Poprzednie częściOstatni Gość (cz.1)

Ostatni Gość (cz.13)

12 Czerwca 2016

Marwood, Zachodnia Walia

 

17:45

 

Ściany biły chłodem.

Weselne dekoracje, biało-różowe balony powiązane misternie poskręcanymi wstążkami, rozstawione w równych odstępach kompozycje z czerwonych róż, szarfy z imionami pary młodej, może ocieplały wnętrze, ale nie zmieniały jego temperatury. Grube mury pokryte farbą w odcieniu szlachetnej bieli, skutecznie pochłaniały ciepło. Sonia prowadziła Amandę przez korytarze posiadłości Earthlandów, rozmasowując zmarznięte ramiona.

- Dokąd mnie prowadzisz? – zapytała Amanda, otulając się cienkim szalem wykończonym czarnym futerkiem.

- Zaraz będziemy na miejscu. – odparła zdawkowo Sonia.

Przyśpieszyła. Z półmroku wyłonił się kwadrat światła. Zbliżały się do głównej części rezydencji.

- Chodź. – ponagliła, gdy Amanda zawahała się w progu salonu. Uważnie lustrowała wnętrze, a w jej spojrzeniu rodziła się podejrzliwość.

Sonia spodziewałabym się raczej, że rzuci się na antyczny komplet filiżanek albo spróbuje zajrzeć do szkatułki stającej na kominku. Tymczasem Amanda nie wydawała się zainteresowana otaczającymi ją kosztownościami. Zamiast tego wyprzedziła Sonię i odwróciła się do niej, splatając ramiona na piersi

- Chciałaś porozmawiać. – powiedziała – Porozmawiajmy więc. Co jest tak ważne, że wyciągnęłaś mnie z wesela?

Sonia zawahała się. Amanda nie zamierzała dać się jej potulnie prowadzić. Liczyła, że gdy znajdą się na górze, Pierre weźmie na siebie ciężar kłamstwa, które razem utkali. Miał do tego dryg. Renata, choć nieufna, nawet przez moment nie poddała w wątpliwość jego wersji wydarzeń, które miały doprowadzić do jego udziału w całej zabawie. Tymczasem musiała odegrać swoją rolę.

- Nie możesz nikomu powiedzieć. – szepnęła konspiracyjnie. Zawiesiła głos, pozwalając by oczy Amandy zalśniły podekscytowaniem. – Doszło do kradzieży. Na górze czeka detektyw...

- Kra...- zająknęła się Amanda. Urwała, marszcząc brwi.

Sonia pociągnęła ją w stronę schodów.

- To wesele Lizzie, nie chcę robić afery. – ciągnęła. – Chcemy załatwić wszystko dyskretnie, sama rozumiesz...

- Zaraz, zaraz... - Amanda omal nie potknęła się na jednym ze stopni. – Ale co ja mam niby z tym wspólnego? Nic nie wiem o żadnej kradzieży.

- Więc powiesz to detektywowi. – rzuciła sucho.

Popełniła błąd. Zabrzmiało to jak oskarżenia. Nie taki był plan Amanda zjeżyła się i od razu przeszła do defensywy.

- Co to ma znaczyć? Nie będę gadać z żadnym detektywem!

- Pani Lowell, jak mniemam.

Aksamitne nuty w głosie Pierra z miejsca ukoiły Amandę, która patrzyła na stojącego w drzwiach jednego z pokoi mężczyznę z mieszanką zainteresowania i obawy. W obliczu faceta jakby struchlała i zapadła się w sobie.

- Nic nie zrobiłam. – powiedziała prawie płaczliwie.

- A kto mówi, że pani zrobiła?

- A...A... - Amanda wyraźnie straciła rezon. – To czemu mnie przesłuchujecie?

Zerknęła z ukosa na Sonię.

- Nikt pani nie przesłuchuje. – zapewnił Pierre, odklejając się od futryny. Gestem zaprosił ją do środka. – Chcę tylko z panią porozmawiać.

- Ale po co? Nic nie wiem...

Z ociąganiem weszła za nim do pokoju. Usiadła na wskazanym przez niego łóżku. Puszysty materac zapadł się pod nią, tworząc wzgórza wokół jej łokci, przypominające te wznoszące się za oknem.

Pierre stanął przed nią w rozkroku. Sama Sonia przystanęła w kącie, starając się wtopić w otoczenie.

- Potrzebuję od pani tylko kilku informacji. – zapewnił Pierre. – Nikt pani nie oskarża. Może zauważyła pani coś, co nam pomoże... - Zerknął na Sonię. – Wie już pani, że doszło do kradzieży...

Amanda skinęła potulnie głową.

- Podejrzewamy, że ktoś z gości mógł wynieść stąd pewien przedmiot należący do pani Earthland. Mianowicie naszyjnik. Prosty, ale bardzo ważny dla szanownej pani. Niebieskie korale na srebrnym łańcuszku...

Sonia zauważyła, że żyłka na jego skroni zadrgała nieznacznie, gdy przyglądał się badawczo Amandzie. Ta tylko wpatrywała się w niego wielkimi, ciemnymi oczyma.

- Do kradzieży doszło prawdopodobnie między szóstą, a szóstą trzydzieści. Zauważyła pani coś dziwnego na sali. Ktoś się dziwnie zachowywał? Wychodził?

Amanda pokręciła energicznie głową.

- Nieee... - odparła, ale w jej głosie pojawiło się wahanie. – Chociaż...

- Wszystko może być ważne. – zapewnił ją Pierre.

Amanda podrapała się za uchem.

- Ojciec Lizzie. – mruknęła. - To chyba było koło szóstej...To znaczy po...tak może piętnaście po? Wyszłam do toalety. Gdy wracałam, kłócił się na korytarzu z matką tego nadętego mężusia Lizzie. Wygrażał, że za wszystko zapłaci.

- Groził pani Earhland? - Brew Pierra powędrowała w górę.

- No właśnie...nie wiem. – Westchnęła. – Tak to wyglądało. Chociaż mówił jakby o kimś innym...albo może o kilku osobach? O! „Jeszcze pożałujesz, ty i ta twoja hiena!". Tak powiedział. – Zamrugała oczyma, jakby przebudziła się z letargu. – Ale to chyba nie ma związku z jakimś naszyjnikiem...

- Dobrze...a w tamtym czasie...zauważyła pani jeszcze kogoś? Ktoś kręcił się po korytarzu?

Amanda uciekła wzrokiem w bok, zbierając myśli.

- Ten przystojniak palił papierosa. – oznajmiła z błyskiem w oku. – Wie pan...ten, o którym ostatnio tak dużo pisali. Zagadał nawet do mnie. – dodała z dumą. – Narzekał, że nie można we własnym domu normalnie sobie ulżyć, tylko trzeba palić poza salą. Ale ta, z którą się rozwodzi... – Wydęła wargi jak niezadowolone dziecko. – Przegoniła mnie, kazała wracać na salę, albo do chlewa, z którego wyszłam, wyobrażacie sobie?

Sonia przewróciła oczami.

- Był ktoś jeszcze? - zapytała.

Amanda pokręciła przecząco głową. Przez moment zapadła niezręczna cisza.

- Zna pani Winonę Elton? – zapytał Pierre.

Amanda wyprostowała się jak struna. Po chwili jej ramiona opadły w dół.

- Tak sobie...a co? - potrząsnęła głową. - Nic nie rozumiem, mieliśmy rozmawiać o naszyjniku?

- Już wyjaśniam... - zaczął Pierre, zerkając z ukosa na Sonię. - Okazuje się, że osoba o tym nazwisku była na przyjęciu, a następnie z niego wyszła. Myślimy, że to Elton mogła ukraść naszyjnik i go wynieść... Chodzi o to, że w zasadzie nic o niej nie wiemy...

Amanda otwarła usta. Następnie powoli je zamknęła.

- W sumie to ja też. – Znów podrapała się za uchem. – W sumie nie widziałam jej nigdzie od dłuższego czasu... W ogóle zdziwiłam się, że się tu dostała...musiała jakoś podejść Lizzie...

- Lizzie?

- No tak...strasznie chciała dostać się na to wesele. - ciągnęła Amanda tonem, którym nastolatki opowiadają sobie treść ulubionego serialu. - Niby normalna, nawet ją polubiłam... - Urwała, spoglądając na Pierra wzrokiem bezdomnego kundelka - Ale zorientowałam się, że chodzi jej tylko o to, by dostać się na tę imprezę, więc ją pogoniłam.

Szybkie mrugnięcie. Palce zaciśnięte w pięściach. I coś dziwnego w głosie.

Sonia przysunęła się bliżej, wychodząc z pogrążonego w półmroku kąta, jakby to mogło ułatwić jej zrozumienie tej nieznanej nuty w głosie szkolnej „przyjaciółki

- Po kolei. - zażądał Pierre. - Skąd pani zna panią Elton?

Amanda poruszyła się nieznacznie. Splotła palce na kolanach i przygryzła dolną wargę, pokrytą krwistą szminką.

- Wpadła mi pod koła. - wyznała. - Ale nic się nie stało. Nie chciała nawet tego zgłaszać. - zastrzegła pośpiesznie. - Chciałam ją zawieź do szpitala, ale nie chciała. Otrzepała się z kurzu i przyznała, że to była jej wina, że nie patrzyła gdzie idzie. Źle się z tym czułam, więc zaprosiłam ją na kawę...

Znów ten dziwny ton...

- Pogadałyśmy trochę...wydała mi się nawet sympatyczna. Przez jakiś czas się spotykałyśmy... - Urwała i spotła palce. - Dopiero później zrobiła się dziwna...

- To znaczy?

- No tak jakby...nachalna. - wyznała Amanda. - Gdzie się nie ruszyłam, tam ona. Potem zaczęła wypytywać o Lizzie. O ślub, wesele, wszystko. Poszła nawet ze mną do sklepu po sukienkę. - Zerknęła na swoją kreację. - Zrobiła się naprawdę uciążliwa. Zaczęła mnie prosić, żebym załatwiła jej wejście na wesele. - Prychnęła pogardliwie. - Ciekawe, jak niby miałam to zrobić, do tej pory się dziwię, że Lizzie mnie zaprosiła. - Widząc, że się zagalopowała, przybrała na twarz niewinny uśmiech. - A kiedy zaczęłam jej unikać, zaczęła wspominać wypadek...

- Szantażowała cię? - Zapytała Sonia, unosząc brew.

- Nie wprost. Ale chyba o to jej chodziło. - Zerknęła niepewnie na Pierre'a. - Ale przecież nie chciała tego zgłaszać. Chyba nic mi za to nie grozi? Nic się w końcu nie stało...

Pierre tylko potrząsnął głową.

- A kiedy to się wszystko działo?

Amanda wzniosła oczy, szukając w myślach odpowiedzi.

- Potrąciłam ją jakoś na początku lutego. A pogoniłam ją jakiś miesiąc temu.

Pierre spojrzał w kierunku Sonii, po czym skinął głową.

- Dziękuję, to na razie wszystko. - powiedział. - Oczywiście, muszę prosić o zachowanie dyskrecji w tej kwestii.

Amanda pokiwała energicznie głową, wciąż lekko oszołomiona sytuacją, po czym szybko opuściła pokój.

 

18:05

 

- Co sądzisz? - zapytała Sonia szeptem, jakby obawiała się, że Amanda wystaje pod drzwiami. Irracjonalna myśl, aczkolwiek nie dawała jej spokoju. W przeciwieństwie do niej Pierre zachowywał stoicki spokój.

- Ty mi powiedz. - odparł. - Znasz ją od wielu lat

Sonia wzruszyła ramionami.

- Nigdy się nie lubiłyśmy. W szkole była najpopularniejszą dziewczyną w klasie, a ja i Lizzie byłyśmy kujonkami. Dopisz sobie resztę.

- Tak, tak... - mruknął.

Przeszedł przez pokój i przystanął przy oknie, tyłem do niej.

- W takim razie, co Amanda robi na weselu Lizzie?

Umysł Sonii przywiódł ze swoich zakamarków słowa panny młodej.

"To moja słodka zemsta."

Cokolwiek planowała Lizzie, wyglądało na to, że Amanda, pierwszy raz w życiu, oberwie za nie swoje winy. W końcu to Sonia sprzedawała prasie informacje o ślubie przyjaciółki. Chyba że w ostatnim czasie między Lizzie a Amandą wydarzyło się coś jeszcze... Coś, o czym Lizzie jej nie powiedziała. Ostatnio się zmieniła i z trudem rozpoznawała w niej tę dziewczynę, która omal nie odwołała uroczystości ślubnej z powodu kilku głupich artykułów w lokalnej prasie.

Opadła na łóżko, czując na sobie wyczekujące spojrzenie Pierra. Tymczasem w jej klatce piersiowej wzbierał ogień.

- Lizzie jest przekonana, że to Amanda nasłała na nią Ednę Ramson. - powiedziała, czując jak fala gorąca rozlewa się po jej skórze, paląc policzki. Porwała poduszkę i przycisnęła ją dłońmi do brzucha. Zaczęła bawić się frędzelkami poszewki.

- Ty tak nie uważasz?

Wsłuchała się w tembr głosu Pierra. Brzmiał spokojnie, ale stanowczo. Aksamit jego barwy połączony z szorstką chrypką dawał mu pewną przewagę nad innymi. Mianowice, potrafił zmusić do mówienia ludzi, równocześnie nie rysując się im jako przeciwnik. Manipulował nią. I chociaż doskonale zdawała sobie z tego sprawę, słowa same cisnęły się jej na usta.

- Wcześniej była przekonana, ze za wszystkim stoi jej teściowa. Tak naprawdę każdy mógł być źródłem Edny Romson...

- Na przykład ty.

Podniosła na niego wzrok. Uśmiechał się łagodnie.

- To był błąd. - wyszeptała. - Ale później próbowałam wszystko naprawić... Firma...ja musiałam...

Podniósł dłoń w pojednawczym geście.

- W porządku. Nie musisz mi się tłumaczyć. Próbuję tylko zrozumieć, o co w tym chodzi... - Sposępniał. Podrapał się po ogolonym na gładko policzku. Nagle poderwał głowę, jakby ktoś wyrwał go z drzemki. - Jaka jest ta cała Ramson?

Wzruszyła ramionami.

- Wredna pinda. Dla tematu zrobi wszystko, każdego zmiesza z błotem...I każdego omami. A jak już wpadniesz w jej sidła, wydoi cię do ostatniego strzępka informacji. Jesteś jej informatorem, to jesteś jej więźniem. Ma na ciebie haka. Nie dziwię się, że jej dziewczynka szantażowała Amandę. Pobierała nauki u mistrzyni.

Pierre wysłuchał jej wywodu w skupieniu. Odezwał się dopiero gdy skończyła.

- Powiedź mi... dla której gazety pracuje Romson?

- Z tego co wiem, dla żadnej. Mówi o sobie „wolny ptak". - powiedziała z przekąsem. - Tak naprawdę jest najemnikiem. Przyjmuje zlecenia od różnych szmatławców, w zależności od tego, kto da więcej za jej wypociny... - Urwała, wlepiając wzrok w obraz na przeciwległej ścianie.- Gdy ostatnio ją widziałam... - wydukała, nie potrafiąc wyłowić kształtów z plątaniny barw. - Wyrwało jej się, że ma jakiś temat dotyczący Lizzie. Albo Roberta. Albo ich obojga, sama już nie wiem. Mówiła, że to będzie bomba...

- Trup na weselu, to istotnie bomba. - zakpił Pierre.

- Romson i Elton musiały coś odkryć... - Oczy Sonii zalśniły - Komuś najwyraźniej bardzo zależało na tym, by tajemnica nie wyszła na jaw.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania