozbawi koleżankę. Misja się powiodła

- Marta Bilita. Ja akurat jestem z trzeciego zrzutu - odpowiedziała z uśmiechem - widzę, że ręka?

- Tak, dotknąłem po tym jak zgasły światła, co dziwne w stołówce.

- Pechowo widzę, u Was też pewnie zatrzęsło?

- Chyba wszędzie zatrzęsło. Niektórzy mieli szczęście i nie dotknęli, inni podparli się ręką... Niektórzy spadli na twarz i chyba to było ostatnie co ujrzeli

- No nawet nie chyba. Ja można powiedzieć "wdepnęłam w niezłe gówno" - odrzekła pokazując czarną stopę - akurat skończyłam zmianę i ściągałam buty i skarpetki. Tak się złożyło, że plama pojawiła się bezpośrednio pod moją nogą. Dziwnym trafem...

- Dziwnym trafem - wtrącił jej - pojawiła się pod każdą odkrytą częścią ciała w momencie kontaktu z podłożem czy dowolnie innym obiektem. Jak coś takiego wytłumaczyć... Znaczy wiesz, widziałem różne rzeczy. Od psów androidów po łąki pełne kabli.

- Kabli wyrastających z ziemi? Słyszałam o tym. Wiele się zmieniło od naszego lądowania.

- Ale kto pomyślałby, że aż tak wiele? - odpowiedział pytaniem Kruk. Od kiedy wylądowali na Marsie na ziemie spłynęła rzeka kataklizmów i dziwnych wydarzeń. Kruk nie miał pojęcia co właściwie się za tym kryło i w jaki sposób to wywołali pionierzy - bo co do tego nie mogli mieć wątpliwości. To musieli być oni.

Powoli podniósł się z ziemi rzucając ostatni uśmiech do Marty i odruchową chcąc podać jej rękę na pożegnanie, ale na szczęście w porę zorientował się o swoim idiotycznym pomyśle. Chwilę potem rozległo się wołanie

- Następny proszę! Lewis Kruk! - Usłyszał swoje nazwisko zza kolejnego pomieszczenia. Powoli podszedł do drzwi i przekroczył ich próg. W środku było już o wiele bardziej "marsjańsko" - okrągłe pomieszczenie w kształcie iglo z przeszklonym dachem. Ewidentnie lekarz prowadzący lubił słońce, które musiało tu zaglądać, a dzięki tabletką zapobiegającym chorobie popromiennej mógł zapewne rozkoszować się nim całe dnie. Kruka nie było stać na takie luksusy. Jego kabina mieściła się kilka dobrych metrów pod powierzchnią co odcinało dopływ prawdziwego światła. Musiał nacieszyć się kilkoma godzinami w tygodniu spędzonymi na spacerniaku. Były to początki na marsie, więc na razie przyjęto rytm dobowy ziemski. Doba na Marsie trwa o 37 minut dłużej, więc stwierdzono, że wystarczy jedna korekta tygodniowo, która odbywała się zazwyczaj w niedzielę o północy, kiedy to czas z powrotem dostosowywano do ziemskiego. Miało to być rozwiązanie chwilowe, ale chwila przerodziła się już w ziemski rok.

- Witam, proszę usiąść i ściągnąć koszulkę - powiedział doktor nie odrywając oczu od wyników badań krwi Kruka - standardowo wyniki badań w normie. Nie różnią się od tych, które były po regularnej kontroli miesiąc temu - podszedł do Lewisa i przyłożył mu słuchawki do klatki piersiowej - Wdech. Wydech. Wdech. Wydech - standardowe badanie, po którym sprawdził jeszcze jego lekko podwyższony puls, który był rzecz jasna spowodowany doznanym szokiem.

- Będę żyć doktorze? - spytał Kruk z lekką ironią. Doktor najwyraźniej jej nie załapał

- Proszę Pana, sęk w tym, że nie mamy pojęcia co to jest, Jesteśmy na tej planecie ponad rok czasu i nagle gasną światła, wszędzie pojawia się dziwna ciecz, po czym znika. Nie mamy próbek do badań, nie mamy jak stworzyć szczepionki. Sprawa wygląda tak, że u części osób obumieranie zatrzymuje się w połowie przyłożonej kończyny, u innej części w barku, a u innej obumierają 3 palce i tyle. Nie ma żadnej zależności, nie mamy kompletnie nic. Jutro będziemy rozpoczynać pierwsze próby rekonstrukcji kończyn, nie wiemy jak zareaguje organizm. Tak jak mówię. To zdecydowanie coś obcego z czym jeszcze nie mieliśmy do czynienia - zakończył z przerażeniem na twarzy. Kruk wiedział, że nie brzmi to dobrze. Jeśli już nawet szanowni lekarze rozkładają ręce to co ma począć on, Na pewno ich nie rozłoży z wiadomej przyczyny.

- No dobrze, co ze mną w takim razie doktorze

- Przeniesiemy Pana na razie do Pańskiego pokoju, na areszt domowy. Wygląda na to, że nie przenosi się to z ciała na ciało, ale nie możemy jeszcze ryzykować na tym etapie... - przerwał doktor. Do pokoju bez pukania wbiegła pielęgniarka. A za nią stała spanikowana Marta. "Bardzo nieładnie" pomyślał Kruk ubierając koszulkę sprawną ręką.

- Doktorze to znowu się dzieję... - Zanim doktor zdążył odpowiedzieć o co chodzi, ziemia zatrzęsła się i w pomieszczeniu obok pojawił się uskok. Kruk sprawnym susem przypominając nieco panterę doskoczył do drzwi modląc się, aby były częścią gabinetu doktora, a nie izolatki, złapał zdrową ręką Martę i pociągnął do pokoju tak, że upadła na ziemie. Sam rzucił się plecami na drzwi zamykając je swoim ciężarem. "W pokoju pozostała ich czwórka" - Kruk spojrzał na zszokowaną pielęgniarkę opierającą się jedną ręką o ziemię i zmieszanego lekarza, który leżał na plecach. Zgasły światła i usłyszał znajome kapnięcie. "W pokoju pozostała ich czwórka". Skorygował na chwile swoje myśli. "Żywych pozostała ich czwórka" powiedział spoglądając na czerniejącą dłoń pielęgniarki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania