Ostatni Strzał

Starszy sierżant Józef Franczak "Laluś" czołgał się bezszelestnie po ziemi. Jeleń stał na polanie, jakieś dziesięć metrów od niego. Jadł trawę i nawet go nie zauważył. Sierżant nie miał złych zamiarów, strzelby przy sobie nie nosił, chciał tylko zobaczyć z bliska piękne i szlachetne zwierzę. Wielki jeleń, niestety zauważył go, kiedy ten powoli wstał. Przestraszony zaczął uciekać. Sierżant zaklął pod nosem. Zaczął wracać do swoich żołnierzy.

Był rok 1963. Sierżant wraz ze swoimi żołnierzami prowadził nieustanną walkę partyzancką z komunistami. Od końca drugiej wojny światowej minęło już osiemnaście lat, a sierżant uważał, że jeszcze się tak naprawdę wojna nie skończyła. Był przedwojennym żandarmem, a w czasie wojny służył w ZWZ i w AK. Jego pseudonim wziął się od charakteru. Sierżant zawsze dbał o fryzurę, golił się. Kiedy do bunkru przyszedł w garniturze, jeden z żołnierzy "Lew" krzyknął:

O! Patrzcie, laluś przyszedł.

Sierżant nie lubiał swojego pseudonimu, denerwował go on. Po jakimś czasie zmienił go na "Lalek". I tak już zostało. Po wojnie "Lalek" wstąpił do ludowego wojska polskiego, ale kiedy widział zbrodnie na AK-owcach zdezerterował. Dołączył do oddziału kapitana Brońskiego "Uskoka", w którym był do 1953, mimo iż "Uskok" zginął w 1949 roku. Teraz wraz z niewielkim oddziałem działał w pobliżu Kozic Górnych – jego rodzinnej wioski.

"Lalek" doszedł do grupy żołnierzy odpoczywających przy starym niemieckim bunkrze. Partyzanci często się tu zatrzymywali na kilka dni, bunkier był jedną z ich baz. Nie należał on do największych, wprost przeciwnie – w niewielkim bunkrze mieściło się najwyżej trzech żołnierzy. Reszta musiała przebywać na dworze. Nie mieli wiele ekwipunku, żywność pozyskiwali od mieszkańców okolicznych wiosek. Byli oni do nich przyjaźnie nastawieni, dawali czasem jajka, czy mięso, pozwalali spać u siebie w stodole."Lalek" miał dobrą reputację.

Żołnierzy było ośmiu. Po okolicy kręciło się ich więcej, ale tu "Lalek" wziął tylko tylu. Gdyby wpadli, oznaczałoby to koniec oddziału. A oddział był jednym z ostatnich, jak nie ostatnim. "Lalek" nie zamierzał się poddawać, gdyby się ujawnił zginąłby. Tak więc był zmuszony prowadzić ciągłą walkę ze swoimi żołnierzami. SB już wielokrotnie próbowało zlikwidować oddział, lecz zawsze "Laluś" wychodził cało z opresji.

O, idzie nasz dowódca! - krzyknął jeden z żołnierzy.

Idzie laluś! - zażartował inny.

Sierżant spojrzał na niego groźnie. Kiedyś musiał wyjaśniać żołnierzom, skąd wziął się pseudonim. A teraz gorzko tego żałował. Szydzili sobie z niego przy okazji.

Co powiedziałeś? - spytał ostro.

Nic takiego! - przestraszył się żartowniś.

Mam nadzieję – powiedział "Lalek". - Panowie, koniec żartów! Musimy się wziąć do roboty, na posterunek w Kozicach przybył nowy milicjant i zrobiło się niebezpiecznie. To jakiś bardzo inteligentny spryciarz, tak mówią. - Trzeba się go pozbyć. Idziemy do Kozic, na posterunek, zabijamy go.

Niech pan nie mówi takich rzeczy – oburzył się jakiś żołnierz. - Przecież nie możemy tak wparadować do wsi. Jest podobno pod nadzorem SB, są kapusie. Zaraz zadzwonią po służby!

Filip dobrze mówi! - przyznał starszy kapral Łysy "Łasiczka", zastępca "Lalusia". - Nie możemy tak sobie wejść do wsi. Zostawmy tego milicjanta w spokoju, nie jest raczej groźny.

Wszyscy żołnierze przytaknęli.

"O proszę" – pomyślał sierżant. - " Moi żołnierze przeciwko mnie"

No dobrze – powiedział. - Niech wam będzie. Nie zaatakujemy Kozic, zostajemy w lesie, tu, na kilka dni. Powiedzmy sześć. Później idziemy dalej, co dwa dni ktoś będzie szedł do wsi po żywność, tak jest?

Tak, panie sierżancie! - odpowiedzieli żołnierze chórem. I tak już było Żołnierze zostali w bunkrze. Spali pod drzewami, a w dzień gawędzili, ćwiczyli w lesie i grali w karty. "Lalek" przyłapał ich raz na hazardzie.

Co to ma znaczyć?! - zdenerwował się. - Tyle razy wam mówiłem, że hazard doprowadza do zguby, a wy ciągle gracie! Najlepiej zrobię, wrzucając karty do rzeki!

Och nie, panie sierżancie! - błagał "Łasiczka". - Gotów jestem nawet obciąć wąsy, jeżeli pan pozwoli nam zatrzymać karty.

Dobrze, już dobrze! - zgodził się "Lalek". Możecie grać, jak chcecie. Tylko, żeby później nie było kłótni. Skąd macie tyle pieniędzy?

Nie chcieli powiedzieć. Sierżant znów się zdenerwował. Zaczął się robić czerwony. Żołnierze patrzyli przerażeni jak krzyczy:

Kradniecie?! Ukradliście pieniądze? Co to ma znaczyć?! Tacy z was uczciwi żołnierze jak z dupy nos!

Nie krzyczy się w lesie – zwrócił mu uwagę sierżant Taliski, najstarszy żołnierz w oddziale, niegdyś zastępca "Lalka". Taliski miał już 48 lat, ale miał charakter siedemdziesięciolatka.

Sierżant znów się zaczerwienił.

Co mnie to obchodzi?! - krzyknął trochę ciszej. - Oni kradną, Marek. Kradną pieniądze! Co z nich za partyzanci?

"Łasiczka" wstał.

Panie starszy sierżancie – powiedział spokojnie. - Zaszło nieporozumienie. Pieniądze mamy z rodzin. I to nie wiele. W życiu nie ukradłem ani grosza. I mam nadzieję, zę reszta chłopaków również.

Pan kapral mówi prawdę – rzekł nagle jeden z żołnierzy Łukasz Barański "Skunks". - Nic nie ukradliśmy, ja dostałem pieniądze od ciotki.

"Lalek" spuścił głowę. I co zrobił? Niepotrzebnie darł się na niewinnych żołnierzy, którzy w sumie nic nie zrobili. Poczuł że musi im to jakoś wynagrodzić. Patrzyli się na niego, smutni i trochę wystraszeni.

Chłopaki! - powiedział. - Niepotrzebnie wybuchłem. Przepraszam was. Myślałem że kradniecie chłopom....Albo milicjantom. Nie, nie może tak być. Naprawdę was przepraszam. Ciebie też, Marek, za to że tak ci odpowiedziałem. Ściemnia się już, chodźmy spać. Jutro przeprowadzamy ćwiczenia....

Nikt już nic nie powiedział. "Lalek" udał się do bunkru, gdzie położył się na macie wojskowej i zmrużył oczy. Reszta żołnierzy spała dookoła bunkra, na liściach bądź na matach. Bunkier otaczało ogrodzenie z gałęzi, tak zwana zeriba. Próba jego sforsowania spowodowałaby ogromny hałas. Wyznaczono również wartownika, który zmieniał się co półtorej godziny.

"Laluś" spał niespokojnie. Śniły mu się straszne rzeczy. Szedł sam przez las, miał karabin. Nagle zza drzew wyszedł jakiś starzec. Był dziwnie ubrany, wyglądał dziwnie, miał dziwną brodę, w ogóle był jakiś dziwny.

Stój – zachrypiał. - Zapuszczasz się w moją puszczę bez pozwolenia. Chcesz zapewne polować, aby przeżyć, starszy sierżancie. Tak, wiem o tobie wszystko, jakem Dziad Borowy, Leszy.

"Laluś" wycelował w niego karabin. I zaśmiał się.

Dziadku, zejdź mi z drogi! - mruknął.

Dziadku?! - oburzył się starzec. - Ty śmiesz obrażać Leszego? Już nigdy nie wrócisz z mej puszczy!

To mówiąc zniknął. Nagle nad lasem podniosła się mgła. "Laluś" zobaczył jakąś sylwetkę idącą w niej ścieżką. Karabin miał odbezpieczony, wycelował go w nią. Nagle poznał ją. To była jego żona.

Nie strzelaj, Franek! - krzyknęła. Po czym przytuliła sierżanta. Ten pocałował ją.

I nagle zaczęła zmieniać się. Zmieniła się w milicjanta, który wytrącił "Lalkowi" karabin i uderzył go w twarz.

Doigrałeś się! - warknął.

A "Laluś" się obudził. Wstał i uderzył się głową w sufit bunkra.

Do kaduka! - przeklął. Wyszedł z bunkra i podszedł wartownika, który przysypiał siedząc na pieńku. Stanął za nim i krzyknął:

MO atakuje! I SB! Na komuchów!

Przerażony wartownik wstał i aż podskoczył i usłyszał śmiech starszego sierżanta:

Doigrałeś się! Nie trzeba było przysypiać na warcie!

Wartownik był oszołomiony. Partyzanci zaczęli wstawać i wymachiwać karabinami:

Gdzie MO? Gdzie SB?!

A wartownik zaśmiał się.

Doigrał się pan! Nie trzeba było mnie nabierać.

Ale "Lalkowi" nie było do śmiechu.

Wszyscy spać! - krzyknął. - Jutro musztra i zaprawa!

Ależ gdzie MO? - dziwił się jakiś żołnierz.

W twoim śpiworze! - warknął "Laluś" i wrócił do bunkru.

Następnego ranka "Laluś" obudził żołnierzy i wysłał na zaprawę. Nieszczęśnicy dostawali w kość, sierżant był nieubłagany. Musieli robić po sto pompek. A następnie biegać, czołgać się, przysiadów mieli po sto pięćdziesiąt. Najgorsze były ćwiczenia rozciągające. "Laluś" śmiał się z początku, ale Taliski namówił go do ćwiczenia z nimi. Wtedy wszystko stało się łatwiejsze, mniej było brzuszków, skłonów, musieli przebiec tylko dwieście metrów.

Po zaprawie przyszedł czas na musztrę, którą prowadził oczywiście "Laluś". Setki komend naprawdę wymęczyły żołnierzy. Po godzinie musztry dał im spokój.

Chłopaki! - powiedział. - Teraz pójdziecie na ćwiczenia wojenne w głąb lasu, będziecie podzieleni na dwie grupy. Ćwiczenia pokieruje major Taliski. Ja niestety was opuszczam. Idę do gospodarstwa Wacława Becia, tam gdzie niegdyś się długo ukrywałem i gdzie często mieszkam. Wracam za trzy dni, wtedy idziemy dalej. Zdobędę trochę żywności i wody, choć mamy jej pod dostatkiem. Żegnajcie!

Żołnierze pożegnali starszego sierżanta. Ten wziął plecak i odszedł w stronę wsi.

...

 

Po trzech godzinach marszu doszedł do gospodarstwa. Było ono niewielkie, położone na skraju lasu, jakiś kilometr od wsi, może pół. Pole należące do Becia też nie należało do największych, jakie "Laluś" widział. Ale tu przyjmowali go gościnnie. Przed drzwiami stała żona Becia, brunetka z warkoczem.

O, pan Franczak! - ucieszyła się. - Pan po jedzenie? Mąż pojechał do wsi wozem, wróci za dwie godziny...

Może wrócić nawet jutro – odpowiedział "Laluś" i ucałował dłoń pani Beciowej. Przyszedłem na trzy dni, mam nadzieję, że nie sprawiam problemu. Muszę poważnie porozmawiać z pani mężem.

Ach, panie Franczak! Pan nigdy nie sprawia problemów! Proszę się rozgościć, dostanie pan ciasta i herbaty!

Dziękuję, proszę pani, skorzystam z oferty!

To mówiąc sierżant wszedł do środka i usiadł przy stole w głównym pokoju. Beciowa przyniosła ciasto i herbatę. "Laluś" chciał zaimponować gospodyni i zaczął opowiadać jej o swoich sukcesach, chwalić się. I na tym zastał go Wacław Beć, gruby łysy chłop z wielkimi wąsami.

Co ty wyrabiasz "Laluś"? - bąknął na przywitanie. - Romansujesz z moją żoną?

"Lalek" pogroził mu palcem, po czym uścisnął jego dłoń.

Niestety nie, panie Wacławie! - odparł bezczelnie. - Opowiadam jej o moich żołnierzach.

Chyba o sobie! - zaśmiał się chłop. - Jak tam, "Laluś", nie odechciało ci się szpanerstwa?

Jeszcze raz pan powie do mnie "Laluś", to zabiorę pana żonę do siebie, do lasu! - zagroził mu żartobliwie sierżant. - Przyszedłem do was na trzy dni, mam z panem do porozmawiania.

O czym? - zdziwił się Beć.

A, o tym wolę na osobności. I jutro. Dzisiaj nie marzę o niczym innym, jak o zimnej kąpieli w wannie.

Ale ma wymagania! - parsknęła pani Beciowa.

Mam lepszy pomysł! - krzyknął Beć. - Wrzucimy "Lalusia" do dużej beczki z wodą!

O nie! - udał strach "Lalek". - Wszystko, byle nie to!

I uściskał chłopa po męsku. Beć zaproponował siłowanie się na rękę. "Lalek" przyjął wyzwanie. Jakież było jego zdziwienie, kiedy przegrał.

Do kaduka! - marudził. - Idę do wanny! A później spać, jestem wycieńczony. Chyba macie jeszcze jedno wolne łóżko?

O nie, pan będzie spał w kurniku! - krzyknął Beć. I wszyscy zaczęli się śmiać. "Laluś" okazał się mistrzem riposty:

Wolę w kurniku, tam jest dalej od pana!

Beć zaczął ryczeć ze śmiechu. Uderzył w plecy "Lalka".

O! - krzyknął. - Przepraszam pana, myślałem że pan MO!

"Laluś" aż się przewrócił ze śmiechu. Po chwili wstał i zaczął udawać Rosjanina!

Ty Sabako! - wrzasnął i udawał że rzuca granat. - Na sabakę, towarisze!

Beć pobiegł do latryny, tak się uśmiał. Jego żona powiedziała że nakarmi świnie. "Lalek" poszedł za nią. Przyszedł tam też Beć. "Laluś" dla żartów przeskoczył płot i znalazł się obok kilku grubych prosiaczków. Nie spodobało się to maciorze, która ruszyła na niego. Przewróciła go i wpadł w błoto. Doskoczyły go inne prosiaki! Zarówno duże, jak i małe. Zaczęły go wylizywać.

One mnie pożrą! - krzyczał "Laluś" na żarty. - Wacław, ratuj!

Wacław nie miał takiego zamiaru. Tarzał się ze śmiechu po ziemi. Nie zobaczył, jak "Laluś" ucieka świniom i przeskakuje płot. Następnie doskakuje do niego i wyciera błoto w jego kubrak.

Co robisz, draniu?! - darł się chłop. - Za karę zaprzęgnę cię do roboty, zamiast osła! A, w sumie ty też nim jesteś! He, he!

He, he! - powiedział "Laluś". - He, he!

- Panowie, koniec żartów! - powiedziała ostro gospodyni. - Nie przystoi sierżantowi! Niech pan idzie do wanny!

Dobrze, już koniec! - krzyknął "Laluś". - Biegnę do wanny!

I pobiegł. A Beć wciąż się śmiał na podwórzu. Sierżant wyjrzał przez okno.

I tak śpisz dziś w kurniku! - krzyknął. I znowu zaczął chichotać. A nie miał z czego. W tym czasie ZOMO przygotowywało obławę....

 

...

 

Uderzymy rano! - huknął w stół dowódca ZOMO-wców. Okrążymy gospodarstwo i schwytamy "Lalusia"! Tym razem nam nie umknie! 35 funkcjonariuszy da radę! Pan Mazur dobrze się spisał donosząc nam, iż "Lalek" zatrzymuje się u Becia. A jak "Lalusia" tam nie będzie, wtedy przełożymy obławę. Beć się nawet nie zorientuje, że tam byliśmy.

ZOMO-wcy przytaknęli śmiechem. Szyderczym śmiechem. Jutro mieli dużą szansę na pozbycie się sierżanta Józefa Franczaka "Lalka", ostatniego partyzanta na Lubelszczyźnie, kto wie czy nie w całej Polsce! Mieli więc świetny humor.

...

 

ZOMO-wcy dotrzymali słowa.

"Lalek" wstał dość wcześnie i nie mógł zasnąć. Beć i jego żona nie mogli zasnąć. Pomyślał, że może przejdzie się po polu, sprawdzi czy nie chodzi po nim nikt obcy. Podobno Beć miał problemy ze złodziejami zboża. "Laluś" nie miał munduru, ubrał się w strój cywilny. Nie budząc nikogo wymknął się z domu i poszedł na pole. Nagle zobaczył w oddali coś strasznego: milicję! Wielu milicjantów. Przestraszył się nie na żarty. Miał pistolet, ale co poradzi on sam przeciw tylu milicjantom? Figę poradzi. Wpadł na pomysł i pobiegł do szopy. Przebrał się szybko w strój roboczy i wziął kosę. Nie dla obrony, chciał nabrać milicję. Obudził też Becia i jego żonę, kazał im schować jego rzeczy. Następnie zaczął iść w stronę milicjantów na polu. Stwierdził, że całe gospodarstwo jest otoczone. Jedyną drogą ucieczki było pole. Zbliżył się do ZOMO-wców.

Dzień dobry, obywatelu – zagadnął go jeden z nich. - Pan do pracy?

A owszem, obywatelu – odparł "Laluś". - A co tu obywatel robi?!

Sprawdzamy okolicę – rzekł milicjant. - Ktoś zgłosił, że jakaś duża banda kręciła się po polu. Bandyci, może uzbrojeni. Radzę uważać!

Dziękuję za ostrzeżenie! - powiedział "Laluś". - Do widzenia.

Do widzenia, obywatelu!

I szedł "Laluś" dalej, uradowany. Ale jego radość nie trwała długo, zatrzymał go milicjant z psem.

Obywatel na pole? - spytał. - Jest akcja, proszę się stąd wynosić?!

Pana kolega mówił, że jakaś banda chodziła po polu

Tak mówił?– zdziwił się milicjant, po czym spoważniał. - A, faktycznie, ja tam w to nie wierzę. To mógł być oddział "Lalka".

Ee, usłyszałbym! - powiedział bezsensownie sierżant. - Mam najlepszy słuch w okolicy!

Ale z pana laluś! - powiedział milicjant. Przyjrzał się bardzo uważnie nieszczęsnemu sierżantowi. Uśmiech zawitał na jego twarzy. - Rzeczywiście, "Laluś"! Chłopaki, biegnijcie tu! To Franczak!

"Lalek" błyskawicznie wyjął z kieszeni pistolet, postrzelił milicjanta i zaczął biec. ZOMO-wcy strzelali za nim, spuszczali psy. Biegł on w stronę lasu, nie patrzył za siebie, strzelał do milicjantów i do psów. Miał małe szanse. Już był przy lesie, kiedy ktoś postrzelił go w rękę. Jęknął i biegł dalej. Ale tym razem przestrzelono mu nogę. Przewrócił się, a kilka strzałów dokończyło zadanie ZOMO.

Nieszczęsny sierżant Józef Franczak "Lalek" zginął 21 października 1963 jako ostatni żołnierz wyklęty z bronią w ręku.

Następne częściOstatni Obrońcy Kresów - wstęp

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania