Opowieść wigilijna cz.2
Wędrowiec siedział zakopany w stercie szmat pod biurowcem, piastując na kolanach najbrzydszego psa jakiego kiedykolwiek widział, kiedy Poczciwy Stary Ted pojawił się z powrotem niosąc papierową torbę, ozdobioną dwoma złotymi arkadami. Z marszu wcisnął się pod okrycia i umościł najwygodniej jak potrafił po czym włożył rękę do torebki.
–Jeden dla ciebie, szefie – powiedział wręczając nieznajomemu hamburgera zawiniętego w żółty błyszczący tłuszczem papier. – Jeden dla mnie i jeden dla Księcia z Bajki. Chyba nie myślałeś, że o tobie zapomniałem, co mój Książę? – Powiedział jowialnie, czochrając czarny, szczeciniasty łeb i krzywą szczękę swojego pupila, po czym położył przed nim kanapkę.
Wędrowiec przez jakiś czas przyglądał się swemu posiłkowi, nim odgryzł pierwszy kęs. Przez kilka minut cała trójka pozostawała w milczeniu, delektując się wigilijną kolacją. Ciszę przerwał dopiero Poczciwy Stary Ted, szturchając swojego gościa szklaną butelką szczelnie zawiniętą w brązowy papier.
–Na rozgrzanie – powiedział z uśmiechem.
Wędrowiec napił się nieśmiało i oddał mu naczynie.
–Nie byłem pewny czy jesz i pijesz tak jak my, ale cieszę się, że tak właśnie jest, szefie i że mogłem cię ugościć. Powiedziałeś wcześniej, że nie masz niczego co możesz mi ofiarować w zamian ale to nie prawda. Możesz dać mi swoje słowo – obietnicę, że gdy będzie już po wszystkim, weźmiesz ze sobą Księcia z Bajki. On nie da sobie rady sam.
Nieznajomy po raz pierwszy skierował wylot kaptura wprost w stronę starca, a na wietrze zabrzmiały słowa wypowiadane jego efemerycznym głosem.
–Ty wiesz?
–Nie byłem pewny, ale teraz już tak. Widzisz, kiedy byłem w Wietnamie, sierżant zawsze stawiał mnie na warcie w nocy, mówił, że mam najlepszy wzrok. Więc całą noc obserwowałem, patrzyłem pilnowałem, by chłopcom nic się nie stało. Sierżant mówił mi: „obserwuj świat Ted, obserwuj świat”. Więc obserwowałem, ale to nie był świat szefie, to była piekielna otchłań. A wiesz jak to mówią: gdy patrzysz długo w otchłań ona zaczyna patrzeć na ciebie. Robiłem jednak swoje – obserwowałem i w końcu wyrwałem się z piekła ale nic nie mogło wyrwać piekła ze mnie. Nic. Zostawiłem wszystko i uciekłem, myślałem, że uda mi się oszukać diabła, zgubić go, ale on biegł krok w krok razem ze mną, szefie. Postanowiłem więc, że usiądę na chwilę i spojrzę dookoła. Usiadłem tutaj, w tym miejscu, siedemnaście lat temu i już nigdy nie odszedłem. Bo tu są ludzie, tu jest świat, jest hałas, jest tyle życia, że sam diabeł boi się wyjść z ukrycia i mnie dopaść, a ja mogę obserwować. Dlatego domyśliłem się, że ty jesteś obcy, bo znam tą ulicę, ten świat jak wierzch swojej dłoni a ty nie pasujesz tutaj... Bez urazy szefie. Nie pasujesz ani trochę i wiesz smutno mi się zrobiło, bo chyba nigdy nie widziałem istoty tak samotnej jak ty, nawet siebie samego, a ty jesteś przecież taki jak ja, albo może ja taki jak ty i nie mogłem już tylko patrzeć ale musiałem coś zrobić – wyciągnąć dłoń, nawet jeśli wiedziałem jak to się skończy. Tak jak musiałem krzyczeć na alarm, tam w piekle, gdy diabeł podchodził pod okop, po tym jak sierżant mówił mi: „Obserwuj świat”.
***
Budynek dawno był pusty. Nawet sprzątaczki miały wolne w wigilie. Ron biegł jak potrafił najszybciej, po drodze owijając szyję szalikiem i nakładając płaszcz. Jego walizka straszyła, poszarpanym garniturem papierów sterczących spod wieka, jak kły drapieżnika. Jedyną osobą, którą Ron minął wychodząc był ochroniarz; zawsze nadąsany wąsaty jegomość. Nie zwolnił nawet, żeby kiwnąć mu głową na do widzenia. Wypadł prosto przez frontowe drzwi i zbiegł po schodach kierując się w stronę ulicy. Od krawężnika dzieliło go zaledwie kilka kroków, gdy ktoś chwycił go za rękaw.
–Ma pan może kilka groszy? – Pytanie rozbrzmiało szeleszczącym szeptem.
Ron tylko kątem oka uchwycił postać w jaskrawo zielonej kurtce. Szarpnął ręką, by wyswobodzić ramię z uchwytu nieznajomego i ruszył przed siebie pewnym krokiem.
–Uważaj!
Rozdzierający krzyk, nie zdążył przebrzmieć, gdy zaczął się już mieszać z przenikliwym wyciem opon na przysypanym świeżym, mroźnym puchem asfalcie. Blask świateł odbity w wirujących wolno płatkach śniegu wydał się taki piękny, lekki. Ron Albert Teel również nic nie ważył, płynąc w powietrzu wraz z nimi, otoczony doskonałą ciszą momentu wyciętego z rzeczywistości. Czas jednak przyspieszył, a świat upomniał się o niego w rozbłysku bólu i zimna. W promieniu światła zdążył jeszcze ujrzeć klęczącą nad nim postać żebraka, zdawało mu się, że ten coś do niego mówi, ale nie umiał rozróżnić słów, w jego głowie wciąż trwał ten sam zdjęty grozą wrzask:
„Uważaj”
***
Wędrowiec powoli podszedł z powrotem do wózka i sterty szmat przy fasadzie budynku, tak dobrze komponujących się z plenerem, że niewidzialnym dla tych, którzy mijali je częściej. Nikt i tak nie zwracał na niego uwagi, wszyscy ludzie, którzy byli w pobliżu pędzili w stronę miejsca wypadku. W nadziei na prawdziwą Bożonarodzeniową szopkę – spektakl z pierwszej ręki.
Śnieg osiadał na rzęsach i szorstkich, nieogolonych policzkach Poczciwego Starego Teda. Mróz małymi szczypcami skubał jego posiniałe, wygięte w lekkim uśmiechu usta. Wędrowiec pochylił się nad nim, ściągając swoją szeleszczącą ortalionowym ciepłem kurtkę i okrył nią szczelnie byłego kloszarda, po czym odwrócił się w stronę brzydkiego czarnego kundla, nieśmiało merdającego ogonem na brudnym kawałku kartonu.
–Pamiętam swoją obietnicę i dotrzymam jej – wypowiadając te słowa zdawał się patrzeć psu w oczy.
Wyciągnął rękę i pogłaskał go krótko i czule; samymi koniuszkami palców.
–Obietnice należy spełniać.
Komentarze (7)
W drugiej części problem wielkich korporacji i świat finansjery, bezwzglednoscość wobec pracowników. Wyścig szczurów do pieniędzy. Czy Ron musiał zginąć? Gdyby się zatrzymał, zwolnił.
W ostatniej części śmierć bezdomnego na ulicy. Pewnie znajdą go dopiero po świętach.
Ciekawa postać wędrowca, szefa z zaświatów, ostrzegał lecz nikt go nie słuchał. Dostał w spadku najbrzydszego psa, ale obietnice trzeba spełniać. Dobro powraca, pamiętajmy o tym.
Popełniłeś chyba błąd, jeśli nie jest to celowe... Ron został potrącony, a Poczciwy Stary Ted umarł przy fasadzie budynku. Pozdrawiam
Masz rację, popełniłem błąd i pozamieniałem imiona - teraz widać kto uważnie czyta :D Dzięki bardzo, że znalazłaś.
Również pozdrawiam.
Podtrzymuje spostrzeżenia z pierwszej części, tutaj nadal adekwatne. Jest klimatycznie, dramatycznie i refleksyjnie. I ta spokojna narracja, nawet w obliczu śmiertelnego wypadku opowieśćnie nie wypada z przyjemnego nurtu. Zostawiam piątaka :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania