Poprzednie częściOstatni Gość (cz.1)

Ostatni Gość (cz.17)

12 Czerwca 2016

Marwood, Zachodnia Walia

 

19:45

 

Opuszkami palców wklepała odrobinę korektora w skórę pod oczami. Jasne smugi wyryte przez łzy zniknęły, ale białka oczu nadal pozostawały lekko zaróżowione. Pociągnęła nosem i pogrzebała głębiej w torebce. Wydobyła podkład i puder.

Muszę wracać na salę...

Pośpiesznie skończyła poprawiać makijaż. Drżała na samą myśl o tym, że zostawiła gości bez opieki. Miała nadzieję, że Renacie udało się udobruchać Anitę i wróciły do Lustrzanej Komnaty przed nią. Zerknęła ostatni raz do lustra, po czym wyszła z toalety.

Wprost przed oblicze Lionelli Crool. Stała pod sąsiednią ścianą, z dumnie uniesionym podbródkiem.

- Właśnie pani szukałam. - oznajmiła uprzejmie. Chłodne spojrzenie właścicielki rezydencji nie pasowało do grzecznościowego tonu.

Zapewne zaraz oberwie mi się za zaniedbywanie obowiązków.

- Słucham. - Sonia zmusiła się do uśmiechu.

Lionella otwarła usta, lecz w tym momencie z sali wytoczył się jej brat w towarzystwie Amandy. Chichotali jak para szczeniaków. Amanda ruszyła w kierunku toalet, kręcąc zalotnie biodrami. Arthur Earthland odprowadził ją lubieżnym spojrzeniem. Następnie poklepał się po kieszeniach i wyjął paczkę papierosów. Odszedł w kierunku głównego budynku.

- Przepraszam. - rzuciła piskliwie Amanda. Sonia odsunęła się, by przepuścić ją do toalet. Lionella zmierzyła Amandę od stóp do głów, mrużąc lekko oczy.

- Co za... - mruknęła, gdy tylko trzasnęły drzwi, ale w porę powstrzymała się od dalszego komentarza.

Zwróciła swe chłodne spojrzenie z powrotem na Sonię.

- Mogłybyśmy gdzieś porozmawiać? - zapytała. - Na osobności?

Nie czekając na jej odpowiedź, ruszyła przed siebie. Poły sukni trzepotały w rytm energicznych kroków. Sonii nie pozostało nic innego jak tylko ruszyć za nią. Nie odważyła się jednak zrównać kroku z panią domu.

Przeszły przez łącznik do głównego salonu, ale Lionella ani myślała się zatrzymywać. Nie odwracając się za siebie, pewna tego, że Sonia potulnie za nią podąża, wspięła się na schody i ruszyła przez korytarz.

Sonia rzuciła krótkie spojrzenie na drzwi, za którymi Pierre oczekiwał aż przyprowadzi kolejnego gościa na przesłuchanie, czego nie miała zamiaru robić.

Czyżby się wydało?

Lionella minęła je i parła dalej przed siebie. Sonia wypuściła powietrze z płuc najciszej jak potrafiła. Po boku spłynęła jej strużka zimnego potu.

Pani domu zatrzymała się tak gwałtownie, że Sonia omal nie wpadła na jej plecy. Pchnęła drzwi znajdujące się na końcu korytarza.

- Zapraszam. - rzuciła, wchodząc do obszernego gabinetu. Opasłe regały sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały zwalić się na ich głowy. - Siadaj.

Wskazała głęboki fotel ustawiony naprzeciwko śmiesznie małego biureczka, zupełnie niepasującego do reszty wystroju. Sama podeszła do okna i splotła dłonie za plecami.

Serce biło w uszach Sonii.

Co się dzieje?

- Mam nadzieję, że traktujesz swoją pracę poważnie i twoja ciągła nieobecność na sali jest związana z tym, co ci zaraz powiem. - powiedziała Lionella, wpatrując się w swoje odbicie w szybie.

Zapewne dostrzegła w niej ruch ust Sonii, która już skłaniała się do zapewnienia jej o swoim oddaniu pracy, bo podniosła dłoń w górę. Ten jeden gest skutecznie ją uciszył. Głuche dudnienie we wnętrzu Sonii zlało się stukotem kropli rozbijających się o szybę. Jedna kropla. Druga. Trzecia. Czwarta....

Ile jeszcze potrwa ta cisza?

Lionella Earthland wreszcie odwróciła się od swojego deszczowego odbicia. Nie zajęła miejsca naprzeciwko Sonii. Stała, górując nad nią całą swoją arystokratyczną posturą. Sięgnęła do szufladki biurka i położyła przed nią sporych rozmiarów szkatułkę. Sonia zmarszczyła czoło. Już ją dzisiaj widziała...na kominku w głównym salonie. Zwróciła na nią uwagę, gdy prowadziła Amandę na rozmowę z Pierrem.

- Mamy wśród gości złodzieja. - oznajmiła. - Mam nadzieję, że pani też już to zrozumiała.

Coś podobnego...jeszcze okaże się, że bujdą, którą wymyśliła z Pierrem okaże się prawdą...

Zdumienie szybko ustąpiło miejsca trwodze. Niczego nie zauważyła. Niczego.

Kradzież i morderstwo na jednym weselu? To stanowczo za dużo.

Wstrzymała oddech spodziewając się, że Lionella zaraz oznajmi jej, że wie także o trupie w kaplicy. Gospodyni przesunęła wypielęgnowanym paznokciem po wieczku szkatułki. Przez chwilę głaskała drobne kamienie, którym je ozdobiono, a Sonia zastanawiała się, czy są prawdziwe. Jeśli tak, sama szkatułka wystarczyłaby na pokrycie jej długów...

Lionella otrząsnęła się z zamyślenia i delikatnie podniosła wieko. Odwróciła szkatułkę przodem do Sonii. Jej oczom ukazał się sznur pereł, pierścionek z niewielkim oczkiem, otoczony diamencikami. Sonia nawet przez chwilę nie wątpiła w ich autentyczność. Były także pasujące do zestawu kolczyki.

Sonia przyłapała się na tym, że próbuje wyobrazić sobie w tym wytwornym towarzystwie niebieskie koraliki na tanim łańcuszku...

Nie...Lionella gustuje w innych świecidełkach. Pewnie nigdy nie założyła niczego z cykoriami.

Głos Lionelli wyrwał ją z zamyślenia.

- Brakuje broszki.

- Jestem pewna, że znajdziemy sprawcę. - powiedziała ostrożnie Sonia, próbując ukryć zdziwienie. Nie mogła utwierdzić Lionelli w przekonaniu o swojej niekompetencji. Pani domu uśmiechnęła się półgębkiem.

- Gdybyś więcej czasu spędzała na sali, być może już wiedziałabyś, kogo szukasz. - mruknęła, prawie nie poruszają uszami.

Sonia nerwowo zastukała podeszwą lewego buta o prawą łydkę.

- Co ma pani na myśli? - zapytała ochryple.

- To, że oprócz kilku sztuk biżuterii... - Lionella wskazała na szkatułkę. - Zniknęło także kilka innych rzeczy. Na przykład sztućce.

Sonia zamrugała kilkukrotnie.

- Sztućce?

- Oraz solniczka. - kontynuowała Lionella. - Ciotki mojej synowej wszystko skrzętnie upychają do swoich torebek.

Sonia wpatrywała się w twarz Lionelli, desperacko próbując pozbierać biegające po jej głowie myśli. Cisza w pokoju przedłużała się. Drobne zmarszczki wokół oczu Lionelli pogłębiły się, gdy uśmiechnęła się z satysfakcją.

- Jest pani...pewna? - wykrztusiła w końcu Sonia.

- Przy kolacji na własne oczy widziałam jak jedna z nich kradnie widelec. - wyjaśniła uczynnie właścicielka domu. To odkrycie chyba sprawiło jej radość. - Nie będę robić afery na ślubie swojego syna. - zapowiedziała. - Ale wszystkie skradzione przedmioty mają do mnie wrócić. Zostawiam pani to zadanie. Niech pani rozegra to jak chce, ale każde ziarenko soli ma do mnie wrócić.

Odprawiła ją wytwornym gestem dłoni, po czym z powrotem odwróciła się do okna. Sonia przygryzła wargę i z trudem przełknęła zniewagę. Lionella Earthland nie zamierzała wracać na przyjęcia, a przynajmniej nie w jej towarzystwie.

Nogi trzęsły jej się w dalszym ciągu, gdy szła korytarzem. O ile zapanowanie nad własnym ciałem stanowiło dla niej prawdziwe wyzwanie, tak umysł pracował na najwyższych obrotach. Zniknęło gdzieś oszołomienie, a pojawiła się nadzieja na to, że w końcu coś zrozumie.

Ciotki Lizzie urządziły sobie polowanie na błyskotki. Pokręciła głową, próbując pogodzić jakoś wizerunek słodkich starszych pań w szeleszczących sukniach i monstrualnych kapeluszach z ich małą działalnością przestępczą. Nie mieściło jej się to w głowie. Z drugiej strony, wyjaśniało kłamstwo Stefanii. Ciotki, pod pozorem szukania toalet, kręciły się po rezydencji i podkradały drobne przedmioty. Stefania zapewne chciała podwędzić coś z kaplicy, gdy natknęła się na swojego brata.

A może znajdowała się tam już w chwili, gdy Ojciec Horatio zasłabł? Może był tak ktoś jeszcze...

Winona Elton... Co jeśli przyłapała Stefanię na kradzieży? Czy ciotka Lizzie byłaby w stanie zabić dziennikarkę? Może właśnie na ten moment trafił jej brat?

Przed oczami, niczym pokaz slajdów, zobaczyła ostre spojrzenia, które duchowny rzucał swoim siostrom. On wiedział. Wiedział o ich kradzieżach, ale milczał. Nie wydał ich. Czy powiedziałby, gdyby Stefania, lub któraś z jego sióstr zrobiłaby coś gorszego? Wskazał ciało, ale czy wyjawiłby mordercę, gdyby ten należał do jego rodziny?

Tylko dlaczego ciało zostało ułożone w ławce?

Z zamyślenia wyrwał ją dobiegający z jej lewej strony dźwięk. Ciche skrzypnięcie. Aż nabrała powietrza, gdy w drzwiach ujrzała Pierra. Instynktownie cofnęła się o krok. Zupełnie o nim zapomniała...

- Jesteś wreszcie. - rzekł powoli, prawie z naganą.

Gdzieś w głębi korytarza rozległ się kolejny, łudząco podobny dźwięk. Niewiele myśląc wepchnęła Pierra do pokoju i zatrzasnęła drzwi. Przylgnąwszy do nich plecami, w duchu modliła się o to, by Lionella nie zdołała ich zobaczyć. Przycisnęła palec wskazujący do ust i uporczywie nadsłuchiwała kroków za drzwiami.

Pierre milczał ponuro, ściągając brwi w jedną linię. Wstrzymała oddech. Kroki Lionella zbliżały się. Odniosła wrażenie, że Lionella zwolniła, przystając przy drzwiach. Po chwili jednak ruszyła, a odgłos jej kroków tonął gdzieś między grubymi murami posiadłości.

I oto znów znalazła się sam na sam z Pierrem. Człowiekiem, którego ledwie co poznała, a który zdawał się wiedzieć dziwnie dużo na jej temat. Który od dobrych kilku lat pracował dla Earthlandów i znał każdy milimetr tego domu. Na pewno wiedział o zapasowych kluczach...

- Długo cię nie było. - Uśmiechnął się, ale nie wyczuła w jego głosie złośliwości. To brzmiało bardziej jak suche stwierdzenie faktu. A jednak jego oczy zwęziły się nieznacznie.

Dlaczego dała mu się namówić na tę maskaradę?

Bo, w przeciwieństwie do mnie, sprawia wrażenie jakby wiedział, co robi. Jakby nie pierwszy raz stykał się ze śmiercią. I jak mam się teraz ze wszystkiego wyłgać?

- Na sali były problemy. - skłamała, utkwiwszy wzrok w widoku za oknem.

Ulewa ustawała. Strugi wody leniwie spływały w dół szyb. Nad miasteczkiem w dolinie zaczęła unosić się biała zawiesina, mieszanka nocnej mgły i parującej wody. Jedynie wieżyczka kościoła stawiała jej opór i dzielnie przebijała się przez gęstą zasłonę.

- Co się stało? - zapytał, wodząc wzrokiem za jej spojrzeniem.

Przez moment stali w milczeniu, patrząc na tonący w bieli krajobraz. W dziwny sposób mgła sprawiała, że miasteczka wydawało się jeszcze bardziej odległe.

- Nic ważnego. - mruknęła. Po zastanowieniu postanowiła dodać do swojej odpowiedzi ziarno prawdy. - Mamy na sali złodziejaszka...

- Ciotki panny młodej.

Zwróciła twarz w jego kierunku.

Jakim cudem wszystko wie?

Najwyraźniej ta niewypowiedziana myśl wymalowała się na jej twarzy, bo Pierre wzruszył ramionami z zakłopotaniem.

- Tak mi się zdawało, że jakoś za często szukały tych toalet. - westchnął. - Właśnie, mieliśmy porozmawiać z tą ciotką, która znalazła starego księdza...

Spojrzał na nią podejrzliwie. Miała ją przyprowadzić, ale nie zamierzała tego zrobić. Chciała sama dojść do prawdy, bez udziału dziwnego szofera. Wpadła do tego pokoju tylko po to, by uciec przed Lionellą.

Z deszczu pod rynnę...

- Chwilowo nie jest to możliwe. - odparła dyplomatycznie. - Sytuacja na sali jest dość...napięta.

Od strony drzwi dobiegł jakiś szelest. Pierre w jednej chwili wyprostował się niczym struna. Sonia instynktownie cofnęła się o krok, częściowo ukrywając się za jego szczupłym ramieniem.

- Lionella była przed chwilą w gabinecie. - wyszeptała.

Trzy szybkie uderzenia.

Przymknęła powieki. Jeszcze tego brakowało, by Lionella ich tu zastała.

- Lionella by nie pukała... - mruknął Pierre.

- Sonia! - Rozległo się zza drzwi.

Zassała powietrze. Lionella Earthland nagle przestała wydawać się jej taka straszna. Pierre spojrzał na nią pytająco. Milczała. Miała nadzieję, że osoba za drzwiami zwyczajnie sobie pójdzie, uznawszy, że nie ma jej w tym pokoju.

Czy wchodząc tutaj, przekręciłam klucz w zamku?

Klamka opadła. Drzwi otwarły się z cichym skrzypnięciem.

- Wszystko w porządku? Lokaj powiedział, że... - Ian urwał spostrzegłszy, że Sonia nie jest sama. - ... cię tu znajdę. - dokończył, zniżając tembr głosu do tego nieprzyjemnego charkotu, gdy puszczały mi nerwy.

Świetnie. Po prostu świetnie.

- Co się dzieje? - zapytała, z całej siły próbując nadać swojemu głosowi naturalny ton.

- To chyba ja powinienem o to zapytać. - odparł Ian, mierząc Pierra groźnym spojrzeniem swoich jasnych oczu.

- Niech zgadnę, wieczny narzeczony? - powiedział Pierre półgębkiem, zerkając przez ramię na Sonię. Kącik jego ust drgał niebezpiecznie. Tłumił śmiech. Ten drań świetnie się bawił.

- Wszystko mogę wytłumaczyć. - rzuciła szybko Sonia, poirytowana triumfalnym uśmieszkiem Pierre.

- Mam nadzieję...

Ian już wcześniej coś podejrzewał. Nie było sensu dłużej go zwodzić.

- Mamy w kaplicy trupa. - oznajmiła bez ogródek. - Okazuje się, że to ta dziewczyna, która włamała się do biura.

Ian otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Spojrzał na nią z wahaniem.

- To nie ja! - pisnęła, urażona tym, że w ogóle przyszło mu to do głowy.

Natychmiast się zreflektował.

- To dlatego tak dziwnie się zachowujecie. - westchnął. - Dlaczego nie powiedziałaś od razu?

- Im mniej ludzi wie, tym lepiej. - wtrącił się Pierre.

Ian utkwił w nim stalowe spojrzenie. Najwyraźniej przez moment zapomniał o jego obecności.

No tak...pozostawała jeszcze kwestia Pierra... Jak mam wyjaśnić, dlaczego czaję się z nim w jednym pokoju jak para kochanków?

Obawiała się, że Ian może źle przyjąć to, że wtajemniczy w sprawę obcego człowieka, a nie jego. Postanowiła brnąć dalej w oficjalną wersję.

- Ian, to inspektor z miejscowej policji...- powiedziała. - Pomaga mi...

Ian podniósł do góry obie ręce i gwałtownie potrząsnął głową. Zlustrował Pierra od stóp do głów. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie.

- Przecież to szofer Croolów. - powiedział z wyrzutem.

Cholera.

- Udaję detektywa, żebyśmy mogli spokojnie przesłuchać gości. - wyjaśnił uprzejmie Pierre. - Drogi są zalane, nie wiadomo kiedy przyjedzie policja.

Oczy Iana stały się okrągłe jak spodki.

- Zwariowałaś? - zwrócił się do Sonii.

- Sam pomyślałeś, że to byłam ja. - wytknęła. - Jeśli przyjedzie policja, to zapewne pomyślą to samo. Muszę dowiedzieć się kto to zrobił, zanim tu dotrą.

Ian przymknął na moment oczy, próbując przetrawić wszystkie informacje.

- Gdzie Renata i Anita? - zapytał z westchnieniem.

- Nie ma ich na sali?

- Nie pokazały się od kolacji. - oznajmił. - A jest problem... - Jego twarz zastygła w grymasie powagi. - Właściwie to dlatego cię szukałem...

Słowa Iana podziałały jak zaklęcie. Wreszcie znalazła w sobie siłę, by się przemóc i wyjść zza ramienia Pierra, które odgradzało ją od rozzłoszczonego narzeczonego. Dorwanie drzwi zajęło jej mniej niż trzy sekundy.

- Co się dzieje? - rzuciła przez ramię, gestem dłoni dając znać Ianowi, że ma iść za nią.

Rzucił ostatnie ostrzegawcze spojrzenie Pierrowi i wyszedł za nią.

- Wuj Roberta za dużo wypił. - wyjaśnił, zrównując się z nią. - I zbyt otwarcie adoruje Amandę... Zrobiło się dosyć...dziwnie.

Zaklęła pod nosem i przyśpieszyła kroku. Należało zapobiec skandalowi. Po raz kolejny tego wieczoru zbeształa się w duchu. Zostawiła salę bez opieki i za wszystko mogła winić wyłącznie samą siebie...i swoje pomocnice.

Gdzie, do diabła, podziały się Anita z Renatą?

Korytarz na piętrze przebyła niemal biegiem. Przeskakiwała po dwa schody naraz, ryzykując upadek, bo eleganckie szpilki od Jimmy’ego Choo kompletnie nie nadawały się do takiej gimnastyki. Za sobą słyszała przyśpieszony oddech Iana. Zwolniła dopiero gdy znalazła w się w korytarzu prowadzącym do Lustrzanej Komnaty.

Przybrała na usta najłagodniejszy ze swoich uśmiechów, zarezerwowany dla problematycznych gości, których należy jak najszybciej wyprowadzić z sali i przywołać do porządku na osobności. Położyła rękę na klamce.

Zapadła ciemność.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania