"Orzeł wolności" (3-5) Strategia przetrwania

STRATEGIA PRZETRWANIA część 1

 

„Orzeł Wolności” wyszedł z tunelu. Minął tydzień od starcia z Flotą Łowców. Adera zaniepokojona co raz częściej unikała pozostałych członków załogi. Bała się, że ktoś rozgryzie jej sekret. Często siedziała na metalowych schodach prowadzących ku ładowni. Lubiła tam przesiadywać kiedy nad czymś się zastanawiała. Elise, zielona kosmitka z którą dotąd dość często utrzymywała kontakt po ujrzeniu rąbka jej sekretu zaczęła jej unikać jakby się bała, że jej zachowanie może zaszkodzić tej trudnej sytuacji. Zobaczyła, że ona właśnie idzie przez ładownie rozmawiając z kapitan Emalą Virtus.

– Pewnie ich już zgubiliśmy…. – tłumaczyła Elise. – Musimy gdzieś zatrzymać się i dokonać napraw. Jeśli wpadniemy na kogoś będzie nieciekawie.

– Najpierw musimy dolecieć do wystarczająco godnego zaufania miejsca. Wolę nie korzystać z napraw w publicznych portach. To może przykuć uwagę kogoś wścibskiego.

– To wydaje się mało prawdopodobne.

– Gdyby faktycznie tak było, to do dziś nazywałabym się Esperanza Florren z klanu Sermeco. – odparła nonszalancko. – To było na Sati… albo Atin… Nie na Trri… – zastanawiała się. – Zresztą, kto to by pamiętał?

– Czy obecny kurs prowadzi do tego bezpiecznego miejsca, czy to tylko kolejny postój? – zapytała.

– Układ Terrz to nasz punkt docelowy. Znam tam kogoś zaufanego. Dawniej razem przewoziłyśmy trochę towarów. – opowiedziała z lekkim uśmiechem.

5 lat wcześniej. 4015 rok kalendarza uniwersalnego.

Atin było nazywane perłą Niezależnych Terytoriów. Planeta, która łączyła starodawną architekturę z nowoczesnością. Tuż obok białych kamieniczek oraz brukowanych ulic istniały lewitramwaje oraz wirtualne bilboardy pokrywające niektóre budynki. Emala Virtus weszła do lokalnego baru. Ten podobnie wyglądał dość staroświecko drewnopodobne stoliki i krzesła kontrastowały z wyświetlającymi się wszędzie wirtualnymi ekranami. Wokół rozbrzmiewał gwar istot różnych ras. Gdzieś w rogu zielonoskóry orcai złościł się na dwójkę ludzi za to, że przegrał w karty. W innym miejscu niska kobieta o mlecznobiałej skórze flirtowała z jakimś osobnikiem w zielonej zbroi i kapturze w tym samym kolorze. Nagle z przemyśleń wyrwał ją głos starszego lekko chwiejącego się człowieka:

– Postaw mi drinka, moja droga!

– Nie.

– Co za elokwerencja, co za argumentaca… – stwierdził do swojego towarzysza którym był zielonoskóry muskularny osobnik. Z jego ust wyłaniały się dwa solidne kły charakterystyczne dla rasy zwany Orhi-vi.

– Ja se tym zajme. – stwierdził kosmita poważnym tonem mówiąc z orseańskim akcentem. – Słuchaj kotoczłeku! Teraz albo postawiasz na napijki, albo dostawiasz po mordyji.

– Odejdzie stąd!

– Nikt tak do nas nie mówi! – stwierdził starszy człowiek. – Uważaj! Nie jednego już zabiliśmy.

– Dokładni było ich tri. – dodał niespodziewanie jego towarzysz. – Szto ty możesz mieć numer cztyry.

– Nie zadzieraj z nami!

– Bo co?

– Bo to! – Orhi-vi wziął krzesło i rozstrzaskał je w rękach. Gdy jego kawałki opadły kilka osób spojrzało się na nich.

– Słuchajcie, bardzo mi schlebia zainteresowanie, ale mam pewne plany na wieczór. – odparła luzackim tonem. Następnie szybkim ruchem wyjęła broń i strzeliła w nogę mięśniaka. Starszy mężczyzna błyskawicznie uciekł.

Nagle podbiegło do niej kilku ludzi w białych pancerzach z wyciągniętą bronią.

– Rzuć pistolet! – krzyknął jeden z nich.

– Co się stało?

– Jest pani oskrażona o brutalną napaść na tle rasowym.

– To oni na mnie napadli. – wyjaśniła. – Chcieli mnie stłuc za to, że nie chce im postawić alkoholu.

– Wszystko widzieliśmy. – dodał drugi. – Strzeliła pani do bezbronnego przeciwnika. To napaść, a ponieważ to był Orhi-vi to klasyfikuje się to jako napaść rasowa.

– To poważne przestępstwo. – stwierdził pierwszy. – Jako Straż Miejskiego Porządku musimy wyciągnąć konsekwencje.

– Choć jesteśmy otwarci na negocjacje. – dodał trzeci. – Może jakoś to załatwimy łagodniej… W sposób cywilizowany…

– Ile? – zapytała Virtus.

– 1000 Arti.

– Proszę zaczekać! – rzucił jakiś mężczyzna przeciskając się do nich. Był to wysoki człowiek z bujną czarną brodą, ubrany w skórzaną kurtkę i czarne spodnie z srebrnymi ozdobami przy kieszeniach. – Właśnie nagrałem jak próbują panowie wyłudzić łapówkę.

– A pan właśnie dokonał nielegalnego nagrania bez zgody osób na filmie. – dodał Strażnik

– Ciężkie przestępstwo.

– Państwo są funkcjonariuszami publicznymi. – odparł.

– Ale ta pani nie wyraziła zgody. – zwrócił uwagę drugi.

– Wyrażam wszelkie zgody. – rzuciła Emala. – Materiał jest legalny.

– To może się dogadamy? – zaproponował mężczyzna. – Wyjdziecie stąd i zajmiecie się pilnowaniem porządku.

– No dobra. – rzekł jeden z nich niechętnie.

– Co oni sobie myślą? – mówił drugi, gdy wychodzili. – Że mam chodzić i pilnować porządku? Co ja strażnik jakiś?

– Strasznie roszczeniowi są ostatnio ci kosludzie. Nawet nie dadzą się w spokoju poobijać na służbie…

Mężczyzna spojrzał na Virtus i stwierdził:

– Szybko wyciągasz broń.

– Jakoś trzeba sobie radzić. – rzuciła z drobnym uśmieszkiem Emala.

– Jestem Dimat Diva. – przedstawił się lekko kłaniając.

– Emala Virtus.

– Tak się składa, że szukam kogoś do małej robótki.

– Jest nielegalna?

– Trochę.

– Już jestem zainteresowana. – rzekła Virtus z zawadiackim uśmiechem.

– Tato, coś się stało? – zapytała młoda czarnowłosa dziewczyna.

– Znalazłem dość ciekawą osobę. Poznajcie się to Emala Virtus, a to Tamara Diva.

 

Teraz. 4020 rok

„Orzeł” wyszedł z tunelu. Oczom zgromadzonej na mostku załogi ukazała się pomarańczowo-czerwona mgławica, a pośrodku niej podłużna stacja kosmiczna, która zarządzała wydobyciem. Statek skierował się w stronę góry stacji, gdzie znajdowały się hangary. Gdy wylądowali Virtus i reszta przygotowali się a następnie zeszli po rampie do szarego hangaru. Nie wyróżniał się on zbytnio od innych tego podobnych miejsc. Pod ścianą przy różnych urządzeniach kręciły się niskie, nieco pulchne istoty o jasnofioletowej skórze i czarnych jak estiński węgiel oczach. Z ich brody wyrastały drobne pojedyncze macki. Emala wiedziała, że to Valinowie. Przedstawiciele tej rasy zazwyczaj dobrze posługiwali się różnymi maszynami.

Drzwi hangaru otworzyły się, a w nich stanęła Tamara w jasnożółtej koszuli i czarnej kamizelce. Przy ciemnych spodniach widniała pusta kabura w której trzymała zwykle pistolet. Obok niej weszło siedem valinów.

– Widzę, że przypomniałaś sobie o dawnych znajomych! – stwierdziła z zarzutem.

– Akurat przelatywałam w pobliżu i pomyślałam, że wpadnę. – oparła z delikatnym uśmiechem.

– No dobra, a czego potrzebujesz?

– A czy zawsze musi o coś chodzić? – zbiła ją z tropu

– Jesteśmy przemytnikami. Jeśli jedna odwiedza drugą to znaczy, że ma jakiś interes, potrzebuje pomocy, albo jest śmiertelnie chora.

– Znasz mnie. – stwierdziła Emala czując się przyłapana. – Chodzi o naprawę statku. Szybko i dyskretnie.

– Kto cię ściga?

– Jacyś dziwni piraci zaczaili się na nas. Wolałam nie zwracać uwagi innych na to, że mój statek jest uszkodzony. Łowcy głów tylko na czekają.

– Jak zwykle pakujesz się w kłopoty. – zaśmiała się. – Chętnie ci pomogę, ale jak to mawiał mój ojciec: „Nie ma nic za darmo”. Domyślam się, że nie masz zbyt wiele pieniędzy.

– Miałam pewne wydatki. – stwierdziła. – Może się jakoś dogadamy?

– Naprawię statek na swój koszt jak pomożesz mi z jedną sprawą.

 

5 lat wcześniej. 4015 rok

Dimat, Emala, Tamara i kilku innych przemytników siedziało w barze na stacji „Koniec świata”, gdzieś na obrzeżach galaktyki. Miejsce to jak zazwyczaj było dość puste o tej porze.

– Świetnie się spisałaś, Virtus! – rzekł Dimat. – Może dołączysz do naszej organizacji?

– Pracuje na własną rękę. – rzuciła Virtus.

– Wszystko się zmienia. Teraz pracy dla przemytników co raz mniej. Granice są uszczelniane, a zwykły handel to już nie to samo. Kończy się pewna epoka. Na szczęście ja się na nią przygotowałem. Dałem schronienie kilku Vixańskim imigrantom, którzy mnie teraz chronią. A wierz mi nie ma żołnierza nad Vixanina! Poza tym jestem bliski sformalizowania związku z Kasandrą, bogatą wdową po pewnym przemytniku.

– Tato, mówiłam ci, że to niewłaściwe. – odezwała się zniesmaczona Tamara

– Ożenek dla pieniędzy to biznes jak każdy inny. Twoja matka by to zrozumiała.

– To ohydne!

– Ale skuteczne… A ja jak cos jest ohydne, ale skuteczne i nie wymaga aż tak wiele pracy to wszystko gra.

– Takie gadanie cię kiedyś zabije. – mruknęła niepocieszona.

– Spoko, moja gwiazdko to taka moja strategia przetrwania.

3 lata wcześniej. 4017 rok

W sporej sali stacji kosmicznej w której trzy lata temu pili i cieszyli się z udanej akcji, teraz panował ponury nastrój. Po środku stała kapsuła z szklaną górą przez którą można było ujrzeć zmarłego Dimata.

– No to Tamara przewidziała przyszłość. – pomyślała Emala przypominając sobie jej słowa. – Wiadomym było, że tajemnicza śmierć przemytnika raczej była winą jego żony. Emala spojrzała na bladą kobietę ubraną w długą czarną suknie. Jej czarne włosy zapleciono w dość dziwną i krzykliwą fryzurę nie pasującą do tego typu ceremonii. Kasandra roniła łzy i udawała, że zależało jej na mężu podczas, gdy każdy wiedział o jej licznych romansach. Niektóre miała nawet z Vixanami, którzy przysięgali służyć Dimatowi.

– Jak ci się podoba ceremonia? – zapytał podchodząc do niej mężczyzna o ciemnych włosach. Emala dostrzegła jego czarną metalową prawą rękę. Spojrzała na jego oczy i zobaczyła jarzący się fioletowy okrąg wokół czarnej źrenicy.

– Jest dość ponuro... Jak to na pogrzebie. – odrzekła luźnym tonem próbując go spławić

– Dimat był bardzo dobrym człowiekiem. – opowiadał mężczyzna. – Ja i moi bracia błąkaliśmy się po galaktyce nie wiedząc co ze sobą zrobić. Służyliśmy jako najemnicy, służąc jakimś kretynom za marną stawkę. Nie czuliśmy żadnego celu. On nas przyjął na służbę jako swoją ochronę. Zapewnił godne warunki i sprawił, że na nowo odnaleźliśmy w sobie chęć do życia. Podróżowanie z nim po galaktyce i ochrona przy różnych zadaniach to była wspaniała część naszego życia. Jego szalone plany dawały nam wyzwanie. Za każdym razem, gdy pakował się w jakąś dziwną akcje my musieliśmy sprawić, żeby przeżył. A wiesz mi miał on wyobraźnię.

– Jesteście Vixanami, czemu nie udaliście się po prostu na Vixię?

– To dość długa historia, ale sprowadza się do tego iż nasi przodkowie zhańbili nazwy naszych rodów. Nie mamy prawa pobytu w stolicy.

– Jak długo trwa ta tułaczka?

– 70 lat. Jestem trzecim pokoleniem pozaplanetowców.

– Od czasów Wojen Wspólnoty z Vixią? – zapytała zaciekawiona

– Dokładnie. – spojrzał na nią, a na jego twarzy ukazał się lekki grymas. Zupełnie jakby sobie cos właśnie przypomniał. – Jestem Olgir z wygnanego klanu Urt. Syn Fransixa i Eltonii.

– Emala Virtus. – odparła.

 

2 lata wcześniej. 4018 rok

Nieco kanciasty statek „Zatrute jabłko” płynął przez kosmiczną pustkę. Przez ostatni rok Tamara unikała wchodzenia na jego pokład. Statek ojca krył w sobie zbyt wiele wspomnień. Dziś jednak zdecydowała się na podróż, a macocha wysłała z nią Olgira, który zawsze zdawał się najmilszym z vixańskich strażników. Siedziała w fotelu pilota patrząc na Mgławicę Wiecznego Ognia, która dostała swoją nazwę ze względu na pomarańczowo-czerwoną barwę. Zawsze lubiła przebywać tu z ojcem jako mała dziewczynka. Choć na co dzień kryła swoje emocje nie sposób było jej nie uronić łzy widząc to miejsce. Drzwi się odsunęły na niewielki mostek statku wszedł Olgir. Dziewczyna szybko zakryła swoją twarz po czym usłyszała dźwięk wyciąganej broni.

– Co robisz? – zapytała zdziwiona.

– Kazała mi to zrobić. – odparł twardo. – Jednak nie zrobię tego. Ukryje cię w bezpiecznym miejscu., gdzie nikt cię nie znajdzie. A jej pokaże serce rostokonia. Shakowałem urządzenia w naszym domu, tak by stwierdziły, że należało do ciebie To będzie nasza strategia przetrwania.

Teraz. 4020 rok

Tamara spojrzała na Virtus jakby próbowała oszacować jej umiejętności.

– Pamiętasz mojego ojca?

– Tak, ale wskrzeszanie zmarłych jest poza moimi możliwościami. – rzuciła Emala. –Co prawda niektórzy mówią, że czynie cuda, ale…

– Chodzi o jego statek! – przerwała. – Chce wydostać „Zatrute jabłko” z rąk macochy. Mam już nawet pewien plan, ale potrzebuje kogoś do pomocy.

– Czyli mówisz mi, że za naprawę statku chcesz bym pomogła ci ukraść stary zardzewiały statek z strzeżonej przez Vixan fortecy? Myślisz chyba, że jestem szalona.

– Nie, po prostu myślę, że jesteś Emalą Virtus. – odparła zawadiacko. – A ona nigdy nie odmówi przysługi by nie płacić za naprawę statku.

– Znasz mnie. – westchnęła przyłapana. – Niech ci będzie, wchodzę w to.

STRATEGIA PRZETRWANIA część 2

Baza na asteroidzie była dobrze schowane pośród całego pola większych czy mniejszych kosmicznych skał. Większość z nich zawierała duże partie metali, które zakłócały czujniki. To czyniło to miejsce idealnym na kryjówkę dla przestępczej grupy. Kasandra szła korytarzem w długiej czarnej sukni z srebrnymi zdobieniami. Dźwięk stukotu jej sporych butów zawsze zwiastował dla obsługujących stacje problemy. Weszła do małego pomieszczenia komunikacyjnego, gdzie obsługujący je człowiek zawahał się widząc swoją przełożoną.

– Pani! Wybacz to wezwanie, ale to ważna sprawa. – rzekł pokazując hologram na którym Tamara leży w metalowej trumnie, która na górze jest przezroczysta.

– Co to jest?

– Pewna grupa chce się z nami skontaktować. – odparł nieśmiało. – Mówią, że znaleźli ciało Tamary i chcą je przekazać by mogła pani uczynić z niego swoje trofeum.

– To ciekawe… – zastanowiła się. – Pozwól im wylądować, a potem każ ich zaprowadzić do sali Beta-15. Pogadamy sobie z nimi.

– Coś się stało? – zapytał Olgir zaglądając do pomieszczenia. Miał na sobie ciemnoszarą zbroję okrywającą praktycznie całe ciało. Jedynie jego sztuczna ręka okryta była czarnymi elementami metalu. Na oczach nosił ciemne okulary usprawniające celowanie.

– Ktoś znalazł ciało Tamary… – odrzekła. – To które porzuciłeś. Dziwne, że nie pozbyłeś się dowodów.

– To musiał być jakiś przypadek.

– Nie wierzę w przypadki. – stwierdziła chłodnym tonem. – Pamiętasz o chipie, który ode mnie dostałeś?

– Tak, oczywiście.

– Jeśli mi się sprzeciwisz mogę przeciążyć układ zasilania twoich protez. W tym twojego rozrusznika. Jakby jakimś cudem okazało się, że mnie zdradziłeś to doprowadzę do twojej śmierci. – przypomniała mu.

– Nie mógł bym cię zdradzić, o Pani! – rzekł klękając na jedno kolano.

– Wstań! – rozkazała, a potem zbliżyła się do niego. Pocałowała go namiętnie po czym dodała. – Teraz nie mamy czasu na „coś więcej”, ale jak tylko skończy się spotkanie.

– Już nie mogę się doczekać. – odparł spokojnie.

 

Weszła do sporej sali Beta-15. Pomieszczenie to pełniło funkcje reprezentacyjną. Szare ściany ozdobione były hologramami dzieł sztuki, a na dość sporym stole pojawiły się przekąski, o których przeciętny mieszkaniec galaktyki mógłby pomarzyć. Do pomieszczenia wleciała postać na unoszącym się nad ziemią lewitującym fotelu. Kiriwikance o jasnoniebieskiej sierści w ciemno fioletowych zdobionych złotymi elementami szatach , towarzyszyła ubrana na czarno postać w szarej masce. Wyglądała ona jak ochrona Kiriwikanki. Przebrana Virtus spojrzała na Kasandrę oraz otaczających ją kilku Vixan.

– Witamy w naszych skromnych progach. – przywitała ją.

– Dzień dobry! – odrzekła kiriwinka z nieco kwaśną miną wysoko postawionej osoby. – Jestem Hrabina Sutriv i weszłam w posiadanie czegoś co zapewne panią zainteresuje.

– Widziałam hologram. Pytanie czy ciało jest autentyczne.

– Wnieść ciało!

Weszła zielonoskóra kosmitka z mackami wyrastającymi z tyłu głowy, która prowadziła lewitującą nad ziemię antygrawitacyjną szklaną trumnę.

– Olgir! Prześlij próbki DNA do naszego labolatorium!

– Tak jest, pani. – odparł posłusznie po czym podszedł do trumny. Włączył wirtualny ekran przyciskiem na swojej sztucznej ręce. Następnie ponaciskał kilka przycisków.

Systemy stacji mogły wykrywać DNA osoby i porównać ją z znanymi sobie próbkami. Oglir aktywował odpowiednie komendy, a następnie spojrzał na pasek ładowania. Gdy dotarł on do końca na ekranie wyświetlił się komunikat.

– Próbka się zgadza. – przeczytał Olgir.

– Fascynujące. – odrzekła Kasandra patrząc na Hrabinę. – Gdzie znaleźliście to ciało?

– Nie zdradzamy takich tajemnic. – odparła lakonicznie. – Chcemy jedynie pogadać o interesach, a to jest nasz gest dobrej woli na rozpoczęcie rozmów.

– Dość ciekawy sposób na rozpoczęcie znajomości. Skąd wiecie o tym miejscu?

– Informacje to źródło naszych dochodów. Wiemy wszystko o wszystkich, a inni nic o nas. – powiedziała patrząc na nią niechętnie.

– Może odpoczną państwo po podróży? Damy wam komnaty gościnne.

– Chętnie skorzystamy z zaproszenia. – odparła Kiriwikanka.

– Spotkamy się przy obiedzie, za dwie godziny.

 

Adera siedziała na „Orle Wolności” i obserwowała wszystko przez kamery ukryte w lewifotelu. Jak na razie wszystko szło dobrze, ale kradzież statku z bazy przemytniczej chronionej przez Vixan wydaje się dość trudnym zadaniem. W końcu jest to rasa honorowych wojowników, którzy przez całe pokolenia doskonalili się w swoim rzemiośle. Nawet stworzenie wirusa mającego doprowadzić do stopniowego zniszczenia ich, nie przyniosło skutku. Pomimo iż większość Vixan rodzi się z defektami , dzięki zaawansowanym urządzeniom elektronicznym kolejne osoby są w stanie żyć bez większych problemów. Jak wielokrotnie mówili różni historycy, Vixanie przekuli moment słabości w moment zwycięstwo. Dzięki zaawansowanym protezą i odpowiedniemu szkoleniu Vixanie są jednymi z najtwardszych wojowników w galaktyce.

– Trudno będzie ich powstrzymać. – pomyślała. – Jeśli dojdzie do bezpośredniej konfrontacji… – zamarła. Mroczne myśli przybywały do niej od kiedy Kapitan podjęła się tego zadania. Co jeśli coś pójdzie nie tak? A co jeśli jedynym wyborem dla Adery będzie ujawnić swoją tajemnicę albo pozwolić im umrzeć?

Adera westchnęła cicho.

– Stwórco, miej ich w swojej opiece! – rzekła składając ręce.

 

Elise także nie a bardzo podobał się ten plan. Szła korytarzami powoli, aż w końcu natrafiła na dwóch Vixan w ciemnoszarych zbrojach. Trzymali oni karabiny, co jeszcze bardziej ją stresowało.

– Ja tylko… To znaczy z tego co wiem to przebywa u was osoba znana jako „Wirtualny książę”. Mam mu dostarczyć ważną wiadomość.

– Zaprowadzimy cię do niego. – zaproponował jeden z nich.

– Rozumiem, procedury bezpieczeństwa. Zostawienie mnie samą byłoby równie ryzykowne jak dodanie esterofecytu do aminotredów. – odparła niepewnym tonem.

– Być może. Nie znam się na muzyce. – rzekł drugi Vixanin.

– To chemia.

– Nie kompromituj się, Elvin. – rzucił chłodno w stronę kolegi. – Potem wszyscy mają nas za napakowanych debili z masą elektorniki i zbrojami.

– Krzywdzące stereotypy. – odparła Elise. – Vixańska kultura i technologia są doprawdy fascynujące. Zresztą wiele ras dokonało sporych skoków technologicznych poprzez kradzież vixańskich patentów technologicznych.

– Czym są te twoje gogle? – zapytał pierwszy strażnik

– Moja rasa pochodzi z planety na której światło jest znacznie słabsze. Zbyt mocne światło utrudnia nam widzenie i mogłoby uszkodzić nam oczy przy dłuższej ekspozycji.

– To ciekawe. – rzucił Elvin.

W końcu zbliżyli się do drzwi, a pierwszy ze strażników nacisnął jakiś przycisk. Drzwi się rozsunęły, a w nich stała ubrana ciemnoczerwoną bluzę z kapturem młoda dziewczyna.

– Kim jesteś?– zapytała.

– To chyba pomyłka. – rzekła Elise. – Szukam „Wirtualnego księcia”.

– To ja jestem. – odparła dziewczyna z uśmiechem. – Spodziewałaś się faceta? Świat jest pełen durnych schematów, które trzeba złamać. Inaczej będziemy tarzać się w kółko w tym samym błocie zamiast wyjść na ziemię.

– Przepraszam.

– Nie ma za co. Co cię tu sprowadza?

– Mam tylko drobną przesyłkę od pewnego zaprzyjaźnionego przemytnika, który kazał cię pozdrowić.

– Możesz mnie oświecić?

– „Miłość jest jak piękny kwiat…”

– „…a związek jest ogrodem” – dokończyła. – Już wiem o kogo chodzi. Pozdrów go! Powiedź, że książe odnajdzie księżniczkę i obudzi ją ze snu.

– I będą żyli długo i szczęśliwie? – zapytała Elise.

– Pewnie tak. – rzekła patrząc na zielonoskórą kosmitkę. – Choć inne księżniczki są niczego sobie, to dla księcia liczy się tylko ona.

– Muszę już iść.

Elise wyszła z Vixanami, którzy odprowadzili ją do pokoju. Przy obiedzie Virtus starała się grać na zwłokę z jednej strony przedstawiając atrakcyjne korzyści, a z drugiej ostro negocjując o każdy detal umowy. Kasandra pozwoliła im zostać na kolejny dzień. Oznaczało to, że ta część planu się udała.

Szklana trumna stała w jednym z prywatnych pomieszczeń. Olgir gdy przechodził obok strażników spojrzał na Tamarę.

– Nie udało mi się. – powiedział cicho. – Zawiodłem ciebie i twojego ojca.

Następnie udał się do komnat Kasandry, która już na niego czekała. Nie zauważył, że strażnicy właśnie odczytali wiadomość i oddalili się w inne miejsce kompleksu. Po chwili zaś do pustego już pomieszczenia wszedł „Wirtualny książe”. Wyglądała podobnie jak wtedy, gdy rozmawiała z Elise. Jedynym wyjątkiem była jednak fioletowa szminka na jej ustach. Dziewczyna włączyła wirtualny ekran i zaczęła procedurę otworzenia szklanej trumny. Elektroniczne zabezpieczenia może i sprawiały wielu trudności, jednak ona znała się dobrze na tym. Po chwili wieko uniosło się do góry i zrobiło obrót odsłaniając Tamarę.

– Czas by książę pocałował królewnę. – pomyślała, a następnie zbliżyła swoje usta. Te spotkały się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Tęskniła za Tamarą, a każdy ruch jej warg zdawał się to symbolizować. W końcu oderwała się od niej i rozejrzała się wokół. Nie ujrzała nikogo wokół.

– Zina! – szepnęła do niej Tamara mrużąc oczy dość gwałtownie.

– Spokojnie. Musisz dojść do siebie po hibernacji.

– Co z Emalą?

– Wszystko dobrze. Kasandra chyba nic nie podejrzewa. Zabiorę cię na statek, odpoczniesz chwilę, a potem ruszamy z akcją.

 

Przemierzali korytarze idąc w stronę „Zatrutego jabłka”. Zina za pomocą wirtualnego ekranu kreowanego przez swoją bransoletkę na prawej ręce, hakowała systemy zacierając wszelkie ślady czy odwracając uwagę strażników. W końcu otworzyła hangar w którym znajdował się statek. Jednak jej oczom ukazało się cos więcej niż tylko należący do ojca Tamary transportowiec. Tuż przed statkiem stał Olgir wraz z dwójką Vixan.

– Domyśliłem się, że to jakaś pułapka. – stwierdził.

– A te słowa nad trumną? – zapytała Zina.

– Wiedziałem, że jesteś jej wtyczką oraz, że będziesz sprawdzać kamery bezpieczeństwa. Chciałem uśpić twoją czujność.

– Dlaczego to robisz? – spytała Tamara patrząc na niego. – Nie zabiłeś mnie, myślałam, że dalej jesteś wierny memu ojcu.

– Wiele rzeczy się zmieniło. Mam teraz inną strategie przetrwania. Nie mogę ci pozwolić na odzyskanie „Zatrutego jabłka”.

STRATEGIA PRZETRWANIA część 3

Kasandra siedziała na fotelu w dużym pomieszczeniu, gdy nagle drzwi się rozsunęły. W nich ujrzała Olgira i kilku Vixan którzy prowadzili ku niej Tamarę i „Wirtualnego księcia”.

– Widzę, że już rozwiązałeś całą sprawę. – rzekła zadowolona. Spojrzała na Tamarę. – Twój plan zawiódł. Nici z twojej zemsty.

– Chcę tylko statek, który należy do mojego ojca.

– Teraz jest mój… – rzekł Olgir podchodząc do Kasandry. – Tak samo jak Kasandra.

– Dobrze się spisałeś się, kochanie.

– Dla ciebie miłość to tylko strategia przetrwania. – zarzuciła jej Tamara. – Pewnie jego też zabijesz.

– Milcz! – krzyknęła – To, że jeszcze żyjesz jest zwykłą pomyłką! Czas to naprawić. Olgir zrób to co miałeś wcześniej zrobić!

Vixanin wyjął broń, jednak w całej rozniósł się dźwięk rozsuwania drzwi. W nich stała Emala przebrana za Hrabinę oraz Elise i Mira.

– Negocjacje chwilkę się opóźnią. Musimy coś dokończyć. – wyjaśniła.

– Dobrze wiem o co chodzi. – rzekła nonszalancko Virtus. Nacisnęła na przycisk, a z oparć fotela po bokach wysunęły się dwa działka. Mira wymierzyła swój pistolet w Olgira. – Nie róbcie żadnych gwałtownych ruchów. Zabieramy te dwie damy oraz statek Dimata i każdy leci w swoją stronę.

Vixanie wymierzyli w Virtus. A Kasandra nerwowo rozejrzała się wokół analizując sytuacje.

– Wygrałaś! Macie godzinę na wyniesienie się stąd.

– Skąd mamy pewność, że nas nie oszukujesz.

Kasandra włączyła komunikator i powiedziała:

– Ja Kasandra Torc, córka Tyriana i Andrei przyrzekam, że Tamara, „Wirtualny książe”, oraz Harbina z obstawą mają dojść bezpiecznie do hangarów. Kto ich tknie zostanie zabity za niesubordynację.

Vixanie opuścili broń, a Virtus, Elise, Mira, Tamara oraz Zina opuściły pomieszczenie.

Kasandra uśmiechnęła się do Olgira. Zaś kapitan straży zwrócił się ku niej patrząc na nią podejrzliwie:

– Pani matka nazywała się Yvone, zaś ojciec Tyan.

– Oh! – odparła teatralnie. – To by oznaczało, że przysięga jest nieważna. Dlatego teraz idź i ich zabij.

– To niehonorowe!

– I kto to mówi! Grupa wyrzutków będąca potomkami zbrodniarzy wojennych. Służyliście mniej zaawansowanych istotą, byliście zabawkami w ich rękach. Nie macie już honoru, jesteście tylko sługami! Macie wykonywać rozkazy, albo was zabije!

– Wykonuj polecenia! – rozkazał Olgir mierząc do kapitana z pistoletu. – Inaczej nie skończy się to dobrze.

 

Virtus leciała w lewifotelu przez korytarz. Obok niej szli pozostali. Zina przyglądała się bacznie lewifotelowi, a potem zapytała:

– Jak zmieściliście działka ORT w lewifotelu? W sensie jak rozgraliście problemy z ogniwami zasilania, które są za duże?

– W żaden. – odparła Elise. – Te działa to tylko replika.

– Wykołowaliście moją macochę! – zaśmiała się Tamara. – Widziałam, że z tobą Virtus można nawet ograbić Piekło.

– Już to zrobiliśmy… Na planecie Retui. – odparła Emala

– Ten bar nazywał się „Zaświaty”. – poprawiła ją koleżanka.

– Ale wtedy ukradłyśmy im ten specjał nazywany Piekielnym Drinkiem. – dodała.

– To był dzień w którym rzuciłam picie.

– Naprawdę? – zapytała Elise zdziwiona.

– Rzuciłam picie mniej pijanym kolegom, którzy byli na warcie, a potem mieli przerąbane, bo wszedł ich kapitan. Imprezowaliśmy jakieś sześć dni

– Siedem! – poprawiła Virtus. – Ten ostatni nazywamy Czarną dziurą, bo nikt nic nie pamięta.

– Myślę, że powinniśmy wrócić do zadania. – odparła Mira.

– Dokładnie. – stwierdziła Tamara nie kryjąc uśmiechu z przywróconych wspomnień. – Trzymajcie broń w gotowości.

– Twoja macocha pozwoliła nam opuścić to miejsce! – zwróciła uwagę Elise.

– I właśnie dlatego musimy uważać. – odparła Virtus. – Znam ten typ ludzi.

– Wierz mi, ona jest najgorsza.

– Nie znałaś mojej matki… i ogólnie mojej rodziny.

– Chciała mnie zabić. Ciężko to przebić.

– Nie doceniasz mojej matki i reszty mojej rodziny.

– To nie czas na licytacje, kto miał gorzej. – rzuciła Mira tonem, który wskazywał na zdenerwowanie. – Już nie mówiąc o bezsensowności waszego sporu.

– A co, miałaś gorzej? – zapytała Tamara z wyrzutem. – Strata ukochanego rodzica, wygnanie, mieszkanie w kopalni… ledwie uszłam z życiem próbując ocalić jedyną cząstkę wspomnień po moim ojcu. Matki nawet nie pamiętam, zaś macocha… nienawidziła mnie od początku. Byłam dla niej tylko problemem, skazą w jej idealnym planie. Powiedz mi więc czy miałaś gorzej?! – krzyknęła ostatnie zdanie, a potem spojrzała jakby zaskoczyły ją jej własne słowa.

– Takie życie dla wielu byłoby rajem. – rzuciła chłodno Mira.

– Idziemy! – rozkazała Virtus.

 

Przeszli bliżej hangarów i tam ujrzeli grupę najemników w ciemnożółtych zbrojach. Każdy z nich szybko pozajmował pozycje za kawałkami skał i walącymi się wokół skrzyniami. Tamara spojrzała na nich.

– Z rozkazu Kasandry mamy prawo przejść. – powiedziała.

– To zostało zmienione. – odparł osobnik mający czarne oznaczenia kapitana.

– Przez kogo?

– Przeze mnie. – rzekł Olgir. – Myślisz, że pozwolę ci tak po prostu odlecieć? Ona tak bardzo pragnie cię martwej. Czas bym naprawił dawny błąd…

– Poddam ci się! – stwierdziła Tamara. –Strażnicy muszą jednak opuścić broń. Chcę być pewna, że przeżyją.

– To jest wojna… – stwierdził delikatnym głosem. – Różnie z tym bywa.

– Moja przyjaciółka ma tu dwie pary działek i nie zawaha się ich użyć.

– Solidny argument. – przyznał patrząc na Virtus siedzącą na lewifotelu. –Opuścić broń!

Straznicy opuścili broń, a przemytniczka opuściła na ziemię swój pistolet, potem wyjęła z buta nóż, a na koniec sięgnęła do tylnej kieszeni. Szybkim ruchem wyciągnęła mały pistolet którym zastrzeliła Vixanina, a następnie wślizgnęła się za osłonę pośród rozbrzmiewających z obu stron pocisków. Virtus zeskoczyła z lewifotela i wskoczyła za skrzynię. Wyciągnęła broń, a następnie zastrzeliła kapitana strażników strzałem w serce. Uchyliła się przed wzmożonym ostrzałem jego kompanów. Z tyłu widziała jak Tamara właśnie przeładowuje broń po kilku strzałach w stronę strażników. Zina rzuciła ogłuszyła dwóch przeciwników podręcznym granatem, a Adera w tym czasie siedząc po pomiędzy walczącą resztą starała się na wirtualnej mapie odnaleźć jakąś drogę ucieczki.

Po stronie Virtus, Mira rzuciła mały nóż w szyję jednego z przeciwników. Cały czas przeciwnik zdawał się mieć więcej sił, a jeszcze przecież nie byli to Vixanie. Pod naporem ich ognia grupy zredukowały się do kilku osób, które zaczęły się wycofywać. Od strony leżącego Olgira nadeszła Kasandra strzeżona przez kapitana Vixan oraz jeszcze jednego przedstawiciela tej rasy. Zbroja kapitana wyróżniała się białymi malunkami jakiegoś dzikiego stworzenia dzięki czemu Tamara od razu go rozpoznała.

– Zabiłaś go! – krzyknęła Kasandra. – Zabiłaś jedyną osobę, którą kochałam.

– Ty nie potrafiłaś kochać! – odparła z wyrzutem Tamara. – Dla ciebie cały ten związek z moim ojcem to tylko strategia przetrwania.

– Masz racje. Potrzebowałam kogoś obok, nawet jeśli nie było to prawdziwe… Nawet jeśli wiedziałam, że zdecydował się na to dla moich pieniędzy. Jednak potem spotkałam Olgira… Poczułam wreszcie to czego od zawsze mi brakowało! –podniosła ton i spojrzała na nią z nienawiścią. – Zabiłaś mojego ukochanego!

– A ty zabiłaś mojego ojca!

– Nie pozwoliłby mi na rozwód! To było jedyne wyjście! – rzekła wściekła. – Jego istnienie przeszkadzało mi w zdobyciu Olgira!

– A ja?

– Ty byłaś tylko drobnym szkopułem. Dałam twoje życie w jego ręce by stał się taki jak ja. Długo bronił się przed tym, pragnął czegoś innego, ale w końcu stanął po mojej stronie. Teraz zaś zabiłaś go… Zniszczyłaś moje życie! – rzekła, a jej oczy zaczęły się jarzyć niebieską barwą. Wokół rąk tworzyły się małe kuliste ruchy powietrza. Zina upadła na ziemię, a potem nie widzialna siła ciągnęła ja po ziemi. Próbowała się jakoś bronić, jednak to coś było silniejsze. Poczuła jak jej gardło ktoś zaciska jakaś lina, próbowała ją odrzucić, ale po chwili zrozumiała, że to dalej sprawka nie widocznej siły. Tamara strzeliła w nią i zamiast ranionej macochy ujrzała kulistą przezroczystą powłokę, która osłaniała przód Kasandry.

– Pamiętasz jak kiedyś nazwałaś mnie wiedźmą? – zapytała. – Nie myliłaś się, aż tak bardzo! – mały pistolet dziewczyny odleciał gdzieś w tył, a gdy Virtus skupiła się by wykonać szybki strzał ujrzała jak jej broń ucieka w powietrze i zatrzymuje się tuż przy głowie Tamary.

– Oddaj mi moją broń! – rzuciła próbując nie zdradzać emocji.

– A przyjaciółka?

– Tamara nigdy nią nie była. – zaśmiała się Emala. – Relacja z nią to tylko strategia przetrwania. Valinowie nie raz naprawiali mi dzięki temu statek za pół ceny. „Orzeł Wolności” lubi się psuć, a ostatnio ciężko o dobrego mechanika.

Mira powoli wyczołgała się zza skrzyń i rzuciła nóż. Kasandra zatrzymała go w locie i odrzuciła w stronę właścicielki, która ledwie zdążyła skryć głowę za osłoną.

– Nie będziesz więc miała nic przeciw? – zapytała, a pistolet przybliżył się do Tamary. Dziewczyna patrzyła na Virtus zaskoczona. Zdawało się, że nie chciała okazywać smutku, ale jej oczy zaczęły robić się wilgotne.

Nagle rozległ się strzał, a Tamara upadła na ziemię, tak samo jak pistolet. Elise spojrzała na nią. Dziewczyna nie miała w głowie, ani innych partiach ciała żadnych pocisków. Spojrzała na Kasandrę leżącą na podłodze. Kobieta nerwowo trzymała się swojej klatki piersiowej posyłając kapitanowi Vixan pytające spojrzenie.

– Przysięgaliście mi służbę! Mieliście mnie chronić! – mówiła wściekła słabym głosem.

– To była tylko strategia przetrwania. – odparł chłodno.

 

Tamara uśmiechnęła się i pomknęła ku Zinie. Dziewczyna miała kilka ran, ale żadna nie wydawała się poważna.

– Jak się czujesz?

– Przyda mi się pocałunek prawdziwej miłości. – zażartowała Zina. – To ponoć dobre lekarstwo.

– Uważaj, bo przedawkujesz. – odparła Tamara po czym pocałowała ją namiętnie.

– Kryzys zażegnany, wracamy na statek! – rzekła Virtus.

Mira i Elise nieco zdziwione ruszyły za kapitan. Gdy wszystko było już prawie gotowe kapitan ujrzała na rampie swego statku Tamarę.

– Chciałaś czmychnąć bez pożegnania?

– Byłaś zajęta swoją przyjaciółką… kochanką… dziewczyną… czy jak to tam nazywacie… Czekają na mnie interesy.

– Mówiłaś to szczerze, prawda? Traktowałaś mnie jak tani port! – rzekła z wyrzutem.

– Zaufany port! Ciężko o cos takiego… – mówiła nieco nonszalancko.

– Nie wierzę! Nie wierzę, jak mogłam się nabrać, Virtus! Jak mogłam pomyśleć, że może tobie na kimś zależeć! Przecież jesteś Emalą Virtus. Masz gdzieś innych. Mkniesz do przodu nie zważając na innych.

– Ja nie miałam tatusia, który dał mi statek i fortunę! – odparła

– Sama zapracowałam na tą pozycje! Tak jak ty!

– Bzdura! – zaśmiała się Emala. – Jesteś zbyt naiwna na tą galaktykę, moja droga.

– A może to ty masz wszystko gdzieś?!

– O co ci chodzi?

– Myślałam, że tylko udajesz tak chłodną i zamkniętą na innych. Sądziłam, iż się przełamiesz i okażesz, że nie chodziło tylko o darmowe naprawy.

– Liczyłaś na przyjaźń? – roześmiała się Virtus.

– A czemu nie!

– Bo galaktyka tak nie działa!

– Chrzanić Galaktykę! Razem mogłybyśmy osiągnąć naprawdę wiele. Jednak ty wolisz siedzieć w swoim ciasnym życiu zamknięta na innych.

– Jestem jaka jestem… – rzuciła Emala. – … i lubię to. Taka jest moja strategia przetrwania.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania