Opowieść wigilijna cz.1

Promienie porannego słońca owinęły świetliste palce wokół zębatej linii horyzontu, stworzonej z drapaczy chmur. Ludzie gnali przed siebie, by załatwić zapomniane sprawy, kupić ostatnie prezenty nim nadejdzie czas, by siąść przy suto zastawionych wigilijnych stołach. W blasku świątecznych lampek i monofonicznym zgrzycie kolęd, płynącym ze sklepowych głośników, nikt nawet nie zauważył gdy trzeszczące od mrozu powietrze wypluło Wędrowca. Jego bura wełniana szata zlewała się z szarym betonem krajobrazu, ślady bosych stóp pozostawione na cienkiej warstwie śniegu zadeptywała ludzka tłuszcza.

Przemykał niewidoczny, wtopiony w nieskończoną fasadę metropolii i tylko zwierzęta patrzyły wprost w wylot kaptura, ziejący nocą w słonecznym świetle dnia. Brudne bezpańskie psy jak i rasowe pudle, z diamentowymi obrożami, zamierały w pół kroku przyglądając mu się bacznie. Śmietnikowe koty, żerujące na hałdach odpadów i ich perscy bracia wylegujący się w oknach apartamentowców, prężyły grzbiety, puszyły ogony i niemo syczały na jego widok. Gołębie i wróble, polujące na resztki i okruszki, między nogami przechodniów, zrywały się gwałtownie bijąc mocno skrzydłami, gdy pochwyciły paciorkiem oka cień jego sylwetki.

Dzieci co prawda nie widziały Wędrowca, ale czuły jego obecność. Zimny ścisk w małych pełnych ciepłego kakao brzuszkach, cierpki smak octu w ustach i strach, który tak naprawdę był czym innym – zbyt trudnym dla młodego umysłu. Wtedy wybuchały płaczem i biegły przed siebie, bądź wyciągały z wózków małe rączki, w poszukiwaniu matczynego ciepła lub ojcowskiej siły. A Wędrowiec szedł dalej, przyglądając się im wszystkim uważnie, zza nieprzeniknionego cienia swojego kaptura.

–Co się stało? Czego się tak boisz? Co się z wami wszystkimi dzieje?! – Zażywna, elegancka kobieta próbowała uspokoić swoją kilkuletnią córeczkę, która przywarła do niej z trzęsąc się jak osika i w tym samym czasie uciszyć malca zagrzebanego w głębi pchanego przez nią wózka. Szczeniak wilczura – wczesny świąteczny prezent dla obydwojga dzieci, zatrzymał się kilka kroków wcześniej napinając czerwono zieloną smycz i nie chciał ruszyć się nawet o krok. Tylko patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, kuląc ogon.

–Nie bójcie się – szepnęła kobieta, czując jak irracjonalny strach udziela się również jej.

–Nie bójcie się!

 

***

 

Mimo wigilijnego dnia biurowiec tętnił życiem, telefony wygrywały chaotyczną symfonię, do której ludzki chór dośpiewywał burkliwe staccato. W jednym z ciasnych kubików, stworzonych z szachownicy tekturowych płyt siedział Ron Teel, który drogę do korporacyjnego świata, znalazł dopiero rok wcześniej ale zadomowił się w nim od razu. Mimo że nadal zajmował jedną z niższych pozycji w hierarchii firmy, lubił swoją pracę; wielki budynek, równe słupki cyfr, ludzi i hałas. Często myślał o sobie jako alchemiku, który informacje i zwykłe białe skrawki papieru, magicznie przemienia w szeleszczące zielenią złoto. Prawda była inna, bardziej przygnębiająca. Złoto, w które Ron wierzył i które czcił, istniało tylko w formie pikselowego blasku fatamorgany, pirytowego szeptu faktur. Korporacja nie potrafiła tworzyć niczego, nie znała się również na sztuce transmutacji, a jedyna magia jaką władała to hipnoza, działająca głównie na młode pracownicze umysły. Umysły takie jak Rona Alberta Teel'a.

–Hej Rony! – Donośny krzyk wyrwał go z zamyślenia. – Masz ochotę dziś dłużej popracować?

Młody pracownik odwrócił się by spojrzeć w oczy koledze z biura. Wysokiemu i chorobliwie chudemu młodszemu menadżerowi, z którym pozostawał w modnych, profesjonalnie koleżeńskich stosunkach.

–Jest wigilia, Marty – jęknął Ron. – Czy ty nie masz serca?

–Mam, ale zostawiam je w domu gdy idę do pracy. Tobie też to radzę – powiedział z szelmowskim uśmiechem. – To jedyny sposób żeby coś osiągnąć, młody. Wigilia czy nie, trzeba walczyć.

Dwaj mężczyźni przyglądali się sobie przez chwilę uważnie, aż w końcu wyższy z nich powtórzył zdecydowanym szeptem:

–Walcz!

 

***

 

Wędrowiec szedł nie niepokojony, przeciskając się przez gęste mrowie szturmujące miasto, przemierzając szerokie ulice i wąskie uliczki. Zatrzymał się dopiero przed wieżowcem, z którego sześciu wejść płynęła nie przerwanie ludzka rzeka o bystrzynach prących w obydwie strony. Przypatrywał się temu chwilę, idealnie niewidzialny w chmurze płatków śniegu tańczących z refleksami słońca, gdy z zamyślenia wyrwał go zachrypnięty głos.

–Szefie! Szefie, podejdź no na chwilę.

Wędrowiec spojrzał z zaciekawienie w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Pod pobliskim blokiem, obok pogiętego sklepowego wózka, siedział brudny i pomarszczony mężczyzna, zakopany w stercie starych koców i brudnych szmat.

–No dalej szefie! Nie gryzę – kontynuował mężczyzna i na dowód swych słów wyszczerzył bezzębne dziąsła. – Widzisz?

Ku swojemu zaskoczeniu, Wędrowiec stwierdził, że mężczyzna patrzy wprost na niego. Wolno zrobił kilka kroków w jego stronę i zatrzymał się tylko odrobinę dalej niż na wyciągnięcie ręki.

–Siądź i ogrzej się, szefie – powiedział kloszard uśmiechając się. – Nie ma luksusów ale Poczciwy Stary Ted zajmie się tobą, na ile może.

Wędrowiec stał przez chwilę przyglądając się zakopanej w szmatach postaci, jedną ręką zachęcająco klepiącej kawałek brudnego kartonu na którym siedziała, a drugą głaszczącej czule psa, zwiniętego w kłębek na jej kolanach.

–No dalej, szefie. Nie daj się prosić.

Wędrowiec wolno i płynnie zajął wskazane mu miejsce, po czym natychmiast został przyrzucony starą puchową kołdrą, która pozbijała się od środka w grudy i guzy ale nadal przyjemnie grzała. Następnie gospodarz zaczął grzebać w stercie szmat pod wózkiem i po chwili wyciągnął z niej błyszczącą jaskrawo zieloną pikowaną kurtkę z długim białym zaciekiem od wybielacza na plecach.

–Ubierz to szefie, zimno jak w psiarni.

Wędrowiec odebrał podarunek i założył na siebie wodząc delikatnie palcami po szeleszczącej i śliskiej powierzchni ortalionu.

–Lepiej? – spytał kloszard rozciągając usta w bezzębnym uśmiechu i przewiercając rozmówcę ostrym spojrzeniem brązowych oczu. – Jasne, że tak – odpowiedział sam sobie. – Jeszcze tylko jakieś buty ci zaraz znajdziemy i będziesz gotowy na zimę. Świąteczny prezent od Poczciwego Starego Teda. Tak jest, szefie!

–Nie mam niczego co mógłbym ci ofiarować w zamian... – Głos Wędrowca, był donośny mimo iż brzmiał jak szept, ciepły chociaż słychać w nim było akordy pękającego lodu, znajomy a zarazem obcy.

–Tu się mylisz szefie. Człowiek nigdy nie jest tak biedny, by nie móc niczego ofiarować drugiej osobie.

Bezdomny zadarł głowę i przez dłuższą chwilę zapatrzył się na zimowe niebo, okapujące leniwie tłustymi płatkami śniegu, po czym powiedział już ciszej i jakby do siebie:

–Trzeba się dzielić.

 

***

 

Czas płynął nieubłaganie, jak to czas ma w zwyczaju. Budynek korporacji zasypiał powoli, ludzie przestawali krążyć w żyłach jego korytarzy, cichł też rytm betonowego serca wraz z każdą osobą przechodzącą przez frontowe drzwi. Krótki zimowy dzień nieodwracalnie zbliżał się do momentu, w którym zmieni się w mroźną noc. Ron zahipnotyzowany tabelami i danymi nie zwracał na to, jednak, najmniejszej uwagi. Palcami bijącymi o klawiaturę muskał kamień filozoficzny, jarzący się ciepło w skarbcu wyobraźni. Wtedy właśnie zadzwonił telefon. Ron podskoczył na ergonomicznym fotelu obrotowym jak rażony prądem i zaczął macać biurko obiema rękami, jak ślepiec, szukając aparatu. Przekładał papiery, zrzucił pudełko po sałatce „Cesar” i myszkę na podłogę. W końcu udało mu się znaleźć wibrujące urządzenie, naśladujące wysoki głos Georga Michela śpiewającego „Last Christmas”.

–Halo? – wydyszał do słuchawki, przyciskając ją do twarzy.

–Gdzie jesteś? – Kobiecy głos po drugiej stronie był zniecierpliwiony i zirytowany.

–W pracy... Coś mi wypadło, która godzina?

–W pół do szóstej. Miałeś się ze mną spotkać w galerii, trzy kwadranse temu, Ron! Nie wierzę, że zapomniałeś! Nie wierzę, że mogłeś kazać mi tyle czekać! Sama zrobię te zakupy. Nie musisz przychodzić, na kolacje też nie, Ron!

–Nie! Anno, zaczekaj proszę! Za chwilę tam będę! Przepraszam, przepraszam!

–Nie spiesz się!

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • motomrówka 27.05.2017
    Ciekawie. Niespiesznie idziesz z akcją, obserwujesz wnikliwie, dostrzegasz detale, a mimo to nie przynudzasz. Bawisz się słowem i wyobraźnią, tak swoją, jak i moją - twojej czytelniczki. Jestem ciekawa, jak pogodzisz "dementora" z korpoludkiem, choć opary tego, co pamiętam z Dickens,a unoszą się nad opowieścią od samego tytułu. Szlachetne to twoje pisanie. 5
  • Adam T 27.05.2017
    Wzięła mi, z ust wyjęła, co miałem już pisać :)
  • Nazareth 29.05.2017
    Bardzo dziękuję, jeszcze nikt nie określił mojego pisania jako "szlachetne" O.o. Cieszę się, że nie znudziłem, obawiałem się, że zgłodniali akcji czytelnicy mogą się zrazić tym opowiadaniem.
  • Vita 27.05.2017
    Niezłe. :)
  • Adam T 27.05.2017
    Co też może wyniknąć ze spotkania Wędrowca z Ronem? Czy będą inne duchy, wszak tytuł zobowiązuje? Czy też Wędrowieć jest ostatecznym przeznaczeniem pracoholika Rona? Snujesz opowieść ciekawie. Moment z bezdomnym zaskakujący, zazwyczaj pokazywani są w postawie bardzo roszczeniowej, ale to moźe pod wpływem nadchodzących świąt.
    Bardzo ciekawa jest drobiazgowość opisów - irracjonalny lęk dzieci, grudy w kołdrze, kurtka, to wszystko świetnie buduje realizm, drobiazgi a cieszą oko przy czytaniu.
    Zaciekawiony, czekam na dalej. 5
  • Nazareth 29.05.2017
    Bezdomnych łatwo pokazywać w sposób o jakim mówisz, trzeba paru poznać, by zmienić zdanie. Fajnie, że zaciekawiłem.
  • Pasja 27.05.2017
    Poczciwy Stary Ted, Wędrowiec i Ron.Trzy postacie, chyba będą mieć coś ze sobą wspólnego. Dlaczego takie rzeczy dzieją się tylko w Wigilię. I dobrze, że wrzuciłeś tekst w maju. Masz to coś, co każdy by chciał mieć, płynność i przechodzenie z jednej kwestii w drugą.
    Wędrowiec, który budził strach u wszystkich istot żywych, tylko u Teda nie. Można czytać to także, dzieciom. Czekam na dalszy bieg. :-)
  • Nazareth 29.05.2017
    Bo wigilia to taki czas ;) Nie chciałbym tego tekstu wrzucać w święta, może dlatego, że wiem co się stanie dalej.
  • KarolaKorman 27.05.2017
    ,,Człowiek nigdy nie jest tak biedny, by nie móc niczego ofiarować drugiej osobie.'' - urzekło mnie to zdania :)
    Nie będę się powtarzać po przedmówcach, ale powiem, że czekam na cd :) Ty potrafisz zainteresować :)
  • Nazareth 29.05.2017
    Jak zawsze cieszę się z Twoich odwiedzin Karolko, zobaczymy czy uda mi się tego zainteresowania nie zawieść.
  • Łapa 30.05.2017
    Piona. Ciekawy tekst i postacie. A zdanie zacytowane przez Karolę, chłopie, zajebiste!
  • Lucinda 01.06.2017
    Może zacznę od treści i takich ogółów. Zawsze z przyjemnością zaglądam do Twoich tekstów przez Twój płynny styl i umiejętne manipulowanie napięciem i dynamiką. Twoje teksty zawsze kojarzyły mi się z jednej strony z taką lekkością, jakby wszystko było spontaniczne, a z drugiej strony, tak ułożone i dawkowane, jak coś dokładnie przemyślanego. To sprawia, że miło się czyta, ale i przyjemnie analizuje. Gdyby nie to, nie napisałabym nigdy takiego komentarza, jaki wyszedł mi u Ciebie pod Cygańskim Wzgórzem ani taki... W sumie on w końcu do tej pory nie powstał, jako jedyny wtedy, ale był przemyślany podczas czytania tekstu Bitewnego o Aurorze. No ale schodzę trochę z tematu.
    Rozpocząłeś od takiej jasnej, świątecznej scenerii, przekazując pewien obraz, z którym kontrastuje trochę ten wizerunek Wędrowca pojawiającego się znikąd. Zestawiłeś widok słonecznego poranka i kolorowych lampek z postacią w szarym płaszczu, która wtapiała się w cienie. Sam stał się jednym z nich, niewidoczny dla wszystkich, a jednocześnie budzący wśród zwierząt i dzieci dziwny niepokój. Pod koniec fragmentu ten widok zawęża się i tam już widać konkretny przypadek jak bardzo to jest niezwykłe, a dla tej matki przerażające, bo nie wie, co się dzieje. To tam Wędrowiec okazał się być elementem niepasującym do rzeczywistości, w której się pojawił, całkowicie odrębnym i nieznanym nikomu. Może stąd ten lęk?
    Drugi fragment bliższy jest zwyczajnemu dniu pracy. Ron... raczej nie ma łatwo. Owszem, lubi swoją pracę, ale działa mechanicznie, pod dyktando. Sam nie ma na nic wpływu. Miał dłużej zostać, coś tam mruknął, ale został, za to czekała go później konfrontacja z wściekłą kobietą. No niezbyt przyjemna sytuacja.
    Najciekawszy chyba jednak okazał się ten bezdomny. On jeden był naprawdę otwarty przyjęcie nieznajomego. Może widział w nim coś nadzwyczajnego, może nie, ale dostrzegł go w przeciwieństwie do innych, którzy załatwiali swoje sprawy. Ted jest tutaj bardzo pozytywną postacią, stać go na jakiż żart dla przełamania pierwszych lodów, nie buduje barier i dzieli się swoją troską o drugiego człowieka. Nie można było nie uśmiechnąć się, czytając o nim, a jednocześnie nie zatrzymać trochę myślami nad takimi ludźmi, którzy wcale nie są interesowni, sami niewiele mają, ale nie przeszkadza im to w dawaniu od siebie czegokolwiek, nie oczekując nic w zamian. Czasem wydaje mi się, że taka własna inicjatywa prędzej mogłaby wzbudzić podejrzliwość. Większość przyzwyczajona jest do dbania o własne interesy, a ktoś uczynny i współczujący będzie miał tylko bardziej pod górkę... No ale cóż poradzić.
    Tak się troszeczkę rozpisałam, chociaż to dopiero pierwsza część, więc chyba czas przejść do drugiej części komentarza. Powiem Ci, że szalejesz trochę z tymi przecinkami :D Nie będę chyba wskazywać tutaj wszystkiego, tak pomyślałam, że skupię się na co ciekawszych przypadkach i o nich się bardziej rozpiszę, o reszcie wspomnę, a tych ciekawych przypadków też trochę było. Dziś w ogóle jestem w świetnym nastroju do przecinków, bo o jednym wdałam się w niezłą dyskusję z pewnym delikwentem, który w końcu chyba zaczął poddawać wątpliwość różnicę między rzeczownikiem a czasownikiem :P Ale może tu tak źle nie będzie :D
    ,,Promienie porannego słońca owinęły świetliste palce wokół zębatej linii horyzontu, stworzonej z drapaczy chmur" - jako że to jest pierwsze zdanie z zagadnieniem, które chcę omówić, to wypisałam właśnie to, chociaż znalazłyby się lepsze, ale pojawią się one również niżej przy okazji tych ,,ciekawych przypadków". Ostatnio gdzie nie spojrzę, tam w tekstach widzę nawyk autorów do tworzenia dopowiedzeń z wyrażeń z przydawkami. Ty robisz to samo, czasem zasadnie, a czasem nie. W tym konkretnym zdaniu właściwie nie miałabym nic przeciwko przecinkowi, który w nim umieściłeś. Jest słońce, zębaty horyzont i dopowiadasz tylko, dlaczego taki jest. Ale nie zawsze tak było. Każdy taki przecinek, który nie oddziela zdań składowych, musi pełnić inną funkcję. Może dopowiadać pewne informacje, tak jak tutaj, a często ma też wpływ na znaczenie i to w różnym zakresie, dlatego czasem warto zastanowić się nad różnicą zapisu z przecinkiem i bez niego, ale to będzie ważniejsze w innych zdaniach w tym tekście;
    ,,kupić ostatnie prezenty (przecinek) nim nadejdzie czas" - tu sprawa prosta, zdanie złożone, bo dwa orzeczenia;
    ,,nikt nawet nie zauważył (przecinek) gdy trzeszczące od mrozu powietrze wypluło Wędrowca" - to samo. Właściwie często te przecinki są u Ciebie obecne, bardziej mam wrażenie, że one po prostu gdzieś Ci umykają;
    ,,Brudne bezpańskie psy jak i rasowe pudle, z diamentowymi obrożami, zamierały w pół kroku (przecinek) przyglądając mu się bacznie" w tym zdaniu pozbyłabym się pierwszego przecinka. Tworzenie tu wtrącenia jest niepotrzebne, tym bardziej, że te obroże tyczą się tylko pudli, a całe zdanie odnosi się w ogóle do psów. Poza tym, brak tego przecinka sprawi, że te obroże staną się czymś konkretnie związanym z tymi pudlami, będą cechą charakterystyczną, z którą będzie można wiązać ich wyobrażenie, a nie tylko szczegółem wyglądu;
    ,,Śmietnikowe koty, żerujące na hałdach odpadów i ich perscy bracia wylegujący się w oknach apartamentowców, prężyły grzbiety" w tym zdaniu... całkiem sporo się dzieje. Najpierw przecinkiem rozpoczynasz wtrącenie, później go nie kończysz (być może sugerując się spójnikiem ,,i", przed którym teoretycznie przecinka się nie stawia), później przy drugim rodzaju kotów już nie rozpoczynasz wtrącenia, za to stawiasz przecinek tam, gdzie byłby jego koniec. Tak, to dość skomplikowane. Żeby był tu jakiś porządek, musiałbyś się zdecydować, czy chcesz wprowadzać w tym zdaniu wtrącenia, czy nie. Jeśli tak, to najlepsza byłaby konsekwencja i zastosowanie obu. Wtedy byłby przecinek również przed ,,i", no i rozpoczynający drugie wtrącenie przed ,,wylegujący się". Albo można pójść na łatwiznę i usunąć oba przecinki, które w tej chwili tu są i też będzie w porządku;
    ,,zrywały się gwałtownie (przecinek) bijąc mocno skrzydłami" - w tych zdaniach z imiesłowami czasownikowymi współczesnymi bardzo często były przecinki, dlatego sądzę, że większych problemów z nimi nie masz, ale zdarzały się parę razy te braki;
    ,,Zimny ścisk w małych pełnych ciepłego kakao brzuszkach" - mówiłam, że sporo dajesz tych przecinków w różnych sytuacjach, niekoniecznie potrzebnych, ale tu, moim zdaniem, przydałoby się jeden po ,,małych". Są tu dwa określenia, oba określają rzeczownik nie będąc z nim mocno związane, mają taką samą wartość;
    Wtedy wybuchały płaczem i biegły przed siebie, bądź wyciągały z wózków małe rączki" - do tego zdania mogłabym mieć zastrzeżenia i nie mieć, dlatego nie musiałam go wypisywać, ale czemu by tej kwestii trochę nie rozjaśnić. Jest to zdanie współrzędnie złożone rozłączne, a więc zwyczajna alternatywa, a od Ciebie i przecinka, który postawisz albo nie, zależy, czy jej obie części będą miały takie same znaczenie, czy nie. Wpisując przecinek przed ,,bądź" , uznałeś za główne zdanie pierwszą część, drugą traktując jako dopowiedzenie. Ja te dwie ewentualności widzę raczej jako równoważne, dlatego przecinka bym się pozbyła, ale, jak mówię, to zależy od Twoich intencji;
    ,,próbowała uspokoić swoją kilkuletnią córeczkę, która przywarła do niej z trzęsąc się jak osika i w tym samym czasie uciszyć malca" - najpierw przed ,,trzęsąc" przecinek zamiast ,,z", no a później już zdanie wygląda podobnie jak jedno z wyżej wymienionych i brakuje przecinka przed ,,i", które w tym wypadku kończy wtrącenie;
    ,,Szczeniak wilczura – wczesny świąteczny prezent dla obydwojga dzieci, zatrzymał się kilka kroków wcześniej (przecinek) napinając czerwono zieloną smycz (przecinek) i nie chciał ruszyć się nawet o krok" - te przecinki, które tu dodałam, tworzą wtrącenie, ale jest ono konieczne, bo wtrącone jest zdanie podrzędne z imiesłowem. Druga rzecz, to ,,czerwono-zieloną", które powinno być pisane z dywizem. Zastanowiło mnie też trochę to, co zrobiłeś na początku zdania, a więc rozpoczęcie wtrącenia myślnikiem, a zakończenie przecinkiem. Nie powiem, czy to jest dobrze, czy źle, ale jakoś tak wolę konsekwencję w stosowaniu znaków przystankowych, jeśli stosuje się je w jednym miejscu w tym samym celu;
    ,,W jednym z ciasnych kubików, stworzonych z szachownicy tekturowych płyt (przecinek) siedział Ron Teel, który drogę do korporacyjnego świata, znalazł dopiero rok wcześniej (przecinek) ale zadomowił się w nim od razu" - brakowało zakończenia wtrącenia, tego przecinka przed ,,ale" chyba nie trzeba komentować, jednak zastanawia mnie, skąd Ci się wziął przecinek przed ,,znalazł"... Nie powinno go tam być, a nawet w mowie nie bardzo by tam pasował;
    ,,zwykłe białe skrawki papieru, magicznie przemienia w szeleszczące zielenią złoto" - nie ma potrzeby umieszczania tu przecinka, a nawet nie powinno go tu być, bo rozdzielasz nim związek orzeczenia i rzeczownika, którego ono dotyczy (,,przemieniać skrawki papieru");
    ,,jedyna magia (przecinek) jaką władała (przecinek) to hipnoza" - tu pomiędzy przecinkami jest wtrącone zdanie podrzędne;
    ,,Hej (przecinek) Rony!" - tu brak przecinka przed apostrofą, który nie pojawił się wiele razy. Zazwyczaj o nim pamiętałeś, choć i parę razy przed ,,szefie" go brakowało;
    ,,odwrócił się (przecinek) by spojrzeć w oczy koledze";
    ,,zostawiam je w domu (przecinek) gdy idę do pracy";
    ,,To jedyny sposób (przecinek) żeby coś osiągnąć" - te trzy zdania, to zwyczajne zdania złożone, bez dziwnych komplikacji, więc chyba nie ma co wyjaśniać;
    ,,płynęła nie przerwanie ludzka rzeka" - ,,nieprzerwanie" łącznie, jako że jest to określenie;
    ,,powiedział kloszard (przecinek) uśmiechając się";
    ,,Nie ma luksusów (przecinek) ale Poczciwy Stary Ted zajmie się tobą";
    ,,Wędrowiec stał przez chwilę (przecinek) przyglądając się zakopanej w szmatach postaci";
    ,,kawałek brudnego kartonu (przecinek) na którym siedziała" - te cztery znowu zdania złożone, raczej bezproblemowe;
    ,,głaszczącej czule psa, zwiniętego w kłębek na jej kolanach" - tu znowu jest przecinek przed przydawką, zupełnie niepotrzebny, a wręcz nie pasuje mi już tak jak w pierwszym zdaniu, bo lepiej wygląda zapisana (i rozumiana) w sposób integralny z resztą zdania;
    ,,pozbijała się od środka w grudy i guzy (przecinek) ale nadal przyjemnie grzała";
    ,,założył na siebie (przecinek) wodząc delikatnie palcami";
    ,,spytał kloszard (przecinek) rozciągając usta w bezzębnym uśmiechu";
    ,,Nie mam niczego (przecinek) co mógłbym ci ofiarować w zamian" - kolejne cztery zdania złożone;
    Głos Wędrowca, był donośny mimo iż brzmiał jak szept, ciepły chociaż słychać w nim było akordy pękającego lodu, znajomy a zarazem obcy" - ten przecinek, który jest przed ,,był", powinien się znaleźć przed ,,mimo iż", bo wcześniej jest proste zdanie składowe. Dalej, to ,,chociaż" już tak trochę skłania do użycia przed nim przecinka, ale i intonacyjnie, myślę, że dobrze brzmiałby przecinek przed ,,chociaż", a później przed ,,a", wtedy tak ładnie oddzielone zostałyby te części kontrastujące;
    ,,Ron zahipnotyzowany tabelami i danymi nie zwracał na to, jednak, najmniejszej uwagi" - powiem Ci, że nie mam pojęcia, skąd pomysł z tym wtrąceniem słowa ,,jednak"... Bardziej logiczne byłoby zastosowanie go w wyrażeniu ,,zahipnotyzowany tabelami i danymi" (co nawet pasowałoby do tego, że wcześniej wiele tych wtrąceń stosowałeś), a później już bez tych przecinków;
    ,,Miałeś się ze mną spotkać w galerii, trzy kwadranse temu" - tu przecinek też jest niepotrzebny. Te trzy kwadranse nie są dopowiedzeniem, ale o nie właśnie Anna jest zła;
    ,,zaczekaj (przecinek) proszę!" - podobne zwroty jak to ,,proszę" z reguły oddziela się przecinkami, podobnie jak apostrofy.
    No i to tyle... Jejku, ile się rozpisałam... Mam nadzieję, że nie zanudziłeś się, czytając to :D No ale ocena mimo wszystko pozostaje 5, jako że treść jest najważniejsza :)
  • Nazareth 01.06.2017
    Jeeeżuuu... Taki komentarz to skarb prawdziwy, bardzo Ci dziękuję i cieszę się, że udało mi się wzbudzić twoje zainteresowanie.
    Miałem nadzieję, że z przecinkami idzie mi już coś lepiej, a tu taka buba :( Chociaż ten tekst pisałem też w zupełnie innym stylu niż zazwyczaj, budując długie, złożone zdania pełne metafor i opisowości, której zwykle unikam. Będę uparcie twierdził, że to część mojego problemu, chociaż doskonale wiem, że jednak nie cały.
    Zawsze jak czytam Twoje "litanie" jestem zafascynowany, niezwykle mi imponuje twoja wiedza w tej dziedzinie, a trochę przeraża (głównie brak mojej wiedzy). Masz wszystko opracowane, prawie że, matematycznie - zdania współrzędnie złożone, rozłożone, przydawki itd. Mnie się od tego trochę kręci w głowie, bo poprawiając tekst zwykle patrzę na niego i myślę coś takiego: "tu chyba powinien być przecinek... to wstawię. Wygląda nieźle, niech zostanie..." XD. Dlatego doceniam to, że tak wytrwale tłumaczysz mi meandry interpunkcji, może kiedyś załapię, chociaż trochę. Jeszcze raz baaardzo Ci dziękuję za odwiedziny i wspaniały komentarz Lucindo.
  • Nazareth 01.06.2017
    P.S. W ogóle nie wiedziałem, że czytałaś moją "Aurorę" O.o. Bardzo mi miło :)
  • Lucinda 01.06.2017
    Nazareth, ale powiem Ci, że z przecinkami naprawdę idzie Ci lepiej, bo coraz częściej używasz ich w tych zdaniach złożonych czy przed apostrofami. Większy problem pojawia się dopiero, gdy zaczynają się sytuacje z wtrąceniami i dopowiedzeniami, tam, gdzie ten przecinek nie zależy już od budowy zdania, ale ma wpływ na mniejsze lub większe różnice w rozumieniu zdania. Ale wszystko jest do ogarnięcia. Jeśli chodzi o mnie, parę dni temu minęły dwa lata, odkąd zarejestrowałam się na opowi i od tamtego czasu dopiero zaczęłam pisać, a jeszcze parę miesięcy później zaczęłam bardziej interesować się interpunkcją i innymi gramatycznymi kwestiami. Składnię, owszem, lubiłam już w gimnazjum, kiedy było wprowadzona, ale wtedy to była taka zabawa bardziej, bo ciekawie brzmiące terminy XD Później już było co innego, o tamtym nie myślałam, a im dłużej pisałam i czytałam na opowi, zaczynałam drążyć, ale to już był bardziej taki wewnętrzny imperatyw. Mówisz, że mam to prawie matematycznie opracowane... Czy ja wiem... Po profilu matematyczno-fizycznym może weszło mi to w nawyk, ale tak naprawdę trudno w języku mówić o schematach. Chyba dlatego wydaje mi się ciekawy. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie i nawet jeśli podchodzi pod jakąś zasadę, trzeba się liczyć z tym, że nie zawsze tak będzie, czasem trzeba sobie poradzić logiką, zwłaszcza gdy odmiana mówiona gości w języku pisanym, wtedy wszystko potrafi wziąć w łeb. Nie powiem, że nie wiem nic, bo przez te około półtora roku poznałam sporo ciekawych zasad i sytuacji, ale jeszcze więcej dopiero spotkam, jeśli mój zapał w zgłębianiu języka nie przepadnie całkowicie. I takie pisanie tych "litanii" mnie też dużo daje, bo czasem skłania do zastanowienia i rzeczywiście rozbioru logicznego zdania, to dobre ćwiczenie, bez którego nie wiedziałabym tyle, ile wiem. Niedawno zaczęłam swoje długie wakacje, które mam nadzieję jakoś wykorzystać, gdy już pokonam tego swojego lenia :P
    "Aurorę" czytałam i zrobiłam korektę, natomiast z resztą komentarza już się nie wyrobiłam i chyba było to już ostatni albo przedostatni tekst do oceny, ale zbrakło czasu, przez co musiałam zrezygnować z roli oceniającej tamtą Bitwę. Ale myślę, że i tam jeszcze zawitam, bo czemu nie. Tekst mi się naprawdę bardzo podobał, aż szkoda mi było go porzucać, ale w sumie mi zawsze długo schodziło się z komentowaniem...
  • Ritha 14.07.2017
    Dzień dobry :> Naszło mnie nadrobić zaległości, to raz. Stęskniłam się za Twoim piórem, to dwa. :)
    Od pierwszych zdań uderza ten znajomy klimat - sugerujący, żeby wygodnie rozsiąść się w fotelu. Opisy przednie, porównania nietuzinkowe.

    "Dzieci co prawda nie widziały Wędrowca, ale czuły jego obecność. Zimny ścisk w małych pełnych ciepłego kakao brzuszkach, cierpki smak octu w ustach i strach, który tak naprawdę był czym innym – zbyt trudnym dla młodego umysłu." - urzekły mnie brzuszki pełne ciepłego kakao :D

    "Człowiek nigdy nie jest tak biedny, by nie móc niczego ofiarować drugiej osobie." - zatrzymałem się na moment przy tej refleksji...

    A propo refleksji, cały tekst jest jedną wielką. Budowa postaci, wyjątkowy dzień, kontrast społeczny, spokojna narracja, wszystko łączy się w całość i czyta się przeprzyjemnie (nie ma takiego słowa chyba, ale niech bedzie :p).

    Nie wyłapałam błędów. Nie ma, albo jestem ślepa xd Zostawiam, więc zasłużone 5. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania