Poprzednie częściOstatni Gość (cz.1)

Ostatni Gość (cz.10)

12 Czerwca 2016

Marwood, Zachodnia Walia.

16:05

 

Tylko spokojnie. Nie myśl teraz o Renacie. Skup się.

Oparła plecy o ścianę. Jej skronie pulsowały, a ramiona stawały się coraz cięższe. Sięgnęła lewą dłonią do prawego barku i spróbowała rozmasować obolałe mięśnie.

Wszystko będzie dobrze…

W końcu to nie jej wina, że dziewczyna nie żyje. Przyjedzie policja, na pewno zrozumieją sytuację i załatwią wszystko dyskretnie… A co jak nie? To wszystko musi się odbić na jej firmie. Na niej. Interes i tak ledwo zipał. Kto wynajmie organizatorkę ślubną, która pozwoliła, by na ślubie Roberta Earthlanda doszło do zabójstwa? Już samo to, że na ślub dostała się dziewczyna, przysłana przez Ednę Romson rzucało cień na nią, jako profesjonalistkę.

Gdyby jeszcze nie te przeklęte kredyty… Renata znów będzie triumfować.

- Pomóc w czymś?

Ochrypły głos wyrwał ją z zamyślenia. Rozejrzała się zdezorientowana. Najwyraźniej nogi poniosły ją gdzieś w głąb rezydencji. Jej oczy zwęziły się na widok małego człowieczka o łysej głowie, wyglądające zza framugi jednego z pokoi.

- Tak. – rzekła oschle, ruszając w jego stronę. – Może mi pan powie, jakim prawem wpuścił pan na wesele niezaproszoną osobę?

Lokaj zadreptał w miejscu.

- Ja…Ale ta pani to przecież kuzynka…

- Ta pani pracuje dla prasy. – przerwała mu. – Pańscy pracodawcy na pewno nie będą zadowoleni, gdy się o tym dowiedzą…

Zwłaszcza że dziewczyna nie żyje…

- Dla…prasy? Ale jak to?

- Co za skrajna niekompetencja. Powinien pan natychmiast zawiadomić mnie lub moje asystentki. Taka samowola…- Urwała swoją tyradę, dostrzegłszy wnętrze pokoju, z którego wyglądał lokaj.

Kuchnia jak kuchnia. Lodówka, piec, kuchenka, stół i kilka krzeseł. Szafki o szklanych szybkach. Do boku jednej z nich przybito drewnianą listwę, na której dyndały pęki kluczy. Aż zassała powietrze.

- Niech mi pan powie, że klucze, które mi pan dał to jedyny komplet. – jęknęła.

- Oczywiście, że nie. – odrzekł wyniośle lokaj. – Mamy zapasowe klucze, do każdego pomieszczenia w tym domu.

- Do kaplicy także?

- Oczywiście.

- Kurwa.

Odepchnęła lokaja, torując sobie drogę do kuchni. Rzuciła się na listwę z kluczami. Pośpiesznie przeglądała przyczepione do kluczy kartki. Metal dzwonił jej między palcami. Zdjęła kółko, do którego przymocowano dwa klucze. Bez słowa opuściła kuchnię.

 

16:15

 

Trzymała klucze na wyciągniętej dłoni. Woda obmywała je, bezszelestnie przelewając się przez jej palce. Zlepiała włosy i przyklejała sukienkę do ciała.

Jak mogłam tego nie dopilnować?

Zapasowy komplet kluczy do kaplicy. Zarówno tych od strony korytarza, jak i ogrodu. Przez cały ten czas wisiały w kuchni. Każdy mógł je zabrać. Zakraść się do kaplicy. I zabić Winonę. Zarówno goście, jak i służba Earthlandów. Albo przekazać klucze komuś z zewnątrz, kto niepostrzeżenie zakradł się do ogrodu. Ochroniarze przecież i tak wpuszczali wszystkich. Na ładne oczy, na słowo honoru.

Banda debili.

Nawaliła. Ale skąd miała wiedzieć, że ktoś zabije ją akurat dzisiaj!?

Otarła twarz dłonią, strzepując z niej krople wody.

To koniec. Stracę firmę.

Wbiła wzrok w gąszcz targanej wiatrem zieleni. Wypatrywała świateł zbliżających się do rezydencji. Wszystko się wyda. To tylko kwestia czasu. Mogła się łudzić, że policja zachowa dyskrecję, ale prasa i tak zwietrzy sensację. Rozszarpią ją.

Dreszcz wstrząsnął jej ciałem, gdy kolejny podmuch wiatru owiał wilgotną sukienkę. Kilkakrotnie obróciła klucze w dłoniach, po czym zeszła z ostatniego schodu i ruszyła alejką.

Obcasy zapadały się w nieutwardzonym gruncie, gdy szła w stronę majaczącego za nimi budynku. Nie miała ani siły, ani ochoty wracać na tę przeklętą imprezę. Nie mówiąc już o tym, że w tym stanie sama wywołałaby nie lada sensację.

Wsunęła klucz w mosiężny zamek. Mechanizm zgrzytnął, po czym drzwi kaplicy stanęły otworem. Lodowaty deszcz już nie siekł jej skóry, ale przemożny chłód nadal wstrząsał jej ciałem. Oplotła dłońmi ramiona i rozejrzała się bezradnie. Wyglądało na to, że na własne życzenia zaserwowała sobie randkę z nieboszczką.

Trudno. Zaczekam tutaj na policję.

Ruszyła korytarzem między ławkami. Jej wzrok nieustannie uciekał w kierunku doczesnych szczątków Elton. Próbowała skupić uwagę na czymś innym, ale ani witraże, ani wymyślne świeczniki na ołtarzu nie przedstawiały się zbyt interesująco. Zwłoki przyciągały ją jak magnes.

Przystanęła dwa metry od Elton.

- Że też musiałaś tutaj przyjść. – mruknęła.

- Zgadzam się, przyjść na czyjeś wesele i umrzeć? To nieuprzejme…

Zdrętwiałą słysząc za sobą głos. Męski, delikatny. Przyjemny, prawie śpiewny. Zerknęła w bok, próbując dojrzeć jak najwięcej bez odwracania się twarzą do osoby stojącej za jej plecami. Nikogo nie dostrzegła, za to usłyszała kroki. Coraz bliższe. Po chwili wyminął ją i pochylił się nad ciałem.

- Źle to wygląda. – ocenił.

- Co…tutaj robisz!? – żachnęła się, widząc kto do nie dołączył.

Cholera…powinnam była zamknąć za sobą drzwi!

- Widziałem jak wychodziłaś. – zmarszczył brwi, przyglądając się stróżce zaschniętej już krwi na szyi Elton. - Pomyślałem, że pójdę za tobą i zobaczę, co cię skłoniło do wyjścia na taką ulewę…i to bez parasola. Ale tego się nie spodziewałem. – Wyprostował się i przeniósł wzrok na Sonię - Kto to jest?

- Wredna suka nasłana przez drugą wredną sukę. – wycedziła, zanim uświadomiła sobie, co robi.

Szofer spojrzał na nią pytająco.

- Pracuje…pracowała dla takiej jednej dziennikarki. – bąknęła niechętnie. - Jakiś czas temu włamała się do mojego biura.

Musiała coś powiedzieć. Milczenie zostałoby źle odebrane po takim wybuchu, a nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłoby usprawiedliwić ten wybuch złości.

- A teraz wpakowała się nieproszona na wesele… - podsumował szofer. – I nie żyje. – Popatrzył na nią z ukosa. – Jesteś pewna, że to nie ty ją tak urządziłaś?

Zachłysnęła się powietrzem.

- Bo brzmi to trochę jak motyw… - ciągnął szofer.

O tym nie pomyślała.

Policja może dojść do takiego samego wniosku…

- Nic jej nie zrobiłam! – Starała się, by jej głos brzmiał stanowczo, ale załamał się w połowie zdania. – Nie wiedziałam nawet, że tutaj jest, dopóki ojciec Horatio nie natknął się na zwłoki! Myślałam, że to ktoś z gości, ale to głupie, po korytarzu ciągle się ktoś kręci, ktoś musiałby coś zauważyć!– Potrząsnęła ściskanymi w dłoniach kluczami. – Ale okazuje się, że zapasowy komplet kluczy przez cały czas wisiał w kuchni. Każdy mógł go „pożyczyć”, nawet przekazać komuś z zewnątrz, zakraść się przez ogród i…

- To ktoś z gości. – stwierdził szofer.

W jego głosie brzmiała taka pewność, że słowa zamarły jej na ustach. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.

- Panika przysłania ci zdrowy rozsądek. – rzekł łagodnie. – Spójrz za siebie.

Zazwyczaj to ona wydawała polecenia. Nie przywykła do ich wykonywania. Ale jej ciało zachowywało się tak, jakby zostało odłączone od umysłu. Posłusznie wykonała polecenie szofera. Przed oczami miała rząd ławek i na wpół otwarte drzwi, za którymi szalała ulewa.

- Niżej. – skorygował.

Powoli spuściła wzrok na podłogę. Pokręciła z politowaniem głową.

- No tak… - wyszeptała.

Ich upstrzone błotem buty zostawiły na podłodze brunatne plamy. Jeśli ktoś wszedł do kaplicy przez ogród, musiałby zostawić za sobą podobne ślady. Tymczasem, gdy znaleziono ciało dziewczyny, podłoga lśniła czystością.

- Możemy chyba założyć, że morderca nie przyniósł ze sobą mopa. – zakpił szofer. – A to oznacza, że musiał się tutaj dostać od strony rezydencji. Kelnerzy i służba kręcący się koło kaplicy zwróciliby na siebie uwagę. Goście już mniej…

Wzruszyła ramionami. I co z tego? Świadomość tego nie poprawiała ani jej sytuacji, ani humoru.

- Chyba powinieneś wyjść. – mruknęła. – Zadeptujesz ślady. Policja niedługo tu będzie. Nie będą zadowoleni…

- Po pierwsze, i tak zapewne już je zadeptałaś. – stwierdził, uśmiechając się półgębkiem – Po drugie, widziałaś tutejsze drogi? Przy takiej pogodzie zamieniają się w rwące rzeki. Sam ledwo zdołałem przejechać przez most. Nieustannie pada, więc najpewniej jest już zalany. Innej drogi nie ma. – Rozłożył ręce. – Trochę im zejdzie. –podsumował.

Opadła na ławkę i skrzyżowała ramiona na piersi.

Cudownie…

Łypnęła z ukosa na szofera. Jego entuzjazm działał jej na nerwy. Nie mówiąc już o tym, że nie wykazywał się zbytnim taktem.

- Będziesz tu tak stał? – zapytała, obserwując jak marszczy czoło, przyglądając się martwej dziewczynie. Przez głowę przebiegła jej myśl, zasłyszana w przeszłości.

Morderca zawsze wraca na miejsce zbrodni…

- Nie mam nic lepszego do roboty. – stwierdził zdawkowo. – Tak w ogóle to Pierre jestem. Pierre Chichot.

Wyciągnięta dłoń wystrzeliła w jej kierunku. Gest szofera zaskoczył ją tak bardzo, że instynktownie podała mu swoją. Zamarła, gdy poczuła delikatny materiał białych rękawiczek, które nosił. Patrzył na nią wyczekująco.

- Sonia… - wyjąkała.

- A więc Soniu…- zaczął, uwalniając jej dłoń. – Martwi mnie parę spraw… Po pierwsze, ta krew z ucha. Spójrz tylko…

Przywołał ją gestem dłoni. Niechętnie stanęła obok niego i spojrzała na martwe ciało Elton.

- Musiała doznać jakiegoś urazu głowy. Zapewne ktoś ją czymś uderzył bądź na coś upadła… Ale nie widzę tutaj niczego, co mogłoby spowodować takie obrażenia...

- Morderca zabrał ze sobą narzędzie zbrodni. – stwierdziła Sonia, znużona tym wywodem.

Sama mogłaby dojść do takiego wniosku. Nie potrzebowała wykładu o kwestiach oczywistych. Dlaczego więc jej dłonie pokryły się potem?

Przyłapała się na tym, że wbija wzrok w dłoń szofera sunącą wzdłuż jego policzka. Dłoń w rękawiczce.

- Możliwe…ciekawe tylko gdzie je ukrył… - powiedział bardziej do siebie niż do niej. Dopiero po chwili podniósł na nią wzrok. - Martwi mnie jeszcze jedno…spójrz, nigdzie wokół nie widzę krwi.

Uniosła pytająco brew.

- Nie zginęła tutaj… – oznajmił Chichot.

Żelazne kleszcze ściskające jej mostek rozluźniły się. Parsknęła śmiechem. Zwyczajnie się popisywał. Próbował zrobić na niej wrażenie, zaimponować inteligencją. Ale raczej nie miał jej zbyt wiele.

- Marny z ciebie detektyw. – stwierdziła z satysfakcją – To niby gdzie? Nie ma szans, że nikt nie zauważyłby kogoś targającego trupa przez korytarz!

- …a przynajmniej nie dokładnie tutaj… - ciągnął Chichot, niezrażony jej komentarzem. - …a więc ktoś…morderca, przeniósł ciało i ułożył je w tym miejscu.

Uśmiech zamarł jej na ustach. Zaczynało do niej docierać, do czego zmierzał.

- Po co ktoś miałby układać ciało w tej pozycji? – zapytała głuchym głosem – Gdybym kogoś zabiła w domu pełnym ludzi, starałabym się ukryć zwłoki tak, by jak najpóźniej zostały odkryte. Mogłabym położyć ciało między ławkami, wtedy nie byłoby widoczne…

- Właśnie. – potwierdził Chichot.

Milczeli.

W jednej chwili Elton wydała jej się jeszcze bardziej…martwa. Groteskowa poza, w jakiej ułożono jej pozbawione tchu ciało, blokowała w niej współczucie. Pozostawiona na widoku, jakby chciała zniszczyć to, co z trudem budowało przez ostatnie lata. Obwiniała ją…o włamanie, o zakłócenie ceremonii…ale to ktoś inny zostawił ją w tej pozycji. Usadził zwłoki w ławce. Splótł dłonie na kolanach. Głowa…czy sama opadła w ten sposób? Zupełnie jakby pokornie zmawiała swoją ostatnią modlitwę.

W końcu w uszach Sonii rozbrzmiał głos Pierra. Zacisnęła powieki. Tak bardzo nie chciała, by wypowiedział te słowa…

- Ktoś chciał, byśmy ją znaleźli.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Wrotycz 02.05.2019
    Czytam kolejne części z przyjemnością. Profesjonalnie pisany kryminał. sprawne piórko. Gratki.
    Pozdrawiam:)
  • sarah_bandette 06.05.2019
    Dziękuję :) Cieszę się, że się podoba :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania