Opowieści pradawne. Rozdział 2: Wyraj (cz. 3)

Poprzez gęste morawskie knieje podążała karawana kupiecka. Trzy wozy były załadowane towarami wytworzonymi w chrześcijańskim świecie.

Słowianie mieli swoje kuźnie, potrafili wytworzyć prostą broń. Lecz bardziej skomplikowaną broń i pancerz były dostępne poprzez handel. Słowianie mieli swoje wytwórstwo. Oprócz kowali, byli też garncarze, cieśle i tkacze. Bardziej wyrafinowane przedmioty, jak biżuteria, była produkowana u Franków lub w Cesarstwie Rzymskim. Słowianie nie bili wtedy monet, dlatego handel był głównie wymienny, coś za coś. Jeśli trafiały się monety, to były to przeważnie solidy bite w Cesarstwie. Zawsze był popyt na towary z zachodu lub południa.

Kupiecka karawana znalazła się nieopodal Witczyna, zmierzając w kierunku południowo-wschodnim. Trzy wozy były chronione przez grupę dwudziestu dobrze uzbrojonych wojów, siedzących na wozach lub jadących z boku konno. Podróżni natknęli się nagle na powalone na drodze drzewa, uniemożliwiające przejazd. Wojowie sięgnęli za broń, oczekując zasadzki. Lecz nic się nie wydarzyło, nikt nie wyskoczył z chaszczy. Właściciel karawany przyjrzał się powalonym drzewom. Było ich tyle, że usuwanie ich potrwałoby kilka godzin. Dał wojom polecenie usunięcia przeszkód. Zauważył zbliżających się przechodniów.

- Dobry dzień, panie kupcu - pokłonił się Biezdar. - Ojej, jakie nieszczęście. Ktoś zawalił drogę drzewami. Jakie łotry niegodziwe to zrobiły? Widzicie, panie kupiec, jakie problemy mamy ze złoczyńcami? Często nam zawalają drogę drzewami. Chyba po złośliwości jakiejś.

- Rzeczywiście, złośliwe te łotry – zgodził się z nim kupiec.

- Jaki to szczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat przechodziliśmy tędy z siekierami. Pomożemy panu oczyścić drogę, panie kupiec. Za darmo, bo my Słowianie jesteśmy pomocni i gościnni.

- Bóg zapłać, dobry człowieku.

- To trochę potrwa, dużo tych przeszkód. Moi koledzy zajmą się drzewami a my tymczasem podjechalibyśmy do niej wioski w gościnę. To niedaleko stąd. Podjecie sobie u mnie za darmo, popijecie, odpoczniecie. Zapraszam serdecznie. No chłopy, weźcie się do roboty, pomóżcie panu kupcowi.

Koledzy Biezdara zaczęli ciąć toporami drzewa, a on sam wskoczył na wóz, obok przybysza.

- Poprowadzę pana. Musimy skręcić w tą dróżkę - rzekł.

- No nie wiem. Mogę tutaj poczekać.

- Ależ proszę się nie krępować. To przyjemność jest po mojej stronie gościć u siebie tak znamienitego kupca.

Handlarz odesłał kilku wojów do pomocy przy usuwaniu zapory a reszta ruszyła razem z wozami w stronę wioski. Gospodarz poczęstował gościa bukłaczkiem z piwem.

- Jestem Biezdar. Mieszkam tutaj od dawna. Właściwie od urodzenia – przedstawił się.

- Na imię mam Samon. Przyjechałem z Frankonii.

- Dobrze mówicie po słowiańsku.

- Byłem tu nieraz. Zdążyłem się nauczyć waszego języka.

- To dobrze, bo ja frankońskiego nie znam. Wasi wojowie też dobrze mówią po naszemu. Bez żadnego obcego akcentu.

- Moi ochroniarze to Słowianie, tutejsi. Po prostu są ubrani w najlepsze frankońskie zbroje.

Obecnie poszczególne narody słowiańskie muszą się porozumiewać przy pomocy tłumacza. W tamtych czasach jednak różnice językowe pomiędzy różnymi plemionami słowiańskimi były na tyle niewielkie, że wszyscy Słowianie porozumiewali się miedzy sobą bez żadnych problemów. Można powiedzieć, że wtedy istniał jeden język słowiański z różnymi dialektami.

Wozy przemierzały się wąską dróżką. Dwóch wojów siedziało blisko Biezdara. Nie ufano mu. Wciąż obawiano się zasadzki. W razie czego, to mieliby gospodarza jako zakładnika. Za jakiś czas dojechali do Witczyna.

Przy chałupie Biezdara były porozstawiane stały i ławy. Kobiety zaczęły ustawiać na stołach jadło i piwo.

- Serdecznie zapraszam - rzekł gospodarz zsiadając z wozu. - Macie okazję skorzystać ze słowiańskiej gościnności.

Goście usiedli przy stołach. Rozpoczęła się uczta. Podróżnym poprawił się nastrój.

- Dziękujemy za gościnę, Biezdar - podziękował Samon. - Jesteście gościnni i mili. Jadło macie dobre. Kobiety są u was bardzo urodziwe.

Kupiec zapatrzył się na przechodzącą obok Czębirę. Zniknęła mu z oczu, jednak wciąż patrzył w tym kierunku. Potem wyszeptał coś do siedzącego obok wojownika. Ten odszedł od stołu.

- Mości Samonie, zaczynacie już pomalutku łysieć. Tu i tu zaczynają się już robić zakola – Biezdar pokazał palcem na włosy gościa.

- Cóż zrobić, w pewnym wieku u niektórych to nieuniknione.

- E, nie jesteście jeszcze starzy. A wiecie co? Macie szczęście. Właśnie mam cudowne zioła na wzmocnienie włosów. Własnoręcznie sporządzone przez naszą mistrzynię zielarstwa, Damrokę. Rewelacyjnie działa. Mogę odstąpić za drobną opłatą.

- Jak drobną?

- Symboliczną, zaraz się dogadamy.

- Przecież jestem chrześcijaninem. Mogę się przecież pomodlić za darmo do świętej Agaty.

- A po co świętej Agacie taką pierdołą głowę zawracać? Wystarczy zaparzyć ziółka i po problemie.

Biezdar przyniósł mieszek z ziołami. Położył go przed kupcem i podszedł do wozów oglądać towar. Samon wstał i podszedł do gospodarza.

- O, może być te badziewie – Biezdar wskazał na grzebień.

- To przecież srebrny grzebień, rączka jest z kości słoniowej.

- Może być takie grzebydło, nie pogniewam się. Bierz pan zioła – kmieć wziął szybko grzebień, zanim zdumiony handlarz zdążył go powstrzymać.

- A może maść na krosty na rzyci? – spytał się Biezdar.

- Nie dziękuję, nie ma potrzeby.

- Ale jakby kiedyś pojawiły się krosty, to nie krępujcie się, przyjedźcie do mnie. O, widzę znamię na szyi. Na to też coś poradzimy. Mam dobre smarowidło, właśnie na takie znamiona. Wezmę za to …, co ja wezmę? O już mam, wezmę ten kozik. Przyda się, by czasem kija naostrzyć.

Biezdar wziął nóż do ręki.

- Kozik? Przecież to nóż z rękojeścią ozdobioną rubinami i szafirami. Nie potrzeba mi tego smarowidła. Czasami się modlę do świętego Protazego męczennika, by te znamię znikło – wyjaśnił Samon i odebrał nóż.

- I co, modlitwa zadziałała?

- Jakoś jeszcze nie.

- To może modlitwa to za mało? Może trzeba by się udać na pielgrzymkę do miejsca gdzie święty Protazy został umęczony? Najlepiej na klęczkach dla lepszego efektu. Ale czy macie czas na taką pielgrzymkę?

- Szczerze mówiąc to mam mało czasu. Tylko ten handel i handel. Trzeba się z czegoś utrzymać.

- No widzicie. Przyniosę wam te smarowidło, oszczędzicie sobie sporo cennego czasu – Biezdar wyciągnął nóż Samonowi z ręki. Szybko w ten sposób zyskał jeszcze wiele cennych przedmiotów w zamiar za specyfiki Damroki.

Goście wypoczęli i podjedli. Nadeszła wiadomość, że droga została oczyszczona z drzew. Biezdar poprosił Radomiła, by poprowadził karawanę na główny szlak. Ten usiadł obok Samona i instruował go, którędy mają jechać.

- Słyszałem Radomił, żeś biesa ubił – rzekł kupiec. – Kazałem się rozpytać w wiosce o was.

- Nie tylko ja. Stare dzieje.

- Mężni jesteście. Przydałby mi się ktoś taki jak ty. Wioska wasza gościnna. Macie piękne kobiety. Szczęściarz z ciebie, Radomił, że masz tak ładną żonę.

- Nie masz żony?

- Jakoś tak się zdarzyło. Ale kto wie, może będę miał niedługo? Tutejszą.

- To życzę, by tobie się wkrótce pod tym względem szybko poszczęściło.

- Dziękuję. Jakoś długo się jedzie z waszej wioski na główny szlak.

- Bo jedziemy naokoło. Jakbyśmy jechali na wprost, to natknęlibyśmy się na żmija. Wybrał tam sobie miejsce by złożyć jaja. Lepiej go omijać.

- U was, na tych ziemiach, lęgnie się różne plugastwo. A u nas, chrześcijan, czegoś takiego nie ma. Wiara w Pana jest na tyle silna, że przegania złe moce.

- Trochę się orientujemy w wiosce, w waszej wierze. Czasami trafiają się na naszych ziemiach chrześcijanie, tak jak teraz wy. My możemy sobie wybrać, do którego boga chcemy się pomodlić. Wy macie tylko jednego. Trochę mało.

- Mamy też sporo świętych, do których możemy się pomodlić. Ilościowo to nawet przerastają waszych bogów. Do wyboru, do koloru.

- Sprytne. Z drugiej strony, jak jest za dużo, to pogubiłbym się, do kogo z czym mam się pomodlić. A co się tyczy tych wszystkich stworzeń, to trzeba wiedzieć jak się przed nimi chronić, jak się z nimi obchodzić.

- Ja się waszych stworów nie boję. Mam przy sobie relikwię. Kość udową świętego Dionizego. Chroni mnie przed złym. Kupiłem ją na promocji na targu w Rzymie. Oryginalna, a nie podróbka, jakich teraz wiele.

- Mogę zobaczyć? – spytał się Radomił. Otworzył relikwiarz i zajrzał do środka.

- E, jak się dobrze taką kością zamachnie to można by chochlika oszołomić, ale topielcowi to ona nic złego nie zrobi. Słaba jakaś ta relikwia – zauważył.

- Nie na tym to polega. Wy poganie, nie jesteście w stanie tego pojąć, na czym polega moc relikwii. Dziwię się, że jeszcze nie skrzyknęliście się, by ubić żmija. Nie trzeba by było jeździć naokoło. Poradziłeś sobie z biesem, to poradzisz sobie i ze żmijem.

- A po co zabijać? On niegroźny. Urodzi młode i za jakiś czas sobie same odlecą. Żmij nie lubi, jak ktoś podchodzi do jego złożonych jaj, dlatego teraz omijamy jego legowisko. Poza tym, żmij to nie bies. Z biesem można jeszcze walczyć, na żmija nie ma sposobu. Nie ma sensu przy tym stworzeniu dobywać broni, trzeba jak najszybciej uciekać.

- Pokażesz mi tego żmija? Chciałbym go zobaczyć.

- No dobrze. Ale z daleka.

Wozy zatrzymały się. Radomił i Samon zeszli z pojazdu. Kupiec wziął z sobą pięciu wojów, reszcie kazał pilnować dobytku. Przeprawiali się pieszo przez las aż w końcu dotarli do miejsca, w którym przebywał żmij.

- Mam coś na tą bestię – Samon wyciągnął z sakwy krzyż. – To krucyfiks poświęcony przez samego biskupa Rzymu. Przegania złe moce. Przegoni i żmija.

- Nie radzę – odparł Radomił. – Jeśli ten żmij byłby chrześcijaninem, to może na widok krucyfiksu przeżegnałby się i ukląkł. Ale to jest stwór tutejszy, niechrześcijański. Żadnego wrażenia taki krzyż na niego nie zrobi.

- Nie znasz się. Nie znasz mocy krucyfiksu. Zobaczysz.

Samon wyciągnął przed siebie krucyfiks i zaczął iść przed siebie.

- Tak ci się śpieszy iść do chrześcijańskiego nieba? Nie chcesz jeszcze pożyć na tym świecie? - dopytywał młodzieniec. Lecz kupiec go nie słuchał. Szedł z krucyfiksem, przy nim wojowie, a za nimi Radomił. Doszli do polany, gdzie były złożone przez żmija dwa jaja.

- Widzisz, żmija już nie ma, przegnał go krucyfiks. Trzeba teraz zniszczyć te jaja, by się nie wylęgły nowe bestie - rzekł Samon z tryumfem w głosie.

Nagle wszyscy usłyszeli łopot skrzydeł. Zaraz potem na polanie wylądował wielki skrzydlaty gadopodobny stwór. Wojowie ze strachu od razu pouciekali.

- Smoku, rozkazuję ci odlecieć! - krzyknął kupiec stając przed żmijem z wyciągniętym krucyfiksem. - W imię Ojca i Syna...

Stwór machnął łapą i krucyfiks poleciał w jedną stronę a Samon w drugą stronę, aż odbił się od drzewa. Żmij zaczął powoli iść w stronę kupca. Radomił wiedział, że wyciagnięcie miecza na wiele się nie przyda. Więc szybko sięgnął do mieszka, w którym trzymał żołędzie ze świętego dębu poświęconego piorunowładnemu Perunowi. Podarował je kapłan Domażyr, wcześniej odprawiając nad nimi jakieś gusła. Młody Morawianin nie miał większej nadziei, że się uda, ale w tej nagłej sytuacji nie mógł nic innego wymyślić. Rzucił żołędziami w żmija.

- Perunie gromowładny, pomóż mi! - krzyknął, poczym odskoczył jak najdalej. Nagle w dębowe owoce trafił piorun. Żmij został porażony, ale przeżył. Radomił wykorzystując chwilowe zamroczenie stwora, podbiegł do krucyfiksu, podniósł go, poczym podbiegł do Samona i pomógł mu wstać. Radomił i podpierający się na nim kupiec szybko oddalili się z polany.

- Dziękuję, uratowałeś mi życie - podziękował Samon. - Tylko ty nie opuściłeś mnie w potrzebie. Stokrotne dzięki.

- No to już wiesz jak wygląda żmij. Chyba zaspokoiłeś już swą ciekawość.

- Oj tak, starczy mi. Polubiłem cię. Nie chciałbyś pracy przy moim boku? Dobrze byś zarobił.

- Nie, dziękuję, ale nie. Nie opuszczę żony.

- Rozumiem cię. Ja też bym nie opuszczał takiej żony. Ktoś taki jak Czębira to skarb.

Udało im się wrócić do wozów.

- Witam was ponownie moje zuchy. Bardzo mi się przydaliście. Dzielnie mnie broniliście przed smokiem - rzekł kupiec do wojów, którzy wcześniej pouciekali. - Oj, chyba trochę wam się pensja zmniejszyła.

- To nie smok, to żmij. Smoki inaczej wyglądają i zieją ogniem - wyjaśnił Radomił. – Zresztą, smoki są w chrześcijańskich krainach, tu ich nie ma. Kiedyś pewien Longobard mi to tłumaczył.

Dojechali do głównego szlaku.

- Tutaj nasze drogi się kończą - oznajmił młodzieniec. - Dokąd jedziecie?

- Do Mikulczic.

- To w ciekawym czasie tam jedziecie. Słyszałem, że ma tam się odbyć jakiś ważny zjazd. Wszystkie rody poślą tam swoich przedstawicieli. Powiadają, że być może przyjedzie też tam sam kagan Awarów, Onogunduri.

- Co to za zjazd?

- Licho wie, co tam Awarowie knują. Może chcą nam pomóc przeciwko Serbom? Ostatnio Serbowie nas napadają a czasami i Chorwaci.

- To już Awarowie wam pomagają zamiast was gnębić?

- Mam gdzieś taką pomoc. Mam gdzieś Awarów i mam gdzieś Serbów. Życzę dużych zysków w Mikulczicach. Jak będzie tam tłum ludzi, to dużo zarobicie.

- Aby tak było. Jeszcze raz z serca dziękuję. Obyśmy się jeszcze kiedyś spotkali.

- Może kiedyś przyjedziesz po zioła i smarowidła.

- Ha, ha, pozdrów tego cwaniaka Biezdara, co mnie oskubał, z co lepszych towarów. Bywaj!

- Pozdrowię. Bywaj!

Radomił popatrzył jak karawana się oddala, poczym wrócił się w stronę wioski.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bożena Joanna 05.04.2020
    Gdzieś zniknął mój komentarz. Z ciekawością śledzę tę opowieść o słowiańskich poganach i chrześcijanach. Dawno temu czytałam powieść Kraszewskiego "Lubonie", w której autor dokonał konfrontacji religii monoteistycznej z wierzeniami Słowian. Zostawiam pięć i czekam na dalsze części tej opowieści. Pozdrowienia!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania