Poprzednie częściOszustka (prolog)

Oszustka (rozdział 2)

Od spotkania z Miłoszem minął dokładnie tydzień. Wiedziałam, że teraz gdy już odkrył, gdzie jestem, nie da mi spokoju. Rok bez niego, a teraz nagle znów wszystko się powtórzy.

Jak głupia uwierzyłam w swoją wolność i przestałam być czujna. Jeżeli on mnie znalazł, to ktoś inny również mógł tego dokonać.

Spojrzałam na śpiące w łóżeczku dziecko i coś ścisnęło mnie za gardło. Pomimo moich starań i miłości, jaką miałam dla niej, nie była ze mną bezpieczna. Przynajmniej dopóki nie rozwiążę wszystkich swoich spraw i nie zyskam pewności, że już po wszystkim. Na ten moment jedynym dobrym wyjściem było wywiezienie jej, jak najdalej z dala ode mnie.

W akcie desperacji postanowiłam prosić o pomoc rodziców, chociaż nie wiedziałam, czy będą chcieli mi pomóc po tym wszystkim, co im zrobiłam.

- Nawarzyłaś piwa – tata jak zwykle był bezpośredni i nie przebierał w słowach – a teraz nie możesz go wypić?

Pod powiekami poczułam piekące łzy. Miał prawo być na mnie wściekły, ale tu przecież nie chodziło teraz o mnie.

- Proszę was tylko – odparłam prawie szeptem – o zajęcie się waszą wnuczką.

Dłoń, w której trzymałam telefon, drżała mi z nerwów i musiałam mocno ściskać słuchawkę, by nie upadła na podłogę.

- I co? - tata nadal nie chciał ustąpić – zwalisz na nas obowiązek jej wychowania, a sama pójdziesz w tango?

Przecząco pokręciłam głową. To nie było tak, nie słuchał mnie.

- Tato – przymknęłam oczy, jednocześnie biorąc głęboki wdech – nie oddaję jej wam na zawsze i wcale nie chcę, żebyście ją wychowywali. Tylko stało się coś, czego nie przewidziałam i teraz ona musi zniknąć na jakiś czas. Ze mną nie będzie bezpieczna.

Po drugiej stronie zapadła na chwilę cisza. W końcu po kilku minutach usłyszałam głos mamy, która kazała ojcu przestać się wygłupiać i odpuścić. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Ona zawsze mnie broniła.

- Przywieź ją – niechęć w głosie taty była wyczuwalna – do zobaczenia.

 

Z niecierpliwością czekałam na moment, gdy zacznie robić się ciemno. Pod osłoną nocy, łatwiej było wyjść niezauważoną, niż za dnia. Z czułością włożyłam córkę do fotelika samochodowego, upewniłam się, że jest dobrze zamontowany i ruszyłam. Czekały nas cztery długie godziny jazdy. Mnie na samą myśl samotnego powrotu do pustego mieszkania cierpła skóra. To miała być pierwsza taka nasza rozłąka. W myślach przyrzekłam sobie, że zarazem ostatnia.

Gdy tylko zatrzymałam auto przed domem rodziców, poczułam uścisk w gardle. Bałam się ich reakcji i jednocześnie czułam, że dobrze robię, podejmując taką, a nie inną decyzję.

Wyjęłam fotelik ze śpiącą Lenką z samochodu i poszłam w kierunku drzwi wejściowych z duszą na ramieniu.

- Już jesteście – mama wyglądała na ucieszoną – daj mi ją.

Bez słowa podałam jej nosidełko. Wcześniej widziała ją tylko na zdjęciach, które od czasu do czasu wysyłałam.

- Jest śliczna – właściwie nie wiem, czy to była pochwała dla mnie, czy dla Lenki – ja się nią zajmę, a ty idź do ojca. Chce z tobą porozmawiać. Czeka w gabinecie.

Z westchnieniem przejechałam opuszkami palców po framudze drzwi.

- Czy to konieczne?

Mama kiwnęła potakująco głową.

- Konieczne. Sama wiesz, jakiego bałaganu narobiłaś i teraz musisz go posprzątać. Rozmowa dobrze wam zrobi.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałam z ojcem na spokojnie. Nasze rozmowy były dalekie od przyjaznych i serdecznych. Zwłaszcza teraz, gdy przy każdej pierwszej lepszej okazji przypomina mi o tym, co było kiedyś.

- Rozmowa z nim nie jest jakoś super ważna.

- Idź – rozkazała mi – gabinet wiesz, gdzie jest.

Skinęłam głową. Znałam ten dom lepiej niż własną kieszeń. Jako mała dziewczynka, poznałam każdy jego najciemniejszy zakamarek. Wcześniej mieszkali tutaj dziadkowie, którzy zapisali go mamie w spadku. Wszyscy darzyliśmy te cztery ściany taką samą miłością.

Stojąc pod drzwiami prowadzącymi do królestwa ojca, poczułam się nagle głupio. Nie wiedziałam, co dalej. Po dłuższej chwili zebrałam się w sobie na odwagę i nacisnęłam klamkę.

Siedział w ulubionym skórzanym fotelu dziadka i wypełniał jakieś pewnie super ważne dokumenty. Tak ważne, że nawet gdy weszłam, nie obdarzył mnie jednym spojrzeniem. Był pochłonięty pracą i jedyne, na co się zdobył, to skiniecie ręką na mnie.

- Siadaj – rozkazał.

Nienawidziłam jego protekcyjnego tonu. Pan biznesmen, prezes firmy i człowiek sukcesu z jedną skazą w swoim życiorysie. Córką.

- Tak szefie – zadrwiłam – czego pan sobie jeszcze życzy?

Doskonale znałam odpowiedź na to pytanie, jednak cały czas czekałam, aż on pewnego dnia nie wytrzyma i powie mi to prosto w twarz.

- Za grosz wdzięczności – odparł z żalem mieszającym się z naganą – powinnaś mi na kolanach dziękować, że przyjąłem pod swój dach, twojego bachora.

Więc tym Lenka była dla niego? Bachorem? Ledwo przyjechałam, a już miałam ochotę wyjechać i zabrać stąd moją córkę, ale nie mogłam tego zrobić i on dobrze o tym wiedział.

- Nie mów tak o niej.

- A niby kim ona dla mnie jest?

Rodziną. Miałam ochotę krzyczeć, zrzucić z blatu biurka wszystkie starannie ułożone papiery i potrząsnąć nim. Nie mieściło mi się w głowie, jak osoba pełna ciepła, wrażliwości i dobroci mogła wytrzymać tyle lat z kimś zimnym, jak lód? Mało tego, potrafiła na niego wpłynąć.

- Wnuczką — wycedziłam przez zaciśnięte zęby — a ja twoją córką.

Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Przecież coś takiego, było oczywiste i zrozumiałe.

- Przez ciebie, muszę prowadzić firmę na odległość, a w biurze jestem tylko w nagłych przypadkach.

Miałam serdecznie gdzieś, to jego imperium zbudowane kosztem najbliższych. Po części to właśnie przez niego zaczęłam robić rzeczy, o których teraz nawet nie chcę głośno mówić. Za wszelką cenę starałam się mu zaimponować, pokazać, że też jestem coś warta. Nie udało się, fatalny błąd w sztuce.

- Czy to już wszystko?

- Chcę, byś wiedziała, że jeżeli znów coś spieprzysz, nie będę ratował ci dupska. I dołożę wszelkich starań, byś już nigdy nie wyszła na wolność. Czy to jest jasne?

- Tak tato – mruknęłam i wyszłam, zanim zdążył powiedzieć coś więcej.

Miałam miękkie nogi w kolanach, gdy schodziłam po schodach na dół. Zabolały mnie jego słowa, ale nie chciałam dać mu tego poznać po sobie.

- I jak rozmowa z tatą? - mama wyszła z kuchni rozemocjonowana – my z Lenką odnalazłyśmy wspólną nić porozumienia.

- Jak zawsze – wzruszyłam ramionami – twój mąż się nie zmienia. Wciąż jest taki sam. Obojętny.

- Nie mów tak.

- Przecież to prawda. Moją córkę nazwał bachorem.

- Na pewno tak nie myślał. Tylko wciąż ma żal do ciebie, że nie pozwoliłaś mu zadecydować o twojej przyszłości.

Więc to o to chodziło? Wścieka się, bo chciałam żyć po swojemu? Gdybym dała mu wolną rękę i kazała wybrać za mnie, dziś pewnie szykowałabym się do ślubu z synem jego przyjaciela. Oczywiście, tatulek byłby zadowolony, mógłby pomyśleć o fuzji dwóch firmy tylko gdzie w tym wszystkim ja i moje uczucia?

- Nikomu nie pozwolę – odparłam twardo – przede mną długa droga do domu. Będę się już zbierać.

- Jedź ostrożnie.

Uśmiechnęłam się do swojej rodzicielki i przytuliłam ją mocno.

- Opiekuj się Lenką.

- A ty uważaj na siebie.

Czując, że za moment się rozkleję, wyszłam pośpiesznie na zewnątrz i skierowałam wprost do swojego samochodu. Sporo czasu zajmie mi przyzwyczajenie się do nowej sytuacji.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Elorence 25.07.2018
    Moment.
    W poprzedniej części był Mikołaj, a w tej części nazwałaś go Miłoszem.
    Czyli wreszcie jak?
  • Minia215 28.07.2018
    Przepraszam, ten błąd wynika z tego że chyba oglądałam coś w telewizji i padło imię Miłosz. Zamiast Mikołaj napisałam Miłosz. To tyle.
  • Minia215 28.07.2018
    Po zerknięciu na inne rozdziały zamieniłam wszystkie Mikołaj na Miłosz..Jednak bardziej mi się podoba...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania