Opowieść z zaświatów: niedostarczony list CZ IV/V

Zebrawszy sił mogę nakreślić co następuje:

 

Obudził mnie jakiś ruch, zamęt. Nim skojarzyłem w jakiej sytuacji się znajduję uznałem ten rejwach za bezpieczny, lub cokolwiek nie zagrażający mi bezpośrednio. Że jeszcze miałem oczy zamknięte, a w myśl uderzyły mnie obrazy z dnia poprzedniego, zerwałem się na równe nogi i prędko powiodłem wzrokiem dokoła jamy.

- To tylko ty, piękna - serce biło mi mocno.

- Tylko? - odparła z kokieterią.

Natalia, jak twierdziła, nie mogła leżeć bezczynie po przebudzeniu, więc postanowiła przechadzać się po jaskini. I ja również nie myślałem o dalszym śnie.

- Pójdę pozbierać jakieś owoce - oznajmiłem zbliżając się do ściany wodnej.

Wychyliłem się zapomnienie. Jakiś starszy mężczyzna stał na kamieniu wystającym z brzegu rzeki. Patrzył na mnie, ja na niego. Cofnąłem się. Natalia wiedziała, że coś mną wstrząsnęło.

- Tam ktoś jest, widział mnie.

Wtem usłyszeliśmy czyjeś wołanie. Wiedzieliśmy, że jesteśmy zgubieni. Mężczyzna nie kazał czekać na siebie długo, wraz z zawołaniem zbliżył się do kaskady. Wyjąłem szpadę. Natalia schowała się w ciemnym rogu jamy. Widziałem przez opadającą wodę zbliżającego się intruza. Milczałem. Starzec krokiem pewnym przebił się przez płynną ścianę i zauważywszy mą szpadę zatrzymał się zmieszany.

- Kim jesteś? - zapytałem pierwszy.

- Nikim - odparł chłodno.

Okazało się, że jest mieszkańcem tych lasów, że niedaleko ma swoją chatkę i właśnie przechadzał się by wziąć poranną kąpiel w rzece. Nie opowiadał o sobie dużo, za to nalegał, byśmy opowiedzieli o sobie. Nieco skonfundowani odpowiadaliśmy. Do stu piorunów! przecież nie ustaliliśmy żadnej wersji, nie wymyśliliśmy naszych personaliów tak potrzebnych do zrealizowania mojego planu. Starzec zapewne domyślił się, że nie jesteśmy wobec niego szczerzy, mimo to zaprosił nas do swojej chatki. Odmówiliśmy argumentując, że musimy wyruszać w dalszą drogę. Mężczyzna w końcu odszedł. Nie łatwo było go zbyć. Nieoczekiwane spotkanie ze starcem uświadomiło mi w jak trudnym jesteśmy położeniu. Okolica w jakiej ukrywaliśmy się była miejscem uczęszczanym przez tutejszych. Zrozumiałem, że należy jak najszybciej przejść do realizacji mojego planu.

- Musimy uciekać! - oznajmiłem Natalię.

- Ale dokąd, mój panie? - dziewczę ścisnęło moją dłoń.

- W stronę morza! - zawołałem z pasją.

Natalia milczała, a oczy jej zaćmił strach. Objąłem ją dodając otuchy. Czy musieliśmy uciekać aż tak daleko? Sam nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie, wiedziałem że uprowadzenie skazanego, zwłaszcza w stroju żołnierza, jest godne kary i zniesławienia. Wydalenie ze służby byłoby pierwszą hańbą jaką nałożono by na mnie, dalej pokazałby proces pod ręką prokuratora dworu królewskiego. Zatem powziąłem ten zamysł patrząc na rozwój wypadków. Póki co, wszystko wskazywało na to, że ukrywamy się niezręcznie. Jak najdalej, oby jak najdalej!

Wychyliłem się zza ściany opadającej wody, nie było nikogo. Wybiliśmy się na zewnątrz i pognaliśmy do miejsca, gdzie brzeg zrównał się z taflą wody. Wstąpiliśmy nań i pognaliśmy na zachód. Zdawałem sobie sprawę z tego, że pieszo nie osiągniemy tempa. Potrzebny był nam koń. Gdzież szukać? Nie wiedziałem, gnałem ciągnąc za sobą piękne dziewczę. Przebijaliśmy się przez gęsto rosnące drzewa, wysoko pnącą się trawę, unikając przy tym kontaktu z ludźmi. Wybiegliśmy w końcu na gościniec. Wydeptana do goła ziemia wskazywała na dość częste użytkowanie. Zbiegając nieco ze szlaku, szliśmy wzdłuż nie spuszczając go z oczu. Mijając szeroki łuk spostrzegliśmy coś na wzór szynkowni. Pod nią stały trzy konie czerpiące z wiader wodę.

- Te zapewne są wyczerpane - oznajmiłem Natalię - lecz i takie nam potrzebne.

Nakazałem nadobnej ukryć się w zaroślach, sam ostrożnie podszedłem przyjrzeć się zarówno koniom jak i samej szynkowni. Konie wcale nie wyglądały na tak zmęczone, jak to wyglądało z dala. W szynkowni zaś słychać było jakieś rozmowy, nie byłem zdziwiony, że wewnątrz ktoś jest. Przyglądałem się bacznie. Od dłuższego czasu nikt nowy nie wstąpił, ani też nikt z karczemki nie wyszedł. Wiedziałem też, że konie, podczas uprowadzenia, mogą mnie zdradzić. Liczyłem na szczęście. Odwróciłem się, by spojrzeć, czy Natalia pozostała na miejscu, nie spostrzegłem jej. Miałem nadzieję, że po porostu dobrze się schowała. Podszedłem niemal pod podcień gospody. Zwierzęta wydawały się nie zwracać na mnie uwagi, były spokojne. Serce zaczęło walić mi jak młotem. Przybliżyłem się do jednego z nich, coś szeptałem, pogłaskałem, uspokajałem. Czas naglił! Dość było tym pieszczotom, odwiązałem sznur i wskoczyłem na grzbiet. Wierzchowiec posłusznie pogalopował w kierunku przeze mnie wyznaczonym.

- Wsiadajże piękna! - rzuciłem uroczyście i podałem Natalii dłoń.

Wskoczyła, ruszyliśmy wcale żwawo.

 

Lekkość... jałowość...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Shogun 08.02.2020
    Za gładko wszystko im wychodzi rzekłbym. Aż dziw, że koń dął się uprowadzić komuś obcemu. Mam nadzieję, że przygotujesz jakąś bombę na zakończenie, aby nie było zbyt pięknie :D. No, ale to się okaże. Czekam z niecierpliwością na następną część.
    Pozdrawiam :).
  • Infernus 08.02.2020
    Szczerze sam zauważam, że akcja miast się rozwijać, to stoi w miejscu. Drugi raz napisałbym to inaczej. No ale uczymy się cały czas. Dzięki za przeczytanie i wykrycie tego, co dla mnie wątpliwe :)
  • Kocwiaczek 09.02.2020
    Gładko im owszem idzie, ale cała historia poprowadzona jest ciekawie i zachęca do dalszej lektury. A oto właśnie tutaj chodzi :) ciekawa jestem jak to się wszystko zakończy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania