Pokaż listęUkryj listę

Opowieści z Wielkiej Polski. Incydent Graniczny

Granica polsko-tatarska, rok 1647

 

Wielki ukraiński step rozciągał się aż po horyzont, trawy spokojnie szumiały, a straż graniczna odpoczywała po patrolu. Równina wyglądała na uśpioną, jednak oficerowi Doroszence coś nie pasowało. Najazdu Tatarów dawno nie było, a być powinien, te sucze syny coraz częściej i śmielej wyprawiały się na ukochaną przez oficera Ukrainę. Dowódca wnosił o wzmocnienie swojego oddziału, który liczył dwadzieścia dwójek strzeleckich czyli w sumie czterdziestu chłopa, była to siła z którą trzeba było się liczyć podczas małych wypadów, jednak większe oddziały mogłyby się spokojnie przebić. Oficer chciał mieć przynajmniej dziesięciu konnych, aby w razie potrzeby wysłać ich po posiłki i mieć więcej wariantów taktycznych, których i tak nie było zbyt wiele na tym zapomnianym przez Boga odludziu, rubieży wielkiej Rzeczpospolitej. Od strony tatarskiej granicy dało się słyszeć nikły dźwięk, tak jakby tętent kopyt...

- Rukhatysya shvydko! Do nas idut' Tatary! - Krzyczał do swoich żołnierzy Doroszenka - Sformuyte boyovyy masyv!

- Tak ofitser Doroshenko! - odpowiedzieli wojacy

 

Zgodnie z poleceniami dowódcy ustawili się dwójkami, strzelec i osłaniający go piechur. Wyjęli samopały, gdyż na zielonej Ukrainie nie przyjęły się bardziej nowoczesne muszkiety. Doroszenko z aprobatą skinął głową. Po pyle jaki wznosił się od strony nieprzyjaciela ocenił, że to mały rajd, najwyżej trzydziestu ludzi, ale nawet taki wypad może wyrządzić wiele zniszczeń, najlepiej wiedział o tym dowódca. Rok temu gdy był w głębi kraju, taki mały wypad wyrżnął i spalił jego rodzinną wioskę. Zginęła jego żona i ukochana córka. Gdy dotarł na miejsce było już za późno, jego rodzina nie chciała się oddać w jasyr więc ich zamordowali, zamordowali wszystkich których dowódca patrolu znał całe życie. Z wioski zostały zgliszcza, a z ludzi okaleczone, zwęglone trupy. Nie przeżył nikt. Doroszenka sam zgłosił się na służbę na pograniczu, niebezpieczne było to zajęcie, jednak wystarczały mu tortury na jakie posyłał łupieżców. Sam często pomagał katowi wymyślając tortury na sposób iście ukraiński, czyli okrutny lecz oryginalny, jednego z Tatarów najpierw wykastrował, a potem podwiesił na haku pod sufitem. Nieszczęśnik konał jeszcze przez jakiś czas, jego agonalne krzyki przyprawiały ludzi o dreszcze, a Doroszenke najwyżej o mało przyjemny uśmiech, uśmiech szaleńca. Stracił on już wszelką nadzieję, teraz pozostała tylko bezemocjonalna chęć mordu, niepokoiło to nawet jego wiernych druhów, którzy przecież wiedzieli o małej, kozackiej wiosce spalonej przez skośnookich jeźdźców. Do oficera wzdychało wiele panien, jednak po tragedii jaka spotkała Kozaka kochał on tylko Ukrainę, Rzeczpospolitą, oraz oczywiście widok tatarskich trupów ponabijanych na pale. Żołnierze wiedzieli o smutku i bezsilnym gniewie swojego dowódcy więc próbowali go pocieszać:

- My damo yim vanno krovi

- Ya tse znayu, khloptsi, dyakuyu - odpowiedział smutnie dowódca

 

Wszyscy czekali w napięciu na pojawienie się wroga. Głowy pierwszych tatarskich jeźdźców wyłoniły się z pagórka, Kozacy natychmiast opluli ich i obrzucali obelgami. Kilka cięciw szczęknęło, Tatarzy przystąpili do ataku. Padł Kozak jeden i drugi, aż przeciwnik popełnił błąd. Łupieżcy byli młodzi i niedoświadczeni, mało mieli łuków, więc aby zwiększyć skuteczność ostrzału (na razie tylko ranili kilku Kozaków) podjechali bliżej, za blisko. Huk dwudziestu samopałów rozniósł się echem po stepie, a tatarska krew na wieki zbrukało tą ziemię. Większość łuczników spadło z koni. Zostało maksymalnie trzech. Przestali podjeżdżać bliżej i rzucili się do ucieczki, trafiając jeszcze jednego z piechurów, kilku jego kolegów zorientowało się w sytuacji odciągając rannego z pod ostrzału. Kolejnych paru spadło z siodła, zaraz przed wyjechaniem z pola rażenia zaporoskich strzelców. Ryk radości przyćmił donośnością nawet salwy, nikt nie zginął, paru rannych w tym jeden ciężko. Iwan jeden z żołnierzy znający się na zielarstwie i lecznictwie opatrzył nieszczęśnika zostawiając lżej rannych towarzyszom. Kozak będzie żył, ten naród już taki jest, nie podda się łatwo. Doroszenka po bitwie jaka toczyła się na stepie stał samotnie na niewielkim wzniesieniu i patrzył w kierunku zachodzącego słońca. Złoty blask wlewał się pomiędzy szumiące trawy i niewielkie krzewy. W takich chwilach step był po prostu piękny...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • DEMONul1234 06.04.2020
    Ja na trzeźwo bym tego nie napisał...Całkiem fajnie się czyta, ale popełniasz parę błędów z przecinkami i brakuje też myślników...Ale jest dobrze, dam 5 na zachęte ^^
  • Jurko_Bohun 06.04.2020
    Dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania