Poprzednie częściOszustka (prolog)

Oszustka (rozdział 4)

Wiktoria

 

Od powrotu do domu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Nagle moje przytulne mieszkanko wydało się za duże dla jednej osoby. Wszechogarniająca cisza doprowadzała mnie do szału. Tęskniłam za moją maleńką Lenką. Nie wyobrażałam już sobie życia bez niej. Była moją motywacją do walki o lepsze jutro. Krew z mojej krwi.

Korzystając z okazji, że nie karmię już piersią, postanowiłam zaparzyć sobie kawę. Zastrzyk kofeinowy powinien mi dobrze zrobić. Od kilku dni, nie spałam zbyt dobrze i powoli zaczynałam przypominać cień samej siebie.

Właśnie nalewałam sobie do filiżanki eliksir bogów, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam zdziwiona, ale jednocześnie spodziewałam się tego. Miłosz nie należał do ludzi cierpliwych i teraz przyszedł przypomnieć o sobie i swojej propozycji, nad którą myślałam coraz bardziej intensywnie.

- Wiedziałam, że mi nie odpuścisz – warknęłam, gdy tylko otworzyłam drzwi i zamarłam. Na progu nie stał mój były pracodawca, bo tak wolałam go nazywać, tylko ktoś zupełnie inny. Jemu również udało się mnie odszukać.

- Skąd mogłaś to wiedzieć?

Nagle zabrakło mi języka w gębie. Nie wiedziałam, czy mam zacząć się śmiać, czy płakać. Chociaż tak, ta druga opcja bardziej pasowała. Powinnam zacząć płakać nad swoim kiepskim życiem. Piekłem, które sama sobie zgotowałam.

- To ty – tylko tyle zdołałam wydukać z siebie.

Pchnął mnie lekko do tyłu i bez słowa wszedł do środka, głośno zatrzaskując drzwi. Od razu coś mi się przypomniało.

- Mamy sobie wiele do wyjaśnienia – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Wściekłość płynąca z jego oczu uderzała we mnie. Serce biło mi, jak szalone i byłam przekonana, że jeszcze chwila, a wyskoczy mi z piersi. Po wielu miesiącach myślenia o nim i zadręczania się myślą, że już go nigdy nie zobaczę, teraz stał przede mną i mordował wzrokiem. Podobno karma zawsze do nas wracała. Dobro było wynagradzane dobrem, a złość złem. Czyżby moja właśnie w tym momencie postanowiła powrócić do mnie? Jeśli tak, to wybrała najgorszy z możliwych momentów.

- W dniu naszego rozstania, wyjaśniłam ci wszystko – przełknęłam głośno ślinę. Granie na zwłokę, nie było chyba dobrym pomysłem.

- Przestań sobie w końcu jaja ze mnie robić.

To nie brzmiało jak żart, tylko raczej groźba. Czy to możliwe by był groźniejszy od psychopaty Miłosza? Może on był moim największym zagrożeniem, tylko ja tego wcześniej nie dostrzegałam?

- Nie robię.

Instynktownie cofnęłam się pod ścianę. Zupełnie tak, jakby była w stanie mnie obronić lub ocalić.

- Dlaczego uciekłaś?

Po co pytał? Przecież pewnie od dawna znał odpowiedź. Nie wierzyłam, że jeszcze nie odkrył prawdy. Tak, jak kiedyś spuściłam głowę w dół z zamiarem niczego niemówienia. W końcu mowa była srebrem, a milczenie złotem.

- Odpowiedz mi.

Nie mogłam spełnić żądania. Nie chciałam ryzykować, że przez przypadek powiem o słowo lub dwa za dużo.

- Wiktoria spójrz na mnie. Mówię do ciebie.

Był zły, tracił cierpliwość. Zupełnie tak jak poprzednio. Tylko teraz nie mieszkałam w kawalerce i na środku nie stało duże łoże małżeńskie. Jeszcze chwila, a da sobie spokój i odpuści.

- W porządku. Nic nie mów, tylko pamiętaj, że teraz nie uciekniesz. Znajdę cię wszędzie.

Przymknęłam oczy. Jednak był groźniejszy od Miłosza.

- Jeżeli to wszystko, to – wzięłam głęboki wdech – pozwól, że odprowadzę cię do drzwi.

W odpowiedzi zaśmiał się i posłał mi pogardliwe spojrzenie. Takie, jakim patrzy się na karaluchy.

-Nigdzie się nie wybieram.

To było pytanie, czy stwierdzenie? W jednej sekundzie poczułam, jak robi mi się słabo, a po chwili ogarnęła mnie ciemność i pustka. Spadałam w przepaść, a na dole nie było niczego.

- Wiki, otwórz oczy – jego głos dochodził do moich uszu z daleka – już dobrze.

Było mi miękko i ciepło. Tuliły mnie jego męskie, silne ramiona i wcale nie chciałam otwierać oczu.

- Co się stało? - zapytałam, wdychając perfumy, które kiedyś tak kochałam.

- Zemdlałaś.

Poczułam, jak mnie puszcza i nie mogłam zdusić jęku rozczarowania. Czar prysł niczym bańka mydlana.

 

Dotrzymał słowa. Nigdzie nie wyszedł, tylko spał w salonie. To było dziwne uczucie, widzieć go śpiącego w moim mieszkaniu po tak długim czasie. Niemal na palcach, przeszłam do kuchni i nastawiłam wodę na kawę. Czekał mnie długi i cholernie męczący dzień w zwykłej pracy. Szczerze lubiłam pracować, dawało mi to mnóstwo przyjemności, a widmo awansu, gdy skończę studia, działało dodatkowo motywująco.

- Wybierasz się gdzieś?

Zaklęłam w myślach. Chciałam wyjść po cichu, jak robiłam to setki razy, ale teraz się nie udało. Był czujniejszy niż zwykle.

- Do pracy.

Odparłam zgodnie z prawdą i wróciłam do zakładania butów. On nie mógł zburzyć mojego codziennego rytmu dnia. W końcu tak naprawdę nie przyjechał do mnie, tylko po coś zupełnie innego, a ja nie zamierzałam dać mu tego.

- Odprowadzę cię.

Zanim zdążyłam zaprotestować, stał przy mnie i się ubierał.

- Dlaczego drzwi od tamtego pokoju są zamknięte na klucz?

Znieruchomiałam. Kto dał mu prawo myszkowania w moim domu?

- Nie widzę konieczności, by go otwierać.

Miałam nadzieje, że ta wymijająca odpowiedź utnie dalsze pytania i da mi spokój.

- Kiedy ze mną porozmawiasz?

Był natrętny i z uporem maniaka chciał postawić na swoim. Postanowiłam zlekceważyć jego pytanie i po prostu wyszłam. Nagle osiem godzin bez jego świdrujących oczu wydały się cholernie atrakcyjne i kuszące.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania