Opowieści Pradawne. Rozdział 1: Jedyna taka noc (cz.3)

Następnego ranka kogut strzępił sobie gardło na próżno. Piał sobie i piał, a i tak nikt nie wstał. Dopiero, gdy Słońce nieco przygrzało, niektórzy zaczęli się budzić. Dziś czekało wioskę wielkie sprzątanie.

Radomił wstał. Poruszał się ostrożnie, by nie zbudzić swego młodszego brata, Uściwoja. Nabrał w studni wody do cebrzyka by się przemyć. Po przemyciu się pobuszował chwilę w spiżarni. Jego wybór padł na chleb i smalec. Podjadł, wziął łuk i udał się w kierunku lasu. Zaraz za wioską zatrzymał go Niesiebor.

- Pilnuj swojego brata – rzekł do Radomiła.

- Co od niego chcesz?

- Widziano go jak w Noc Kupały zniknął w lesie z Nieradką. Nie chcesz by mu się coś złego stało, ja też nie chcę by mu się coś stało. Dlatego pilnuj go. Bo jak go przyłapię z Nieradką, to nie ręczę za siebie.

- Jaki dobry z ciebie brat. Dbasz o swój honor, o honor swojej siostry. Dbasz, by wstydu po wsi nie było, by złe języki nie wytykały nic twojej rodzinie. Brawo. Mam zaklaskać? – Radomił poklepał przyjacielsko Niesiebora po ramieniu. – Chciałem iść teraz do lasu, ale przejdziemy się gdzieś. Chodźmy.

Radomił odwrócił się w stronę wioski.

- No chodź, trzeba coś wyjaśnić – ponaglił. Zdziwiony Niesiebor poszedł za nim. Doszli do domu Biezdara.

- Dobre rano, Mojmiro – przywitał się Radomił z matką Niesiebora. – Biezdar na pewno jeszcze śpi?

- Ano śpi. Spił się na smutno, bo nie znalazł kwiatu paproci.

- Jak się obudzi dajcie mu soku z kiszonej kapusty. Jest może Nieradka?

- Jest w oborze. Poszła krowy nakarmić.

Radomir z Niesieborem udali się do obory. Akurat Biezdar posiadał oborę, jako oddzielną chatę. Zazwyczaj zwierzęta w wiosce były trzymane w półziemiankach. Biezdar był najbogatszym gospodarzem w wiosce i stać go było na obszerniejszy dom i budynki gospodarskie.

- Zobacz Niesiebor, to twoja siostra. To twoja jedyna siostra – wskazał na Nieradkę.

- Znam swoją siostrę – odparł Niesiebor.

- Jesteś jej bratem. Powinieneś ją miłować. Jak brat. A ty ją jak traktujesz? Jak szmatę? Obrażasz ją, wygrażasz jej. Kochasz ją jak siostrę?

- Kocham ją jak siostrę – powiedział głośno poirytowany Niesiebor. – Dbam o nią. Pilnuję jej, by nie zrobiła jakiegoś głupstwa.

- Dbasz o nią? To czemu teraz płacze?

Nieradka miała łzy w oczach.

- Wiesz co, może byś teraz ją przeprosił – kontynuował. – Albo chociaż to sobie porządnie przemyślał.

- No co ty? – zdziwił się Niesiebor. Nieradka wzięła wiaderko i wyszła bez słowa. Radomił poklepał po ramieniu zmieszanego Niesiebora i też wyszedł z obory.

Znalazł się w lesie. Udało mu się upolować z łuku dwa zające. Następnie udał się do świętego gaju. Rosły tam święte drzewa. A szczególnie święty był rosły dąb poświęcony bogowi Perunowi. Dąb był ogrodzony i tylko kapłan Domażyr mógł do niego blisko podejść. Szumiał wiatr a promienie Słońca przebijające się przez korony drzew dawały niesamowitą poświatę. Radomił obejrzał się dookoła. Kapłan Domażyr naprawiał ogrodzenie przy dębię. Po drugiej stronie gaju Czębira przyozdabiała jesion kwiatami. Radomił podszedł do niej.

- Dobry dzień, przyszedłem do Peruna z darami – powiedział. Czębira odwróciła się do niego.

- Witaj. Wreszcie odwiedziłeś święty gaj – ucieszyła się na jego widok.

- Pomodlę się do Peruna o szczęście i pomyślność dla ciebie.

- A za twoje szczęście nie chcesz się pomodlić?

- Moje szczęście już dawno płanetnik pochwycił i zaniósł wysoko w chmury. Pomodlę się przy dębie, złożę te dwa króliki, jako dar i nigdy już tutaj nie wrócę.

- Nigdy? – zdziwiła się.

- Boję się, że mógłbym się zakochać. Lepiej byśmy się już nie spotykali.

- Boisz się miłości?

- Wiesz, że w Witczynie wszyscy wypili magiczny wywar Damroki? Każdy teraz jest szczęśliwy, że będzie długo żył. Damroka rzekła, że źle zrobili, ale nikt się tym nie przejął.

- Wiem, mówiła mi o tym. Zniszczyła wywar, by nikt już nigdy nie mógł jego wypić.

- Ja właśnie zrozumiałem, co chciała nam powiedzieć. To nie jest dar, to jest jak przekleństwo. Już nigdy się w nikim nie zakocham.

Czębira patrzyła zdumiona na Radomiła. Nie wiedziała, o co dokładnie mu chodzi, ale czuła, że to, co się wczoraj wieczorem zaczęło, teraz się oddala.

- To nie przychodź tutaj. Bo jeszcze cię jakaś miłość dopadnie i będzie nieszczęście. Święty dąb jest tam. Idź się tam pomódl. Za mnie nie musisz. Pomódl się za siebie, żeby Perun wrócił ci rozum – odwróciła się by ukryć to, że jej oczy robiły się mokre. Wróciła do przyozdabiania jesionu kwiatami.

- Czębira, posłuchaj – Radomił zaczął głośnie mówić, by go usłyszała. – Ja nie powiedziałem, że nie chcę się zakochać. Powiedziałem, że nie mogę się zakochać. To nie to samo. Pomyśl, nie będę się starzał. Nie wiadomo jak długo będę żył, ale jak nic złego się nie przydarzy to bardzo długo. Dość długo. Gdy będę miał żonę, to nie będziemy mogli się razem zestarzeć. W końcu będę oglądał jak ona umiera. Jak umierają nasze dzieci, nasze wnuki. Jak umierają wszyscy, których kocham i kochałem. Czy ty wiesz jak to jest przeżyć swoje dzieci? Ktoś bliski odchodzi od ciebie a ty nic nie możesz zrobić. Możesz tylko oglądać płonący stos pogrzebowy. Dobrosułki już mi nikt nie zwróci. Nikt mi też nie zwróci ciebie. Gdy już odejdziesz do tamtego świata moje dalsze życie będzie tęsknotą za tobą.

- Tak to sobie wymyśliłeś? – Czębira odwróciła się do niego. Po jej policzkach płynęły łzy. – Nie chcesz być przy kimś i oglądać jak staje się stara, brzydka i niedołężna? A w dodatku kiedyś zachoruje i umrze? Ty będziesz zawsze piękny i młody. I chciałbyś by twoja żona też była wiecznie piękna i młoda? Idź do wioski, tam znajdziesz wiele pięknych i wiecznie młodych dziewcząt. Nie bój się, one też piły magiczny wywar, tak jak ty.

- Czębira, myślałem, że mnie zrozumiesz. Nikomu o tym jeszcze nie mówiłem. Tylko przy tobie się otworzyłem.

- Dobrze cię zrozumiałam. Nie tłumacz się już. Doskonale cię rozumiem – Czębira rzuciła kwiaty, które trzymała w dłoniach na ziemię i poszła do chatki Domażyra, która znajdowała się na skraju świętego gaju. Radomił podszedł do świętego dębu, przerzucił ze złością martwe zające, przez ogrodzenie, aż się odbiły od drzewa. Zdumionemu Domażyrowi odpowiedział:

- To dar dla Peruna. Niech się tymi zającami nażre.

Radomił zniknął w gęstwinie leśnej a Domażyr już wiedział, co upiecze sobie na obiad.

 

Dni robiły się coraz krótsze, ale za to coraz bardziej gorące. Był początek lipca. Pewnego ranka, gdy kogut miał już budzić mieszkańców, ktoś mocno zdyszany przybiegł do wioski.

- Awary, Awary! Ludzie, ratujcie się, Awarowie przybyli! – krzyczał przybysz.

Zaspani ludzie powychodzili ze swoich chat. Gdy przerażony kapłan Domażyr przybiegł do wioski by wszystkich ostrzec, sprawa musiała być rzeczywiście poważna.

- Gdzie są Awarowie? – spytał się Biezdar.

- W Knininie. Spalili Kninin. Widziałem łunę. Przybiegłem natychmiast was ostrzec. Zaraz i tutaj mogą być.

Wioska nie posiadała żadnego obwarowania. Nie była grodem obronnym. Mieszkańcy byli kiepsko uzbrojeni. Właściwie to mieli tylko topory. Nikogo nie było stać na miecz ani tym bardziej na konia. W Witczynie zaprzęgano do wozów woły, orano wołami, koni tutaj nie było. Nikogo też nie było stać na kolczugę czy żelazny hełm. Niektórzy posiadali włócznie, niektórzy tarcze.

- Kninin jest większy, bogatszy od Witczyna. Chyba Awarowie już się obłupili i jest mało prawdopodobne, by i do nas przyszli – zgadywał Biezdar.

- Nigdy nic nie wiadomo. Lepiej na wszelki wypadek uciec – doradzał Domażyr.

- Na bagna. Tam nikt obcy nie wejdzie. Kto nie zna ścieżek, ten już stamtąd żywy nie wyjdzie – zaproponował Dziwisław.

- Racja, pakujcie najpotrzebniejsze rzeczy i ruszamy na bagna – Domażyr zgodził się na ten pomysł.

Na wypadek najazdu wroga Słowianie budowali grody obronne w trudno dostępnych miejscach. W czasie spokoju taki gród był niezamieszkany. Gdy nadciągał wróg, to chroniła się w nim okoliczna ludność. Niestety, w pobliżu Witczyna nie było takiego grodu. Mieszkańcom pozostało schronić się na bagnach.

- Tak myślałem, że może do tego dojść. To wszystko przez głupotę Bogdasza. Nie powinien się stawiać Awarom, nic z tego dobrego wyjść nie mogło - zauważył Biezdar.

Awarowie od podległych im Słowian żądali daniny w naturze, głównie bydła, oraz żądali stawiania się uzbrojonych wojów, by pomagali im w podbojach. Zarządzający Knininem Bogdasz postawił się Awarom, ufny, że dadzą mu spokój. Oznajmił, że nie będzie płacić daniny ani dawać mężczyzn. Nie docenił Awarów.

- Gdzie Czębira? – spytał się Radomił kapłana.

- W Knininie. Udała się tam wczoraj na targ z ziołami. Dziś powędrowałem tam przed świtem, by ją odprowadzić do gaju. Mieliśmy dzisiaj o świcie wznieść modły do Peruna. Nie doszedłem do Kninina. Usłyszałem krzyki i ujrzałem pożogę. Zaraz przybiegłem, by was ostrzec.

Radomir wbiegł do swojej chaty. Za chwilę wybiegł ze swoim toporem i nożem za pasem. Na plecach miał łuk i kołczan ze strzałami.

- Pójdę do Kninina. Sprawdzę co z Czębirą – oznajmił wszystkim.

- Zgłupiałeś? Sam jeden idziesz do Awarów? – Dziwisław próbował przemówić mu do rozumu.

- Idę z tobą – oznajmił Niesiebor.

- Ja też – dodał Zdamir.

- Nigdzie nie idziesz – Biezdar zwrócił się do swego syna. – Jesteś potrzebny nam, by bronić nas przed Awarami. To teraz jest dla ciebie najważniejsze.

- To prawda, Niesiebor jest nam teraz potrzebny – dodał Przemęt. – Tak samo jak Zdamir. Przykro mi mój synu, ale zostajesz. Ktoś musi nam pomóc ochraniać ludzi. Idziemy na bagna. Radomił jak chce, to niech sobie idzie do Kninina. Ja bym mu odradzał.

- To szaleństwo iść tam samemu – powiedział Domażyr do Radomiła. – Ja też ci odradzam. Ale będę się modlił, byś przyprowadził tutaj Czębirę całą i zdrową. To dobra dziewczyna.

- Ja go rozumiem. Idę razem z nim – oznajmił Dziebor, ojciec Radomiła.

- Tata jest tutaj potrzebny. Kto zaopiekuje się mamą? – Radomił próbował odwieść ojca od jego pomysłu.

- Twój brat zaopiekuje się Szaborą. Jest już prawie dorosły.

- O mnie nie zapominaj – przypomniał się Dziwisław. – Od małego opiekowałem się swoją siostrą. Teraz też nie pozwolę, by się co złego Szaborze stało.

Szabora przytuliła Radomiła.

- Naprawdę musisz iść? – spytała.

- Znasz swojego syna. Już wybrał – powiedział jej Dziebor.

- Wracajcie cali i zdrowi – powiedziała na pożegnanie. Trudno jej było wypuścić Radomiła z uścisku. Dziebor wziął z sobą topór i prowiant na drogę. Ojciec i syn pożegnali się z innymi i wyruszyli w stronę Kninina.

Po trzech godzinach zbliżyli się na tyle, że widzieli dym. Od tej pory ostrożnie się zbliżali do osady, pod osłoną lasu. W końcu dotarli do obwarowań. Drewniany ostrokół może i był dobrym zabezpieczeniem przed bandytami, ale był kiepską osłoną przed potęgą Awarów. Brama była spalona. Znaleźli się w Knininie i zaczęli przekradać się obok chat. Osada była pusta. Nadpalone chaty jeszcze się dymiły. Na ziemi leżały ciała zabitych mieszkańców, głównie obrońców. Radomił zacisnął zęby. Wielu z zabitych znał z widzenia, nieraz zdarzało mu się odwiedzać Kninin.

- Musiało być ich sporo, skoro tak szybko zdobyli Kninin – zauważył Dziebor. – Co ci ludzie byli im winni, że tak bestialsko ich zabito? Trzeba będzie ich później pochować.

Zaczęli przeszukiwać ulice i pomieszczenia. Znaleźli ciało Bogdasza, ale nigdzie nie znaleziono Czębiry.

- Po ilości ciał widać, że większość trafiła do niewoli – stwierdził Dziebor. – Awarowie muszą poruszać się z łupem i jasyrem w stronę Balatonu.

Wiedzieli, że Awarowie zbyt szybko się nie posuwają. Co prawdo to konny naród, ale wieźli z sobą łupy i prowadzili jeńców, więc nie mogli galopować na koniach. Zanim nie wyjdą na pusztę, muszą przeciskać się przez rozległe lasy. Leśne drogi w tych czasach u Słowian miały najwyżej 2 metry szerokości, ale przeważnie metr. Drogi były pełne dziur i często były przewalone drzewami. Jeśli dwa wozy miały się minąć, woźnice mieli nie lada łamigłówkę do rozwiązania, jak to zrobić. Dotyczyło to wszystkich dróg, również tych, które dzisiaj nazwalibyśmy międzynarodowymi.

- Idę odszukać Awarów, ty wracaj do mamy. I tak mi już pomogłeś – powiedział Radomił.

- Nie zostawię swojego syna samego. Idziemy razem – odpowiedział mu ojciec. – Pójdę z tobą choćby do samego kagana Bajana nad Balaton.

Wyszli z Kninina. Udali się drogą prowadzącą na południe, bo tam prowadziły ich ślady po najeźdźcach. Widocznie Awarowie obłupili się i zmierzali do siebie, na Panonię. Godzinę później Dziebor usłyszał jakieś odgłosy. Dał znać ręką by schowali się w pobliskich krzakach. Prawie bezszelestnie zboczyli ze ścieżki i schowali się za najbliższymi krzakami. Po niedługim czasie ujrzeli dwóch Awarów jadących konno, z włóczniami w dłoniach. Nomadowie nie spieszyli się. Radomił dał znać gestem ojcu by pozostał na miejscu, sam natomiast podczołgał się w lepsze miejsce, by mógł ustrzelić jeźdźców. Wypuścił strzałę. Strzała przeleciała ze świstem minimalnie obok gardła najeźdźcy. Awarowie natychmiast ruszyli w kierunku skąd wyleciała strzała. Widząc to Dziebor wyskoczył z okrzykiem z krzaków chcąc ich skierować na siebie. Jeźdźcy zatrzymali się i Dziebor oberwał rzuconą w jego kierunku włócznią. Włócznia zatrzymała się w okolicy obojczyka. To dało czas Radomiłowi do załadowania następnej strzały. Znów świsnęła strzała, tym razem zatrzymując się w gardle Awara, który trzymał jeszcze swoją włócznię w dłoni. Osunął się z konia. Drugi z najeźdźców ruszył z kopyta po swoją włócznię tkwiącą w Dzieborze. Nie zdążył dojechać. Tym razem Radomił znów nie chybił i strzała utkwiła w gardle Awara. Spłoszony koń ruszył przed siebie, zrzucając ciało martwego jeźdźca. Radomił podbiegł do leżącego ojca. Spojrzał na krwawiąca ranę.

- Może lepiej nie wyciągać teraz tej włóczni – zauważył.

- Spróbuj wyłamać końcówkę.

Radomił spróbował delikatnie odłamać włócznię, ale się nie udało. Widać było jak jego ojciec zaciska usta z bólu. Młodzieniec ociosał delikatnie włócznię toporem, w ciele Dziebora zostało samo ostrze.

- Masz konia. Jedź dalej – zaproponował ojciec. – Ja odszukam tego drugiego konia. Dam radę sam wrócić. Zobacz, co z nią. Jak nie leżała martwa w Knininie, to chyba ją wzięli w niewolę.

- Jeździłeś kiedyś koniem?

- Nie miałem nigdy okazji.

- Ja też nie umiem jeździć konno. Sam sobie nie poradzisz. Odwiozę cie do wioski. Tam cię opatrzą. Twoja rana nie wygląda zbyt dobrze.

- Jak się wrócimy, to już jej możesz nie znaleźć. Podróż do Witczyna i z powrotem zajmie ci sporo czasu. Możesz nie dogonić już Awarów.

- Wiem. Nie zostawię cię tutaj.

Radomił podprowadził konia. Podniósł ojca i pomógł mu wsiąść na konia. Dziebor usiadł na siodło, położył się chwytając konia za szyję, próbując nie dotykać ostrzem konia. Jego syn złapał konia za uzdę i zaczął prowadzić konia w kierunku Witczyna.

- Zawszę się tego bałem. Że kiedyś będę postawiony przed wyborem, kogo uratować a kogo pozostawić na pastwę losu - stwierdził Radomił.

- Dobrze przemyślałeś ten wybór?

- Wcale nie przemyślałem. Po prostu chcę cię uratować. Miałem nadzieję, że się nam uda. Tak prawdę mówiąc, ta nasza wyprawa była od początku skazana na porażkę. Ale kim bym był, jakbym chociaż nie próbował jej ratować.

- Chyba ona dużo dla ciebie znaczy. Przypomnij mi, jak ma na imię?

- Czębira.

- A tak, Czębira. Ale nie widziałem byście byli razem.

- Bo nie byliśmy. Sam nawet nie wiem, co do niej czuć.

- A pomimo to chciałeś ją ratować. Myślę, że nie chcesz się przed sobą przyznać, że ją kochasz.

- Może masz rację.

- Mnie też to boli, że nie masz szczęścia. Najpierw Dobrosułka, teraz Czębira. Jak kogoś kochasz to go tracisz. Perun nie jest dla ciebie łaskawy.

- Mam jednak ojca, którego kocham i nie chcę go stracić. Chociaż tobie uda mi się pomóc.

Podróżowali powoli po leśnej drodze, która właściwie bardziej była ścieżką niż drogą. Dzięki koniowi Radomił nie musiał dźwigać ojca na plecach. Jakby umiał jeździć konno, to wskoczyłby na konia i pojechaliby razem. Musiał prowadzić konia i martwił się, że to tak wolno trwa. Martwił się czy ojciec da radę dojechać.

- Wiesz, że jestem z ciebie dumny? - rzekł Dziebor. - Już od małego byłeś waleczny.

- Wiesz co? Tyle razy to wygadujesz, tyle razy musiałem tego wysłuchiwać. Byłem wtedy małym chłopcem. Musisz mi przypominać?

- Ale to takie miłe. Chciałeś obronić Uściwoja. Wciąż widzę jak machałeś kijem i krzyczałeś: "Gnieciuchu, nie dam ci skrzywdzić braciszka". Akurat to nie był gnieciuch tylko uboże. Przypętało się do naszej chałupy. Ha, ha, jak ono przestraszone zmykało przed tobą. Już się więcej nie pojawiło. Szkoda, bo przydałby się dobry duszek domowy. Ale nigdy o to nie miałem do ciebie pretensji.

- Skoro nie masz pretensji, to czemu wciąż mi to opowiadasz?

- Bo to tak miło powspominać. Pamiętasz jak do studni powrzucałeś padlinę? Bo chciałeś otruć baboka. Zdamir wyżarł ci słodkości i zwalił winę na baboka, który rzekomo mieszkał w studni. Musiałem się spuszczać na linie by wyłowić tą padlinę. A i tak jeszcze długo nie dało się pić wody z tej studni.

- A ty nie psociłeś jak byłeś mały?

- Chyba nie.

- Będę musiał się dziadka spytać.

Za jakiś czas zbliżali się już do Kninina. Radomił dostrzegł z daleka grupkę wojów idących od strony Kninina. Nie wiedział, czy to swoi, czy obcy. Na wszelki wypadek zawrócił i zaczął rozglądać się, gdzie najlepiej schować się z koniem. Zobaczył przed sobą grupę pięciu jeźdźców zmierzających w stronę Kninina. Szybko wprowadził konia w gęstwinę leśną. Jeźdźcy przejechali obok, nie zauważając Radomiła i Dziebora. To byli Awarowie. Niedługo natrafili na pieszych wojów i rozległ się zgiełk bitwy. Radomił poznał okrzyki wojów. Wyskoczył na drogę i zaczął biec z toporem, by wspomóc swoich przyjaciół. Jak dobiegł, to było już po wszystkim. Ciała Awarów leżały na drodze. Obok stali Zdamir, Niesiebor, Miłobor i Uściwoj. Radomił bardzo się ucieszył na ich widok. Z powrotem wstąpiła w niego nadzieja uratowania Czębiry. Ktoś się zajmie Dzieborem i nie będzie już musiał wracać się powoli szmat drogi do wioski. Będzie mógł od razu podążać tropem Awarów, będzie miał szansę ich dogonić.

- Co z tatą? - spytał się Uściwoj.

- Jest tutaj. Ranny - odpowiedział Radomił. - Nie zostaliście na bagnach?

- Jak tylko upewniliśmy się, że naszym nic nie grozi, to wyruszyliśmy ci na pomoc - oznajmił Zdamir.

- Właśnie opuściliśmy Kninin. Nie daruję tym awarskim ścierwom - wycedził przez zęby Niesiebor. - Zatłukę każdego Awara, jakiego napotkam.

- Jak rozpoznasz, który Awar jest dobry a który zły? - spytał się Radomił.

- Nie ma dobrych Awarów. Wszyscy zasługują na śmierć.

- Kobiety i dzieci też?

- Awar to Awar, bez wyjątku. A oni mieli litość dla kobiet i dzieci?

- W ten sposób ty też staniesz się Awarem, będziesz taki jak oni.

- Co ty kurde gadasz? Kobiety i dzieci chcesz wyrzynać? - spytał się Zdamir Niesiebora.

- Masz rację, to niehonorowo - przyznał się Niesiebor.

- Tylko o honor ci chodzi? A niewinnych ludzi ci nie żal? - podpytywał się Radomił.

- No już, kurwa, się mnie nie czepiajcie - zirytował się Niesiebor. - Dobrze, będę zabijał tylko złych Awarów. Może być? To starczy tej rozmowy, nie było tematu.

- Zobaczcie, jakie mamy łupy - ucieszył się Miłobor. - Konie, kolczugi, hełmy, tarcze. O, nawet miecze są.

Miłobor, Zdamir i Niesiebor zaczęli zabierać trupom co cenniejsze rzeczy. Radomił i Uściwoj poszli po ojca.

- Tato, nic ci nie jest? - Uściwoj przytulił się do Dziebora, który wciąż siedział na koniu.

- Przecież widzisz, że ma zakrwawioną ranę - odpowiedział mu Radomił. - Musi jak najszybciej znaleźć u Damroki. Ona na pewno go opatrzy i wykuruje swoimi ziołami.

- Dam radę. Wracajmy - rzekł im ojciec. Radomił podprowadził konia na miejsce pobojowiska.

- Trzeba wyjąć grot z rany - powiedział Zdamir widząc Dziebora.

- Nie teraz, bo może to pogorszyć ranę. Niech ktoś to zrobi na spokojnie w wiosce - odparł Radomił. - Myślę ze najlepiej będzie jak Uściwoj i Miłobor odprowadzą ojca. A my udamy się na Awarów.

- Sam odprowadzę ojca. Miłobor może wam się przydać - zaproponował Uściwoj.

- Z Miłoborem będzie ci raźniej. Radomił dobrze mówił. W razie czego, we dwójkę lepiej sobie poradzicie - rzekł Niesiebor do Uściwoja. - Radomił, ten miecz, kolczuga i hełm są dla ciebie. Weźmiemy z sobą po jednym koniu. Reszta koni zostanie zaprowadzona z Dzieborem do wioski.

- Umiecie jeździć konno? – Radomił zdawał sobie sprawę, że nikt z nich nie miał jeszcze do czynienia z końmi.

- Nie, ale jaka to trudność? Zobacz - odpowiedział Zdamir. Wsiadł na konia, rozpędził się i niedługo fiknął na ziemię.

- Tak właśnie się jeździ, tylko trzeba lepiej się trzymać siodła - rzekł powoli wstając z ziemi i masując kości. Podszedł do konia, wsiadł ponownie i pojechał tym razem wolniej. Uśmiechnął się, wykonał gwałtownie gest zwycięstwa i znów zaliczył ziemię.

- Lepiej będzie chyba jak wszystkie konie pójdą do wioski. Pieszo też można chodzić. Zresztą, pieszo można się lepiej skradać - postanowił.

Radomił, Niesiebor i Zdamir założyli kolczugi i hełmy, zaopatrzyli się w awarską broń, wzięli małe okrągłe tarcze kawaleryjskie. Pozostały łup przytwierdzili do koni. Karawana sześciu koni, z siedzącym na jednym z nich Dzieborem, prowadzonych przez Uściwoja i Miłobora udała się do Witczyna. Pozostali udali sie na południe tropem Awarów. Wiedzieli, że Awarowie będą musieli założyć obóz na noc. Trzy godziny później zauważyli, że najeźdźcy rozbijają obóz na wielkiej polanie, znajdującej się obok rzeki Svratki. Próbowali podkraść się jak najbliżej obozu, lecz w pobliżu kręciły się patrole. Musieli więc obserwować obóz z oddali.

- Najważniejsze jest mieć dobry plan działania - zauważył Zdamir.

- Masz taki plan? - zapytał Radomił.

- Nie wiem jak się do tego zabrać.

- Najlepiej dobrze się przyjrzeć temu obozowi. Jak będziemy znać słabe i mocne strony zabezpieczenia tego obozu to łatwiej będzie się tam pod osłoną nocy zakraść - zaproponował Niesiebor. - Musimy się jakoś przybliżyć, z tej strony prawie nic nie widać.

Próbowali się przybliżyć z różnych stron, ale za dużo było patroli.

- Korci mnie żeby wbiec do obozu wyrzynając Awarów, ale jest ich tam zbyt wiele. Chyba cała horda - stwierdził Zdamir. - Nie lubię sie skradać, wolę bić na oślep.

- Jesteśmy ubrani po awarsku, ale nie możemy się pod nich podszyć, bo twarze mamy słowiańskie - zauważył Niesiebor. - Wielu Słowian służy u Awarów. Jakby tu była jakaś grupa, to może byśmy się jakoś podczepili, ale tutaj są sami Awarowie. Nie zauważyłem Słowian.

- Trudno, musimy zaczekać do zmroku. Może uda się przekraść niepostrzeżenie i odszukać Czębirę - zaproponował Radomił. - W każdym razie dziękuję, że mi pomagacie.

Zrobili sobie przerwę. Spożyli posiłek z zabranego przez siebie prowiantu na drogę. Radomiłowi ciągle kłębiły się myśli związane z Czębirą. Czy ona na pewno była w obozie? Czy jeszcze żyła? Czy ona też myślała o nim? Usłyszał, że ktoś za nim nadepnął na gałąź. Obejrzał się do tyłu. Zauważył grupę Awarów mierzącą w niego i jego przyjaciół z łuków. Przyjaciele zastanawiali się chwilę, co uczynić. Radomił odrzucił na ziemię broń i wstał powoli. Pozostali zrobili to samo.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania