Ostatni papieros cz. 8
– Witaj, mamo. – Witold staje z uśmiechem w progu kuchni.
– Witaj, witaj synku. Tak się cieszę, że wróciłeś – mówiąc to, podchodzi i obejmuje syna za szyję. – Czego się napijesz? Herbatki? Zrobiłam drożdżowe z posypką. Chcesz?
– Tak chętnie i herbatę.
Siada na krześle przy kuchennym stole i obserwuje, jak matka wyciąga z górnej szafki talerzyki i filiżanki. Sam nie wie, dlaczego sprawia mu przyjemność obserwowanie jej w trakcie tak zwykłych czynności, jakby wszystkie inne kojarzyły się ze smutkiem i upokorzeniem.
Teraz Witold nie skubie skórek, nie wodzi nerwowo oczami. Realność świata wydaje się wygodnie rozkładać swój dobytek w jego świadomości. Matka siada po przeciwnej stronie stołu. Jest uśmiechnięta, miesza ciepły napój, dzwoniąc łyżeczką o brzegi filiżanki, wypełniając tym dźwiękiem całą przestrzeń. Witold również leniwie miesza. Wsypuje, aż dwie łyżeczki cukru. Ostatnio słodził tyle w czasach dzieciństwa. Nie rozmawiają, wymieniają jedynie uśmiechy złożone ze wszystkich uśmiechów, jakie kiedykolwiek ich połączyły. Niby niewiele, ale teraz wystarcza. Tylko ten fartuch w kącie przyciąga wzrok Witolda. Fartuch w grochy. Pani Bogusia miała taki, piekła szarlotkę, była dobra. Lepsza od rodzonej matki. Palce zaczynają się nerwowo poruszać. Opuszki odnajdują suche skórki, które trzeba wyskubać.
Szarlotka.
– Czemu nie upiekłaś szarlotki?
Pod wypływem tego pytania powietrze zadrżało. Twarz matki wykrzywiła się na ułamek sekundy.
– Przecież nigdy nie piekłam. Skąd ci szarlotka przyszła do głowy? – odpowiedziała spokojnie, jakby mocniej mieszając dawno rozpuszczony cukier.
– Ach tak. Ostatnio jadłem tu szarlotkę. Skąd masz ten fartuch? – Odkłada łyżeczkę i kieruje wzrok prosto w matczyne oczy. Gdyby spojrzenie miało siłę mięśni, to matka Witolda zapewne stałaby teraz przy ścianie.
– Czy to przesłuchanie?
Uśmiechy bezpowrotnie znikają z ich twarzy. Teraz maluje się na nich napięcie, które każde z nich usiłuje zamaskować sztucznym spokojem.
– O co tu chodzi? Przecież wiem, co jadłem. A fartuch należy do pani Bogusi.
– Skoro masz taką dobrą pamięć, to powinieneś wiedzieć, że miałyśmy takie same. Uszyte z tego samego kawałka materiału. – Wstaje, rozdeptując przy tym wszystkie uśmiechy, które chwilę temu opadły na podłogę. Niemal można usłyszeć, jak pod naporem stóp pęka spokój. – Pani Bogusia i pani Bogusia. Kochałeś ją bardziej ode mnie. Krzywo spojrzałam, leciałeś do niej, nie pozwoliłam na coś, leciałeś do niej. W kółko tylko pani Bogusia to i tamto. A to ja byłam… jestem twoją matką, ja!
Te słowa podziałały na Witolda jak zimny prysznic.
– Może dlatego, że była dla mnie dobra. Nie powtarzała w kółko, że jestem głupi, nie karciła o rozlane mleko, nie biła… – tu głos mu się załamuje, ale nie pozwala łzom wydrzeć się spod powiek. – Powiedz. Powiedz dlaczego. Dlaczego tak mnie traktowałaś?
– Chciałam, żebyś znał prawdę. Matki zawsze wpierają swoim dzieciom, że są cudowne, najpiękniejsze, najmądrzejsze, a to wszystko gówno prawda. Ty nie byłeś nigdy bystry, chciałam, żebyś był siebie świadomy, żebyś znał swoje niedoskonałości, żebyś kiedyś czerpał z tego siłę. Ale ty nigdy niczego nie doceniałeś. Kochałam cię na swój sposób, ale ty nawet się nie przytulałeś. Jako dziecko wolałeś tą cholerę, co ciągle u męża na grobie wysiadywała. Zaraza, nawet dzieci nie mogła mu dać. Ale ty tylko pani Bogusia to i tamto. Jabłecznik pani Bogusi jest pyszny, mamo. To też chciałam ci taki upiec. Wcześniej tego nie zrobiłam, to chciałam w tym świecie, ale ty tylko węszysz. Szukasz. Kombinujesz. Pewnie żałujesz, że wybrałeś Maję. Że wybrałeś jej świat. Zaraza jedna. Odebrała mi ciebie. Phi… – przerywa na chwilę potok słów, a na jej twarzy rysuje się pogarda. – Ale jej pewnie też nie doceniasz. Nie przytulasz. Wiesz, mimo że ją wybrałeś, to nie znaczy, że ona będzie ciągle taka doskonała.
Witold siedzi wbity w krzesło. Słowa matki odbijają się od niego, od ścian i powracają ze wzmożoną siłą. Trafiają w samo serce, krojąc je na kawałki.
– Bo mnie tego nie nauczyłaś!!! – Sam jest zaskoczony nagłym wybuchem, ale zbiera wszystkie rozbiegane myśli w jedno i wstaje. Idzie w stronę matki.– Nie nauczyłaś mnie kochać. Zrobiłaś ze mnie emocjonalną kalekę. Tak. Masz rację, nie przytulam żony, bo nie potrafię. Bo nie zasługuję, bo jak ją przytulę, to przestanie być realna, bo szczęście nie jest dla mnie, w moich ramionach pęknie jak bańka mydlana. Mogę tylko na nie patrzeć przez szybę. Przecież ty mnie takim uczyniłaś! Ty! Samolubna suko! Albo nie, suka kocha swoje szczenięta. Nie powinienem obrażać niewinnego psa.
– Bańka mydlana. Dobre porównanie. Ty żyjesz kretynie w świecie baniek mydlanych. Otwórz oczy!
– Nie, nie zrobisz ze mnie wariata. Nie skrzywdzisz mnie bardziej. Dość tego! Żegnaj!
Te słowa niczym pędzel wymalowują na twarzy matki złośliwy uśmiech.
– Chcę stąd wyjść! Gdzie są drzwi!? – Panika oplata mackami ciało Witolda, który kręci się w kółko i nie wie, co zrobić. Zerka na matkę, której twarz przybrała na powrót miły wyraz. Chce wyjść, ale jak? Myśli galopują, docierają do ściany i znów powrotem. Słowo klucz! Słowo klucz do „do zobaczenia”, a nie „żegnaj”. Naciągacze! Oszuści! Musi wyjść. Natychmiast. – Do zobaczenia, mamo!
Szary pokój i ulga, że już po wszystkim. W pierwszej chwili Witold chce uciec z tej klatki, z agencji, chce uciec od siebie samego. Ale jak mógłby to zrobić? Przecież się nie pożegnał, a bez tego nigdy nie zazna spokoju. Do końca życia będzie go prześladowała ta sztucznie zasmucona twarz, kiedy wychodził. Będzie miał wątpliwości, czy dobrze zrobił, będzie się zastanawiał nad powrotem, aż w końcu zacznie wracać, by ukoić wyrzuty sumienia i wyda wszystkie pieniądze na kolejne i kolejne spotkania. Będzie jadł drożdżowe ciasto i sprawiał matce przyjemność, słuchał jej nieszczerych słów. Będzie żył w zakłamaniu. W zakłamaniu, które miał zakończyć raz na zawsze.
Wyciąga chusteczkę z kieszeni spodni, przeciera czoło z potu. Opanowuje drżenie rąk i ponownie wkłada okulary. Teraz już wie, co trzeba zrobić.
Komentarze (16)
Np→''... jakby mocniej mieszając dawno rozpuszczony cukier'' Od razu można sobie wyobrazić to... nerwowe napięcie...itp..
Pozdrawiam–5
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie
Tak kołuję z tym filmem:) bo Twój tekst ma wiele wątków, które mogły by być, jako: retrospekcja. Jego np: rozmyślania o relacji z Matką itd...
.
Postać: Stary maszynista narkoman
Zdarzenie: Wypadek tramwajowy
Gatunek: Postapo lub Horror (do wyboru)
Czas na pisanie: 24 luty (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
"przerywa na chwilę potok słów, a na jej twarzy rysuje się pogarda – Ale jej pewnie też nie doceniasz." - być może przed Ale kropka.
Pozdrox Justyska
Zwrot akcji mówisz... Zakończenie mam w głowie od początku, tylko jakoś za dużo mam do powiedzenia i jakoś mi się rozciągnęło, ale koniec już tuż tuż:)
Dzięki za kolejną miłą wizytę pod tymi moimi farmazonami i pozdrawiam:)
Znakomita część. Taka dynamiczna. A jednak hologram nie jest taką sielanką jaką by się wydawało, potrafi się odgryźć :)
Fajnie to zawoalowane. Czekam na dalej :)
Pozdrówki.
Pozdrawiam!
Jak mocny obraz malujesz, a zarazem na pierwszym planie pokazujesz bolesne wspomnienia z dzieciństwa. Już wiemy, że Witold ciągle trwa w tym zawieszeniu chłodu i bezsilności. Strach przeciwstawienia się matce tkwi w nim. Jej zaborczość i toksyczna miłość spowodowała ten stan u syna. Od dziecka poszukiwał ciepła i zrozumienia. Matka jak rzeźbiarz wyrzezbiła dla siebie posąg i chciała mieć go na własność. Czy teraz Witold dokona w sobie zmianę.?
Dalej mam wrażenie że dokonujesz psychologicznej terapii.
Pragnę zaznaczyć, że dziecko też człowiek
Pozdrawiam serdecznie
"A to ja byłam… jestem twoją matką, ja!" matka by nigdy się tak nie przejęzyczyła, tu widać...
"– Może dlatego, że była dla mnie dobra. Nie powtarzała w kółko, że jestem głupi, nie karciła o rozlane mleko, nie biła…" ten matrix, jest jak terapia u psychologa, który wyciągnie z pacjenta wszystko co boli jego duszę, tak sobie myślę, czy aby Witold nie obudzi się w końcu na jakiejś kozetce u lekarza, ale zobaczę oczywiście za chwilę jak Ty to rozegrałaś.
No i można zapomnieć słowa klucza kiedy emocje biorą górę, kiedy budzą się stare potwory...
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania