Ognie Głębin – Rozdział 4 – Węże Morskie

Stała tak przez dobrą chwilę, zanim się zorientowała, że musi niezwykle głupio wyglądać, wgapiając się w pustą uliczkę, z wybałuszonymi oczami, ogłupiałą miną i rozdziawionymi ustami, więc czym prędzej je zamknęła. Czuła się skołowana. Nigdy do tej pory Adrias nie zrobiła jej czegoś takiego. Owszem, zdarzyło jej się nazwać Eejne „trzpiotką” lub „idiotką” (to drugie raczej żartobliwie), ale nigdy, przenigdy nie zostawiła jej bez słowa. Nie miała też raczej sekretów przed przyjaciółką, Eejne znała takie szczegóły życia minorki, że czasem wolałaby udać, że jej nie zna.

 

„A teraz najwidoczniej ma” - podsumowała.

 

Zacisnęła gniewnie usta i obróciła się na pięcie.

 

„Jak do tej pory obrażałam się na pokaz... No może poza tamtą zgubioną broszką... I zapomnieniem o moich urodzinach...”

 

„I pomyleniem ze mną tamtej dziewuni — dodała po chwili — I nie, ona wcale nie ma takich włosów jak ja — moje są o taflę ładniejsze!... I... No dobrze nie zawsze, ale zazwyczaj. Jednak teraz będzie inaczej, pozna pełnię mojego gniewu! Jak ja jej...” Zatrzęsła się ze wściekłości, lecz wiedziała, że jakiejkolwiek zemsty, by nie obmyśliła, w rzeczywistości nie da jej ona satysfakcji.

 

Tym razem chodziło o coś więcej niż zgubiona broszka, czy zapomniane urodziny, a Eejne była nie tyle zła - „Ach, oczywiście, że jestem na nią zła, okropnie zła!” - ile zmartwiona. Powróciła zatem do podstawowego pytania: „Dlaczego ona to zrobiła?”

 

Przemknęło jej przez myśl, że może sobie kogoś znalazła, ale zbeształa się za to przypuszczenie, wiedząc, że wciąż takie nagłe uciekanie nie miałoby sensu. Owszem, za pierwszym razem miała konkretny powód, dziś jednak wyglądała, jakby nagle sobie przypomniała o czymś ważnym.

 

„I nie było to pomaganie Aaii, w żadnym wypadku”.

 

Zatem co? Spotkanie z sekretnym kochankiem...

 

„Ach, daj sobie z tym spokój, Eejne” - powiedziała sobie - „O tym na pewno by nie zapomniała”.

 

Poza tym miała pustkę w głowie. Przyszło jej jedynie na myśl, że może Adrias jest po prostu zbyt samotna. Na jak długo może przecież wystarczyć jedna, obrażalska przyjaciółka i zgryźliwy ojciec?

 

„Może to ja powinnam ją z kimś zapoznać?” - zastanowiła się.

 

W końcu znała paru interesujących młodzieńców. Być może właśnie przez brak silnego, męskiego ramienia, w którym znalazłby oparcie, jej przyjaciółka nagle tak zdziwaczała. To znaczy, bardziej niż dotychczas. Zaraz jednak porzuciła ten pomysł, wiedząc, że gdyby tylko chciała, Adrias potrafiłby oczarować każdego mężczyznę. Była inteligentna i na ogół zaradna, a do tego jej rzadko spotykana, kremowa cera zawsze przyciągała spojrzenia. Ona sama zaś była uznawana za bardzo ładną, choć nieco surową. Wielu też zaimponowałaby jej sprawność w posługiwaniu się łukiem, dorównująca umiejętnościom Łowczyń i...

 

Nagle ją olśniło. Czyżby to właśnie była przyczyna? Niedługo przecież zbliżał się okres rekrutacji, czy to możliwe, że związany z nią stres tak ją odmienił? Przecież nawet dzisiaj o tym rozmawiały. Cóż, na to już niestety Eejne nic nie mogła poradzić, prócz wspierania przyjaciółki. Jednak mimo lojalności wobec niej, wciąż uważała, że Adrias powinna spróbować swych sił.

 

Pogrążona w tych rozważaniach dotarła aż na dolny poziom. Zauważyła, że ulica jest dziwnie wymarła, chociaż o tej godzinie nie było to aż tak niespotykane. Niemniej w tej ciszy było coś nienaturalnego. Poczuła się nieswojo. Przystanęła nad brzegiem pomostu, zapatrzona w odmęty wody. Cienie, jakie tworzyły się na tafli, były równie niespokojne, co jej myśli. Nagle posłyszała dziwny szmer jakby chlupot.

 

Obróciła głowę i wrzasnęła przeraźliwie. Z wody wysunęła się bowiem obrzydliwa, różowo-czerwona macka, czy może niesamowicie długa szyja, podzielona na segmenty, zakończona lepkim, uzębionym otworem gębowym w kształcie rozgwiazdy. Stwór chwilę pozostawał w bezruchu, wydając z siebie przyprawiający o dreszcze, rechoczący dźwięk, aż wreszcie rzucił się na sparaliżowaną strachem dziewczynę. Gdy nareszcie się otrząsnęła z pierwszego szoku i zaczęła uciekać, było już za późno. Stwór chwycił ją za nogę, zacisnął na niej dwa ułożone okółkowo rzędy zębów, i wciągnął pod wodę.

 

Eejne była zbyt wystraszona, by choć pomyśleć o przemianie, która być może pozwoliłaby jej się oswobodzić. Trudno jej było jakkolwiek składnie myśleć. Wiedziała tylko, że jeszcze nigdy takich węży nie widziała, a znała wiele dziwnych stworzeń zamieszkujących głębiny. Chwilę później znów wyłoniła się na powierzchnię, tylko po to, by zobaczyć drugie monstrum, a dalej usłyszeć rechot trzeciego oraz czwartego, po czym ponownie znalazła się pod wodą. Szarpała się dziko w uścisku szczęk potwora. Wtem poczuła, jak coś wielkiego opada obok niej, a trzymająca ją szyja na chwilę tężeje. Stwór w napadzie furii po raz kolejny wynurzył się ponad taflę, a wtedy druga paszcza skoczyła ku jej głowie. Poczuła szarpnięcie i ogromny ból rozrywanego ciała. Wrzasnęła jeszcze głośniej, choć początkowo wydało jej się to niemożliwe. Mimo iż na wpół ogłuszona, usłyszała, jak do jej krzyku dołącza przeraźliwe wycie potwora. Kątem oka zauważyła jak jedna z szyi (a było ich wcale nie cztery, jak początkowo sądziła, a aż siedem) zwija się w harmonijkę i znika pod wodą, raniona ciosem miecza. Potem dostrzegła na brzegu mężczyznę z obnażonym ostrzem, siekącego wściekle stwora. Z jej gardła wyrwał się kolejny szloch, tym razem spowodowany ulgą (a przynajmniej w znacznej mierze nią).

 

Pobliska gęba wystrzeliła ku niemu, on jednak uskoczył, obrócił się na pięcie, ciął szyję. Wąż wydał z siebie przedśmiertny skrzek i również zwijając się w harmonijkę, zatonął w głębinach, a wojownik już drażnił następną mackę — tę, która trzymała Eejne. Ta była bardziej oporna — co chwila się wyginała, zgrabnie omijając ciosy, lecz miała utrudnienie w postaci trzymanej dziewczyny. Najwyraźniej zdawała sobie z tego sprawę, gdyż w pewnym momencie wypluła zakrwawioną najadę z pełnym odrazy prychnięciem. Eejne wylądowała w wodzie tuż przy brzegu pomostu.

 

Ostatkiem sił złapała się go i wciągnęła. Wojownik przysunął się bliżej, by łatwiej móc chronić dziewczynę. W międzyczasie zauważyła, że gnębiąca ją dotychczas szyja została już powalona. Jednak zostało ich jeszcze ile? Pięć? Sześć? Westchnęła z rezygnacją. Spróbowała przekręcić się na drugi bok, lecz jedynie krzyknęła, gdy zraniona noga dała o sobie znać. Z kolei rany przy uchu nawet nie czuła, prawdopodobnie osiągając już próg odczuwalności bólu, a nawet zdążyła w tym zamieszaniu o niej zapomnieć. Zwłaszcza że była cała przemoczona, tym bardziej więc nie zwróciła uwagi na kolejną strużkę spływającą po jej karku, nawet jeśli miała czerwonawy kolor. Mężczyzna tymczasem zdołał pokonać kolejną maszkarę, a dwie inne już na niego nacierały. Nagle dotarł do niej niepokojący dźwięk. Obróciła głowę i jej oczy zogromniały z przerażenia.

 

– Uważaj! – krzyknęła – Za tobą! – i wychyliła się, by klepnąć go w łydkę. Ten na szczęście w porę uciął łeb czającej się od tyłu bestii, a z gardeł pozostałych wydobył się ogłaszający, zbiorowy ryk. Nagle wszystkie, jak jeden mąż, zapadły się pod wodę. Mężczyzna odetchnął. Rękawem tuniki przetarł spocone czoło.

 

– Mało brakowało – stwierdził. Wtem, jakby przypomniawszy sobie o Eejne, obrócił się ku niej. Ta niemalże już omdlewając z bólu oraz upływu krwi, zauważyła tylko, że jej wybawca ma piękne, turkusowe oczy. Uśmiechnęła się lekko, oszołomiona.

 

– Możesz wstać? – spytał. Nie czekając na odpowiedź, wyciągnął ku niej rękę, którą ta z niewielkim wahaniem przyjęła, i podciągnął do pionu. Od razu chora noga się pod nią ugięła, lecz on ją podtrzymał.

 

– Wybacz, ale musisz wytrzymać, aż znajdziemy jakiegoś uzdrowiciela – rzekł i uśmiechnął się krzepiąco.

– Jak masz na imię? – spytał.

 

– Eejneelle – odparła słabo. Mężczyzna wydał się szczerze ubawiony.

 

— Doprawdy? To dobrze się składa, bo widzisz, ja się nazywam Nejneelle – odpowiedział – Eejneelle i Nejneelle ładnie to brzmi razem, prawda?

 

„Rzeczywiście” – pomyślała, nagle dziwnie rozanielona.

 

***

Wlekli się tak przez dobre trzy — cztery ulice, choć wciąż pozostali na tym samym poziomie. Wreszcie do uszu Nejneelle'a dobiegł szmer prowadzonej w pobliżu rozmowy oraz szczęk zbroi. Zza zakrętu wyłonił się klasyczny patrol złożony z dwóch wojowników i maga. Pierwszy miał kręcone, czarne włosy, ozdobione wieńcem wodorostów, całkiem białe oczy i średniej długości brodę w kolorze wody morskiej, podobnie jak i jego skóra. Proste włosy drugiego miały dziwny zielonkawy odcień, a on sam odznaczał się dość ciemną karnacją, nie miał zarostu. Był też nieco krępy w stosunku do towarzysza. Obydwaj jednak byli umięśnieni, nosili fragmentaryczne, lecz mocne, zbroje z koralu i pancerzy wielkich, podobnych wijom istot, zamieszkujących dno morskie, w dłoniach dzierżyli trójzęby. Mag zaś, szczupły i niewysoki nosił ciemną tasarę, spiętą na lewym barku emblematem imitującym rozgwiazdę. Jego oczy były białe, jednakże miały zaznaczone zarówno źrenicę, jak i tęczówkę. Podobny odcień miały schludnie przylizane, krótkie włosy mężczyzny. Taka sama czerwona rozgwiazda jak na emblemacie, wtopiła się w jego policzek. Na nagiej skórze prawej piersi wytatuowano trzy poziome fale, symbolizujące moc wody. Pozostało mieć nadzieję, iż ów mag zna się również choć trochę na magii natury.

 

— Tutaj! Uzdrowiciela! – krzyknął Nejneelle – Potrzebny uzdrowiciel!

 

Strażnicy błyskawicznie obrócili się ku nim. Pierwszy rozejrzał się po otoczeniu, po czym pobiegł odebrać od Nejneelle'a Eejneelle, drugi stanął w pewnej odległości z ręką na mieczu, a mag podszedł do rannej.

 

Obejrzał ją pobieżnie, przytknął dłoń do jej czoła. Mruknął coś mocno skrzywiony. Zapewne miała gorączkę. Jęknęła tylko lekko, gdy zabrał się do badania nogi. Rana co prawda nie krwawiła bardziej niż zwykłe skaleczenie, nabrała jednak niepokojącego koloru.

 

W międzyczasie pierwszy strażnik zadawał Nejneelle'owi podstawowe pytania: co się stało, gdzie, jak dawno temu i czy mężczyzna też nie jest ranny. Zdziwił go nico opis potwora, jednakże z tajemniczego tonu rozmówcy wywnioskował, że nie jest to rozmowa odpowiednia na ulicę. Mag zauważył wreszcie ranę zakrytą do tej pory przez gęste włosy.

 

Zagwizdał, aż ze zdziwienia — dziewczyna miała rozerwane ucho, zapewne nie odgryzione, tylko uszkodzone przez zerwany kolczyk. Zerknął na drugie i rzeczywiście ujrzał długie łezki, prawdopodobnie z mgłopereł, choć to na ogół drogi materiał. Delikatnie dotknął okolicy zranionego ucha. Nawet się nie wzdrygnęła.

 

– Boli? – spytał.

 

— N-nie - odparła niewyraźnie. „Ma bardzo irytujący głos” – pomyślała otumaniona.

 

— A czujesz, że Cię dotykam?

 

— Widzę.

 

— Rozumiem. Musimy ją zabrać do Glerettii – oznajmił – ale nie jest to chyba nic, czego ona nie zdoła wyleczyć – dodał na pokrzepienie, podnosząc się z klęczek – Choć nie gwarantuję, że będzie słyszeć jak dotychczas, mogło się coś naderwać.

 

– To tuż za rogiem – doprecyzował strażnik na użytek Eejne i jej wybawcy – Naprawdę macie szczęście – stwierdził.

 

Po paru minutach znaleźli się w jednej z niewielu drewnianych chatek znajdujących się w zbudowanym głównie z kamienia Almirze. Eejne posadzono na niewielkiej kozetce pod ścianą, a chwilę później podeszła do niej drobna najada o ciemnej skórze, podobnych szczotce włosach, pokryta zawiłymi wzorami z opalizujących łusek. Trzymała dziwne kadzidło, znad którego unosił się błękitny dym. Zapewne to właśnie była Glerettii, lecz prawdę mówiąc, otępiałą dziewczynę niewiele to obchodziło. Kobieta o nic nie pytając, od razu przystąpiła do pracy. Przesunęła dłonią, którą nagle spowiło jasnobłękitne światło przed twarzą dziewczyny, co dało jej ogólne pojęcie o stanie pacjentki. Wiedząc już, że jej to nie zaszkodzi, podetknęła pod nos młodej najady kadzidło.

 

– Zaciągnij się, dziecko – poleciła, co Eejne posłusznie zrobiła.

 

Ból momentalnie zelżał, choć opar nie przywrócił jej do końca jasności umysłu. Wciąż była otumaniona. Uzdrowicielka tymczasem przystąpiła do badania nogi. Zagryzła wargę.

 

— Hmm. Jadowite paskudztwo – stwierdziła – Co ją właściwie ugryzło?

 

– Jakiś zmutowany wąż morski – odpowiedział strażnik. Pokiwała głową.

 

– Ma rozerwane ucho – dodał mag.

 

– Zauważyłam, panie Raen – odparła zimno, ale dla spokoju jeszcze je obejrzała.

 

– Ciekawe – mruknęła. Jej dłoń ponownie spowiło światło.

 

Usiadła wygodnie na podłodze, przytknęła dłonie do nogi chorej, aż w końcu przymknęła oczy. Wymamrotała parę słów w elminu i dziewczyna nagle poczuła przypływ sił. Odemknęła oczy, tamta także. Uzdrowicielka wstała, wspierając się na krześle.

 

— Ucho wyleczy się samo, to nic, na co miałabym marnować swój talent. Śmiem twierdzić, że bardziej ucierpiał kolczyk, a szkoda, bo dawno nie widziałam tak ładnych – westchnęła – Gdyby wciąż miała obydwa, wzięłabym je w formie zapłaty.

 

Przyciągnęła się z cichym jękiem, odeszła na chwilę i wróciła z bandażem. Eejne natomiast z pewnym zdziwieniem zauważyła czterech wpatrujących się w nią z niepokojem mężczyzn. Ów widok wydał jej się na tyle komiczny, że nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Zaraz jednak poczuła ból przeszywający prawą stronę jej głowy. Najwidoczniej odbił się on w jej nieszczęśliwej minie, bo twarze mężczyzn przybrały jeszcze bardziej zatroskany wyraz.

 

— Wraca czucie, jak widzę. To dobrze – zauważyła najada, wracając z naręczem opatrunków. Obejrzała się na czwórkę wybawców – Męczycie panienkę, a sio mi stąd! – warknęła. Tamci posłusznie się oddalili.

 

– Nie, nie pan, Panie Raen, Pan zostaje – złapała jeszcze maga. Ten westchnął cicho.

 

– Może mi się Pan przydać – dodała. Najad przycupnął na pobliskiej ławie.

 

Dopiero gdy Glerettii bandażowała jej nogę, dziewczyna oprzytomniała na tyle, by zebrać myśli. Poszukała ponownie wzrokiem Nejneelle'a.

 

Wychylając się na tyle, na ile pozwalał nie do końca jeszcze wyciszony ból, dojrzała go w sąsiedniej izbie. Stąd też dochodziły odgłosy rozmowy. Co ją zdziwiło, usłyszała parokrotnie własne imię, (czy raczej najpierw imię, a potem określenie dziewczyna, ale wiedziała już jak, należy je interpretować).

 

Wsłuchała się uważniej i wychwyciła wzmiankę o wężach, Królu Timelonie, a także słowo „tajne”. Z kontekstu wynikało, że mężczyzna jest posłańcem z krainy rzeki Linnel, jednej ze składowych Elfadoru, lądowej dziedziny najadów, oraz, że posiada wieści przeznaczone tylko i wyłącznie dla uszu władcy Archipelagu.

 

Nagle Nejneelle obrócił głowę, a jego oczy spotkały jej spojrzenie. Zapatrzyła się w nie z zachwytem, co nie znaczy oczywiście, że straciła zainteresowanie treścią rozmowy. Po chwili najad przeprosił strażnika i podszedł do ocalonej.

 

— Jak się czujesz? Bardzo Cię boli? – pytał.

 

– Nie, tylko trochę – odpowiadała raczej odruchowo, a tak naprawdę mu się dokładnie przyglądała.

 

Wcześniej, osłabiona bólem nie rejestrowała zbyt wielu szczegółów. Rzeczywiście nosił się jak lądowy. Turkusowa tunika i bladobrązowe spodnie, do tego na nogach miał wysokie, skórzane buty, w przeciwieństwie do chodzących zazwyczaj boso lub w kolorowych ciżmach mieszkańców miasta Almir.

 

Miał proste, ciemnobrązowe włosy, równie długie co warkocz Eejne, sięgające mu aż za pas, wąskie, blade usta i oczywiście te piękne, turkusowe, lśniące oczy. Jego ciało zdawało się umięśnione, choć raczej nie wyobrażała go sobie w ciężkiej zbroi płytowej. Mężczyzna zagryzł wargę. Spojrzał pytająco na strażnika. Ten odchrząknął.

 

– Na pewno już wszystko w porządku, panienko? – spytał grzecznie.

 

— T...

 

– Napewno! – krzyknęła z drugiego pomieszczenia Glerettii, pakując sobie do ust marynowanego tuńczyka – Zdrowa jak ryba! – oznajmiła i jakby na podkreślenie tych słów, odgryzła mu głowę. Strażnik westchnął i odchrząknął.

 

— Wybacz mi, panienko, ale to, co tu ujrzałaś i usłyszałaś, jest ściśle tajne. Obawiam się, że musisz się wraz z nami udać przed oblicze króla Timelona. Ufam, że pójdziesz dobrowolnie – rzekł bardziej formalnym tonem.

 

– Oczywiście – odparła oburzona, jakby obraziła ją sama sugestia, że mogłaby tego nie uczynić (i rzeczywiście tak było). Nejneelle podał jej ramię, by miała się na czym wesprzeć, a także pomógł jej wstać, którą to pomoc przyjęła z wdzięcznością.

 

— Ale, nic mi się nie stanie... Prawda? – spytała niepewnie, gdy już mieli wychodzić. Odpowiedziała jej zafrasowana mina strażnika.

 

– Oby – rzekł i wyszedł, a za nim podążył Nejneelle, ciągnąc za sobą przerażoną dziewczynę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Shogun 30.03.2020
    Po raz kolejny bardzo dobry rozdział. Dużo się działo i przyjemnie się czytało. Zastanawia mnie co to za potwór, czy kilka węży morskich, czy jeden. Jeśli jeden to z tymi kilkoma głowami przypominałby trochę mityczną hydrę :). Dobrze opisana walka, dynamicznie i obrazowo. No ciekawe jaki to teraz los spotka Eejenę skoro została przez przypadek wciągnięta w jakąś tajną sprawę polityczną. Cóż, poczytamy zobaczymy :D.
    Pozdrawiam ;)
  • Isteri'Luene 31.03.2020
    Szczerze? Sama jeszcze z tym potworem nwm, choć bardziej skłaniam się ku hydrze z głową pryncypalną ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania