Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Opowieść o niej - Rozdział 1 - Najlepsza noc

Gdy sięgam pamięcią wstecz widzę, że często pomijałam pewne znaki, świadczące o rozległym napiętnowaniu naszej rodziny szaleństwem. Kto wie, może uwydatnił je dopiero upływający czas, może wcześniej obrastałam w ignorancję, nie byłam zbyt bystra, albo zwyczajnie brakło mi lat na zrozumienie pewnych spraw. Symptomy jednak rosły w ciemnych zakamarkach zakamuflowanego pośród nas obłędu i cierpliwie czekały na to, by ktoś wreszcie odważył się je odkryć.

Do zastępów niewiadomych, jakimi od początku wybrukowano moje losy, dokładam kolejny „x”. Nie jestem bowiem w stanie przywołać momentu, konkretnej sceny z groteskowego spektaklu życia, obalającej ostatecznie ciemnotę niewiedzy. Inaczej mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, kiedy kurtyna zaczęła opadać i zrozumiałam, że po łokcie brodzę w cuchnącym szambie.

Odnoszę wrażenie, że wzrok wyostrza mi dopiero ucieczka z rodzinnego miasta. To w tamtejszych szpitalach ręce lekarzy po kolei wyciągały nas z łona matki na świat, już wtedy naznaczonych nieuchronnym przeznaczeniem – czworo przy sobie, czworo do walki z całym światem, i choćby nie wiem jak niesprawiedliwie los rozstrzelił nasze drogi, zawsze czworo pozostanie. Russel, Amy, Jodie i Rebecca. Takie nadano nam imiona i z takimi brniemy przez zawiłe korytarze doczesnej wędrówki.

Odchodzimy by przeciąć pępowinę koszmaru, a ten idealny diabelski pomiot, rozkręca się na dobre, zamiast znikać.

Nie nas stać na dom, matka kupuje więc mieszkanie na ósmym piętrze. Budynek wzniesiono na przedmieściach, osadzony w zamkniętym skupisku kilku podobnych konstrukcji. Wrażenie ciasnoty i ograniczenia razi naszą przyzwyczajoną do nieco wyższych standardów rodzinę, gdy po raz pierwszy stajemy na twardym betonie przed wejściem do klatki schodowej.

Dzień przeprowadzki spędzam pogrążona w transie, wyczerpana i obojętna. Wyrywa mnie z niego dopiero łapczywy wdech, z którym podrywam się w środku nocy.

Nie pamiętam złego snu, lecz z uczuciem dogłębnego poruszenia najpierw łapię za rozgrzane policzki, a potem nerwowo odgarniam wilgotne strąki włosów z twarzy. Potrzebuję dłuższej chwili, by odnaleźć swoje położenie w czasie i przestrzeni.

Srebrzyste księżycowe światło zgrabnie przeplata poszarpane, zalegające na ścianach i podłodze plamy nocy. Niepokój krąży wokół obcego wciąż łóżka niczym bezszelestny, polujący drapieżnik. Cały pokój trwa w zawieszeniu, choć podjudzany szpilkami strachu instynkt sugeruje, że stosy pudeł dookoła nieruchomieją nadzwyczaj niechętnie, dopiero gdy sięga ich zasięg ludzkich oczu. Dookoła panuje trudna do strawienia cisza. W konfrontacji z nią i rozległą, upiorną ciemnością, zarówno to miejsce, życie jak i przyszłość, są mroczniejsze niż kiedykolwiek.

Właśnie w tej chwili zza ściany dobiega stłumiona sekwencja nerwowych kroków.

Wygrzebuję się z pościeli i wstaję. Nadstawiam pilnie uszu, nocna koszula powiewa delikatnie przy moich kostkach. Ciężki chód to niknie, to przybiera na sile. Nasłuchuję z dłonią łagodnie opartą na drzwiach prowadzących na korytarz. Dudniące dźwięki muszą dobiegać z pokoju naprzeciwko.

Czuję ostrzegawcze pulsacje, a następnie lekkie swędzenie na szyi, lecz popchnięta przez niewidzialne ręce ignoruję symptomy i opuszczam sypialnię. Stopy stawiam miękko, jedna za drugą.

Trafiam na długi, wąski korytarz całkowicie odcięty od źródeł światła. Przyczajam się tuż przy drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia, od razu rozpoznając ukryty za nimi ciężki oddech brata. Przemawia przez niego wzburzenie.

Niepewnie dotykam klamki, szukając oparcia dla drżącej dłoni.

– Russel? – mówię ledwo poruszając ustami.

Kroki wewnątrz natychmiast ustają. Oczekuję reakcji, w milczącej przestrzeni zalega napięcie. Nie jestem pewna, czy szept do niego dociera, a jeśli tak, to czy właśnie nie wyzwala w nim gwałtowniejszego porywu. Nim jednak zdaję sobie w pełni sprawę z widma zagrożenia, ono już zaciska się na gardle.

– Odejdź – dobiega wreszcie smętna odpowiedź z głębi pokoju. Czuję cieknącą z niej wrogość, odgaduję, że powierzchowny smutek stanowi marną przykrywkę dla prawdziwej, podobnej obłąkaniu emocji targającej Russel’em. Oczyma wyobraźni widzę garbiącą ramiona, skamieniałą postać porzuconą wśród oceanu bólu, obwarowaną rozgrzebanymi kartonami. Gęste włosy zasłaniają pochyloną ku ziemi, zbolałą twarz.

Niewidzialna siła mocniej zaciska dłoń na przełyku, tym razem z innego powodu, swędząca szyja daje o sobie znać. Policzek przytykam do drzwi.

– Russ, może mogłabym…

Niespodziewanie bliski charkot przerywa wypowiedź, odskakuję w tył jak oparzona. Choć zbliżone do powarkiwania wściekłego psa ostrzeżenie trwa ledwo ułamek sekundy, w środku aż eksploduję niekontrolowanym przerażeniem, rozpędzone serce ucieka w siną dal. Groźny, zwierzęcy odgłos pozbawiony litości skutecznie zapędza do kącików oczu gorzkie łzy.

Drzwi drgają niespodziewanie, podłogą wstrząsa intensywny łoskot. Z wnętrza sypialni brata dociera seria przypominających kolejno tupot, niejasny szmer, znów głuchy łomot i wreszcie zderzenie mokrego ręcznika z posadzką odgłosów. Coś ciepłego otula bok mojej stopy.

Krew. Oleista, gęsta maź wypływająca przez szparę w drzwiach powoli sunie po podłodze wielką, kolistą plamą. Obficie wsiąka w puszysty materiał różowych skarpetek. Hipnotyzujący widok zwiększającej objętość cieczy sprawia, że zamieram w bezruchu.

– Wiesz – szepcę słabo. – Pieprz się, Russel – wypalam wreszcie, po czym uciekam przez korytarz w stronę łazienki. Charakterystyczne plaskanie mokrej, ciężkiej od wilgoci skarpety na panelach podąża za mną krok w krok.

Dopadłam do umywalki zlana potem. Dysząc chwytam ceramiczne brzegi i odnajduję swój rozbiegany wzrok. Opanowuje go zamęt.

Nagle dokuczliwe swędzenie na szyi wzbiera na sile, zaczynam niekontrolowanie rozdrapywać skórę maniakalnymi, prędkimi ruchami. Kątem oka dostrzegam, jak dziewczyna z lustra krzywi się przy tym z bólu.

Gdy wreszcie zaspokajam żądze drapania, spojrzeniem wracam do gładzi szkła i paznokciami poczerniałymi od krwi rozciągam nieco piekące miejsce. Studiuję je uważnie z duszą na ramieniu. Prócz świeżych okaleczeń nie znajduję tam nic nadzwyczajnego.

Oddychając głębiej pierwszy raz od dobrych piętnastu minut, siadam na brzegu wanny i chowam twarz w dłoniach. Świat, choć zamknięty i czarny, wiruje w zawrotnym tempie, nie dając odetchnąć i pozbierać myśli. Poczucie odrealnienia schładza odkryty kark niczym lodowate westchnienie samej śmierci. Wiem, że jest blisko. Tak blisko, że jej przeraźliwie chłodna obecność odbiera czucie w palcach.

Przeżywam ostatnią noc, której burzliwe przeżycia pozwalają mi nie dostrzec dwóch, czerwonych wykwitów powoli opanowujących prawe przedramię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • „Nie nas stać na dom, matka kupuje więc mieszkanie na ósmym piętrze.” nie powinno być: Nie stać nas...?

    Masz smykałkę do pięknych, nawet kiedy wieje w nich groza, opisów. Ciekawy tekst, jak widzę jest to początek czegoś dłuższego, zostałem zarażony ciekawością jak to się dalej rozwinie :)
  • Jared 19.04.2019
    Jeżeli Twoim docelowym elektoratem czytelniczym są osoby bardziej wrażliwe, to narracja spełniła swoje zadanie. Mnie nie kupiła, bo po prostu wolę, kiedy stany psychiczne/emocjonalne są sterylnie czytelne i proste :P Na plus natomiast, że tam gdzieś żonglujesz behawioryzmem (" lekkie swędzenie na szyi") a nie tylko psychoanalizą. Nie wiem, jaki to miał być gatunek docelowo, bo jak thriler, to na razie wyszedł bardziej poetycki niż dreszczowy, ale może taki miałaś zamysł :P Troszkę za krótko, by mówić o fabule, przyjdzie mi więc poczekać na drugi part :P Zdrówka :P
  • Cofftee 19.04.2019
    Dziękuję panowie za opinie, cieszę się, że wpadliscie :-)
    Pozdrowienia!
  • kochanov 22.07.2019
    Miałaś rację. Piszesz o wiele lepiej dłuższe opowiadania. To naprawdę wciąga, podoba mi się. Choć mało wiem o treści, lubię wiedzieć wszystko od razu... Warto by było chociaż opisać wygląd Russella.
    Styl genialny. Jest czego pozazdrościć.
  • Cofftee 22.07.2019
    No tutaj z tymi przecinkami dużo lepiej już było na szczęście, więc uczucie wstydu jakoś mnie ominęło szczęśliwie (tak, wiem, muszę po prostu tamto popoprawiać, ale nosz nie mogę się zmotywować :-P).
    Bardzo mi miło, że wpadłeś/aś i że tym razem było lepiej.
    Co do wyglądu Russela - główna bohaterka nie widziała go ani przez chwilę, gdyż cały czas znajdował się za drzwiami, także no niestety tutaj nie mogłam opisać wyglądu, skoro chciałam trzymać się narracji "z jej oczu". Ale na pewno utrudnia to wyobrażanie sobie, tak, zgadzam się.
  • kochanov 22.07.2019
    Ach! Zapomniało mi się — najlepiej, jakbyś napisała, że zagląda do niego przez szparę drzwi, myślę, że brzmiałoby to o wiele lepiej.
  • Cofftee 22.07.2019
    kochanov Ale z kolei nie byłoby elementu zaskoczenia i grozy (związanej z niewiedzą), bo bohaterka wiedziałaby, co Russel takiego zrobił, że pojawiła się krew. Chciałam, by zostało to na razie wiadome tylko mnie, czyli autorowi ;-)
  • kochanov 22.07.2019
    Cofftee w sumie, mało byłoby co widać tak czy siak. Ale ze np. widziała jego włosy, czy coś.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania