Poprzednie częściOpowieści z piachu - część 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Opowieści z piachu - część 3

*** Dwa dni później, Czerwone Wierchy, Tatry ***

 

Wymijał turystów mozolnie wspinających się od Wyżniej Kiry Miętusiej w Dolinie Kościeliskiej, przez Adamicę do szczytu Ciemniaka. Połowa drogi, dziewiąta rano, na szlaku jest już tłumnie i zadziwiająco ciepło jak na tę porę dnia. Przystanął by zetrzeć pot z czoła i zalać gardło wysuszone kacem.

 

- Więcej nie piję w pociągu.

 

Mózg ciągle atakuje go pytaniami o to czy właściwie rozwiązał zagadkę i o potencjalną zawartość skrytyki. Czy czas był dla niej łaskawy? Czy przetrwała srogie tatrzańskie zimy? Masa pytań bez odpowiedzi.

 

Wyminął sapiącego grubasa, który w sandałach atakował dwutysięcznik. Koledzy taterniccy zapewne nazwali by go po swojemu, mianem klasycznego "pizdochuja" górskiego. Dobromir jednak nigdy nie był przesadny w ocenach. Generalnie w ogóle nie ruszały go białe kozaki na Giewoncie, strzelanie dziubka w stronę kija do selfie czy fotografowanie kiełków bambusa w knajpie dla vegańskich ultrasów i postowanie ich na Instagramie dla fejmu. Niech każdy robi jak tam czuje, o ile nie szkodzi swoim zachowaniem reszcie planety. Minął kolejnego partyzanta wysokogórskiego upstrzonego Quecheuą i stuptutami, z branzoletą z paracordu, Camelbag-iem i okularami słonecznymi od Navy Seals z kolekcji wiosna/lato rok bieżący. Koleś akurat zamotał się z nawigacją i nerwowo potrząsał telefonem.

 

- Zombie nation może trochę razić - pomyślał Dobromir - ale komu i czemu taki człowiek szkodzi.

 

Ruszył ostro w górę. Szlak podchodził coraz stromiej, więc udawało mu się szybciej pochłaniać kolejne metry przewyższenia. Powyżej skały zwanej Piecem, miejsca w którym wielu turystów przystaje by coś przegryść i ochłonąć w słońcu, niebo zdaje się, że gdzieś w oddali przeszył blask pioruna. Dobromił rozważał czy od wysiłku nie miał przypadkowego omamu słuchowego. Po chwili jednak dźwięk gnającego przez góry potężnego wyładowania atmosferycznego definitywnie rozwiał wątpliwości.

 

- O ja jebię!

 

Maszerujący przed nim w górę turyści zatrzymali się nagle i spojrzeli na niego, po czym rozpoczęli kłótnię na temat odwrotu.

 

- Mariola, nie rób scen, daleko stąd zagrzmiało.

- Dobrze wiesz jak się boję burzy.

 

W sekundę później ciszę przeszył grzmot silniejszy niż poprzedni.

Panną zatrzęsło. Tym razem dźwięk zabrzmiał dużo bardziej złowieszczo niż poprzedni. Jej facet nagle zwątpił i po prostu potwierdził jej oczekiwania.

 

- Dobra, masz rację, spadajmy na dół na piwo.

 

Trawa dotąd spokojna zaczęła się żwawiej kołysać w rytm wmagającego się wiatru. Dobromir postanowił nie odpuszczać wspinaczki. Kilkanaście minut później, już w partiach podszczytowych, nic nie przypominało wakacyjnej sielany, która panowała przez cały poranek na ponadtatrzańskim niebie. W oddali obraz prezentował się upiornie. Niebo przepasały szaro-czarno-granatowe formacje chmur o przeróżnych kształtach. Całość przypominała antycznego potwora, pochłaniacza granitowych szczytów, turni i turniczek.

 

Dotąd tłumne ścieżki opustoszały na całej długości. Ostatnie niedobitki właśnie zakasały kiece i czym prędzej gnały w dół szlaku. Na szczyt wszedł sam, wokół żywej duszy. Teraz on także bardzo debatował sam ze sobą nad sensem przedsięwzięcia. Zagrzmiało na sąsiedniej grani od strony Słowackiej. Czas gra tutaj kluczową rolę. Rzucił rękawicę losowi i pognał na wyścig z naturą. Minął biegiem tabliczkę z opisem wysokości Ciemniaka i zbiegł ramieniem odchodzącym w stronę południową. Walka z wiatrem zaczęła się natychmiast po przekroczeniu linii szczytu. Zdążył w karkołownym zbiegu wyjąć nieprzemakalną kurtkę. Zaczął zacinać deszcz. Na oko ocenił, że łącznie zostało mu góra kilka minut przed nadciągnięciem Armagedonu.

 

Dostrzegł miejsce, które oddawało swoim kształtem poszukiwaną "Szczerbę". Błyskawicznie dopadł niewielkiej przełączki i stanął na krawędzi.

 

- O kuuurwa. - zaklął gdy dojrzał co znajdowało się poniżej rzeczonej Szczerby.

Wąski żleb opadający stromo w dół. Widok przypominający gigantyczny bobslej, tyle że spadzisty dużo bardziej niż pola startowe dla zawodników. Widok kompletnie niezachęcający do eksperymentowania z gimnastyką bez asekuracji. Emocje wzmógł porywisty wiatr w plecy. Dobromir ledwo ustał na nogach.

 

- Teraz albo nigdy. I tak jest totalna dupówa.

 

Wychylił się i opuścił ciało na wapienny występ skalny. Palcami nogi strącił kilka kamyków. Te z łoskotem zwaliły się w urwistą przepaść. Stanął koniuszkiem prawej nogi na porowatą skałę i opuścił się całym ciałem pod przełęcz. Ciszę ponownie przeciął ryk pioruna.

 

- Ty świrze - rozejrzał się wokół - Co Ty robisz na niemal dwóch tysiącach metrów, poza szlakiem, w trakcie burzy, wisząc na drążych łapach nad przepaścią???

 

Poniżej grani zrobiło się nieco mniej wietrznie, ale za to deszcz się wzmógł i jego lewa noga zatańczyła na mokrej skale. Na moment stracił oparcie i rękoma wpił się w niepewne chwyty. Wytrzymał szarpnięcie ciałem i jeszcze bardziej stracił na animuszu. Zrozumiał natychmiast, że to zły moment na wątpiwości i debatę z własnych strachem.

 

- Okej, okej. Jestem dwa metry poniżej grani. .

 

Jeszcze raz rozejrzał się po wszechobecnym luźnym rumoszu skalnym.

 

- Jednak nie okej, Nic tutaj do cholery nie ma !

 

Może metry liczono w tamtym czasie jakoś inaczej? A może po prostu jakaś lawina trzydzieści lat temu porwała coś co ukryto w tej skale? Niżej jest jeszcze bardziej zerwiście niż w obecnym miejscu. Nosz cholera, drugi raz tu nie przyjedzie. Zamknął oczy. Wdech, wydech. Masa deszczowej wody spływa środkiem twarzy. Dość paniki, spokojnie. Bez patrzenia w dół wyszukuje samą stopą jakiegoś stopnia poniżej. Przez moment noga dynda w powietrzu i prawie giną ostatki szalonej nadziei. Noga natrafia na coś. Pod przewieszającym się załomem skalnym stopą znajduje płaską platforemkę. Schodzi. Miejsce jest w miarę płaskie i naprawdę stabilne. Okazuje się, że dociera pod niewidoczny z góry niewielki okap skalny. Zagląda pod przewieszającą się nad nim skałę i od razu dostrzega grafitowego kamlota wrażonego w głębię. Miejsce jest na tyle korzystne, że da się pod załom w całości wgramolić. Może formacja nie chroni przed całym deszczem, deszczem zacinającym poziomo, skośnie, pionowo, z zaskoczki, z podwiewki, ale ostatecznie jest wcale nieźle i całkiem bezpiecznie. Kuli się pod skałą i chowa głowę pod mokrym kapturem. Burza daje się jeszcze we znaki przez kilka minut, lecz jak każde wyładowanie, wkrótce potem po prostu odchodzi.

 

Zza chmur wychodzi promień słońca. Jest czas na ocenę sytuacji. Dobra, cały i zdrów, brak dziur w głowie. Wyjmuje z plecaka folię NRC i ubiera się w nią nakładając na wierzch przemoczonej kurtki. Czas na odpowiedzi.

 

Odchyla bazaltową skałę. Skała jest wyraźnie różna od ją otaczających. Uśmiecha się do siebie, gdy dostrzega za kamlotem zapas zleżałych świec, nieco nadgniłą linę konopną - na oko jest jej kilkanaście metrów - oraz przerdzewiałą, aczkolwiek wciąż całą metalową skrzynię. Łapie za metalowe ucho wyglądające w całej konstrukcji jako na najmniej przeorane rdzą. Pierwszy plan to obejrzeć zawartość na górze, w bezpiecznym miejscu. W ostatniej chwili przed podjęciem depozytu i wyjściem z nim nad urwisko skrzynia zaczyna się rozsypywać. Osz cholera ! To zly pomysł. Całość na pewno nie wytrzyma i pierdyknie z łoskotem w dół. Poza tym wachlowanie się na śliskim wapieniu z jedną ręką wyłączoną ze wspinaczki jest zaiste karkołomnym pomysłem. Siada ponownie pod załomem i rozchyla uszkodzone wieko znaleziska.

Następne częściOpowieści z piachu - część 4

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania