Poprzednie częściOstatni Gość (cz.1)

Ostatni Gość (cz.16)

12 Czerwca 2016

Marwood, Zachodnia Walia.

19:10

 

Ruszyła przez salę. Ktoś szturchnął ją łokciem.

- Przepraszam. - powiedział instynktownie Nathaniel Earthland.

Odniosła wrażanie, że nawet jej nie zauważył. Brnął przed siebie, torując sobie drogę łokciami. Jego obcesowe zachowanie nie umknęło uwadze gości. Kilka osób głośno skomentowało maniery brata pana młodego. Ten jednak nie wydawał się nimi poruszony. Po chwili zniknął z sali.

Sonia jeszcze przez chwilę spoglądała za nim, po czym odwróciła się twarzą do części jadalnej. Tak jak się spodziewała, Papugi nie należały do amatorek tańca. Za to z pewnością nie gardziły dobrym jedzeniem. Z lubością wpychały sobie do ust pieczone ziemniaczki. Ojciec Horatioo tkwił obok nich, zerkając na siostry z rezygnacją.

Dobrze, że nie powiedziałam Pierrowi o kłamstwie Stefanii.

Dzięki temu mogła od czegoś zacząć. Nie wiedziała, dlaczego Stephania minęła się z prawdą, ale musiała mieć jakiś powód. Niby dlaczego miałaby kłamać na temat okoliczności, w jakich znalazła Ojca Horatio? Co robiła w pobliżu kaplicy?

Ruszyła w tamtą stronę, zlewając się gośćmi, którzy pędzili do stolików, zwabieni kuszącymi zapachami. Nagłe szarpnięcie niemal wbiło ją w podłogę. Obcasy zaskrzypiały na posadzce.

- Daj klucze do kaplicy. - Usłyszała naglący szept.

Wyrwała łokieć z uścisku Anity. Jej oczy płonęły dziwnym blaskiem, a na policzkach wykwitły różowe plamy.

- Po co? - spytała instynktownie, ale szybko wygłosiła swoją decyzję. - Zapomnij.

Anita zamrugała zaskoczona.

- Im mniej ludzi się tam kręci, tym lepiej. - wyjaśniła zdawkowo Sonia.

- Daj. Co ci szkodzi... - przekonywała Anita, ale Sonia bezceremonialnie weszła jej w słowo.

- Powiedziałam: nie.

Zreflektowała się, widząc jak na twarzy Anity pojawia się grymas rozżalenia.

-To nie jest przyjemny widok. Lepiej żebyś jej nie oglądała...

Anita zacisnęła usta. Najwyraźniej odebrała jej troskę jako wrogość.

- Mam teorię...ale muszę tam wejść. Zobaczyć ją i...

Z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami. Anita zawsze miała jakąś teorię. Wszędzie węszyła spiski. Nie czuła się na siłach wysłuchiwać teraz jej wynurzeń.

- Może siądziemy jak wszyscy?

Obie aż podskoczyły, gdy tuż obok nich wyrosła postawna sylwetka Iana. Zmierzył je podejrzliwym wzrokiem i gestem wskazał właściwy kierunek.

- Chcę tylko pomóc. - bąknęła jeszcze Anita, ale nie drążyła więcej tematu. Cała trójka podeszła do stolika ustawionego z boku sali, tuż obok stolika muzyków. Sonia nie zauważyła, kiedy Renata zostawiła ojca Lizzie i sama przeniosła się do ich stolika. Już dłubała widelcem we włoskiej sałatce z mozzarellą.

Sonia dopiero teraz poczuła jak bardzo zgłodniała. Zjedzony na początku wesela kawałek tortu już dawno zniknął z jej systemu trawiennego. Nakładając sobie na talerz solidną porcję podpiekanych ziemniaczków, zerkała ukradkiem na gości.

Z satysfakcją stwierdziła, że odejście od angielskiego schematu wesela jak najbardziej zdało egzamin. Trochę obawiała się, że polska tradycja zastawiania stołów jedzeniem i pozostawiania go na nim aż do momentu podania następnego posiłku, nie przypadnie do gustu wytwornej angielskiej publiczności, przyzwyczajonej do weselnych bufetów. Może dla gości stanowiło to udziwnienie, ale wszyscy zajadali z apetytem, nie martwiąc się o to, że bufet może zniknąć w każdej chwili.

Włożyła do ust kawałek nadziewanego warzywami kurczaka. Przyjemny smak rozszedł się po jej podniebieniu, ale po przełknięciu jej żołądek zamienił się w kamień.. Straciła apetyt. Tylko dla zachowania pozorów wsunęła w usta kolejny kęs.

Dyskretnie rozejrzała się, sprawdzając czy siostry i narzeczony czegoś nie zauważyli. Anita nawet na nią nie patrzyła. Siedziała z zaplecionymi na piersiach ramiona, jak obrażone dziecko. Nie tknęła jedzenia.

Renata wierciła się niespokojnie nad swoja sałatką, wlepiając w nią roziskrzone spojrzenie. Sonia nie rozumiała, o co jej chodziło. Tymczasem Ian jadł z namaszczeniem, wodząc zaintrygowanym spojrzeniem od Sonii do jej sióstr i z powrotem.

- Ktoś mi powie, co się dzieje? - zapytał półszeptem.

Zakasłała, udając że się krztusi.

- Małe problemy. - odparła z uśmiechem, odwracając do niego twarz. - Już wszystko opanowałyśmy.

Struchlała widząc jak Ian ukradkiem spogląda na Anitę.

Już raz wypaplała mu mój sekret...

Anita musiała wyczuć jego spojrzenie, bo oderwała wzrok od nietkniętego talerza i spojrzała wprost na niego. Rozciągniętą na kolanach serwetę rzuciła niedbale na stół.

- Przepraszam. - mruknęła, podrywając się.

- Anita... - jęknęła Sonia, próbując złapać ją za ramię, ale siostra zwinnie jej umknęła.

Dziwny ucisk sparaliżował jej mostek, gdy patrzyła jak Anita oddala się w stronę wyjścia. Nie powinna była wdawać się z nią w kłótnię. Złość to zły doradca. A w przypadku Anity gniew nie wróżył nic dobrego. Rozwścieczona stawała się nieobliczalna.

Poderwała się z miejsca. Chciała pobiec za nią. Wyjaśnić. Udobruchać. Stres udzielał się im wszystkim. Zanim jednak ruszyła z miejsca, Renata już stała obok niej. Położyła jej dłoń na ramieniu.

- Lepiej ja z nią pogadam. - szepnęła i z gracją ruszyła przez salę, rozsyłając gościom promienne uśmiechy.

Opadła na krzesło i bezmyślnie dłubała widelcem w talerzu.

- To może jednak mi powiesz?

Zupełnie zapomniała o Ianie. Mięśnie jego twarzy stężały, usta zaciskał tak mocno, że ledwo dostrzegała ich ruch, gdy mówił.

- Trochę się pokłóciłyśmy. - odparła zdawkowo. - Nic wielkiego. Przejdzie jej.

Oby...

Ian odłożył sztućce.

- Jak chcesz. - wycedził. - Ostatnio w ogóle mało mi mówisz. Powinienem się chyba tego spodziewać.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- O długach i hipotece też nie raczyłaś mi powiedzieć.

Sonia zdrętwiała. Od miesięcy robiła co w jej mocy, by naprawić swoje błędy. Dlaczego wytykał jej to teraz?

„Masz idealnie nudnego faceta, z którym jesteś zapewne od czasu liceum i stanowicie obrzydliwie dobraną parę. Jesteście ze sobą już tak długo, że nie wiecie nawet dlaczego... Organizujesz wesela, a twojego własnego ani widu, ani słychu“.

Przyłapała się na tym, że przygląda się Lizzie i Robertowi. Dyskutowali zawzięcie nad swoimi talerzami, co jakiś czas wybuchając śmiechem. Na pierwszy rzut oka tworzyli zgraną parę. Zupełnie jak ona i Ian.

Zanim zastanowiła się, co robi, słowa same wypłynęły z jej ust.

- Dlaczego jeszcze nie wzięliśmy ślubu?

Gorąco rozlało się po jej twarzy, aż po czubki uszu. Wcale nie chciała o to zapytać. Po prostu myślała na głos. Czym prędzej odwróciła twarz, wyciągając szyję. Udawała, że czujnie wypatruje problemów na sali. W duchu modliła się o jakiekolwiek zamieszanie, które uwolniłoby ją towarzystwa Iana. Liczyła na to, że puści jej pytanie mimo uszów.

- A po co nam ślub? - odparł lekceważąco. - I tak żyjemy, jak małżeństwo. - Wsunął do ust kolejny kawałek kurczaka.

Żelazna obręcz coraz mocniej zaciskała się wokół jej żeber. Nie chodziło o to, co powiedział, ale w jaki sposób. Jakby nie chodziło o ich wspólne życie, a o klęskę żywiołową na jakiejś maleńkiej wyspie na Pacyfiku, której w lokalnych mediach poświęconoby może pięć linijek tekstu. Jakby w ogóle go to nie obchodziło.

Kiedy to się stało?

Uśmiechnęła się zdawkowo. Tylko do tego zdołała się zmusić.

- Zobaczę czy komuś czegoś nie brakuje. - oznajmiła, wstając od stołu.

Ile razy zbywała tym zdaniem natrętnych rozmówców? Nigdy nie pomyślałaby, że kiedyś wypowie je do Iana.

Nie myśl o tym teraz... Masz przecież coś do zrobienia. Morderca sam do ciebie nie przyjdzie... Albo sama go znajdziesz, albo już po twojej firmie...

Myśl o atelier ślubnym, które stworzyła, z miejsca ją otrzeźwiła. Zbyt dużo pracy w nie włożyła. A w końcu otaczało ją dwustu gości, z czego większość nie narzekała na problemy finansowe i znajdowała się akurat w tym punkcie życia, gdy pojawiają się pierwsze myśli o zaślubinach.

Rozglądała się po sali, szukając wzrokiem kogoś, z kim mogłaby zamienić kilka zdań. Kogoś, kto mógłby być zainteresowany jej usługami. Kogoś, kto mógłby pomóc jej firmie. Przesuwając wzrokiem po twarzach weselników spostrzegła, że Lionella Earthland uparcie się w nią wpatruje. A może tylko jej się wydawało?

Dwa stoliki dalej Adrianne Earthland przesuwała widelcem kawałek sałatki. Potargany strzępek zieleniny wędrował po talerzu w tę i z powrotem. Siedzący obok niej mężczyzna także nie wydawał się zainteresowany ucztą. Chyba że serwowanoby udka Amandy, która frywolnie odsłaniała swoje wdzięki przy stoliku naprzeciwko, upewniając się, że górne partie jej kończyn są dobrze widoczne. Rozcięcie w jej sukience sięgało praktycznie biodra.

Mogłaby konkurować z Renatą...

- Jak mija państwu czas? - zagadała ochrypłym głosem.

Earthlandowie spojrzeli na nią zaskoczeni. Szybko wymienili spojrzenia.

- Dobrze, dziękujemy. - Odparła Adrianne uprzejmie. Tymczasem jej (jeszcze) mąż naburmuszył się.

- Jeśli czegoś państwu potrzeba, proszę mówić. - zachęciła Sonia, siląc się na swobodny ton.

Coś jest nie tak...

Skinęli potakująco głowami. Widać nie interesowała ich rozmowa z nią, więc Sonia ruszyła w dalszy obchód sali. W pewnym momencie dostrzegła, że jedna z sióstr Stefanii wstaje od stolika i dosiada się do grupy nastolatek, na które natknęła się w toalecie. Małolaty skrzywiły się, ale krzepkiej babci niezbyt to przeszkadzało.

Nadarzała się okazja do rozmowy z tą kłamczuchą.

Przyśpieszyła kroku i dopadła pustego krzesła. Nie pytając o pozwolenie, zajęła miejsce. Stefania i jej rodzeństwo od razu zasypali ją gradem szeptów.

- Wiadomo już coś?

- Przyjechała policja?

- Kto to zrobił?

- Zabrali już ciało?

Syknęła, uciszając towarzystwo.

- Na razie nic nie wiadomo. - odparła, również szeptem.

Ojciec Horatio przeżegnał się teatralnie i westchnął ciężko.

- Straszna tragedia! - biadoliła druga z sióstr Stefanii, jej wierna kopia, z tym że w jej kreacji od biedy dało się doszukać znamiona gustu. Krzykliwy zielony żakiet nawet pasował do sukni w odcieniu soków żołądkowych. - Będę się modlić za duszę tej biednej dziewczyny.

- Melania jest przewodniczącą rady parafialnej. - wyjaśniła Stephania z dumą.

Sonia pokiwała głową, udając zainteresowanie. Potarła nerwowo dłonie o uda. Na szczęście zasłaniał ją stół, więc nikt nie zauważył.

- Właściwie to chciałam o coś zapytać - zaczęła ostrożnie.

Stephania i Melania aż zastrzygły uszami. Sonia milczała chwilę, zastanawiając się jaką strategię przyjąć. Poprawiła się na krześle i odchrząknęła znacząco.

- Jak się Ojciec czuje? - zwróciła się do duchownego z udawaną troską. - Czy wcześniej zdarzały się ojcu takie zasłabnięcia?

Ksiądz uśmiechnął się dobrodusznie.

- Już dobrze. - zapewnił.

- Horatio choruje na serce, ale nigdy jeszcze nie widziałam go w takim stanie! - Stephania z przejęcia aż zacisnęła dłonie na odpustowych koralach zwisających z jej szyi.

- W ogóle o siebie nie dba. - zawtórowała jej siostra. - Prawie nie chodzi do doktora! Gdybym go nie pilnowała, w ogóle nie brałby leków!

Ojciec Horatio przewrócił wymownie oczami.

- To nic takiego. Moje siostry jak zawsze przesadzają...

Sonia pokiwała głową z ponurą miną.

- Dobrze, że pani tam była i pomogła bratu. - powiedziała do Stefanii.

Stephania zachichotała cicho, połechtana uznaniem Sonii.

- Tylko zastanawiam się, co pani robiła w pobliżu kaplicy...

Twarz Stephanii pobladła. Przez kilka sekund nad stołem zawisła złowroga cisza. Stefania i Melania wymieniły szybkie spojrzenia. Ojciec Horatio westchnął ciężko.

- Już mówiłam, szukałam toalety. - bąknęła w końcu Stephania.

Sonia z trudem zachowała poważny wyraz twarzy. Mięśnie twarzy uparcie próbowały rozciągnąć się w kpiącym uśmiechu.

Mam cię...

- Oczywiście. - odparła, starając się nadać głosowi troskliwy ton. - Tylko toalety znajdują się praktycznie kilka kroków stąd...

- Nie zauważyłam. - Głos Stefanii zaczął drżeć. Gałki oczne poruszały się miarowo to w jedną to w drugą stronę. Wyraźnie unikała jej spojrzenia.

Co ukrywała ta sympatyczna staruszka?

- Dziecko, do czego zmierzasz?

Głos ojca Horatio, choć cichy, zdołał się przebić przez panujący wokół gwar. Na czole poczciwego tłuścioszka znów pojawiły się krople potu. Zerknął na siostrę. Ze świstem wypuścił powietrze nosem.

Sonia zawahała się. Obawiała się, że może dostać kolejnego ataku.

- Spokojnie. Nie mam złych intencji. - Uniosła pojednawczo dłonie. - Po prostu martwię się, że jak policja będzie panią przesłuchiwać... - Zawiesiła głos, spoglądając wyzywająco na Stefanię - to mogą w to nie uwierzyć.

- No jak tak można! - żachnęła się Melania, ale brat od razu syknął na nią, rozglądając się na boki. Na szczęście nikt nie zwrócił na nich uwagi.

Tymczasem Staphania pobladła, a jej dolna warga zaczęła drgać niebezpiecznie.

Zaraz się rozpłacze...

Ojciec Horatio także nie wyglądał dobrze. Pucołowatą twarz zaczęły pokrywać czerwonawe plamy. Znów zaświszczał przez nos. Melania spoglądała na niego z obawą.

- Jesteśmy porządnymi ludźmi - powiedziała dobitnie. - Chodzimy do kościoła.

Sonia ledwo powstrzymała się od komentarza.

Jakby udział w nabożeństwach był miarą człowieka... Ilu zboczeńców i wariatów co wieczór odmawiało paciorki, w wierze doszukując się usprawiedliwienia dla swych występków?

Tymczasem twarz księdza szarzała coraz bardziej. Sonia wstała, z trudem kryjąc zażenowanie. Jeszcze raz zerknęła na schorowanego duchownego. Żałowała, że odbyła tę rozmowę w jego obecności.

- Przepraszam, nie chciałam państwa zdenerwować. - zapewniła pośpiesznie.

Kolejna porażka. Najpierw zrobiła sobie wroga w ojcu Lizzie, a teraz zdenerwowała jej wuja i ciotki... Ciekawe co zrobiłby na jej miejscu Pierre? Najwyraźniej prowizoryczne przesłuchania nie stanowiły jej mocnej strony.

Goście powoli kończyli posiłek, ale póki co nie wstawali od stołu, poświęcając czas na wymianę uwag. Przy stoliku pary młodej toczyła się ożywiona rozmowa, w której prym wiódł pan młody. Lizzie spoglądała na Roberta z zachwytem. Żadne z nich nie dostrzegało iskier sypiących się z oczu ich rodziców. Zarówno rodzice panny młodej, jak i pana młodego, starali się ukryć wzajemną niechęć, ale Sonia dostrzegła nienawistne spojrzenia rzucane na wszystkie strony przez pana Abbota. Tymczasem Lionella Earthland otarła usta serwetką i podniosła wzrok wprost na Sonię.

Skinęła uprzejmie głową, czując narastający niepokój. Matka Roberta nie odpowiedziała na jej gest, zamiast tego szepnęła coś na ucho mężowi. Tymczasem za ich plecami Arthur Earthland podniósł się z miejsca, zostawiając Adrianne samą przy stole. W połowie sali dopadła go Amanda, wylewnie zapraszając do tańca. Nathaniel, brat pana młodego, popatrzył na niego spode łba, po czym opuścił swoje miejsce przy stoliku pary młodej i dosiadł się do ciotki.

Gwar przy stolikach powoli cichł, zastąpiony przez dźwięki wypływające spod strun instrumentów. Pierwsze kilka taktów piosenki przywołały falę wspomnień. Jej pierwsza randka z Ianem. Ckliwa popowa piosenka, przy której tańczyli na licealnych imprezach. Poczuła, jak wzmaga w niej fala rozczarowania. A potem złości. W oczach zaczęły jej wzbierać łzy. Ruszyła przez salę, starając się nie patrzeć na nikogo.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania