Ognie Głębin – Rozdział 2 – Księga Kota

Zdyszana Adrias dobiegła do pomostu na drugim piętrze miasta i nacisnęła dwukrotnie płytkę regulującą wysokość, znajdujących się przed nią platform.

 

To właśnie one umożliwiały poruszanie się po mieście. Zdobione zgodnie z symbolami miejsc, do których prowadziły, były umieszczone na rzeźbionych, ruchomych kolumnach. Ich wysokość, a, co za tym idzie, poziom, na który pozwalały się dostać, była sterowana przez przyciski umieszczone w pobliskich ścianach lub też na nich samych. Dziewczyna wcisnęła jeszcze 3-krotnie drugą płytkę, aż cztery pobliskie platformy utworzyły równe schody prowadzące na 3. poziom miasta. Z przekorą jeszcze raz dotknęła płytki tak, że na ostatnią musiała się wspinać, lecz ostatecznie dzięki temu szybciej osiągnęła 4. poziom. Tam przeszła przez złoconą bramę, po czym skręciła na lewy pomost, weszła kawałek wykutymi w skale schodami, zaszła po drugiej stronie i dotarła do kolejnych platform, tym razem dobrze ustawionych.

 

W końcu znalazła się na 6. poziomie, na tzw. Placyku Rybnym, czyli małym kwadracie otoczonym z każdej strony sklepami rybnymi. Choć na pozór handlowały podobnym towarem, każdy z nich specjalizował się w czym innym. Przykładowo, sklep Gre'yi, w którym pracowały Aaia i Adrias oferował przeróżne dania z łososia, szprot oraz makreli. Natomiast na straganie naprzeciwko, z którym współpracował właściwie każdy ze sklepów, sprzedawano kanapki z rybą i wodorostami.

 

Przed drzwiami Gre'yi kociak wysunął łebek z torby, wąchając smakowitą woń owoców morza. Wyślizgnął się, podszedł bliżej sklepu, i niemal natychmiast odskoczył, by nie zostać uderzonym przez gwałtownie otwarte drzwi. Zza nich wyłoniła się Aaia.

 

Była wysoka, zdecydowanie wyższa od Adrias i szczuplejsza. Długie, rudo-blond włosy miała zaplecione w dwa luźne warkocze powiązane czerwoną wstążką, również jej grzywka była upięta w kilkanaście małych warkoczyków. Zamiast ciężkiej tasary nosiła dopasowany, błękitny strój zdobiony bladą falbanką przy staniku, odsłaniający brzuch. Rozcięte rękawy powiewały swobodnie za dziewczyną, dając wrażenie fal sunących po oceanie. Na jej szyi na srebrnym łańcuszku wisiał morsko-niebieski kryształ zwany Agar Eon, Kamieniem Duszy. Kamienie Duszy, wedle wierzeń elfów, przechowywały duszę zmarłego, by mógł wrócić do żywych, gdy nadejdzie Dzień Sądu. Należy nadmienić, że ta teoria nie opierała się li tylko na przekonaniach — otóż Agar Eony nie tylko były niezniszczalne, a przede wszystkim, znajdywano je w ustach zmarłych bezpośrednio po śmierci (niektórzy sprytni uzdrowiciele używali ich jako dowodu zgonu), co może być dowodem na istnienie tworzącej je duchowej esencji.

Kryształ Aaii pochodził od jej babki, Mor-Mora-Thris, która zginęła podczas ostatniej Wojny Ghaańskiej, 300 lat temu. To dzięki niej Aaia dołączyła do morskich czarownic, którą to przynależność symbolizował tatuaż widniejący pod jej prawym okiem: kropla wody wypływająca z kącika niczym łza — symbol Pani Morza, Terentil — poniżej srebrna gwiazda Pani Niebo, a pod nimi liść — taki sam jak na policzkach Łowczyń Drzewiarki. Obecnie nie była jeszcze dość doświadczona, by móc dodać do swojego imienia oficjalny przedrostek „Mor”, lecz było jasne, że tak obiecująca, młoda adeptka po latach nauki zielarstwa, wróżenia, historii, lecznictwa i czarów, zajmie wysoką pozycję wśród swoich sióstr.

 

W dłoni jak zwykle trzymała niedorzeczny, wiklinowy koszyk wymalowany glifami nieprzemakalności, zamiast sprawić sobie wreszcie jakąś gustowną torebkę, jak na młodą damę przystało.

 

— Adrias! — krzyknęła ze zdziwieniem pobrzmiewającym we władczym, wysokim głosie. — Obawiałam się, że już nie przyjdziesz. Czyżby znowu jakiś idiota przetrzymywał wszystkie platformy na dole? Słowo daję, powinni usprawnić ten system. Jest niefunkcjonalny i ewidentnie przestarzały.

 

— Yyy... Nie właściwie to zgubiłam się na Targu – sprostowała.

 

— Na Targu? Jak to?

 

— Sama jestem ciekawa — odparła zgodnie z prawdą. Tamta wzruszyła ramionami wciąż nieco skołowana.

 

— Mniejsza o to, w garnku dusi się łosoś, makrelę właśnie zdjęłam z patelni. Musisz przesmażyć jeszcze dwie porcje i... Ooo! A kogo my tutaj mamy? – uklękła przed kotkiem – Paniczyk gryzie? – spytała, wyciągając rękę.

 

– Nie sądzę – odpowiedziała minorka. Kotek od razu otarł się o Aaię.

 

— Jak się wabi?

 

— Właściwie jeszcze nie wiem.

 

— Ah, rozumiem, nowy nabytek. Powinnaś porządnie się nad tym zastanowić. Nadawanie kotu odpowiedniego imienia to bardzo skomplikowany proces — podniosła się — A wracając do spraw zawodowych...

 

– Tak, wiem – łosoś się dusi, makrelę dosmażyć, pewnie jeszcze przyrządzić szproty na trzy sposoby, zdjąć kolejnego łososia z haka w wędzarni i natrzeć wstępnie przyprawami dziesięć makreli i sprzedać je do kanapki...

 

– Ale to dopiero z rana – dokończyła Aaia – Cóż, widzę, że sobie poradzisz... – obejrzała się jeszcze przez ramię – Bo sobie poradzisz, prawda?

 

– Tak sądzę – uspokoiła ją Adrias.

 

— Dobrej nocy!

 

– Dobrej nocy – odparła. – I zabawy

 

Najada się zaczerwieniła. „Dziękuję” - rzuciła jeszcze sceniczny szeptem. Oddaliła się, wesoło kołysząc koszykiem.

 

Minorka pokręciła głową. Doprawdy. Aaię czasem naprawdę było trudno zrozumieć. Podniosła kota i weszła do sklepu. Zrzuciwszy z siebie torbę, ruszyła do kuchni. Najpierw zajęła się łososiem w garnku, jednocześnie wypisując na rozgrzanej blasze glif ciepła i układając nań pozostałe makrele. Gdy tak stała przy patelni, kotek zaczął ją natarczywie trącać łapą, popiskując przenikliwie. Rzuciła mu kawałek ryby, którą zjadł ze smakiem, lecz na tym nie poprzestał. Wciąż ćwierkał i ocierał się o nogi.

 

– Masz, głodomorze – mruknęła, rzucając kolejny.

 

Wkrótce już była cała spocona od żaru blachy oraz duchoty pomieszczenia. Ułożyła na patelni ostatnie makrele, patrząc ostrzegawczo na zwierzaka: „Więcej, skubańcu, nie dostaniesz” - mówiło jej spojrzenie.

 

Kiedy zeszła do wędzarni dochodziła 19 i zaczynało zmierzchać. Gdy wróciła na górę z tuszą, w duchu pogratulowała sobie sprytu, bowiem na stole, na którym jeszcze niedawno stało jedzenie, siedział kotek. Węsząc wnikliwie, lizał blat.

 

– Miau? – spytał.

 

– Trzeba ci dać jakoś na imię, spryciarzu – Orzekła, wrzucając rybę do schowka z wymalowanymi glifami mrozu ku wyraźnemu niezadowoleniu kociaka. Założyła ręce na piersi.

 

— Hmm, pomyślmy... Szczerze mówiąc, mam ochotę nazwać cię Rybką, żarłoku, lecz wtedy twój obiad zakrawałby na kanibalizm – kotek rzeczowo odćwierknął, jakby był prawdziwym znawcą tematu kanibalizmu wśród kotów.

 

– Dałabym ci może imię Kerrree... – miała wrażenie, że kotek uniósł brew.

 

— Czyli nie... A może Sirin? Wanie? Stiren? – wymieniła jeszcze kilka imion łącznie z imieniem swojej matki, choć była prawie pewna, że ma do czynienia z kocurem.

 

– Miaauu – odparł zdecydowanie, jakby czytając w myślach dziewczyny. Przeszła za stół, głaszcząc tył jego grzbietu. Napiął z rozkoszą ogon, ukazując niewyraźne rysujące się genitalia.

 

– Zdecydowanie chłopiec – mruknęła. Zapatrzyła się w ślepka kocurka. — Masz takie śliczne oczy, z delikatnym poblaskiem, żyłki i cętki w źrenicach... Ahh... Tajemnicze i ożywcze niczym bryza... Bryza... Co powiesz na to, Bris? – zwierzak zaćwierkał ochoczo.

 

– Chcesz się nazywać Bris? – radośnie otarł się o ramię dziewczyny, pomiaukując z pasją. Roześmiała się.

 

— Zatem niech będzie. Witaj, Bris – popukała kocię po nosie. Wyprostowała się.

 

– Chodź, Bris! – zakomenderowała, wypróbowując brzmienie nowego imienia. Poklepała się po udzie, podnosząc odstawioną wcześniej torbę – Chodź, nie mów, że nie rozumiesz.

 

Kot z niewielkim ociąganiem ruszył za nią przez krótki korytarz do bordowych drzwi naprzeciwko. Otworzyła pokój.

 

— Pospiesz się, Bris, musimy ci ustalić glif przywołania.

 

Pokój był niewielki. Za całe wyposażenie służyło wykute w ścianie, kamienne łóżko, wytarty dywan dwa rozchwiane krzesła, (z czego jedno służyło za stolik nocny) oraz drewniane, masywne biurko, całe zastawione książkami. Podobnie jak i reszta pomieszczenia, aż tonącego pod naporem tekstów. Adrias usiadła za biurkiem, a Bris nieśmiało wślizgnął się do pokoju. Usiadł na dywanie i jak gdyby nigdy nic, zaczął sobie myć nogę.

 

– Załamujesz mnie, kocie – mruknęła z udawanym przybiciem.

 

Kociak dalej lizał kończynę, puszczając komentarz mimo uszu. Wyjęła z torebki fosforyzującą, niebieską kredę (właściwie to nie była kreda, a zaczarowana, nierozpuszczalna substancja, przypominająca ją jedynie wyglądem) służącą do rysowania magicznych glifów, czyli znaków wykonujących konkretne zadania.

 

Umożliwiały m.in. schłodzenie szafki przeznaczonej do przechowywania żywności, podgrzanie blachy, by później upiec na niej rybę, lub też oświetlenie pomieszczenia po zapadnięciu zmroku. Nakreśliła na powierzchni biurka zawiniętą, obłą formę — symbol podstawowy, na którym można było wykonać nowy znak. Kolejne były dwie faliste linie przecięte półksiężycem z kropką — właściwy glif, który zamierzała wykorzystywać do przywoływania kota. Na niego naniosła 3 kropki wchłaniające dźwięk.

 

– Sia – wyszeptała. Czyli „obłok” w klasycznym elminu, języku używanym przez większość elfów.

 

Podeszła do kota i wymalowała na jego czole najpierw znak przyjęcia, potem właściwy glif, trzy kropki i znów wymówiła słowo. Wróciła do biurka. Na rozrysowanych wcześniej glifach nakreśliła okrąg z kropką w środku — znak pieczęci. Po chwili glify się rozwiały, również te na kocie.

 

Przeszła z powrotem do kuchni i na najbliższej ścianie wyrysowała glif przyzywający, szepcząc: „sia”. Z pokoju przybiegł Bris wołany zaklęciem. Udało się. Od tej pory mogła go zawsze do siebie przyzywać, rysując odpowiedni symbol i wypowiadając hasło. Minimalizowało to również ryzyko, że zostanie przez kogoś zjedzony. A raczej przez coś. Adrias nie tolerowała kotojadów, uważając ich za nierozumnych barbarzyńców, których na pewno nie należało wpuszczać do miasta.

 

Zadowolona wróciła do pokoju, a kocurek ponownie ułożył się na dywanie. Rozsiadła się wygodnie za biurkiem. Wypakowała zakupione na Targu książki, z premedytacją pomijając tę od staruszki. Obdarzyła ją nieufnym spojrzeniem, wpychając głębiej w czeluście torby. Po chwili namysłu (objawiającego się nerwowym bębnieniem palców po blacie biurka) przełożyła ją do szuflady, a potem do szafy, do której szczęśliwie rzadko kto zaglądał, odkąd Aaia sypiała u swojego kochanka. Kotek przyglądał jej się badawczo. W końcu tylko potrząsnęła głową i wróciła na swoje miejsce. Postanowiła jak najszybciej zapomnieć o księdze, pogrążając się w lekturze. Po krótkim zastanowieniu i wstępnym przekartkowaniu tekstów stwierdziła, że ma ochotę na coś z dreszczykiem, więc wybrała „Wycie Mureny”.

 

„Od zawsze snuto opowieści o Rafie Księżycowej. – czytała – Wiele opisywało ją jako piękną, magiczną, niesamowitą, lecz wszystkie wspominały, że jest niebezpieczna. Tak dzika i śmiercionośna jak tylko potrafi być ocean. Od wieków w jej okolicach słyszano mrożące krew w żyłach krzyki, jęki i zawodzenia, doprowadzające nierozsądnych najadów oraz Bhullów do obłędu. Wedle jednych podań ich źródłem była umęczona dusza młodej syreny, która zginęła w odmętach, pogrzebując swój Agar Eon pod wodami oceanu, wedle innych to zła morska wiedźma wykrzykiwała swą nienawiść do głębin bądź gotowała w swoim wielkim, oblepionym wodorostami kotle duchy ryb. Najwięcej jednak szeptano o trzech młodych dziewczętach przemienionych w olbrzymie, szkaradne mureny, wyjące z tęsknoty do chłodnego wiatru na twarzach i widoku księżyca ponad taflą wody”.

 

– Cóż tytuł sugeruje, która wersja jest prawidłowa – wtrąciła Adrias i ponownie zatopiła się w lekturze.

 

***

 

Długo po tym, jak musiała wyczarować światło, zagrzmiało. Zerwał się wicher, a drewniane okiennice zadrżały. Bris przewrócił się na drugi bok, odemknął ślepka i cicho ćwierknął. Założyła na okno rygiel. Gdy hałas przycichł, wróciła do biurka. Przekartkowała kolejny rozdział, ale nie czytała dalej. Książka nie była zła, lecz po przeczytaniu połowy na razie się nią znudziła. Trochę zbyt zagmatwana jak na jej gust. Dużo spekulacji i płytcy bohaterowie. Rozejrzała się po pokoju, szukając potencjalnego zajęcia. Mogła oczywiście przyrządzić makrele przeznaczone na stragan, lecz mówiąc, „zajęcie” zdecydowanie nie miała na myśli „praca”.

 

„Zresztą nawet Aaia mówiła, bym zostawiła to na rano” – uspokoiła swoje sumienie.

 

Wcześniej postanowiła nie myśleć wiele o dziwnej staruszce z Targu, jednakże wzrok dziewczyny coraz częściej padał na szafę. W końcu nie wytrzymała i otworzyła drzwi, zdecydowana zajrzeć do księgi. Ta emanowała słabym blaskiem. Mieszanką złotych, zielonkawych oraz srebrzysto-szarych poświat. Szybko je zamknęła.

 

„To nie był dobry pomysł” – pomyślała.

 

Powalczyła chwilę z własną ciekawością. Nerwowo poprzebierała palcami.

 

– To był cholernie zły pomysł – zawyrokowała i otworzyła drzwi ponownie.

 

Blask jakby się wzmógł, dołączając gdzieniegdzie wirujące błyski czerwieni. Drżącą ręką sięgnęła po księgę. Wewnętrznie spodziewała się podmuchu ciepła, który w przeczytanych przezeń książkach, towarzyszył dotykaniu magicznych przedmiotów, lecz nie poczuła nic prócz tłoczonej skóry pod palcami, pokrytej warstwą kurzu. Delikatnie ułożyła ją przed sobą. Ostrożnie usiadła. Poruszyła palcami i przyjechała nimi po okładce. W skórze wyrysowano schematyczne przedstawienia Lilii Życia, pnączy, płomienia oraz profil kobiety. Zapewne samej Fangin, Drzewiarki albo jednej z driad. Zostawiła wyraźną smugę pośród kurzu, odkrywając złote symbole. Przygryzła wargę.

Przetarła wierzch rękawem wiszącej na oparciu narzutki (nigdy nie przejmowała się stanem domowej odzieży), odsłaniając napis. Na ile się orientowała, były to litery elminu. Niestety wcześniej nie przykładała się do nauki klasycznego elfickiego, twierdząc, że dopóki mieszka w Allamirze sam bluel jej wystarczy, co nie mijało się z prawdą, jednakże terazmiała problem z odcyfrowaniem nazwy.

 

– Striel'kai'Fangin, me-khalan'e'true'ane, a'___'ciel na maladi – przeliterowała z trudem, pomijając nieznany wyraz – prawdopodobnie „stanie się”, jak wynikało z kontekstu.

 

„W imię Drzewiarki, mocą mi nadaną, niechaj stanie się potęga”.

 

– Dość wydumany tytuł – stwierdziła.

 

Pozostałe napisy mówiły coś o rozważnym korzystaniu z wiedzy i przypomnieniu, że potencjalny mag zawdzięcza swe moce bogini natury.

Wiedziona nasilającą się wciąż ciekawością, otworzyła księgę na pierwszej stronie.

 

Nagle uderzył ją oślepiający blask poprzedzony feerią barw. Okiennice zaskrzypiały głośniej, wiatr się rozhulał, po czym wdarł do środka, wpierw wyrywając rygiel, a zaraz potem całe drewno z zawiasów. Przerażony kot pisnął, a elfkę zalały nagłe doznania gorąca i zimna, wraz z uczuciem jakby wichura szalała i w jej wnętrzu. Przed oczyma krążyły jej setki obrazów. Kwiatów, wody, płomieni, lodu, księżyca. Wyjącej doń watahy szarych wilków. Świat zawirował. Wrzasnęła. Zawirował mocniej. Krzyknęła po raz drugi... I trzeci. Nagle zapadła cisza. Poczuła wszechogarniającą słabość i zmęczenie. Ostatnim, co zobaczyła, był trącający ją nosem, przestraszony Bris.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Shogun 19.03.2020
    Kolejny świetny rozdział. Podoba mi się połączenie moich dwóch ulubionych rzeczy, czyli kotów i książek, choć w tym wypadku kotek, to oczywiście nie rzecz :D. Znów czyta się płynnie i przyjemnie. Pomimo długości rozdział przeczytałem w mig :). Ciekawie opisany system poruszania się, takie trochę windy :). Jestem ciekaw jak to potoczy się dalej i o co chodzi z księgą. Jeśli miałbym snuć domysły, to oczywiście spotkanie staruszki i zdobycie księgi nie było przypadkiem. Może jeśli Adrias nie jest doskonałą najadą, to zostanie magiem, czarodziejem? Kto wie, prawdopodobnie księga jest magiczna. W końcu jest w niej mowa o Drzewiarce. Cóż, poczytamy, zobaczymy :D
    Pozdrawiam ;)
  • Isteri'Luene 19.03.2020
    Cieszę się, że się podobało ?
  • Clariosis 20.04.2020
    No, no, dzieje się. :) Ciekawe jaką dokładnie wiedzę kryję w sobie księga - na pewno potężną, ale w jaki sposób się jej używa i jak wpłynie na bohaterkę? Czy sprowadzi ją ku oświeceniu, czy jednak droga skręci niebezpiecznie w cień? Opisy bardzo fajne, czyta się przyjemnie. Motyw z przywoływaniem kotka zaklęciem - genialny. Ja swoje mogę przywołać, gdy znikają w tym swoim "kocim wymiarze" i nie mogę ich znaleźć, za pomocą paczek z chrupkami którymi potrząsam... :D Nie jest to tak elegancki sposób jak w tutaj, ale działa tak samo! :D
  • Isteri'Luene 21.04.2020
    Jak na razie odpowiedniej kredy nie znalazłam, więc też stosuję metodę chrupek ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania