"Orzeł wolności" (1) Znak winy

Planeta Hai, znana z połaci ogromnych grzybów, nie była zbyt popularnym miejscem w galaktyce. Nawet jej stolica Ohi nie zachwycała swoimi rozmiarami czy architekturą. Centralnym punktem tego miasta była kantyna do której przychodzili nieliczni goście. „Jaskinia brudów”, bo tak nazywano to miejsce, miała tendencje do przyciągania najgorszych kosludzi z układu. Często dochodziło tu do bójek o czym świadczy nie jeden ślad na beżowej ścianie.

W zatłoczonym lokalu przy stoliku pod ścianą siedziała kosmitka kotopodobnej rasy kiriwiki. Na swej pokrytej szarą sierścią futrze nosiła jak zwykle granatową nieco zbyt dużą marynarkę oraz szare spodnie. Powoli sączyła azerskiego drinka, który z Azerią nie miał nic wspólnego. Tubylcy mieli bowiem zwyczaj nazywać wszelkie dania od nazw innych układów. Choć wielu wydawało to się dziwne, czy nawet ich to irytowało to ona się nad tym nie zastanawiała. Nieraz widziała znacznie dziwaczniejsze rzeczy. W końcu przez ostatnie lata wiele podróżowała po galaktyce.

Gdy rozsunęły się drzwi, kocie uszy wystające pośród krótkich brązowych włosów kiriwikanki, lekko się podniosły, a do kantynę wszedł ubrany w szare szaty zakapturzony kosmita. Jego zielone pojedyncze oko powoli przesuwało się na bywalcach lokalu, aż spojrzało w jej kierunku.

– Emala Virtus! – krzyknął idąc w jej kierunku pewnym krokiem.

– Nie znam jej, ale ponoć to spoko kosmitka. – odparła kiriwikianka.

– Nie udawaj obcej!

– Nie jestem tą, której szukasz. Z tego co kojarzę to Virtus poleciała na Voltin.

– A ja widzę ją przed sobą! – wycedził zmęczony jej popisami.

– To może zbadaj sobie wzrok! – zripostowała.

– Dość tych gierek! – krzyknął do niej, a obok niego pojawiło się dwóch orcanów czyli potężnie zbudowanych zielonoskórych kosmitów przypominających ludzi. Budzili oni postrach na wielu planetach. Choć raczej nie grzeszyli inteligencją to byli silnymi przeciwnikami.

– Emali tu nie ma… – stwierdziła. – …a ja muszę lecieć. – wstała z krzesła, a w tym czasie jeden z kosmitów rzucił się na nią. Kiriwikianka jednak szybko odskoczyła i przywaliła w podbiegającego do niej napastnika krzesłem.

– Hej! – krzyknął łysy człowiek będący właścicielem tego miejsca. – To porządny lokal! Burdy załatwiajcie na zewnątrz!

– Co? – zapytał jeden z orcanów podchodząc do niego z agresywną miną.

– Na zewnątrz! – mówił wskazując drzwi.

– Proszę bardzo. – odparł kosmita wyrzucając właściciela przez okno. Dźwięk rozbitej szyby rozniósł się po lokalu, a bywalcy schowali się pod stolikami. Zaraz potem Emala znokautowała orcanina za pomocą krzesła.

– Przepraszam za bałagan. – powiedziała nonszalancko rzucając na bar kilka monet. Wielki zielonoskóry inseranin za pomocą swoich wielkich macek złapał je, a następnie swoimi sporymi siedmioma oczami patrzyła na nie jakby sprawdzał ich autentyczność.

– Emala Virtus! Wiem, że to ty! – odezwał się głos zza jej pleców. Odwróciła się i zobaczyła jednookiego. – Czarot ci nie odpuści! Nie utrudniaj sprawy i poddaj się teraz!

– Brzmi rozsądnie… Niech wam będzie. – rzuciła nonszalancko opuszczając pistolet. – Czeka mnie spotkanie po latach. Czarot musiał się nieźle stęsknić… – jej tajemniczy wzrok przeszywał kosmitę. Nagle jednak jej prawa ręka wykonała szybki ruch, a pistoletu błyskawicznie wyleciał pocisk zabijając niczego nie spodziewającego się jednookiego. Klienci wokół z przerażeniem spojrzeli na jego ciało. Kilku ciekawsko wyglądali zza stolików za którymi się skryli by spojrzeć na Virtus. Jednak kiriwikanka rzuciła się do biegu przez salę w stronę drzwi wejściowych.

Pośrodku placu wokół kantyny pozornie wszystko zdawało się żyć własnym życiem. Wokół kręcili się ludzie i kosmici różnych ras wykonujący zwyczajne czynności. Starsza kobieta o jasnofioletowych włosach zamiatała ulicę, jakaś para całowała się przy rogu ulic, a jakiś ptakopodobny kosmita wyłudzał właśnie pieniądze na alkohol opowiadając jak bardzo jest schorowany. Każdy dałby się nabrać na ten całkowicie zwyczajny obraz. Emala jednak pośród anonimowego tłumu kosmitów dostrzegła kilku gadopodobnych kosmitów o zgniłozielonej skórze. Każdy z nich miał na głowie troje sporych czarnych oczu ułożonych w kształt piramidy. Ich szare płaszcze wtapiały się w pozbawione kolorów wyblakłe stroje mieszkańców. Na stroju tym delikatnie odznaczała się wypukłość ich karabinów, zaś z tyłu spod nich wystawały silnie umięśnione ogony.

– Noyuucowie. – pomyślała. – Rasa, która od małego zajmuje się polowaniami. Muszę być ostrożna. – westchnęła

Virtus odwróciła wzrok, a następnie poszła do sklepu obok. Po chwili trzej kosmitów zbliżyło się do tego miejsca. Wyjęli spod płaszczy swoje spore karabiny, co sprawiło, że przechodnie szybko się rozeszli. Weszli do środka, a tymczasem kiriwikanka weszła na dach. Spojrzała, że w okolicy nie ma łowców. Uśmiechnęła się i szybko przeskoczyła na kolejny dach. Jej rasa miała naturalny talent do zwinnego poruszania się, co Virtus wielokrotnie wykorzystywała. Bez trudu przeskakiwała z jednego dachu na drugi. Biegła przed siebie, nie patrząc na kierunek. Liczyła się dla niej tylko ucieczka…

– Całe twoje życie jest ucieczką. – przypomniały się jej słowa Czarota. Wypowiedział je gdy spotkali się ostatnio. Był wtedy bliski jej schwytania jednak udało jej się uciec po raz kolejny. – Kiedyś twoje szczęście cię opuści.

Zatrzymała się i złapała kilka szybkich oddechów. Wiedziała, że łowcy mogą czaić się wszędzie. Czarot jest dość zdeterminowany by ją schwytać. Ścigał ją od jakiś 15 lat. Zawsze kiedy myślała, że zostawiła go dawno za sobą, on nagle powracał.

– W tym mieście chodzenie po dachach jest zabronione. – odezwał się znajdujący się na sąsiednim dachu Miejski Strażnik w ciemnożółtym mundurze z czarnymi pasem i kaburą. – Proszę zejść! Inaczej będę musiał użyć siły!

Choć Emala raczej dość swobodnie interpretowała prawo to wolała nie zwracać na siebie uwagi poprzez zabicie tutejszych stróżów prawa. Posłusznie zeskoczyła na balkon jednego z budynków, a następnie na ziemię. Spojrzała na Strażnika i posłusznie odeszła od budynku. Sama ucieczka przed łowcami wynajętymi przez Czarota może być trudna, jednak gdyby ścigali ją miejscowi strażnicy byłoby znacznie gorzej. Każdy rozsądny przemytnik na jej miejscu podjąłby podobną decyzje. Emala nieco zamyślona wtopiła się w tłum zwykłych przechodniów. Delikatnie rozejrzała się za potencjalnymi łowcami, ale nie dostrzegła nikogo podejrzanego.

Włączyła wbudowany w metalową bransoletkę komunikator i powiedziała cicho:

– „Orzeł Wolności” jak się macie?

– Tylko mi nie mów, że zaraz musimy się zbierać. – oparł niechętnie głos młodego mężczyzny. Właśnie wymieniłem kondensatory jonowe i musze je skalibrować…

– A za ile możesz przylecieć?

– Dwie godziny przy dobrych wiatrach. – odpowiedział głos. – Znowu kłopoty?

– Stary znajomy.

Nacisnęła przycisk i skryła się w jakieś bocznej uliczce. Odetchnęła i usiadła na jakieś walającej się skrzyni. Pamiętała poprzednie spotkanie z Czarotem. Na pokrytej gęsto niebieskimi drzewami dżungli planety Karahon, Virtus odkryła stary piracki bunkier. Jednak gdy spakowała wartościowe przedmioty i miała już opuścić budynek, ujrzała kiriwikana o czarnym futrze ubranego w czarny kombinezon z długim rękawem.

– Witaj Virtus! Cóż za spotkanie…

– Chyba mnie pan z kimś myli. – odparła udając kurtuazyjny tom.

– Wiem, że to ty. Próbujesz skryć swój znak winy, ale nadal jest on widoczny. – rzekł wskazując na drobny kawałek blizny wystający spod grzywki kasztanowych włosów.

– Każdy ma jakąś przeszłość.

– Ale nie każdy nosi na sobie karę za zły uczynek.

– Naprawdę ganiasz za mną z tego powodu? – zapytała z wyrzutem. – To już przeszłość! Czy mnie złapiesz czy nie i tak nie odwrócisz tego co się stało. Ganiasz za duchami przeszłości.

– Przechytrzyłaś wielu… Ja jednak dobrze cię znam. Nie dam się nabrać na twoje sztuczki.

– Odpuść sobie! To stało się wiele lat temu! – krzyczała na niego. – Ty zresztą też nie byłeś święty! Sprawiłeś jej masę bólu.

– Nie wykręcaj się! Jej śmierć nie ma z tym nic wspólnego!

– Czemu za mną gonisz?

– Chce doprowadzić cię przed sąd.

– Nie uda ci się! – rzekła buntowniczo rzucając się na niego. Szybkim atakiem uderzyła go w twarz. Zaskoczony przeciwnik ledwie utrzymał się na nogach. Kolejne jego ruchy rękami kontrowały kolejne ataki. W pewnym momencie on przytrzymywał jej ręce by uniemożliwić wykonanie następnego ciosu. Spojrzał na nią z nienawiścią.

– Musisz zapłacić za swe winy! – krzyknął wściekły.

– Zrobiłam to co musiałam! Niczego nie żałuje!

Nagle do pomieszczenia weszła ubrana na ciemno postać. Zanim Czarot ją ujrzał rzuciła sztyletem w jego rękę. Zaryczał w bólu, a wtedy Virtus go powaliła.

– Odejdź z mojego życia! – rozkazała mu zanim posłała w jego kierunku strzał ogłuszający.

Wróciła myślami do miejsca w którym aktualnie przebywała. Ujrzała jakiegoś człowieka w szarych zniszczonych ubraniach, który posyłał jej wściekłe spojrzenie:

– To moje miejsce! – krzyknął– Znajdź swój własny zaułek, albo zawołam pozostałych by cię stąd wyprosili!

– Ja tylko…

– Daj chociaż parę uterów za korzystanie z tego miejsca!

Rzuciła mu niechętnie plastikowy banknot 50 uterów, a bezdomny podniósł go zadowolony. Po chwili jednak rozległ się strzał, a Virtus ujrzała jak rozgrzany plazmowy pocisk niemal roztopił jego plecy. Na ziemi leżały górne i dolne kończyny z drobnymi resztkami korpusu. Tuż przy szczątkach leżała jego głowa. Kiriwikanka ujrzała dwóch Noyuuców, a następnie rzuciła się do ucieczki po metalowej rurze przyczepionej do ściany budynku. Jeden z przeciwników strzelił ponad nią. Virtus poczuła ciepło pocisku, który zniszczył górną część rury. Kiriwikanka odskoczyła w dół umykając już przed kolejnym pociskiem. Upadła na jakieś stercie śmieci po czym wyciągnęła swój pistolet i strzeliła w jednego z przeciwników. Noyuuc wydał z siebie okrzyk bólu i wycelował do niej ze swojego sporego karabinu. Szybko odskoczyła w bok by uniknąć kolejnego pocisku. Podbiegła do jednej ze ścian i próbowała się wdrapać, gdy tuż obok niej trafiły dwa pociski. Rozgrzane odłamki muru poleciały na nią. Poczuła silne uderzenie na plecach i lewej ręce. Jęknęła z bólu i puściła się ściany spadając w dół. Noyuucowie w towarzystwie kilku Orcanów otoczyli ją.

– Zaprowadźcie mnie do niego. – rzekła spokojnie. – To sprawa między mną i Czarotem.

– To właśnie kazał nam zrobić. – odparł Noyuuc z raną na prawej stronie brzucha. Jego mina świadczyła o tym, że niechętnie zostawia ją przy życiu.

 

Założyli jej kajdanki i prowadzili przez miasto. Większość przechodniów nawet nie zwróciło na nią uwagi, zupełnie jakby tego typu widoku były tu codziennością. Przeszli na skraj miasta, a potem obrali drogę w stronę lasu wielkich ciemnobrązowych grzybów z jasnobrązowymi nogami. W środku gęstwiny grzybolasu rozlegały się dźwięki lokalnych zwierząt. W tym skrzeczenia ostrodziobów, ptaków charakteryzujących się długim spiczastym dziobem, które wydłubywały z wielkich grzybów żerujące na nich mniejsze stworzenia. Doszli do polany na której zobaczyła Czarota. Wyglądał podobnie jak wtedy, gdy ostatnio z nim walczyła.

– Wiedziałem, że cię złapią. – zaśmiał się.

– Miałam nadziej, że skończysz z tym. – rzuciła nonszalancko. – Może znajdź sobie jakieś hobby?

– Zabiłaś mego ojca! – krzyknął na nią.

– Pozwól może, że ci wyjaśnię.

– Nie chce twoich kłamstw.

– Wiem, że widziałeś jak krzywdził Roanę.

– Nie mieszaj w to niej! Cały czas nosisz na sobie piętno. Cały czas masz bliznę, która jest znakiem twojej winy!

– Myślisz, że dlaczego ona zginęła? – zapytała

– Bo ty ją zabiłaś, a potem to samo zrobiłaś mojemu ojcu.

– To nie jest prawda. – odparła. – Ale widzę, że tej nie chcesz poznać. Zrobiłam to co uważałam za słuszne. Wtedy byłam jeszcze głupią idealistką.

– Chce byś cierpiała! – wrzasnął wściekły.

– Rozstrzygnijmy to honorowym pojedynkiem. – zaproponowała Emala.

– Ty nie masz honoru!

– Zhańbisz się odmową honorowego pojedynku? Co by pomyślał o tym twój ojciec?

– Niech ci będzie. – odparł wściekły. – Jeden na jeden. Żadnych sztuczek.

– Oczywiście. – odparła i poczuła jak Noyuucowie rozkuwają kajdanki. Drugi oddał jej pistolet.

– Odejdźcie, to sprawa między nami.

Czarot spojrzał wściekle na Virtus. Ta wydała z siebie miałczący okrzyk bojowy. Szybko podbiegła w jego stronę i rzuciła się na niego. Przeciwnik odskoczył by uniknąć pierwszych ciosów. Wyjął pistolet, a wtedy Virtus wskoczyła na niego wytrącając mu broń. Leżał przygnieciony swoją przeciwniczką. Próbowała go uderzyć, ale ten chwycił jej ręce blokując jej atak. Kopnął ją w udo, a następnie zrzucił z siebie. Rzucił się w stronę pistoletu. Emala posłała w jego kierunku kilka strzałów, jednak on był zbyt szybki. Złapał swoją broń i strzelił w kierunku kiriwikanki, która szybko odskoczyła w bok. Posłała szybki strzał, który zranił go w nogę. Upadł na ziemię krzycząc z bólu.

– Roana popełniła samobójstwo. Zrobiła to bo wasz ojciec krzywdził ją przez lata. Nie mogła tego wytrzymać. Ten którego bronisz był okropnym człowiekiem.

– Twoja blizna! To symbol twojego grzesznego życia! Nie wierzę w żadne twoje słowo. Będę cię ściągał przez całe życie, aż w końcu spotkam się z ojcem w lepszym miejscu.

– Nie będziesz mnie ścigał. – rzuciła strzelając do niego. Spojrzała na jego rękę. – Widziałeś co on robił, byłeś tego świadom. Mimo to przemierzałeś galaktykę by go pomścić. W imię zemsty zadałeś masę bólu i cierpienia. – dotknęła blizny od sztyletu, który go zranił w poprzednim pojedynku. – Ty też nosisz na sobie znak winy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania