Okienko

- Dobra, uciekam, bo muszę się dostać do 203 – urwała dialog Iwona, uprzednio dotykając dłonią przedramienia Doroty.

- Jasne, trzymaj się – odrzekła druga, kiwając głową. Wyjaśnienie było jak najbardziej uzasadnione, gdyż sala, do której musiała się dostać nauczycielka historii, znajdowała się w drugim budynku. Aby tam trafić, musiała pokonać dwie klatki schodowe i całkiem długi łącznik. To miała być ich ostatnia pogawędka tego dnia, jako, że Iwona po tej lekcji kończyła pracę, Dorocie natomiast zostały jeszcze dwie godziny zajęć z trzecią B. Najpierw polski, a potem „WoS”, przedzielone 10 minutową przerwą, podczas której nauczycielka miała mieć dyżur na boisku. Podniosła dziennik leżący na stole i spojrzała na okładkę, na której widniały dwa schludne, odręcznie zapisane znaki – 3B. Westchnęła. Co prawda nie mogła tego głośno przyznać, ale była to najmniej lubiana przez nią klasa – najmniej uważna, najmniej pracowita i do tego najgłośniejsza. Z początku, dwa lata temu, łudziła się, że może do tej grupy trafiły umysły ścisłe, których po prostu nauka o ojczystym języku i kulturze nie pociąga. Jednakże, bardzo szybko usłyszała od innych nauczycieli, że inne zajęcia z tą samą klasą wyglądają podobnie – ciągłe szeptanie

i chichranie, grzebanie w telefonach pod ławkami, nieodrobione prace domowe, nagminne nieprzygotowania, ściąganie i słabe oceny. Oczywiście były wyjątki - kilkoro uczniów którym zależało na wyniesieniu z budynku szkoły czegoś więcej, niż śrubek z ławek czy paczki fajek od kolegi. Dorota w ciągu tych prawie trzech lat, zdążyła już pogodzić się z faktem, że większość tych młodych ludzi nie zmieni się – nieważne ile czasu poświęci na kwestie wychowawcze. Postanowiła zatem swoją uwagę poświęcić głównie tej małej grupie, której rzeczywiście zależało. Zaprzestała tradycji co dwutygodniowego wykładu na temat „Co z was wyrośnie”. Zauważyła, że gdy pogodziła się z ignorancją panującą w 3B, jej praca z tą klasą stała się troszkę bardziej znośna. Chwilę później polonistka stanęła przy drzwiach sali, otworzyła je i stanęła z boku, przepuszczając dzieci. Dzisiaj mieli zacząć omawianie kolejnej lektury – Don Kichota. Dorota obserwowała jak wchodzili do klasy, zastanawiając się z iloma z nich będzie mogła dzisiaj podyskutować. Zauważyła lekturę w ręku jednego z pilniejszych uczniów i uśmiechnęła się, myśląc, że jednak jej praca z tą grupą, to nie do końca walka

z wiatrakami. Gdy ostatni uczeń wszedł do pomieszczenia, weszła za nim i zamknęła drzwi.

Po pół godziny, w czasie której dowiedziała się m.in., że ów jegomość z La Manchy był nie jakimś tam rycerzem,

tylko templariuszem, a z wiatrakami walczył w Sierra Leone, Dorota odwróciła się plecami do uczniów, by zapisać na tablicy kilka tematów. Każdy z uczniów miał wybrać jeden

i napisać nań rozprawkę. Lekcja jak na razie przebiegała dość spokojnie. Widocznie godzina i temperatura – zbliżał się koniec roku szkolnego – zrobiły swoje. Nauczycielka kreśliła kredą kolejne litery na tablicy, gdy nagle, gdzieś za jej plecami rozległ się huk. Dorota spojrzała przez ramię i rozejrzała się po klasie. Nie dostrzegła jednak niczego, co mogłoby być źródłem hałasu. Wszyscy siedzieli grzecznie na swoich miejscach, a poruszała się tylko firanka falująca na wietrze, wpadającym do środka przez otwarte okno przy ostatniej ławce. Polonistka uznała wobec tego, że dźwięk musiał dobiegać zza okna. Wróciła zatem do pisania, z przeświadczeniem, że być może uda się jej zakończyć ten dzień bez otwierania dziennika na stronie z uwagami.

Pozostały do dzwonka czas upłynął spokojnie. Dorota mijając kolejnych uczniów na korytarzu zbliżała się do wyjścia na boisko, na którym miała dyżurować. Myślami powoli wybiegała już do czasu po pracy – planowała co trzeba zrobić w domu, czy może czegoś w nim brakuje i powinna podjechać po drodze do sklepu… Tak zamyślona, w końcu zorientowała się na czym od chwili spoczywa jej wzrok. Po boisku była rozsypana ziemia, a tam gdzie było jej najwięcej, leżała również biała, foliowa torba… po ziemi do kwiatów doniczkowych. Polonistka spojrzała w górę i ujrzała znajomą firankę, wesoło powiewającą z okna na drugim piętrze. Dodała dwa do dwóch. Uniosła brwi i zacisnęła wargi, a następnie odetchnęła głęboko nosem. „Czego to te dzieciaki nie wymyślą” powiedziała do siebie w myślach. Resztę przerwy spędziła na obserwowaniu uczniów i próbach odgadnięcia, jakiż to proces myślowy stał za tym, by złapać leżący na parapecie worek ziemi i wyrzucić go przez okno, gdy nauczycielka – dosłownie na moment – stanęła tyłem do klasy. Czym ta torba zasłużyła sobie na śmierć przez defenestrację? Czy ten młodzian, siedzący

w ostatniej ławce, zrobił to po prostu z nudów, czy może jednak stało za tym coś więcej? Może chciał dać upust swojej frustracji tym, że marnuje życie w tym budynku, podczas gdy mógłby robić coś ciekawszego? Może to gniew wobec systemu? Może wobec rodziców? Albo kolegi, który nie powiedział mu o piątkowej imprezie? Może to ta ładna dziewczyna z innej klasy nie zwraca na niego uwagi? Dorota zastanowiła się, czy powinna poruszyć ten problem na forum klasy, czy też może lepie porozmawiać z nim w cztery oczy. Może chłopak ma problemy i szuka sposobu na zwrócenie na siebie uwagi? Jeżeli tak, to niestety nie tędy droga, drogi chłopcze – pomyślała. A może powinna w ogóle przemilczeć ten fakt i wpisać uwagę do dziennika – zostawić problem wychowawcy, ten jednak chyba ma już wystarczająco problemów ze swoją klasą. Może w takim razie zadzwonić bezpośrednio do rodziców, albo pójść do dyrektora? Zrobiło się jej przykro na myśl o matce tego chłopaka - prawdopodobnie znowu zostanie wezwana do szkoły. Zabrzmiał dzwonek. Dzieciaki z wolna opuszczały boisko, niechętnie powłócząc nogami, w tym morderca torby ziemi. Spojrzenia jego oraz polonistki spotkały się, lecz chłopak szybko odwrócił wzrok. Zapewne domyślił się, iż nauczycielka już wszystko wie. Chyba nie spodziewał się, że akurat ona będzie miała teraz dyżur i że jego przewinienie zostanie tak szybko – tudzież w ogóle – odkryte. Kolega szturchnął go domagając się odpowiedzi na zadane pytanie, dokładając do tego głośne „Eee!”. Winny odwrócił się do niego, a na jego twarz wróciła pewność siebie. Skinął potwierdzająco głową, ukradkiem spoglądając na swoje dzieło. „Zero pokory i jakichkolwiek wyrzutów” – pomyślała Dorota. Gdy ostatni uczeń opuścił boisko, również Dorota udała się do swojej sali. Po drodze dalej zastanawiała się, jak ma postąpić. Do momentu, gdy zobaczyła ziemię na boisku, miała całkiem dobry nastrój. Nawet chciała pochwalić klasę, że pozwolili jej w spokoju poprowadzić zajęcia. W tej chwili jednak czuła się zmęczona. Gdy mąż zapyta ją, jak było w pracy, znowu odpowie „Jak zawsze”. Kiedyś wygłosiłaby ognistą przemowę o szacunku do szkoły i nauczycieli, jaki niegdyś mieli uczniowie. Teraz jednak jej zapał był mniejszy, przygaszony przez tego rodzaju incydenty. Zdecydowała, że wróci później do domu. Pójdzie z tym jeszcze dzisiaj do dyrektora – to on zdecyduje co dalej robić. Wobec jego stanowiska młodzi czuli jeszcze jako taki respekt, a Dorota będzie mogła bez wyrzutów sumienia już o tym nie myśleć. Ponadto, jakby nie było, worek z ziemią był własnością szkoły, a pod oknem mógł ktoś przechodzić. Co prawda była to godzina lekcyjna, więc żaden z uczniów nie miał prawa się tam znaleźć, ale mógł to być chociażby woźny. Albo nauczyciel podczas okienka. Okienko – uśmiechnęła się w duchu – co za ironia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Kanulas 25.06.2019
    Nie wiadomo o co ,,kaman" - jak to mówi dzisiejsza młodzież - na początku opowiadania. Mogłabyś rozwinąć trochę bardziej wątek? Może jakaś część druga, prolog? Pozdrawiam serdecznie, nie oceniam.
  • Devamors 26.06.2019
    Hej! Dzięki za komentarz i poświęcenie chwili na przeczytanie. Postaram się popracować jeszcze nad wstępem w wolniejszej chwilli. Również pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania